Jest dalszy ciąg, nawet dość długi.
Rozdział 1: Ucieczka królowych.
Spomiędzy drzew prześwitywał blady księżyc nadając im upiorny wygląd. Konary cicho szeleściły w słabych podmuchach wiatru, nocne zwierzęta pochowały się w norach uciekając przed niespodziewanym hałasem. Cały świat zastygł w oczekiwaniu.
Dawno zarośniętą ścieżką szły szybo cztery kobiety. Co chwila któraś oglądała się za siebie oczekując pogoni. Gdzieś daleko za nimi rozległy się przytłumione odgłosy tętentu koni i krzyki ludzi, czasami wydawało im się, że niebezpiecznie zbliżają się do nich. We wszystkich parach oczu czaił się wielki ból, ale i nadzieja. Niepewnie kroczyły pośród ciemności, co chwila jakaś wpadała na wystające korzenie i chwiała się na nogach. W marę bezpieczne schronienie czekało niedaleko, za następnym wzgórzem, w starej chatce ich dzieciństwa. Nie mogły się jednak teraz poddać, były odpowiedzialne nie tylko za siebie.
Nagle przed nimi wyrósł niewidzialny mur. Odetchnęły z ulgą, jeszcze jeden zmożony wysiłek i nic im nie będzie im grozić. Stanęły w kręgu dotykając się opuszkami palców, kamienie zawieszona na ich szyjach zaczęły promieniować barwnym światłem. Niebieskie, zielone, czerwone i fioletowe promienie przeplatały się ze sobą tworząc zawiły wzór. W ich blasku zaczął rysować się otwór w formie niewielkich drzwi. Szybko, jedna za drugą, przekroczyły barierę. Dopiero tam usiadły pod drzewami i pozwoliły sobie na płacz. Gorące łzy rosiły ich twarze, a dusze niemo krzyczały z rozpaczy.
-Gdzie one są!- krzyczał wielki rycerz. Jego piękną twarz wykrzywiała złość.- Nie mogły nam uciec. Przecież nie miały koni.
-Szukamy ich, panie- odpowiedział dowódca starając się by jego głos nie zadrżał ze strachu.- Moi ludzie przeczesują cały las w ich poszukiwaniu. Za chwilę je odnajdziemy.
-Jeżeli się tak nie stanie, zapłacisz za to głową.
Zawróciwszy konia pognał z powrotem do zamku. Śmiertelni przerażeni żołnierze uciekali przed kopytami rozpędzonego wierzchowca. Nikt nie znał dnia, ani godziny, gdy kara Rolada spadnie na ich głowy. Nieszczęśnik znikał w czeluściach lochów lub umierał od tortur. Już sam wygląd kazał trzymać się zwykłym ludziom z daleka. Wysoki, przerastający zwykłych ludzi o głowę, potężnie zbudowany, z rozwianymi jasnymi włosami i zawsze zmierzwioną brodą budził strach i posłuszeństwo. Najbardziej jednak przerażały jego bladoniebieskie oczy, wydawały się przenikać człowieka na wskroś, wnikając w duszę i poznając wszelkie tajemnice. Jednak na swój sposób był przystojny i pociągający.
Niedaleko dowódcy stał mały chłopiec. Ukrył się w obawie, ze ojciec go dostrzeże i odeśle do matki. Jego dusza była czysta o nieskażona złem. Nikogo się nie lękał, nawet Rolanda- swego rodziciela, ani matki- czarownicy Salmy. Bardzo cierpiał widząc niegodziwości rodziców, ich nienawiść i okrucieństwa. Postanowił, że nigdy nie będzie taki jak oni. Marcel kochał ludzi i cały świat. W jego małym, wychudzonym ciele biło gorące serce. Nie ukrywał swych poglądów, co sprawiało, że wielokrotnie był karany. Był jednak silny i nieustraszony. W przeciwieństwie od swego ojca był lubiany pośród ludu. Gdy uciekał przed furią któregoś z władców mieszkańcy miasta chętnie ukrywali go w swoich domostwach, nawet za cenę swego życia.
Dowódca ruszył w głąb lasu. Jego ludzie przeczesywali otoczenie w poszukiwaniu zbiegłych królowych. Wiedział, jaki los je czeka, gdy dostaną się w ręce Rolanda. Jednak strach o własne życie kazał mu zapomnieć o litości. Musiał je odnaleźć lub pożegnać się z życiem.
Daren stał przed chatą i czekał na kobiety. Jako czarodziej, znakomity trzeba przyznać, wiedział, co się stało. Było to zapisane w księdze życia każdej z nich. Wiele lat temu, na Wyspie Czarodziejów, podjął się roli opiekuna ich wszystkich. Dlatego też zamieszkał w tej niepozornej chatynce. Każda z dziewczynek była inna, ale wraz z dwoma czarownicami- Moną i Sybillą, zdołali je okiełznać. No, prawie wszystkie. Jedna z nich- Salma, od samego początku była niebezpieczna. Pragnęła wielkiej władzy, była złośliwa i nienawistna. Gdy skończyła dwanaście lat Daren postanowił odesłać ją do świątyni Donina. Nigdy tam nie dotarła, a wraz z nią zaginął i Seriusz. Wróciła kilka lat później jako żona Rolanda Barbarzyńcy. Jedno było warte drugiego. W takim samym stopniu złośliwi, okrutni, nieludzcy i nieobliczalni. Chcieli rządzić całym światem.
Ścieżką zbliżały się jego podopieczne. Pierwsza szła Celia- blondynka o niebieskich oczach. W otaczających ich ciemnościach nie wiedział dobrze, ale wiedział, że na jej szyi wisi skromny łańcuszek z niebieskim kamieniem. Za nią dreptała Zara- brunetka o piwnych oczach i zielonym kamieniu. Zielonooka Joris o rudych włosach i fioletowym klejnocie. Szatynka Fiore- szarooka z czerwonym rubinem zamykała pochód. Wszystkie cztery wyglądały na zmęczone i wstrząśnięte tym, co je spotkało. Twarze były popuchnięte od płaczu, a z najczęściej promienistych spojrzeń wyzierał smutek.
-Witajcie- odezwał się cicho.- Tu jesteście bezpieczne.
-Ale Salma...- zaczęła Fiore.
-Ona nie ma aż takiej wielkiej mocy jak jej się zdaje- podsumował.- Jesteście zmęczone, więc zaraz macie się położyć. Jutro się zastanowimy, co robić dalej.
-Darenie- odezwała się Zara.- Dobrze wiesz, że dla nas tutaj teraz nie jest bezpiecznie. Wszystkie cztery jesteśmy brzemienne i stanowimy zagrożenie dla Salmy i Rolanda.
-Tak- dodała Celia.- Natychmiast musimy się przenieść na Wyspę Czarodziejów. Tylko tam będziemy mogły wydać na świat nasze dzieci.
-Wiecie, że to bardzo trudne- zaoponował Daren.- Pewną drogą jest tylko lądowa i morska. Za pomocą czarów coś może nie wyjść tak jak powinno.
-Zawsze ukrywałeś przed nami jak się otwiera tajemniczy tunel- ze smutkiem rzekła Zara.
-Może dlatego- odparł- że do tego potrzeba wiele siły. Jesteście pewne, że tego chcecie? Potem wszyscy będziemy potrzebować kilka lat by odzyskać moc magiczną.
-Musimy to zrobić- Celia zaczęła znów płakać.- Sama nie pozwoli nam żyć, jeżeli nas odnajdzie. To jest konieczne- spojrzała na niego błagalnie.
-Niech się więc tak stanie.
Nie był całkowicie przekonany o słuszności kroku, na który chcieli się porwać. Tajemniczy tunel pozwalał się przenosić z jednego miejsca na drugi, choćby najbardziej odległe były. Musieli wykorzystać wszystkie pokłady mocy, jakie posiadaliby tego dokonać. Nie chciałby coś się komuś stało. Było to jednak prawdopodobne. Dziewczyny były jednak tak zdesperowane, że postanowił wykorzystać ten niepewny sposób. Wszyscy ustawili się w kręgu, tym razem się nie dotykając. Daren wyjął swój magiczny kamień i pozwoliłby myśli dokonały tego, co powinno zostać zrobione.
Kobiety były zauroczone tym, co się działo przed ich oczyma. Znały oczywiście z opowiadań diament Darena, jeden z dwóch. Ale nie miały okazji jeszcze go zobaczyć. Emanował całą gamą kolorów, a ich kamienie odpowiadały najmocniejszymi swoimi promieniami. Po chwili wszystkie odczuły to, o czym mówił czarodziej. Siły witalne powoli opuszczały je, by połączyć się z niezwykłą mocą starca. Bliskie omdlenia zdołały zauważyć jak barwny kokon otula je ze wszystkich stron. Pośrodku nich otworzyło się przejście wciągając je do środka, jak do wielkiego wiru.
◊ ◊ ◊ ◊ ◊
Po zamkowych korytarzach chaotycznie biegali słudzy, część z nich wciąż zanosząc się płaczem. Wiedzieli już, że królowe uciekły, a ciała zabitych władców wiedźma kazała zapakować na wóz i wywieź do Krainy Mgieł. Nie mieli pojęcia, jakie są jej zamiary, ale bez szemrania wykonywali jej rozkazy. Ona sama miotała się po sali tronowej rozbijając wszystko, co jej wpadło w dłonie.
-Gdzie one są?- nie cierpiała jak coś nie układało się po jej myśli.
-Może lepiej jak znikły- Rajmacel jak zwykle opychał się łakociami.
-Nie!- od tego krzyku mogły popękać bębenki.- Muszę je mieć, a przynajmniej ich kamienie. Turmalin musi odzyskać moc po tylu wiekach ukrycia. Jeżeli zniszczę te przeklęte kamienie wchłonie ich moc i wreszcie będę panować nad światem- w oczach miała fanatyczny blask.
-Przecież jest silny- stary nauczyciel sceptycznie przyglądał się uczennicy.
-Jesteś niedouczony- zaśmiała się krótko.- W jednej z ksiąg Darena napisano, że musi wchłonąć dobrą- skrzywiła się używając tego słowa- moc pozostałych kamieni niszcząc je w ten sposób. Zagrażają mu tylko diamenty, ale te znikły i nie wiem gdzie są.
-Po co ci ciała królów?- to pytanie nie dawało mu spokoju odkąd dowiedział się o jej decyzji.
Spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. Wiele się od niego nauczyła, ale wiedziała też, że nie został dopuszczony do najgłębszych tajemnic. Dawno temu był wraz z Darenem uczniem Gorama Srebrzystego, najpotężniejszego maga ich czasów. Tamten jednak potrafił wyczuć ziarno zła kiełkujące w duszy jednego ze swoich uczniów i odsunął go od tajemnic. Tylko Daren je poznał i to musiała przyznać, że potrafił dochować sekretu.
-Nie stosuj na mnie swojego wzroku, wiesz, że on na mnie nie działa- usiadła na jednym z tronów.- Mężowie moich „sióstr”, żyjąc z nimi przez tyle lat, zmagazynowali w sobie moc kamieni. Jeżeli nie dostanę w swoje ręce ich, muszą mi wystarczyć władcy, byli władcy.
-Jak chcesz to zrobić?- wielokrotnie zastanawiał się jak to się stało, że został jej sługą. Przecież była jego uczennicą, nauczył ją wszystkiego, co umiał, ale musiał przyznać, że już dawno go przerosła. Role musiały się odwrócić.
-Wytłumaczę ci to w domu- podeszła do okna.- Gdzie jest ten Roland?
-Pewnie je szuka.
-Zastanawia mnie tylko, dlaczego czuję spadek mocy kamieni, tak jakby nie chciały je dłużej chronić.
-Może to władza turmalinu?
-Nie- zaprzeczyła- to coś innego. Właściwie, aby je przejąć byłby potrzebny ktoś taki jak one, w innym przypadku można to przypłacić życiem- zastanawiała się na głos.- Nie martwię się o Rolanda- złapała spojrzenie Rajmacela.- To jest dla niego zbyt subtelne- dodała ironicznie.- On potrafi tylko władać mieczem i rozlewać krew, a tu jest potrzebny podstęp.
-Może Marcel?- miał ochotę ugryź się w język.
-On by się nadał, ale za późno na takie rozwiązanie. Musiałabym odpowiednio go urobić, a poza tym jest za młody. To prawie dziecko, co wyrosło z pieluch.
-Twój syn jest bardzo samodzielny, jak na takie małe dziecko.
-Nie wiem, co zrobiliśmy źle, jest tak przerażająco inny niż ja i Roland.
Rajmacel przyglądał się swojej pani z uwagą, jej syn był podobny do niej z urody, ale charakter miał diametralnie różny. Był dobry, szlachetny, nieskażony nienawiścią rodziców.