Cykl
"Fundacja" znany jest pewnie każdemu wielbicielowi literatury fantastycznej. Podobnie, jak w
"Diunie" Franka Herberta, czytelnik staje się obserwatorem wydarzeń epickich, dziejących się na przestrzeni wielu setek lat a czyny uwikłanych w nie bohaterów decydują o losach całego wszechświata. W przeciwieństwie jednak do cyklu
Herberta - która zdaje się lekturą nieco poważniejszą, bardziej filozoficzną - środek ciężkości w cyklu
Asimova został umieszczony w ramach powieści przygodowej a każda kolejna część cyklu odsłaniała nam geniusz twórcy
"Fundacji".
Wszystkie części, które pozwolę sobie nazwać "klasycznymi" (czyli
"Fundacja", "Fundacja i Imperium", oraz
"Druga Fundacja") wciągały, potrafiły nieźle trzymać w napięciu, wydawały się przemyślanymi od początku pierwszej strony
"Fundacji", aż do ostatniej
"Drugiej Fundacji" i w ogóle były jednymi z tych książek, które "same się czytały"...
Niestety, z
"Agentem Fundacji" tak nie jest.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły wcześniejszych tomów, więc powiem tylko, że
"Druga Fundacja" miała całkiem niezłe domknięcie i szczerze mówiąc na tym zakończeniu mógłby autor poprzestać. Skądinąd początek
"Agenta Fundacji" zapowiada całkiem niezłą kontynuację i utrzymany jest w duchu wcześniejszych książek - główny bohater
Golan Trevize, radny
Fundacji zakłada tezę, że niemożliwym jest utrzymanie planu
Seldona po tylu zawirowaniach i nieprawdopodobnych do uwzględnienia, z odległej perspektywy czasu, wydarzeniach, bez obcej ingerencji. Oczywiście przez fundamentalnych członków
Fundacji z panią burmistrz na czele zostaje uznany za wywrotowca i skazany na banicję. Jak się okazuje wszystko ma drugie a nawet trzecie i czwarte dno i nic nie jest takie, jak się z początku wydaje a niemal każdy z bohaterów ma conajmniej dwa oblicza
Niestety im dalej w lekturę tym gorzej. Osią fabuły jest poszukiwanie tajemniczej
Gai - planety, której nawet sam
Muł bał się tknąć - i do odkrycia prawdy o tej planecie napięcie budowane jest dość dobrze, mimo pewych mielizn i sztucznego "przedłużania" kulminacji. Kiedy dowiadujemy się (prawie) wszystkiego o
Gai robi się miałko, nudno a długie dysputy na temat tego czym
Gaia jest, czym może być dla
Fundacji i w ogóle wszechświata są wałkowaniem w kółko tego samego.
Co do bohaterów, to w ogóle nie przypadli mi do gustu - zwłaszcza
'bondopodobny', przystojny, wszechwiedzący i wszystko-potrafiący geniusz
Golan Trevize. Z tej postaci
Asimov zrobił jakiegoś pół-boga, który dotarł nawet tam, gdzie
Muł się bał (a przypominam, że
Muł w annałach
Fundacji nazywany jest "największym zagrożeniem").
Dla równowagi mamy safandułowatego profesorka
Pelorata, jako postać, którą
Trevize może nieustannie pouczać i wskazywać błędy w rozumowaniu. Profesorek ów staje się bardzo irytujący już na początku powieści, jednak pod koniec jego zachowanie - wybaczcie określenie - wnerwia totalnie!
Dwie ciekawe postaci i tak nie dorównują znanym z
"klasycznej trylogii" - pani burmistrz
Branno jest dość sprytnym politykiem i manipulatorką, ale daleko jej do takich sław
Fundacji, jak choćby
Salvor Hardin. Zaś
Mówca,
Stor Gendibal mimo, iż budzi sympatię i stanowi niezłą przeciwwagę dla "niesamowitego"
Trevize, to jego rola - mimo iż zdaje się kluczową - staje się w sumie mocno marginalna.
Podsumowując - daleko
"Agentowi Fundacji" do "klasycznej trylogii" i wg mnie nic by się nie stało - a może nawet stałoby się lepiej? - gdyby w ogóle nie powstała. Powiem szczerze, że gdybym nie wiedział, że wyszła spod ręki
Asimova to myślałbym, że to dzieło jednego z jego
epigonów.
Bardzo słaba powieść - zarówno jako kontynuacja
"Fundacji", jak i odrębna całość.
Wielbicielom
"Fundacji" stanowczo odradzam!
P.S. Zacząłem czytać
"Fundację i Ziemię". Jeśli brać pod uwagę początek to jest jeszcze gorzej.
Trevize i
Pelorat raz jeszcze, tym razem w poszukiwaniu matki
Ziemi. Dobrnąłem mniej-więcej do połowy. Chwilowo przeszła mi ochota na kontynuację... Pewnie do książki wrócę, by ocenić ją jako całość.