Teraz jest 20 kwi 2024 1:15:02




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 
Equalt Larim 
Autor Wiadomość
Post Equalt Larim
Jedno z moich starszych opowiadań, a raczej początek opowiadania. Nie bójta się wyśmiewać wszystkich tragicznych błędów zarówno interpunkcyjnych jak i logicznych. :D

I
Na początku słychać tylko szum wiatru i uderzenia ciężkich kropel deszczu.
Trzech jeźdźców jedzie po błotnistej drodze w awangardzie niewielkiej karety.
Wiatr szumi w koronach drzew. Zachodzące słońce zapala horyzont krwistoczerwoną łuną.
Deszcz przestaje padać.
Cisza.
Nienaturalna, głucha cisza, nieprzerwana nawet przez śpiew ptaków i szum wiatru.
Czarnobrody krasnolud wstrzymuje jeźdźców gwałtownym ruchem ręki. Wpatrując się w trakt, odpina niewielką kuszę od siodła. Koń następnego jeźdźca, niskiego ogolonego na łyso człowieka, kręci niespokojnie głową, rży i cofa się o kilka kroków. Człowiek pochyla się, szepce coś wałachowi do ucha, głaszcze po szyi. Następny jeździec, olbrzym na równie olbrzymim wierzchowcu, dobywa wielkiego jednosiecznego topora o wygiętym stylisku. Zeskakuje z konia.
Drzwiczki karety otwierają się z cichym, ponurym skrzypnięciem.
W tej chwili rozlega się huk eksplozji.
II
Tłuszcz z cichym sykiem ginął wśród płomieni.
Siedzący przy ognisku krasnolud, poprawił ułożenie drew końcem grubego badyla. Obrócił rożen – zając miał już więcej niż dość po tej stronie.
Jak zwykle w tej stronie świata, po suchej i wietrznej wiośnie nastąpiło deszczowe lato.
Wielkie krople ciężko bębniły o wielkie, twarde liście, dziwnego, niskiego i strasznie poskręcanego drzewa, w korzeniach, którego krasnolud rozbił obóz. W oddali szumiała rzeka.
Zaszeleściły krzaki. Kroki.
Krasnolud błyskawicznie zerwał się na nogi. Ogień zatańczył krwawym refleksem na klindze długiego noża, który pojawił się w dłoni krasnoluda. Zamarł, starając się przebić ciemność wzrokiem. Nie zauważył nikogo, chociaż przed chwilą mógłby przysiąść, że zaraz przed nim majaczy jakaś niska postać. Przetarł załzawione od wpatrywania się w ciemność oczy, po czym usiadł nie odkładając noża.
Zasnął wpatrzony w ciemność.

Przywitał go zimny i pochmurny poranek. Deszcz przestał padać, jednak nie zanosiło się na poprawę pogody. Krasnolud tęsknie popatrzył na walające się wśród zwęglonych resztek drzew i popiołów ostatki kości zająca, przeklinając się w duchu za to, że podczas przedwczorajszej ucieczki nie pomyślał o prowiancie.
Do Voss Alyyn, pomyślał spoglądając na starą i podartą mapę, jest nie więcej niż jeden dzień drogi. Jeśli się pośpieszę mogę zajść jeszcze przed zmrokiem. Ha, szykuj się Wesst. Furin idzie do ciebie.
- A wtedy – powiedział półgłosem. – Przekonasz się, że ja nigdy nie rzucam słów na wiatr.
- Nigdy.
Znalezienie szlaku zajęło mu sporo czasu. Zanim do niego dotarł przeszedł, jak mu się przynajmniej wydawało, pół mili. W niespełna półgodziny po tym jak wyruszył zaczął padać deszcz. Po kilku godzinach męczącej drogi słońce zapaliło horyzont krwisto czerwoną łuną.
Fruin szedł wolno po kostki zapadając się w błocie. Deszcz przestał padać. Silny wiatr od morza rozwiał ciemne chmury.
Szelest. Kroki.
Krasnolud obrócił się błyskawicznie. Dobył zręcznie długiego miecza.
Pusto.
Wtedy rozległ się huk eksplozji.
III
Ciężkie, drewniane ze stalowymi okuciami, skrzydła Bramy Przybyszów, rozwarły się z donośnym zgrzytem. Aryn przeszedł powoli prowadząc konia, niewielkiego kasztana, za uzdę.
Wymijając kałuże, ruszył główną ulicą, łączącą bramy Przybyszów i Morską. Droga, pamiątka po wcześniejszych osadnikach, wyłożona była wielkimi kamiennymi płytami. Końskie stąpnięcia niosły się echem wśród dwóch rzędów podobnych budynków.
Wzburzone morze z dzikim hukiem rozbijało się o przybrzeżne skały. Od północy, od strony lasu, dobiegał nieustanny stukot siekier. Z jednej z bocznych uliczek wyleciała, z dzikim krzykiem, zgraja malutkich niziołków. Miniaturowe dzieci, żadne z nich nie mierzło więcej niż metr, przebiegłszy na drugą stronę ulicy, dopadły niewysokiej staruszki, siedzącej na ganku karczmy „Pod Wyjącym Głazem” i tam utworzyły malowniczą kupę, oblegając nieduży fotel bujany. Półelf zakręcił w jedną z bocznych ulic, skierował się w stronę stajni.
- Panie – ktoś dotkną go w ramię. Obrócił się i zobaczył wysokiego służącego o bujnych jasnych włosach i chudej twarzy. – Lord Martyus wzywa was Panie do siebie.
- Weź mojego konia do stajni – powiedział półelf wciskając służącemu wodzę do ręki.
- Powiedz Harinowi żeby się nim zajął.

Na Placu Pokoju panował trudny do wytrzymania zgiełk.
Przekupki, handlarze i kupcy starali się przekrzyczeć nawzajem, nawołując klientów i zachwalając towar. Rzemieślnicy walili młotami w metalowe blachy, od czasu do czasu przerywali pracę i przeklinali plugawie ocierając pot z czoła. Szczekały psy, gdakały kury, krzyczeli ludzie, płakały zagubione w tłumie dzieci.
Nadzwyczajny, nawet jak na tę porę dnia, ścisk niemalże uniemożliwiał poruszanie się.
Aryn starał się iść najszybciej jak mógł, Martyus nie należał do najcierpliwszych ludzi. Już po chwili półelf zaczął robić dobry użytek ze swoich łokci. Nie zważając na przekleństwa brną przed siebie rozpychając ciżbę.
- Uwaga! Uwaga! Cisza! – ryczał tęgi mężczyzna w królewskich barwach, stojący na dużym pudle. Tłum ani myślał się uciszać, ale mężczyzna miał głos jak buchaj i umiał się nim posługiwać.
- Z rozkazu Rady Lordów i Kurii Najwyższej, Świątynia Fali znajdująca się na klifie przy wybrzeżu, przez miejscowych zwana Equalt Larim, jako miejsce obrzędów pogańskich, sprzecznych z nakazami naszej wiary, zostanie zrównana z ziemią.
Ktoś westchnął cicho za plecami półelfa. Aryn obejrzał się ukradkiem. Stojąca zaraz za nim, ciemnowłosa dziewczyna o smagłej skórze pokręciła z rezygnacją, zauważywszy spojrzenie półelfa obróciła się szybko i odeszła.
- Wiadomym jest takoż, iż Yalza Harimm i członkowie jej zbójeckiej bandy, ogółowi znani, jako Łupieżcy prawem przez miłościwą Radę Lordów nam nadanym na śmierć są skazani. Każdy, kto im pomocy udzieli lub…
Dalsze słowa rozpłynęły się wśród zgiełku.
Strażnik przy Bramie Rządowej kłócił się głośno z młodą wysoką i jasnowłosą dziewczyną.
- Jak to bramy zamknięte? – kobieta miała dziwny, mający metaliczny wydźwięk, głos, który teraz, gdy krzyczała, bardzo przypominał szczęk mieczy. – Ja mam wiadomość do hrabiego Wessta…
- Choćbyś samemu Lordowi Martyusowi listy niosła, nie przepuszczę. Rozkaz mam wyraźny, nikogo, kto upoważnienia nie pokarze nie przepuszczę.
Aryn podszedł bliżej. Strażnik, słysząc kroki i chrzęszczenie kolczugi, obrócił się szybko, i już miał począć krzyczeć, gdy zobaczył zawieszony na szyi półelfa amulet, przedstawiający orła z rozpostartymi skrzydłami, symbol oddziałów specjalnych. Zmitygował się błyskawicznie i zasalutował kułakiem. Po czym bez słowa wyjął pęk kluczy i otworzył furtę dla pieszych.
- A więc to tak – głos dziewczyny drżał z wściekłości – Niektóre ważne persony to się bez pytania wpuszcza. Czyżby zakaz dotyczył tylko pospólstwa? Może czcigodny Lord Martyus postanowił definitywnie odgrodzić się od biednego pospólstwa. Morze…
Morze do paki chcesz iść smarkulo jedna! – rozdarł się strażnik. –Bacz, co mówisz.
I przy kim, dodał w myślach Aryn przechodząc przez furtkę.
Trzynaście lat w służbie Rady Lordów. Trzy pośród elitarnej straży zwanej „Orły”, Dziesięć, jako osobisty strażnik Lorda Martyusa. Trzynaście lat. I jedynym, co otrzymuje od ludzi jest strach.

Dzielnica Rządowa znacznie różniła się od pozostałych części miasta. Było tu tylko siedem budynków, oprócz dwóch siedzib gildii, rzemieślników i kupców, głównej świątyni, karczmy „Pod Rozszalałym Smokiem”, były tu tylko dwa budynki mieszkalne. Dwie rezydencje najstarszych rodów ze starego kontynentu. Murosan i Astur.
I oczywiście był tutaj zamek Camerod, siedziba Lorda Martyusa. Był to relikt z przeszłości. Jeden z niewielu budynków wzniesionych przez poprzednich mieszkańców wybrzeża i pozostawiony w niemal idealnym stanie. Zbudowany był w całości z gładkiego czarnego kamienia. Trzy wielkie wieże, każda wyglądająca jak smukła świeca ze skośnie ściętym czubkiem, miały takie same, wąskie zwieńczone łukiem okna. Do wejścia prowadziło czterysta dwadzieścia trzy stopnie, szerokich schodów.
Teren Dzielnicy Rządowej poprzecinany był wieloma sztucznymi strumieniami i plątaniną wąskich alejek wysypanych kolorowymi kamyczkami, po których przechadzali się bogacze, odziani w drogie tuniki.
Aryn ruszył szybko przed siebie starając się nie potrącić żadnego z przechodniów.

W komnacie panował półmrok. Większość, umieszczonych pod sklepieniem, okien przysłonięta była zasłonami z czerwonego jedwabiu. Półelf zszedł po kilku stopniach schodów i ruszył między dwoma rzędami zdobionych kolumn. Lord Martyus patrzył przez jedno z okien opierając ręce na parapecie. Nie obrócił się, kiedy półelf podszedł bliżej i staną za jego plecami.
- Wzywałeś mnie panie? – zapytał Aryn.
- Ciekawe, kim oni byli – głos Lorda brzmiał dziwniej niż zwykle. – Ci, którzy byli tutaj przed nami. Ludźmi? Krasnoludami? Elfami? A może byli kimś całkiem innym. Prawdopodobnie nigdy się już nie dowiemy. Nigdy już ich nie spotkamy. Może i dobrze. Nie sądzę by oni chcieli się z nami spotkać. Zniszczyliśmy nasz świat. Znaleźliśmy nowy i… - zamilkł.
- Zrobiliśmy to, co było konieczne by przetrwać. Ostatnia wojna i Rytuał Oczyszczenia niemal doszczętnie…
- Ja wiem o tym aż nazbyt dobrze. Rag Narrok. Zmierzch bogów i świata. Wiesz jeszcze niedawno nie wierzyłem w istnienie bogów. Jeszcze niedawno… Mniejsza z tym. Nie wezwałem cię tutaj, aby rozprawiać o przeszłości. Doszły mnie słuchy o braciach Selephnir. Dobra robota – podszedł do swojego przypominającego tron krzesła stojącego przy niewysokim kamiennym stole, wziął jedną z wielu butelek i nalał sobie wina w złoty kielich. – Bardzo dobra, można by rzec. Mamy jednak większy problem – zamilkł na chwilę, skrzywił się boleśnie. - Amelia Astur nie żyje.
Aryn westchnął niezauważenie.
- Jak? – zapytał cicho.
- Wracała z jednej ze swoich podróży. Jak zwykle w eskorcie najemników. Jechali skrycie, specjalnie omijając najbardziej uczęszczane szlaki. Jej ochroniarze, to nie była jakaś pierwsza lepsza banda. To byli zawodowcy. Mimo to, dali się złapać w pułapkę. Z tego, co wiem nastąpiła silna eksplozja. Prawdopodobnie robota jakiegoś czarodzieja.
- Magia? Przecież od dobrych kilku lat, od Rytuału, nikt nawet nie widział czarodzieja. Nie odpowiedzieli nawet na wezwanie Rady Lordów.
Martyus przeczesał swoje krótkie jasne włosy. Odstawił kielich.
- Właśnie dla tego chcę żebyś to sprawdził. Udasz się na miejsce. Najpierw jednak chcę byś zajął się przesłuchaniem świadka.
- Świadka?
- Tak, pewien krasnolud znajdował się bardzo blisko kiedy nastąpiła eksplozja. To on doniósł nam o śmierci Amelii i wskazał straży miejsce, na które powinniśmy się udać. Rozkazałem straży zabezpieczyć teren i nie ruszać niczego do twojego przybycia. Krasnolud, świadek przebywa aktualnie w areszcie miejskim. To przestępca. Uciekinier z konwoju więźniów skazanych na prace w kopalniach. Kiedy z nim skończysz wydaj na niego wyrok. Jakikolwiek, masz pod tym względem wolną rękę, tak samo względem morderstwa. Korzystaj ze wszystkich dostępnych środków. Masz znaleźć sprawcę.

IV

Po raz niewiadomo który Furin przeklną w duchu swoją głupotę. Jakim przeklętym durniem trzeba być, aby w trzy dni po ucieczce z konwoju więźniów, pójść prosto na posterunek straży? Ale co było robić? Nie mógł przecież przemilczeć tego, co zobaczył na trakcie.
Nie była to też całkowicie jego wina. Miał po prostu pecha. Kiedy złożył wyczerpujące, prawie dwugodzinne zeznanie, i szykował się do wyjścia wpadł prosto na człowieka, którego, według prawa, pobił i okradł. Była to prawda, lecz nie do końca. Wesst Murosan, wielki bogacz i jedna z najważniejszych osób w Voss Alyyn, wynajął jego i jego bandę do wykonania pewnej roboty. Chodziło o odzyskanie pewnego, cennego jakoby, artefaktu ze świątyni Bezwietrznej Nocy. Wesst kilkakrotnie zapewniał, że będzie to łatwa i szybka robota. Jednak suma ośmiuset florenów, jaką obiecywał za wykonanie zadania i możliwość zatrzymania wszystkich pozostałych skarbów, mówiły dokładnie, co innego. Nikomu się to nie podobało, ale oni byli zawodowcami i nie zadawali pytań.
Zamiast skarbów i złota znaleźli śmierć.
Pierwszy zginą Thrinn, kuzyn Furina, niezrównany w walce na topory. Wirujące ostrza pułapki pozbawiły go większej części głowy. Następny był Khariim. Najemnik i poszukiwacz przygód od trzynastego roku życia, padł przeszyty bratobójczym bełtem wystrzelonym przez gnoma Fireghana. Zaraz po tym gnom przebił się własnym mieczem, szepcąc przy tym słowa w nieznanym języku.
Mimo wszystko krasnolud zdobył artefakt, którym okazała się zwykła miedziana obrączka, i wrócił do miasta. Wesst spotkał się z nim w tawernie „Pod Wyjącym Głazem” w mieście. Kiedy zobaczył, co mu przyniesiono, Wesst zaczął złorzeczyć i odgrażać się. Nie chciał zapłacić. W odpowiedzi na to krasnolud obalił go na ziemię i odebrał swoje wynagrodzenie, zabierając coś ekstra za śmierć przyjaciół. Nie przebył nawet połowy drogi do miasta, kiedy zatrzymała go straż.
I w niecały tydzień później dał się złapać znowu.
Siedział na twardym stołku przy niedużym stole w małym, ciemnym pomieszczeniu bez okien.
Drzwi rozchyliły się, światło rozlało się po pomieszczeniu, badając dokładnie każdy kąt, zaglądając w każdy zakamarek. Furin zmrużył lekko, przyzwyczajone do ciemności, oczy.
Do pomieszczenia weszło trzech ludzi. Dwóch z nich, strażników miejskich z halabardami w kolczugach i okrągłych hełmach, wyszło prawie natychmiast zostawiając go samego z trzecim. Niechybnie był to ćwierć, może nawet półelf. Miał jasne, krótkie włosy. Nie mierzył więcej niż pięć i pół stopy. Mieszaną krew zdradzały oczy, duże koloru, zimnej stali, i małżowiny uszne. Nosił czarny, nabijany srebrnymi ćwiekami, kaftan. Na nim opończę z kapturem. Jego szeroki pas obciążony był długim mieczem w pochwie z czarnej gładkiej skóry. Ciemne, szerokie spodnie wpuszczone miał w wysokie jeździeckie buty z ostrogami.
Nie śpiesząc się podszedł do stołu, przysuną sobie krzesło i usiadł. Płomień świecy zatańczył czerwonym refleksem na amulecie, który półelf nosił na szyi. Krasnolud zdziwił się, i to bardzo.
- Orły – powiedział. – Ha. Coś żem musiał nieźle zmajstrować, że się mną służby specjalne zajmują.
- Wczorajsza eksplozja na szlaku – powiedział po chwili półelf i zrobił długą pauzę.
– Jesteś przestępcą, uciekinierem – podjął po chwili. - Mimo to wracasz do miasta, w którym cię pojmano. Dlaczego?
- Jeśli chodzi o to, co mnie się na szlaku spotkało, to ja żem już zeznania złożył. Możesz poczytać, bo był tu taki jeden, co spisywał.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Dlaczego wracałeś do miasta?
- Chciałem się dostać na statek – zełgał gładko krasnolud – Co bym się mógł dostać na wyspy.
- Na statek - twarz półelfa nawet nie drgnęła, jednak oczy błysnęły mu niebezpiecznie.
- Zresztą nie ważne. Opowiedz mi o tym, co widziałeś na miejscu napaści.
- Jak już wiesz wracałem sobie spokojnie, nie głównym traktem ino jednym z bocznych, do miasta. Zachodziło słoneczko, powiewał lekki wiaterek od morza. Z nagła zrobiło się bardzo cicho. Zdało mi się, że ktoś za mną jedzie, to żem się obrócił i już miałem czmychać w krzaki, bom myślał, że to może jakiś pościg za mną. I wtedy jak nie urżnie, mało mi uszu nie rozsadziło. Padłem plackiem na ziemię i leżałem tak przez chwilę. Potem żem się zerwał i pobiegłem przed siebie. I wpadłem. Prosto do leja, co po tej eksplozji powstał. Stoczyłem się tam na sam dół. Trochę czasu minęło zanim wylazłem. No, ale w końcu mi się udało i pognałem prosto do miasta na posterunek, co by komuś o tym powiedzieć. No a teraz tutaj siedzę.
- Nie zatrzymałeś się? Nie sprawdziłeś czy ktoś przeżył?
- Oczywiście, że się zatrzymałem – powiedział nieco głośniej krasnolud. – Za kogo ty mnie masz? Ale widzisz, tam nie było wiele do sprawdzania, trochę zakrwawionych szmat i osmolonych desek.
- I nie widziałeś nikogo? Nie słyszałeś, ani nie wyczułeś?
- Nikogo żem nie widział ani nie słyszał, a wyczułem to jedynie swoje onuce, bo śmierdzą jak sam diabeł.
Półelf zamilkł i zamyślił się widocznie. Milczał długo w ogóle nie zwracając na Furina uwagi.
- No, to jak ja już nie jestem potrzebny to może sobie pójdę – powiedział po długiej chwili krasnolud szczerząc żółte, krzywe zęby.
- Idź – powiedział wciąż zamyślony półelf. Krasnolud o mało, co nie zleciał ze stołka. Wstał jednak szybko i skierował się w stronę drzwi.
- Stój – półelf wstał. – Zmieniłem zdanie.
Furin zatrzymał się i obrócił się z ociąganiem. I westchnął ciężko.
- Zmieniłem zdanie – podjął półelf. – Jutro z samego rana wybieram się na miejsce zdarzenia. Ty jedziesz ze mną. Będziesz moim przewodnikiem. Żeby ci się nie zachciało uciekania, spędzisz noc w areszcie. Rano zostaniesz odprowadzony przez strażników do magnackich stajni. Będę tam czekał razem z twoim ekwipunkiem.


22 kwi 2008 18:12:44
Użytkownik

Dołączył(a): 02 mar 2008 17:10:17
Posty: 76
Post 
Nie wiem, co napisać. Z jednej strony masz wspaniały, proszący się o ostatni szlif styl, a z drugiej robisz błędy, które byle word by wychwycił:


Cytuj:
- A więc to tak – głos dziewczyny drżał z wściekłości – Niektóre ważne persony to się bez pytania wpuszcza. Czyżby zakaz dotyczył tylko pospólstwa? Może czcigodny Lord Martyus postanowił definitywnie odgrodzić się od biednego pospólstwa. Morze…
Morze do paki chcesz iść smarkulo jedna! – rozdarł się strażnik. –Bacz, co mówisz.
I przy kim, dodał w myślach Aryn przechodząc przez furtkę.


Morze?

Cytuj:
- Panie – ktoś dotkną go w ramię. Obrócił się i zobaczył wysokiego służącego o bujnych jasnych włosach i chudej twarzy. – Lord Martyus wzywa was Panie do siebie.


dotknął

Cytuj:
- Choćbyś samemu Lordowi Martyusowi listy niosła, nie przepuszczę. Rozkaz mam wyraźny, nikogo, kto upoważnienia nie pokarze nie przepuszczę.


pokaże


Cytuj:
Miniaturowe dzieci, żadne z nich nie mierzło więcej niż metr, przebiegłszy na drugą stronę ulicy, dopadły niewysokiej staruszki, siedzącej na ganku karczmy „Pod Wyjącym Głazem” i tam utworzyły malowniczą kupę, oblegając nieduży fotel bujany.


mierzyło

Cytuj:
Już po chwili półelf zaczął robić dobry użytek ze swoich łokci. Nie zważając na przekleństwa brną przed siebie rozpychając ciżbę.


brnął

I tak dalej, i tak dalej. Jest tu tego więcej, głównie gubisz końcówki "ł".

Są to naprawdę drobne błędy, takie jakie każdy z nas popełnia w pośpiechu, lub nie zauważa ich, mimo wielokrotnego czytania tekstu. Niemniej psują one wrażenie, jakie robi sam tekst. Gdyby ich nie było, twoje opowiadanie byłoby idealne. Ciekawy tytuł, dobrze opisana i przemyślana fabuła, żywi bohaterowie. Nie ma nic (oprócz błędów) do czego mogłabym się przyczepić.
Po przeczytaniu z niecierpliwością czeka się na ciąg dalszy.
Masz ogromny potencjał, nie zmarnuj go.
A na błędy jest tylko jedna rada – dobra Beta. Z kilkoma naprawdę dobrymi miała okazję kiedyś pracować. Proponuję zajrzeć na jakieś większe forum literackie.
Tam znajdziesz osoby, które mają spore doświadczenie w sprawdzaniu cudzych tekstów. Pomogą ci nie tylko przy błędach, ale doradzą też, co zrobić, by opowiadanie było lepsze, ciekawsze i bardziej spójne.
Miałam już z życiu kilka Bet i wiele ich zawdzięczam. Zaręczam ci, że ich rady są bardzo pomocne i dużo można się od nich nauczyć.
Oczywiście, wiele też zależy od twojego uporu i od tego, czy będziesz pisał dalej, czy po paru miesiącach się zniechęcisz.
Mam nadzieję, że będziesz dalej pisał, bo masz w sobie to „coś”, czego brakuje wielu autorom.

Życzę Weny i powodzenia w dalszym pisaniu.


27 kwi 2008 15:06:10
Zobacz profil
Post 
Dzięki za budujący (naprawdę!) post.
Co do błędów to mogę powiedzieć tylko tyle, że wynikają raczej z lenistwa niż z pośpiechu. Albo raczej z irracjonalnej niechęci do Słowników Języka Polskiego :) Cóż postaram się poprawić i zanim następnym razem coś wrzucę to sprawdzę text 2 razy.
Co do Bety, to dzięki za sugestię. Może skorzystam :P


27 kwi 2008 17:51:40
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron