Użytkownik
Dołączył(a): 27 lut 2008 15:42:44 Posty: 22 Lokalizacja: ÂŚlÂąsk
|
Nowa seria Pilipiuka Oko Jelenia. Droga do Nidarosjest chyba w drodze do księgarń. Wydawca zapowiadział edycję na marzec. Następna część w tej serii to Oko Jelenia. Srebrna Łania z Visby, kiedy się ukarze trudno wyczuć - najprawdopodobniej pod koniec roku. Dla niecierpliwych jedyny dostępny fragment z Drogi do Nidaros: Ufoki, a koniec świata
Wyciągnął zza regału zakurzoną butelkę. Ścisnąłem ją między kolanami, nieco zardzewiałym korkociągiem wydłubałem korek. Staszek wytrząsnął nakrętki oraz śrubki z dwóch kubków i nalał hojnie.
- Za spotkanie, a przy okazji, nie podziękowałem jeszcze za uratowanie życia... - Ręka trochę mu drżała.
Wziąłem drugie naczynie i uroczyście stuknęliśmy się nad stołem. Wino było nienajgorsze, choć zalatywaÂło mocno drożdżami.
- No i całkiem nieźle ten koniec wygląda. - UśmiechÂnąłem się. - Siedzi człowiek wygodnie, jest z kim poÂgadać, nawet jest co wypić... Tylko z zagrychą probÂlem. - Wyciągnąłem z plecaka kupioną rano puszkę pasztetu. - Średnio do wina pasuje... Swoją drogą barÂdzo dobre - wyraziłem uznanie.
- Własnej roboty - pochwalił się. - Zeszłoroczne. Jeszcze mój dziadek sadził winogrona. Krzywił się przy każdym łyku.
- To wasza działka? - domyśliłem się.
No i proszę, obędzie się bez grzebania po archiwach, przed śmiercią poznam nawet historię tego miejsca...
- Tak nie do końca działka - mruknął Staszek. - Tu był nasz dom. - Klepnął dłonią ceglaną ścianę. - Kiedy w latach sześćdziesiątych zabierali się za budowę biblioÂteki, wszystkich stąd wyrzucili do mieszkań w blokach, zlikwidowali też działki obok. Ale potem zbudowali gmach trochę dalej, a to zarasta...
- Faktycznie niezła dżungla.
- Czemu ten świat zwariował? - westchnął.
- Nie wiesz? - Wytrzeszczyłem oczy.
- Wiem, że ludzkość odchodzi w niebyt, ale cholera...
Dowiedzieliśmy się w liceum, wszyscy z miejsca pogłupieli. Zaczęli ganiać za dziewczynami, gwałcić, rozbijać sobie głowy... Jakby nagle zerwali się z uwięzi. A potem jeszcze tamci czterej. Jeden powiedział, że nigdy nie wiÂdział ludzkiego mózgu... Szczerze powiedziawszy, wziąÂłem pana w pierwszej chwili za podobnego wariata...
- Uzbrojony i niebezpieczny... - Popatrzyłem na piÂstolet w zadumie. - Poczułem, że ich życie lub śmierć nie mają już żadnego znaczenia - przyznałem. - Ale jakoś nie w porządku było, że chcą cię zamordować. I to ja ich... Może to wrodzone poczucie sprawiedliwości, teraz niehamowane przez prawo, zazwyczaj karzące ludzi zabijaÂjących nawet w obronie własnej? - zamyśliłem się. - Tak czy siak, w ogóle ich nie żałuję.
- Socjolodzy i psycholodzy mają w tej chwili kupę materiału do badań... - mruknął.
- Tia, u nas w liceum było podobnie. Paru uczniów chciało natychmiast wyrównać porachunki z nauczyÂcielami, inni polecieli całą bandą do monopolowego po drugiej stronie ulicy - westchnąłem. - Jakby nagle wszyÂscy chcieli po raz ostatni zaszaleć... To przykre, bo w peÂwien sposób pokazało powierzchowność naszej kultury i naszej wiary przy okazji...
- Zabrakło im... - Popatrzył na zdobiącą palec wskaÂzujący srebrną obrączkę do odmawiania różańca.
- Myślałem, że zdołam się przedrzeć pod Otwock do rodziny, ale utknąłem tutaj. A ty szedłeś w jakimś okreÂślonym kierunku? Czy tu, do schronu?
- Czasem tu przyłażę, gdy mi źle, i wspominam dziadka. Pomyślałem, że tu będzie godnie poczekać na koniec. I fajnie, że jest z kim pogadać. Wygląda na to, że tylko my dwaj pozostaliśmy normalni - zażartował. - JeÂsteś nauczycielem?
- Uczę informatyki w Reytanie.
- Szkoda, że zdawałem gdzie indziej. Choć pewnie i tak byś mnie nie lubił, z komputerów byłem zawsze straszna noga...
Zerknąłem na zegarek.
- Nie zostało dużo czasu - zauważył.
Za piwnicznymi okienkami błysnęło oślepiające biaÂłe światło.
- Oho - mruknąłem - zaczyna się. Staszek zadrżał lekko.
- Wyjdziemy popatrzeć? - zaproponował. - Druga taka okazja może się już nie zdarzyć... - Zabrzmiało to niczym koszmarny dowcip.
- Fakt, kiedy już będziemy po tamtej stronie, ci, któÂrzy umarli wcześniej, mogą nas pytać, jak to wyglądało. - Również popisałem się wisielczym humorem.
Wspięliśmy się po drewnianych schodkach. RozbłyÂski rozświetlały na razie niebo na horyzoncie. Były silÂniejsze i słabsze, chwilami nasze cienie stawały się poÂdwójne. Grunt drżał lekko.
- Wchodzimy w strefę bombardowania. - Sam nie mogłem zrozumieć, dlaczego jestem taki spokojny - Na razie zasłania nas wypukłość planety. Eksplozję w HiroÂszimie widziano z odległości setek kilometrów, ale te są chyba silniejsze. Niebawem...
- Schowamy się w piwnicy, czy zostajemy na zeÂwnątrz? - Staszkowi głos trochę się łamał.
- Nie wiem... Tu grożą nam fale termiczne i uderzeÂniowe, a w piwnicy dosięgnie nas promieniowanie i sufit może spaść na głowy. Na zewnątrz, zanim zdechniemy, zdąży nas pewnie zdrowo przypiec. Tam, cóż, napromieÂniowanie wywołuje najpierw silne wymioty...
Otarłem czoło z potu. Powietrze stawało się coraz goÂrętsze, na horyzoncie pojawiła się oślepiająca łuna. RozÂszerzała się stopniowo, obejmując coraz większy wycinek widnokręgu. Nasze cienie znowu się rozdwoiły, tym raÂzem już na stałe.
- Do piwnicy - rozkazałem. - Albo nie, najpierw trzeba zabezpieczyć czymś okna, to dłużej wytrzymaÂmy. Masz łopatę? Zasypiemy je piachem! Bystro!
- Mam łopatę, deski i cegły tam leżą. Szybko...
Odwróciliśmy się
- Co jest, do diabła? - szepnął.
Widoczny zza drzew szary gmach Biblioteki NarodoÂwej świecił dziwnym blaskiem. Na naszych oczach przyÂbrał malinową barwę i zniknął. Huknęło, wiatr targnął krzakami, nagły spadek ciśnienia zatkał nam uszy.
- Antymateria chyba tak nie działa - mruknął StaÂszek.
- Powietrze uderzyło w próżnię, stąd ten dźwięk - wysunąłem hipotezę. - Ktoś... Komuś zrobiło się żal tych pięciu czy sześciu milionów książek, które uległyby spaÂleniu, i zabrał je sobie. Razem z opakowaniem, to znaczy budynkiem.
- Kto? - zdumiał się.
- Znajduję tylko jedno wyjaśnienie - mruknąłem. - Fantastyczne i idiotyczne, ale... Ale to może być nasza szansa! Nie masz ochoty zostać bibliotekarzem?
- U ufoków? - Staszek załapał od razu. - Jasne!
- Wiesz, jak tam dojść? Prowadź!
Nie zdążyliśmy się ruszyć. Krzaki przed nami poÂżółkły i w mgnieniu oka rozsypały się w pył. Poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. Dopiero teraz, paÂtrząc na tę istotę, uwierzyłem w wypowiedziane przed chwilą słowa. Stał przed nami. Matowoszara plamista skóra lśniła niczym naoliwiona. Stwór wspierał się na kilku mackach, podobnych ni to do trąby słonia, ni to do odnóży ośmiornicy. Ziemia wokół nich pokryta była śluzem, jak po przejściu gigantycznego ślimaka. WokoÂło ciała stwora ku ocalałym chaszczom ciągnęło się coś w rodzaju szarej pajęczyny. Stworzenie nie miało głowy, mimo to czułem, że widzi nas przez dziesiątki fosforyÂzujących dziurek pokrywających całą powłokę. Nie był duży, tak ze dwa i pół metra wysokości. Cuchnął jakby grzybami.
- Dzień dobry - wykrztusiłem. - Chcieliśmy zaproÂponować naszą pomoc w porządkowaniu przejętego przez pana księgozbioru. - Nie miałem pojęcia, jakiej jest płci, ani czy w ogóle posiada jakąś płeć, uznałem jedÂnak, że forma grzecznościowa nie zaszkodzi, a kto wie, czy nie pomoże. - Z pewnością wyjaśnienia udzielane przez mieszkańców planety pozwolą panu lepiej zrozuÂmieć szereg aspektów i detali specyficznych dla naszej kultury - dodałem.
W powietrzu zaśmierdziało intensywnie chlorem. Czy to odpowiedź?
Może ta rasa porozumiewa się, emitując zapachy? Zmysł chemiczny? - Pytania przelatywały przez moją głowę w szaleńczym tempie. - Jak niby mam odpowieÂdzieć? A może w ogóle nas nie zrozumiał?
- Jesteśmy... - zaczął Staszek i urwał.
Popatrzyłem na niego spod oka, nadal mówił, lecz z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Teraz doÂpiero spostrzegłem, że wokół mnie panuje nienaturalna cisza. Co, u diabła, wyłączył fale akustyczne? Zmienił prawa fizyki, by powietrze nie przewodziło dźwięków?
Nagle na twarzy mojego towarzysza odmalowało się śmiertelne wręcz przerażenie. Dźwięk wrócił.
- Ziemianie! - Staszek odezwał się ochrypłym, dudÂniącym głosem.
Natychmiast zorientowałem się, że to obcy w jakiś sposób przemówił, używając jego gardła.
- Czy... - zacząłem.
- Czeka was unicestwienie.
Tyle to i ja wiedziałem. Jak przekonać tego gada, żeby nas stąd wyciągnął? Skoro zabiera całe budynki, powiÂnien mieć możliwości techniczne. Milczy. Czeka na moją odpowiedź? Nie zadał pytania. A do diabła!
- Czy może pan zabrać nas ze sobą? - zapytałem.
- Nie. To nie jest możliwe. Mogę jednak uratować wasze istnienia, jeśli w zamian zostaniecie moimi... - ZaÂtrzymał się na chwilę, jakby szukał słowa: - niewolniÂkami.
Niebo na wschodzie rozbłysło jak lampa stroboskoÂpowa, przygasło i znowu rozbłysło. Poczułem, że na raÂmieniu wysycha mi skóra pod koszulą. Nad czym tu myśleć? Już jest ze czterdzieści stopni w cieniu. Zaraz się usmażymy! Lepiej do końca swoich dni sprzątać wyÂchodki na obcych planetach niż spłonąć żywcem. A jeÂśliby zupełnie nie dało się wśród obcych wytrzymać, poÂdetnę sobie żyły i tyle...
- Zgadzamy się - powiedziałem w imieniu swoim i Staszka.
- Tak się stało - wypowiedział z namaszczeniem, niÂczym uroczystą formułę.
Zobaczyłem malinowy błysk i zapadła ciemność. PoÂczułem coś, chyba dotyk ostrza na karku, niespodzieÂwanie przeszył mnie ból, jakby ktoś piłował mi głowę ręczną piłą. A potem świadomość zgasła jak zdmuchÂnięta świeczka.
Oko Jelenia - Droga do Nidaros
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie polskie: 2008
Format: 125x195 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
|