Zerknęłam na temat wątku, pomyślałam, że zanim podzielę się swoimi doświadczeniami przeczytam wasze historie i teraz stwierdzam, że powinnam schować się w ciemną dziurę i nie wychodzić.
Zarywanie nocy, symulowanie choroby, czytanie w toalecie, na ruchliwym chodniku, podczas wykładów, pod kołdrą, przy świeczce, kiedy padł prąd w mieście - to tylko wymieniam dla potwierdzenia, że powyższe objawy powinni wpisać w chorobowe karty moli książkowych.
Z moich ciekawszych historii to zamknięcie w Uniwersyteckiej Bibliotece. Kto zna Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego, czyli w skrócie BUW, ten wie, że bardziej momentami przypomina ona twierdzę, niż przyjazną bibliotekę. Bramki, strażnicy przy wejściu, sporo kręcących się bibliotekarzy i pracowników.
Upolowana przeze mnie zdobycz z niewiadomych powodów miała czerwoną naklejkę, czyli nie wolno jej było wynosić poza bibliotekę. Zbliżała się 21, a ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę to przerywanie ksiażki w połowie. Około godziny przed zamknięciem zaczęłam szukać odpowiedniego schronienia. Odpadały toalety - sprawdzane przy zamknięciu, między regały wchodzono. W końcu znalazłam niewielkie zagłębie niskich stolików. Przestrzeń pod nimi - w sam raz na wygodne skulenie się i oddanie lekturze. Mina strażników dwie godziny po zamknięciu była bezcenna, gdy stałam przed nimi i niewinnie tłumaczyłam się, że zmęczona nauką do kolokwium przysnęłam w kącie biblioteki i naprawdę nie wiem, jak mnie nie znaleziono podczas obchodu. Do tej pory jeden ze strażników rozpoznaje mnie i pyta co jakiś czas, czy aby na pewno nie zamierzam koczować nocą w bibliotece na jego zmianie