Teraz jest 28 lis 2024 12:51:13




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Diadem i przepiórka 
Autor Wiadomość
Post Diadem i przepiórka
Diadem i przepiórka

Dedykuję Juanie i pewnemu Faunowi, bez którego nie wiedziałabym, co rośnie w świętych gajach.

Przyznaję się do inspiracji mitologią grecką wg Roberta Gravesa, Zygmunta Kubiaka i piosenką Jacka Kaczmarskiego „Przygodowy film o pisaniu w nocy”.

„Albo nawet, co wydaje się wersją już obłędną, ale co podaje Diodor Sycylijski w swej zasobnej w informacje „Bibliotece” (...) – że [Akteon] pragnął poślubić Artemidę.” *


I

Śmiertelnicy mówią, że bogowie nie lubią ludzi zbyt szczęśliwych. To nieprawda. Ich szczęście oplecione jest złudną, zwodniczą nicią Losu, którą wije nieubłagana Kloto. Podlegamy jej i my, bogowie, na pozór wszechmocni, lecz w głębi słabi i zależni od kaprysów trzech Mojr. Za maską potęgi chowamy bezradność. Bez wyznawców i ofiar jesteśmy zwykłymi kłamcami, którzy sprawnie markują swoje sztuczki. W świecie Olimpu nic nie jest takie, jakby się wydawało – przykryte smakiem ambrozji i kroplami nektaru boskie potomstwo pozoruje swą władzę nad światem, przestraszone, że ktoś może odkryć prawdę.
Nawet przydomki, nadawane nam przez ludzi, są kłamstwem.
Wiem co mówię – w dawnych czasach, kiedy Hellada była krajem dzikim i wolnym, bez filozofów, rzemieślników i miast, kiedy jedynymi świątyniami były lasy i wody, kiedy wśród ludzi nie mieszkały tylko driady i fauny, ale i my, nieśmiertelni, wtedy zwano mnie Bezpieczną. Moje imię przyzywały kobiety podczas krzyku porodu. Do mnie, Artemis Bezpiecznej, zwracały się, wydając na świat pierwsze dziecko. Mnie, Bezpiecznej wdzięczne składały ofiary z przepiórek, moich ulubionych ptaków.
Z rozwojem miast, z nadejściem Sokratesa i Pitagorasa, moje imię zostało zapomniane. Miejsce młodych matek zajęli myśliwi i szarlatani.
Bezpieczna stała się Morderczą, Artemida - Hekate.
Nikt nie pamiętał o tym, że kobiety wciąż krzyczą w bólu rozwiązania. Nikt nie potrzebował bogini Artemis Łagodnej. Na marmurową twarz posągu w Panteonie bryzgała krew młodzieńców. Przepiórki polujący zachowali dla siebie.
Wszyscy ci oświeceni Helleni – filozofowie, matematycy i rzeźbiarze zapomnieli o Artemidzie.
Wszyscy wybrali Hekate.
Z wyjątkiem Jego.

II

Woda spływa po ciemnoszarym kamieniu. Zanurzam dłonie w przezroczystym strumieniu i bryzgam na wszystkie strony. To miejsce ma jakiś nieuchwytny czar i dziki urok, któremu nie oparłby się sam Dzeus. Kryształowa tafla mętnieje, kiedy wchodzę do wody. Kropelki płynącej z góry kaskady moczą złocistą tunikę, zostawiając na niej ciemniejsze ślady.
Ulotność tej chwili aż przeraża. Zmienna woda rozpryskuje się, szumi, spływa. Szafranowa tunika zostaje rzucona na rozgrzany słońcem kamień. Błękit nieba, lazur wody. Esencja Olimpu wśród śmiertelnych. Moje ciało zaczyna się poruszać coraz śmielej. Płynę, nie czując już codziennego upału. Nie myślę już o rydwanie Heliosa, pędzącym ponad moją głową i o tym, że jakiś bezczelny faun czy zbłąkany śmiertelnik może mnie zobaczyć. Ciemne, rozpuszczone włosy, wijące się jak węże na głowie Gorgony, płyną za mną, ścigając się z ciałem. Wychodzę z wody, zakładam niespiesznie peplos. Kładąc się na ciepłej skale i wystawiając twarz do słońca, czuję, że wraz z ubraniem na moje ciało wracają lęki, których nie zdołam się nigdy pozbyć.

III

Było ich wielu – Hermes, Ares, nawet Dzeus. Łucznik Orion, koźlonogi Pan. Każdy z nich chciał znaleźć we mnie Artemidę. Uległą, łagodną, godzącą się na to, czego żądali. Prośby i propozycje nie leżą w naturze bogów. Kiedy się nie zgadzałam, dumni, kryjący swe porażki pod maską wściekłości, odchodzili. Niektórzy próbowali sztuczek i podstępów, zwłaszcza bezczelny Hermes. Kusili podarunkami, przynosili bukiety kwiatów i złote jabłka Hesperii. Pokazywali najśmiglejsze rumaki i najwierniejsze charty. Nawet Dzeus – ten stary tryk Dzeus, który miał więcej kochanek niż gwiazd na nieboskłonie! – próbował się popisać, przybierając te wszystkie wyświechtane postaci, na które łowił swoje dziwki. Biały byk, który porwał Europę, złocisty deszcz, pokrywający Danae, łabędź łączący się z Ledą. Myśleli, że jestem głupia, że dam się nabrać jak byle Ziemianka, marząca o miłości. Doskonale wiem, o co chodziło. W końcu byłam boginią, wprawdzie bardzo młodą, ale wszechwiedzącą i czujną na wszystkie pikantne ploteczki Olimpu.
Wiedziałam, że mam stać się następną ofiarą Dzeusa, następną jego „zachcianką na jedną noc”, jak nazwał to Apollo w zacisznej komnacie mojej części boskiego zamku. On jeden oparł się temu szaleństwu, na które zachorowali inni. Był moim bratem, czułym, łagodnym i dobrym. Jemu jednemu ufałam. Kiedy wykrzyknęłam oburzona, że nie będę zabawką starca, zdecydowanie mi przytaknął.
- Jednak będziesz musiała gdzieś pójść. – powiedział, siadając na moim łożu, na którym zręczna Iris kolorowymi palcami wymalowała zwierzęta, ryby i ptaki. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Pójść?
- Stary nie da ci spokoju. Wynieś się gdzieś, najlepiej na Ziemię. Chyba, że chcesz zostać kolejną... przepiórką, jak je wszystkie nazywa. – w jego brązowych oczach wyczytałam zakłopotanie. Odwrócił wzrok, a mdłości podeszły mi do gardła. Przepiórki, małe, cętkowane ptaszki, które tak lubiłam, umykające przed głodnymi drapieżnikami pośród cyprysów i wawrzynów. Nagie, spocone, przyciśnięte do siebie ciała, na które kilka razy natknęłam się podczas wędrówek po lasach. Przerażona przepiórka, gnająca przed siebie chybotliwym biegiem, dziki, groźny żbik, depczący jej po piętach... Zacisnęłam powieki, z całej woli próbując opanować panikę. Nie mogłam być kolejną zdobyczą chciwego Dzeusa. Wyobraziłam sobie jego pożądliwe ręce, przesuwające się wzdłuż mojego ciała... Nie!
- NIE! – krzyknęłam, łapiąc się za usta, bo wydobył się z nich nie krzyk, a skowyt. Apollo spojrzał na mnie przerażony. Przez chwilę stał przy mnie, niezgrabnie głaszcząc mnie po włosach.
- Ciii... cicho, już dobrze... – uciszał mnie, kiedy zesztywniała z przestrachu wlepiałam rozszerzone oczy w jego twarz. – Nie możesz tu zostać. Na razie ukryjesz się na Sycylii. W Himerze mam dom. Kiedy Dzeus się uspokoi, wrócisz na Olimp. I wiesz co? Kilka kroków od mojego pałacyku jest piękne, przejrzyste źródełko...

IV

Dzień, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy, a raczej kiedy on ujrzał mnie, zapamiętałam z niezwykłą ostrością. Niebieska sadzawka odcinała się wyraźnie od trawiastozielonego mchu, a zazwyczaj błękitne niebo było rozpalone do białości. Promienie słońca przedzierały się przez liście topoli, a niskie krzewy akantu, wystawione na słońce, pokryte liliowym kwieciem prawie mdlały od upału. Za mną szeleściły wielkie jaki niedźwiedzie łapy liście platanów i kołysały się igiełki cedrów. Ubrana w moje peplos, siedząc na płaskim kamieniu nad wodą, wpatrywałam się pilnie w dno, szukając wzrokiem drobnych muszelek. Rozpuszczone, niczym niezwiązane włosy, opadły mi na kark, w ręku ściskałam klamrę w kształcie łani, jeden z licznych prezentów Hermesa. Kiedy słońce mocniej polizało mnie po plecach, wstałam i obróciłam się w miejscu, spoglądając przez przypadek w gęstwinę drzew przed sobą.
Zmartwiałam.
Ktoś tam stał.
Nieświadomie z drżących rąk wyleciała mi zapinka. Lekkim podmuchem Zefiru potoczyła się pod jego nogi. Nieznajomy schylił się powoli, ciągle patrząc mi w oczy. Nosił śnieżnobiały chiton, spięty na ramieniu mosiężną fibulą. Jasna tkanina kontrastowała z opaloną na złoto skórą mężczyzny. Oczy, koloru dojrzałych oliwek, prosty nos, wąskie usta, blizna na lewym policzku. Włosy miał jak każdy Hellen, ciemne. Chyba dość młody. Tyle zdążyło mi przemknąć przez głowę na temat jego wyglądu, dopóki do mózgu nie wdarła się jedna myśl:
„Dlaczego zostawiłam w domu łuk?!”
Wędrowiec zbliżał się do mnie szybkim krokiem. Krzyżując ręce na piersiach obronnym gestem, wbiłam wzrok w ziemię. Zdołałam jeszcze zobaczyć skurzone sandały wędrowca.
- Kalimera** – odezwał się pierwszy, wciskając mi do ręki klamrę.
- Kalimera – odpowiedziałam, chociaż w zasadzie było już popołudnie. *** Zamachał w powietrzu palcami, kiedy brałam od niego moją własność i westchnął. Pozwoliłam sobie na uśmiech. Był chyba jeszcze bardziej spięty ode mnie.
- Jak się nazywasz? – zapytałam, opuszczając chroniącą mnie barierę z rąk.
Odetchnął z wyraźną ulgą.
- Akteon, syn Aristajosa. – mruknął głębokim, chrapliwym głosem.
- Jestem Artemis. – wyciągnęłam do niego rękę, patrząc jak w jego oczach pojawia się powoli zdumienie. Nie codziennie spotyka się w końcu boginię, czyż nie?
Ja też się zdziwiłam. A nawet lekko przestraszyłam:
„Dlaczego przedstawiłam się jako „Artemis”, a nie „Hekate”?!”

V

Dziś wiem, że planował to już wtedy, kiedy wpadł do mojej komnaty, rzucił na łóżko swoją ulubioną podróżną, błękitną chlamidę, w której było mu tak do twarzy. Roześmiał się, a ja przestraszona jego nagłym wejściem, odskoczyłam od wazonu, w którym układałam pieczołowicie bukiet z białych narcyzów, tulipanów i irysów. Już wtedy, kiedy złapał mnie wpół i okręcił dookoła w swoich objęciach. Wtedy, kiedy śmiały mu się brązowe oczy.
- Niespodzianka, siostrzyczko! – Wykrzyknął i musiałam się uśmiechnąć. - Przestraszyłem cię! – Zaśmiał się, kiedy zobaczył w mojej twarzy niedowierzanie.
Niepewnie dotknęłam jego ramienia. Skąd się tu zjawił? Czy wiedział...? O spacerach pośród oliwek, o wspólnej przejażdżce nieopodal domu Aristajosa? O zrywaniu kwiatów w jego świętym gaju i długich rozmowach pod starym dębem? Miałam wrażenie, ze wie o wszystkim – od spacerów aż do czarnego szczeniaka, który należał do mnie, chociaż był ukryty w dalekiej psiarni Akteona. Patrzyłam w jego twarz, próbując wyczytać, czy poznał już moje zwierzenia, które wydusiłam z siebie podczas tamtych przechadzek i czy zobaczył blady kwiat lilii, ususzony na płaskim kamieniu w promieniach słońca. Był bogiem, a przecież bogowie są wszechwiedzący, prawda?
Prawda.
Z jednym, jedynym wyjątkiem.
Nie mogę sobie darować, że nie odgadłam, co kryje się w oczach mojego brata. Że byłam ślepa na słoneczne błyski w orzechowych tęczówkach. Że uśmiech Boga Muzyki przyćmił przenikliwość Bogini Łowów.
- Apollo. – uśmiechnęłam się wtedy serdecznie. – Chodź, mam na dole trochę melomakarona****. Trzeba rozcieńczyć wino. Mam nadzieję, że to będzie miła odmiana po słodyczy ambrozji i lepkim nektarze, prawda?
Paplałam bez sensu o jedzeniu, podsuwając memu bratu makowe, twarde ciasteczka i dolewając do wina źródlanej wody.
Teraz wiem, że przez to nonsensowne gadanie straciłam całą podejrzliwość Hekate.
I słynną, kobiecą intuicję.

VI

Leżał na moich kolanach, na tle złocistej tuniki, która wieczorem stała się granatowa. Błyszczał tak jasno, jak szata najstarszej z Plejad, Alkione, widocznej na czystym firmamencie nieba. Obrysowałam palcem jego brzegi, jakbym chciała się upewnić, czy jest prawdziwy. Nie zniknął, ani nie rozpłynął się pod moim dotykiem. Srebrzysta łódeczka księżyca pomiędzy dwoma żłobionymi palmami. Diadem, zrobiony z najczystszego srebra.
- Podoba ci się?
Zerknęłam na rozpromienioną twarz Akteona.
- Efcharisto***** – powiedziałam cicho. Uśmiechnął się pod nosem. Ponownie na niego spojrzałam. Pod ciemnym, czekoladowym zarostem kryła się twarz chłopaka. Westchnęłam. Był młody. Bardzo młody. Dla mnie, bogini, która widziała łowy kalidońskie, codziennie jadała ambrozję i zabiła największą ilość Gigantów, niczym niewyrośnięte źdźbło trawy przy dojrzałej i rosłej topoli.
Zamyślona, usłyszałam dopiero ostatnie słowa Akteona:
- ...miał być prezentem zaręczynowym. Dla ciebie. – Spoglądał na mnie wyczekująco. Zamrugałam zdezorientowana.
- Mógłbyś powtórzyć? – coś we mnie skoczyło i poczułam, ze serce podeszło mi do gardła.
Zamiast tego Akteon przysunął się i poczułam jego usta na swojej szyi. Mój żołądek zatrzepotał, jak złapany w sidła ptak. Natychmiast odezwała się we mnie Hekate.
- Jak śmiesz?! – wysyczałam wściekła. Mocno potarłam sobie kark, żeby zetrzeć z niego wszelkie ślady tej śmiertelnej bezczelności. Poderwałam się, a diadem zsunął się z moich kolan na ziemię. Odbiegłam kilka kroków, wzburzona, lecz mimowolnie opadłam na kolana. W nikłym świetle księżyca i gwiazd zrobiło się jeszcze ciemniej i duszno. Opierając się na rękach pozwoliłam wymiotom dostać się do gardła, a potem swobodnie wypłynąć na trawę.
Dopiero, kiedy było po wszystkim, poczułam na swoich ramionach coś miękkiego i ciepłego, a w uszach zaszumiał mi głos Akteona, mruczący uspokajające słowa. Jęknęłam.
- Nie wiedziałem, że to aż tak... przepraszam. – wydukał. Podciągnęłam ciepły materiał, powstrzymując drżenie rąk.
- To ja przepraszam. – mruknęłam, czując jak na twarzy pokazuje się mi rumieniec. W jednej chwili przypomniały mi się złośliwe rozmowy Afrodyty i Hery:
- To kogo ma teraz na oku nasz Gromowładny?
- A kto jeszcze mu został? Słodka kózka Artemis. Znów odrzuciła zaloty.
- Wiesz czego jej potrzeba?
- Czego? – Perlisty śmiech Afrodyty.
- Dużego, silnego kozła. Gdyby jej tylko dotknął, zabeczałaby inaczej. Z radości. – Piskliwy chichot złotowłosej Hery.
Zagryzłam zęby, czując jak wełniana bluza Akteona opada z moich pleców. Z moich wnętrzności dobył się szloch. Po raz pierwszy od bardzo wczesnego dzieciństwa byłam zdolna płakać. Łzy, duże jak ziarna grochu potoczyły się po moich policzkach, nim spadły na murawę. Akteon złapał mnie wpół i odciągnął od miejsca mojej kompromitacji. Przemył mi twarz wodą ze źródła i zaczekał, aż się uspokoję. Był jak marmurowy posąg. Chłodny, milczący, sztywny. Kiedy w końcu usiadłam, dłońmi ocierając pozostałości łez, podniósł zakurzony diadem i włożył mi go na ciemne włosy.
- Miałaś go dostać i tak będzie. – powiedział stanowczym głosem. – Nieważne, czy jesteś boginią, księżniczką czy zwykłą pasterką. Na wody Styksu, ja cię potrzebuję! – potrząsnął mną gwałtownie. – Nie chcę, żebyś wzdrygała się przed każdym moim dotknięciem! Chcę mieć cię na zawsze! Poślubić!
Coś znowu skoczyło we mnie z chyżością łani kerynejskiej. Próbowałam mu odpowiedzieć:
- To bezsensowne... śmiertelnik i bogini...
- Eros i Psyche! Hades i Kore! Nawet Adonis i Afrodyta! – wrzeszczał, a imię tej ostatniej sprawiło, że odwróciłam głowę, jakbym została spoliczkowana.
- Nie krzycz tak. Mój brat cię usłyszy. Na Dzeusa! Apollo! – przypomniałam sobie o moim bracie. – Muszę biec. – mruknęłam, wstając z mojego ulubionego głazu. Akteon trzymał mnie uparcie za rękę.
- Puść moją dłoń.
- Nie mogę. – odparł, wzruszając ramionami.
- Puść! – musiał zauważyć w moich oczach cień niedawnego obrzydzenia. Powoli puścił moją rękę. Wyprostował wszystkie palce, jakby coś go poparzyło. Przez jego twarz przemknął ciemny, ironiczny uśmieszek.
- Tak czy siak – rzucił na odchodnym – i tak cię kocham, Artemis Bezpieczna.

VII

- Gdzie byłaś? – Jego ręka musnęła strunę kitary.
- Na spacerze. – szara chlamida zaszeleściła, kiedy odkładałam ją na miejsce.
- Z kim?
Celne pytanie. Wzruszenie ramionami wystarczy za odpowiedź.
- Z nikim. Przecież wyniosłam się tu, by nikogo przez dłuższy czas nie widzieć.
- No właśnie. – Kitara zajęczała smutnie.
- Nikogo. – powtórzyłam – Ani boga, ani śmiertelnika.
Nie odpowiedział; posłał mi krótkie, nieprzychylne spojrzenie.
- O co ci chodzi?
- O nic. Zauważyłaś, jakie jasne dziś gwiazdy? – żółwia skorupa zabębniła pod dotykiem Apolla.
- Tak... – odparłam niepewnie.
Intuicja zerwała się i zaczęła węszyć jak pies, spragniony krwi zwierzyny.
- Księżyc zresztą też. Prawie tak jasny, jak ten na twojej głowie.
Psiakrew!
- To jak on ma na imię? – szarpnął agresywnie strunami instrumentu.
Suchy język praktycznie uniemożliwił mi wypowiedzenie głośno jego imienia.
- Akteon? – uśmiechnął się ironicznie, obco – A co ci powiedział? Że kocha? Złożył przysięgę na rzekę Styks?! Mizerny śmiertelnik, który nie jest wart jednego twojego spojrzenia!
- On mnie kocha! – wrzasnęłam głosem Hekate – Chce mnie poślubić!
- Nazywaj rzeczy po imieniu, siostrzyczko – Apollo zajrzał mi w twarz. Jego oczy wyrażały tryumf. – powiedz raczej od razu: wykorzystać. Zresztą, nie on jeden, prawda? Jesteś dla nich wszystkich łakomym kąskiem. Nasz stary, Hermes... Aresa nie lubię, ale on chyba ma największą... siłę perswazji. Pamiętasz, co ci proponował? A może – zapadła przerażająca cisza – już to zrobił? Może tylko ja o niczym nie wiem?! – wykrzyczał mi prosto w twarz. Ogłuszona, patrzyłam na niego rozszerzonymi oczami. Na moich policzkach znowu zakwitł rumieniec. Przepiórka, złapana przez pręgowanego żbika, gorący oddech Akteona na mojej szyi, złowieszczy śmiech boginek... Strach, wstręt i bezsilność zakotłowały się we mnie. Zakryłam uszy dłońmi, próbując powstrzymać tym potok słów Apolla, ale i tak domyślałam się dalszego ciągu.
- Może zakradli się, wszyscy trzej do twojej alkowy, nocą! Starczyłoby przecież dla wszystkich, prawda?! Pierwszy zrobił to Zeus, dumny ze zwycięstwa. Jego własna mała córeczka, Artemida! Jak ona urosła, przecież to już kobieta; należy to wykorzystać!
„...gdyby tyko jej dotknął, zabeczałaby inaczej. Z radości. Słodka kózka Artemis.” – ryknął w mojej głowie cienki głos znienawidzonej macochy.
- Przestań... – wciąż byłam tą bezsilną Artemis. Apollo chyba w końcu się opamiętał. Tyle dobrego.
- Jutro – wysyczał – wracasz na Olimp. A panu Akteonowi... przygotuję niespodziankę.

VIII

Woda spływała po ciemnoszarym kamieniu. Tak samo, jak tamtego dnia. Moje włosy, pofalowane od ucisku warkocza wiły się jak węże Meduzy. W przezroczystej wodzie moje ciało miało odcień karmelu. Złotawa tunika myśliwska leżała na płaskim głazie, na którym nieraz siedziałam, wystawiając twarz do słońca. Diadem – srebrną łódź księżyca zawieszona pomiędzy palmami - tkwił na mojej głowie. W zasadzie, gdybym go zdjęła, dałoby się niemal cofnąć czas.
Niemal. Świadomość tego, co mam uczynić nie wymaże się z mojej pamięci nigdy.
Za moimi plecami zaszumiały platany, przynosząc mi wieść o tym, że nadchodzi. Stanął, spojrzał mi w oczy. Malował się w nich zachwyt. W tej samej chwili ogarnęła mnie panika. Jednym ruchem machnęłam dłonią. Może garść wody ochlapała jego chiton. Nie wystarczyłoby jej nawet, by ugasić pragnienie.
Stało się. Przepiórka, chowając się w ciemnym kąciku gaju, przechytrzyła żbika.
Patrzyłam niewzruszona, jak smagłe ramiona zamieniają się w rącze nogi, a dłonie w kopyta. Z gęstej czupryny wyrosło błyszczące poroże. Czekoladowe oczy, które znałam, zamieniły się w zwierzęce smutne ślepia, podobne do łez.
- Wyczha! Goń!
Cztery rude psy rzuciły się w pogoń za jeleniem, który jeszcze sekundę temu był człowiekiem. Patrzyłam, jak ścigają go po leśnej ścieżce. Nadzieje, ze zdąży umknąć w gęstwę drzew, okazały się płonne.
Strzała z łuku mojego brata nie chybiała nigdy.

IX

- No, Artemis, jesteśmy w domu! – skalisty szczyt Olimpu owiany mglistymi chmurami. Nie był moim domem. Nie takim, jak małe, leśne źródełko. Wstałam, machinalnie poprawiając moją nową ozdobę głowy – srebrzystą koronę z półksiężycem. Kiedy Apollo wyszedł z mojego pokoju, westchnęłam z ulgą. Straciłam jedyną osobę, która poznała moje imię. Ale opłacało się. Teraz ja – niepozorna przepiórka – nie będę już nigdy bała się drapieżników. Nigdy już...
W moim uchu zabrzmiał chrypliwy głos Dzeusa:
- Wróciłaś już, córeczko? To dobrze, to bardzo dobrze...
Gdzieś w greckim lesie, śpiący na grubym konarze dziki kot uśmiechnął się do mnie tryumfalnie.

_________________

* - Z. Kubiak, „Mitologia Greków i Rzymian”
** - (grec.) „Dzień dobry.”
*** - W języku greckim istnieją dwa określenia „dzień dobry”. Grecy mówią „kalimera” – „dzień dobry” przed południem, zaś „kalispera”- również „dzień dobry” po południu.
**** - melomakarona to typowe, greckie ciasteczka – miodowo-makowe, twarde i bynajmniej NIE słodkie, o czym się przekonałam na własnej skórze. :)
***** - (grec.) „Dziękuję.”


02 wrz 2008 11:24:47
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron