Krajewski Marek - "Koniec świata w Breslau"
"Koniec świata w Breslau" - Marek Krajewski
Po doskonałym wprowadzeniu do cyklu o - trywialnie rzecz ujmując - przygodach radcy kryminalnego
Eberhardta Mocka nie spodziewałem się, że druga jego część (będąca zasadniczo
prequelem) -
""Koniec świata w Breslau" - okaże się powieścią równie zacną, co poprzedniczka. A jednak tak się stało. Powiem więcej -
""Koniec świata w Breslau" jest książką jeszcze lepszą!
Może zabrzmi to trochę niefortunnie, ale generalnie rzecz ujmując głównym bohaterem
"Śmierci w Breslau" wcale nie był
Mock. Stwierdzam to z perspektywy drugiego tomu cyklu. O ile w pierwszej części śledztwo składało się ze ściśle ze sobą powiązanych wątków różnych postaci, o tyle w
"Końcu świata..." całość prowadzonego dochodzenia skupia się na postaci
Mocka. I to mi się tak bardzo spodobało, że bez cienia wątpliwości stawiam drugą część cyklu o szczebel wyżej.
Tym razem mamy możliwość dogłębnego poznania charaktery
Mocka. To, że jest to postać z krwi i kości przekonaliśmy się już w pierwszej części, ale bez tej głębi, jakiej nadał mu
Krajewski w
"Końcu świata..." postać wydawała się niepełna. Owszem, był draniem, który służył społeczeństwu (choć zasadniczo służył samemu sobie), ale teraz dopiero dane jest czytelnikowi poznać wszystkie aspekty, cóż... bycia
Mockiem.
Razem z nim brniemy przez cienie i blaski jego życia, to współczując mu, to potępiając jego postępowanie. Poznajemy jego marzenia i pragnienia. Kiwamy ze zrozumieniem, kiedy nie okazując skrupułów dokonuje samosądu na mordercy dziewczynki. Kręcimy głową z niesmakiem, kiedy pastwi się nad - wcale nie taką niewinną - żoną.
Mock to człowiek pełen sprzeczności, targany uczuciami, które większości z nas są nieobce -
Mock to bohater doskonały. Nie idealny i nie doszczętnie zły - ale ludzki jak najbardziej, łączący w sobie wszystkie dobre i złe aspekty człowieczeństwa. Targany emocjami i skory do poświęceń, ale i przeżywający chwile zwątpienia...
Na dokładkę mamy całe spektrum innych charakterów. Ludzkich charakterów, rzuconych w wir życia, takiego jakim bywa. Życia, które nie cacka się ze słabymi, kusi perwersyjnymi rozkoszami i czasem wiedzie wprost do całkowitego moralnego upadku. Bo czasem tak się zdarza, jak śpiewał
Staszewski, że
"...z tylu różnych dróg przez życie, każdy ma prawo wybrać źle...".
A śledztwo? Sprawa tzw.
"kalendarzowego mordercy"? Owszem, ciekawa i wciągająca - ale dla mnie to tylko jeden z mniej istotnych - choć ważny mimo wszystko - elementów świata wykreowanego (?) przez
Krajewskiego, z obcowania z którym czerpie się niesamowitą przyjemność.
Daję 5/5 i wszystkim szczerze polecam!
P.S. 1: Pisałem w recenzji pierwszej książki z cyklu, że jeśli kolejne okażą się przynajmniej tak samo dobre okrzyknę
Krajewskiego Sapkowskim polskiego współczesnego kryminału. I to jest prawda, kochani... tyle, że
Krajewski bije
Sapka na głowę!
P.S. 2: A wiedzieliście, że marka gumy do żucia
Wrigley znana była już przed wojną? Ja nie wiedziałem...