Witam.
Jest to jedynie wstęp do mojego nowego opowiadania, ale postanowiłam go tutaj zamieścić. Liczę na ocenę (Co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda? Nawet te
bardzo krytyczne komentarze chętnie przyjmę
). Miłego czytania.
XV-XVI wiek, gdzieś w Polsce
Biegła. Gałęzie cięły ją po twarzy, zrywały delikatny, aksamitny szal z jej ramion. Długa, elegancka suknia utrudniała poruszanie się, wysokie krzaki nie pomagały. Gdzieś niedaleko zawył wilk Przerażona dziewczyna przyśpieszyła, mocniej przyciskając do piersi duże zawiniątko. Potknęła się o wystający korzeń, prawie upadła, słyszała kroki zwierzęcia, coraz bliżej, bliżej… Z ziemi wystrzeliła ręka, kościste palce zacisnęły się na kostce młodej kobiety. Z krzykiem oswobodziła nogę. Pobiegła dalej. Coś błysnęło w ciemności nocy. Leciutki, drgający płomyk. Świeca! Gdzieś tam był człowiek… Niewiele myśląc, dziewczyna zaczęła biec w tamtym kierunku. Wszystko było lepsze od tego… czegoś za nią. Światełko zgasło, lecz nadal biegła. Ktoś ją zatrzymał, wpychając do jamy w ziemi, ręka zacisnęła się na jej ustach. Przerażona usiłowała krzyczeć, wyrywała się. Usłyszała szept mężczyzny:
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Coś cię goni, ale nas nie znajdzie. Nie będziesz krzyczeć? – dziewczyna pokiwała głową. Mogła już mówić. – Świetnie. A teraz powiedz mi, czemu tak uciekasz.
- I tak mi nie uwierzysz. Musze iść – chciała wstać, lecz ją zatrzymał.
- Nie chcesz mówić, to nie. Ale jeśli chcesz się ukryć, chodź ze mną. Za tobą jest tunel, prowadzi do mojej kryjówki. Mogę ci pomóc – dziewczyna zawahała się.
- No… dobrze. Prowadź.
Bez słowa schylił się, poczym… zniknął. Zaskoczona wpatrywała się przed siebie. Wybuch niebieskiego światła rozjaśnił jamę. Tunel. Szybko wcisnęła się do środka. Mimo, że wejście było ciasne, po chwili mogła się wyprostować. Nieznajomy czekał na nią.
- Chodź – szepnął.
Po kilkunastu minutach marszu stanęli w wydrążonej w ziemi kryjówce. Stał w niej stół, rozklekotane krzesło, stare łóżko i duża skrzynia. Mężczyzna zapalił kilka świec. W nikłym świetle dojrzała rude włosy i przejrzyste, błękitne oczy. Był zadziwiająco młody. Mógł mieć jakieś… 17 lat.
- Nazywam się Piotr – przedstawił się. On też się jej przyglądał. Miała mniej więcej 30 lat, długie, smoliście czarne proste włosy, teraz straszliwie rozczochrane, spływały jej po plecach. Zielone, lekko skośne oczy skrzyły się w blasku świeczki. Do pasa na biodrach miała przyczepioną pochwę, wystawała z niej rękojeść sztyletu.
- A ja Katarzyna – szepnęła. Chłopak chciał coś powiedzieć, lecz nagle coś przykuło jego wzrok. Zawiniątko, które dziewczyna przyciskała do piersi, poruszył się. Cisze rozdarł płacz, materiał spadł na ziemie.
- Co…? – zaskoczony wpatrywał się w mniej więc trzy letnie dziecko o zielonych oczkach i czarnych włoskach.
- To Małgosia. Kiedy musiałam uciekać z domu, dałam jej wywar z ziół, po których mocno zasnęła.
- Czekaj, powinienem mieć jakieś mleko… - postawił na ziemi duży kubek, wypełniony białą cieczą. Katarzyna posadziła dziewczynkę, która od razu chwyciła napój.
- A teraz opowiadaj. Co tu się dzieje?
- Chyba jestem ci to winna. Więc słuchaj…
Mam męża, Artura. A właściwie miałam. Dzisiaj wieczorem do naszego domu wtargnął nieznany człowiek. Magią zabił mojego męża, a następnie wziął się za mnie. Usiłował przywiązać mnie do krzesła. Cudem go ogłuszyłam. Rozumiesz, mój ojciec był magiem. Nauczył mnie kilku sztuczek. Udało mi się go pokonać. Napoiłam Małgosię ziołami, i uciekłam. Gdy On oprzytomniał, ruszył w pogoń. Uciekałam, aż wpadłam na ciebie.
- Nie martw się, już po wszystkim. Nie znajdzie cię. Teraz będzie dobrze.
Dziewczyn zaśmiała się gorzko.
- Mam się nie martwić? Zrozum, już nigdy nie będzie dobrze! Gdy biegłam, usiłował mnie zatrzymać. Rzucał wiele zaklęć. Kilka z nich znałam. Jedno mnie trafiło.
- Ale przecież żyjesz… - Piotr nie rozumiał.
- Tak naprawdę umarłam, gdy mnie trafiło. Już wtedy mój los był przesądzony. Zostałam zarażona. Łatwe zaklęcie, prosta formuła. Ale nie odnaleziono jeszcze lekarstwa. Jak tylko zostaniesz trafiony, po kilku – kilkunastu godzinach umierasz.
- Boże…
- Właśnie, Piotrze, właśnie. Teraz mam do ciebie prośbę.
- Mów.
- Napisze list. Mógłbyś go komuś dać?
- Oczywiście. Ale co z… małą?
- Z Małgosią? Oddaj ją pod opiekę temu, komu dasz list. Zrobisz to dla mnie? Proszę…
- Tak – chłopak z trudem przełknął ślinę. – Może się prześpisz? Rano mi dasz list.
- Nie. Musze teraz – Katarzyna uśmiechnęła się smutno. – To nie potrwa długo, wiem co pisać.
Miała racje. Nie minęło 15 minut, jak wręczyła mu złożony list.
- Do kogo mam zanieść?
- Napisałam ci na odwrocie.
- Teraz się prześpij.
- Dobrze – odwróciła się do dziewczynki siedzącej na ziemi. – Masz, kochanie, trzymaj to, oddaj mistrzowi, dobrze?
Wręczyła dziecku srebrny pierścionek z pomarańczowym okiem zawieszony na rzemyku. Małgosia nałożyła go na szyje.
- Teraz mama pójdzie spać – dziewczynka pokiwała główką. Katarzyna położyła się na łóżku, Piotr ja przykrył.
- Co to było, ten pierścień? – spytał.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego?
- Wtedy musiałabym cię zabić. Inaczej ty zabiłbyś mnie. Nie pytaj. Dobranoc.
- Dobranoc…
Piotr odwrócił się do dziewczynki. Uśmiechnęła się smutno, z melancholią. Jakby widziała w życiu więcej, niż powinna, jakby wiedziała za dużo. Położył ją na posłaniu ze skór, sam zasnął na ziemi.
Gdy Piotr obudził się rano, zastał Małgosie stojącą nad łóżkiem. Podszedł bliżej, trzymając w dłoni świeczkę. Jej nikły płomyk odbijał się w martwych oczach Katarzyny. W blasku świecy sztylet wbity w jej pierś lśnił ponuro.