Kiedyś, pewien miłośnik Lwowa, zachęcał mnie gorliwie, abym zapisał "dla potomnych"
, co z niego zapamiętałem. Nic specjalnego z tego nie wyszło, ale może tutaj kogoś to zainteresuje?
Pierwszy niewierny Tomasz
NIGDY nie miałem skłonności do niepotrzebnej przesady i fantazjowania. Może, dlatego, że nie znoszę myślistwa, a i za wędkarstwem nie przepadam. Nawet nie lubię literatury SF (za wyjątkiem Julesa Verne), za to przepadam za literaturą faktu i wspomnieniami. Dlatego zawsze bardzo boleśnie przeżywałem wszystkie przypadki nie dawania wiary moim słowom, czy wręcz ich negowania, bo zawsze starałem się być prawdomówny i obiektywny. No, może z wyjątkiem służby wojskowej, bo tam bym z takimi cechami marnie zginął. Zresztą w innych dziedzinach życia, też przeważnie źle na tym wychodziłem.
Takim niedowiarkiem okazał się bardzo lubiany przez nas dyrektor naszego LO w Kłodzku. Przy jakiejś dyskusji w klasie, kiedy wspomniałem, że widziałem we Lwowie, jeszcze „za Niemców” Panoramę Racławicką – wręcz mnie wyśmiał. Nie chciał uwierzyć, że mogłem tam być i cokolwiek z tego zapamiętać. Nie pomogło powoływanie się na matkę, z którą tam byłem, prośby żeby zapytał ją o to (utrzymywaliśmy pewne kontakty na poły prywatne). Nie uwierzył i już. A oglądałem Panoramę rzeczywiście. Miałem blisko siedem lat i nie widzę w tym nic dziwnego. Sądzę, że w dramatycznych okolicznościach dorasta się szybciej. Dlatego zapamiętałem wiele szczegółów z tej wycieczki. Musiało to być jeszcze przed Wielkanocą 1944 roku. Nie pamiętam, kiedy ona w tym roku wypadała, ale właśnie na Wielkanoc, Rosjanie rozpoczęli intensywne bombardowanie Lwowa. Do tej pory front na dłużej, bo gdzieś na trzy miesiące zatrzymał się w okolicach Tarnopola. Były tam bardzo intensywne walki, w których Tarnopol bardzo ucierpiał. Kiedy przesiadałem się już później w tym mieście na pociąg do Trembowli, to okolica stacji kolejowej była zupełnie zniszczona. Jako, tako stały tylko ruiny kościoła z czerwonej cegły. Podobne rumowisko zobaczyłem dopiero we Wrocławiu. Przeżywaliśmy bardzo te wydarzenia, bo mieliśmy w tych okolicach liczną rodzinę, szczególnie ze strony ojca, który pochodził z Trembowli. I właśnie w Wielkanoc, nie pamiętam, w który dzień, marudziłem i nie chciałem iść spać. Babcia mnie zaczęła mitygować, żeby pomyśleć o biednych dzieciach z Tarnopola, które zamiast świętować, lub spać w swoich łóżeczkach, siedzą pewnie w piwnicy, jak na zamówienie, bez żadnego alarmu lub innego uprzedzenia, rozpoczął się wściekły nalot i kanonada zaskoczonej chyba artylerii przeciwlotniczej. Naloty takie, już poprzedzane alarmem, powtarzały się prawie, co noc. Szczególnie intensywny i długotrwały odbył się w noc pierwszomajową. Naprawdę szczególna forma świętowania! Właśnie podczas tych nalotów Panorama została mocno uszkodzona i już niedostępna do zwiedzania.
Sama Panorama wydała mi się cudem świata. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Kościuszko na koniu i fragment z chatą. Ale najlepiej zapamiętałem prawdziwy pług, porzucony z rozmysłem na pierwszym planie. Z wielkim wzruszeniem pojechałem specjalnie do Wrocławia, na wiadomość, że w Muzeum Śląskim jest wyeksponowany fragment Panoramy właśnie z Kościuszką. No a potem oczywiście na całą Panoramę, już całkowicie odrestaurowaną. Wrażenie i wzruszenie jeszcze większe, tylko rotunda inna. No i nie we Lwowie!
Od czasu takiego zwątpienia w moją prawdomówność, zacząłem trochę ostrożniej obdarzać moich nauczycieli swoją sympatią. Na szczęście, duża część grona nauczycielskiego pochodziła ze Lwowa. Ale najsympatyczniejszy był wilniuk, a właściwie kowieńczyk, matematyk, profesor Dąbrowski (imienia niestety nie pamiętam), były dyrektor Gimnazjum Polskiego w Kownie. Lubiłem go najbardziej, chociaż nasolił mi więcej dwój, niż miał włosów na głowie. I wcale nie był całkiem łysy! Dzięki niemu, pokochałem piękną mowę wileńską, niemal jak nasz „lwoski bałak”.
O drugim niedowiarku, którego specjalnie zapamiętałem, opowiem przy okazji.