Niedawno skończyłam czytać trylogie Wojen Magów pani Lackey- Czarny Gryf, Biały Gryf i Srebrzysty Gryf. To bardzo fajne czytadło, miła rozrywka, chociaż po lekturze z pewnością nikogo nie będą nękać lęki egzystencjalne.Akurat książką na długą podróż pociągiem, czytana, aby nie układać w myślach listy "101 sposób na zniesienie PKP z powierzchni ziemi".
Powieść ma pewną taryfę ulgową, ze względu na to, iż jest to pierwsza wydana przez panią Lackey rzecz. Tym niemniej zaraz posypią się minusy i gromy na głowę autorki.
Po pierwsze nie widzę powodu, żeby opatrywać to określeniem "trylogia", skoro trylogią w tradycyjnym sensie to nie jest. Poszczególne tomy nie stanowią początku, rozwinięcia i zakończenia jednej historii, ale trzy odrębne, uporządkowane chronologicznie opowieści o tych samych bohaterach.
Po drugie... no właśnie- bohaterowie zbudowani są ze spiżu. Wyidealizowani czego Lobo strasznie, ale to strasznie nie lubi. Wszyscy są dobrzy, dzielni, mądrzy i piękni, jakby tolkienowskie elfy po zakończeniu "Władcy..." przekwalifikowały się na prozę Lackey. Wszyscy bohaterowie są do siebie przez to podobni i nie można się z nimi identyfikować, więc jak tu przeżyć katharsis, kiedy zło im zagraża? Nie da się! na szczęście całość okraszona jest pewną dawką humoru z tomu na tom coraz śmielszą, co jednak czyni tych tytanów sympatycznymi. Ale nadal wolę Toy z jej mózgiem przeżartym kokainą, sikającą ze strachu po nogach.
Po trzecie- nazwy własne i imiona. Nienawidzę powieści, gdzie autor na siłę nadaje każdej krainie, osobie, strumykowi, ba,nawet zwykłym rzeczom codziennego użytku wyszukane i dźwięcznie brzmiące nazwy. Pani Lackey ograniczyła się do stworzenia kilku nazw dla nowych, niespotykanych w naszych realiach ras i funkcji, chwała jej za to i cześć, bo przestaje razić już po 10 stronach. Podoba mi się pomysł na kestra'chern- skrzyżowanie fizjoterapeuty z kosmetyczką i psychoanalitykiem
zamówiłabym sobie u jednego seans.
Po czwarte i najgorsze- pierwszy tom jest schematyczny i przewidywalny. Od razu wiadomo, kto jest zdrajcą. Zły mag to naprawdę zły mag, śmiejący się demonicznie i pragnący władzy nad światem. Shit happens. W pierwszym tomie akcja jest tak nierówno prowadzona że aż zęby mi zgrzytnęły. Długo, długo nic, potem BUM i koniec tomu. Minus jak stąd na Kamczatkę.
Na szczęście w drugim tomie wszystko się poprawia, od prowadzenia akcji po fabułę. Zamiast złego maga występuje psychopatyczny sadysta. Podoba mi się pomysł na Ziemię Czarnych Królów, skrzyżowanie Azji i Afryki. Prawdziwy eklektyzm- klimat afrykański, mentalność japońska, system kastowy Indii, architektura perska i bliskowschodnia. Miodzio lodzio, panowie, jak to ujął Pingwin z Madagaskaru.
Trzeci tom znów wędruje o oczko wyżej i staje się już całkiem przyzwoitą książką. Nie genialną, porywającą, czy nawet dobrą, ale przyzwoitą na pewno. Głównym adwersarzem stają się własna bezsilność, lęk i ból, a w ciemnościach czai się Nieznane. Czasami akcja przeradzała się w lekki thriller, kojarzący się trochę z "Pitch black", a mi (jako, że czytałam to sama w domu, późno w nocy, siedząc plecami do drzwi) dreszcze skakały po kręgosłupie. Zaznaczam jednak, ze jestem strachliwa z natury.
Bohaterowie trochę "od brązowieli" i nie ma żadnych nierównosci w prowadzeniu akcji. Napięcie sięga zenitu i zostaje rozładowane przez humor, czy zwrot akcji, by znowu się potęgować.
Całość wychodzi raczej na plus. Gdybym miała oceniać w skali szkolnej, pierwszy tom miałby 4-, drugi 4, trzeci mocne 5. Polecam i zaznaczam, ze późniejsze książki Mercedes uważam za dużo lepsze.