Modesitt Jr. L.E. - Wieże Zachodzącego Słońca
[url=http://biblioteka.eksiazki.org/index.php/Wieże_Zachodzącego_Słońca]Modesitt Jr. L.E. Saga Recluce - Tom 2 - "Wieże Zachodzącego Słońca"[/url]
Pchany niezdrową ciekawością i nadzieją przeczytania czegoś lepszego od pierwszego tomu serii sięgnąłem po część kolejną, będącą dość odległym w czasie
prequelem "Magii Recluce". I moje zaskoczenie, w które wprawiła mnie pierwsza połowa powieści, równe jest - niestety - rozczarowaniu po lekturze całości.
Na dobre
"Wieżom Zachodzącego Słońca" wyszła przede wszystkim zmiana scenerii i głównego bohatera. Postać to dość sympatyczna a w dodatku, przynajmniej na początku, niezły rozrabiaka.
Creslin hardo przeciwstawia się byciu manipulowanym przez wielkich świata i rzuca wyzwanie swemu przeznaczeniu. Jego przygody od momentu opuszczenia księstwa (?)
Westwind zdają się być motorem tej opowieści i jako takie sprawdzają się znakomicie.
Niestety, z czasem akcja zwalnia i od jakiejś połowy jesteśmy raczeni typowymi dla
Modesitta "flakami z olejem". Po raz kolejny czytamy mnóstwo mało ciekawych opisów, tak jak w tomie 1, a dodatkowo dochodzą wyjątkowo wkurzające słowne (i nie tylko) utarczki pary głównych bohaterów,
Magaery i
Creslina - coś w stylu, "jak jedno chce to drugie nie i na odwrót".
Mogąca się wydawać ciekawą, historia powstania
Recluce zostaje sprowadzona do nudnych opisów tego, jak powstawały kolejne budynki, oraz jak przebiegał proces zasiewania pól, nawiązywania kontaktów handlowych, osadnictwa, itp. Bohaterowie zmagają się z wieloma trudnościami, a czytelnika (czyt. mnie) to zupełnie nie obchodzi, bowiem w kółko zmuszany byłem do czytania czego to im nie brakuje, jak to im jest źle i jak ciężko muszą na wszystko pracować.
Oto kolejna, przewidywalna do bólu historia z uniwersum
Recluce. Z dobrym, nie przeczę, poczatkiem, ale z banalnym i nudnym ciągiem dalszym, aż do mało zaskakującego zakończenia, po którym straciłem już wszelką nadzieję, że ten cykl rozwinie się w coś w miarę "strawnego". Niestety...
Ocena 2/5