Dzięki
Dodaję pierwszy rozdział i jak na razie to wszystko co udało mi się napisać. Wszelka krytyka mile widziana.
Rozdział 1
- Wiesz, z tą pracą w cieniu to był dosyć słaby żart.
- Możliwe.
- Ja nigdy bym tak nie powiedział.
- Domyślam się.
- Ale kim ja jestem, żeby wydawać opinie?
- No właśnie, kim?
- Jesteś niemożliwy.
Gdyby w brudnych zaułkach Gdyńskiego portu był ktoś, kto zdołałby usłyszeć tę rozmowę, zdawałoby mu się, że zwariował. Jeden z rozmówców był bowiem wysokim, zamaskowanym mężczyzną, w pokrytym elektroniką kostiumie. Głos drugiego dobiegał z rękawicy zamontowanej do jego dłoni. W dodatku oba głosy były do siebie zdumiewająco podobne - jakby należały do tego samego człowieka. Na szczęście jedynymi stworzeniami obecnymi tutaj były szczury, a te nie zdradzały większego zainteresowania tą wymianą zdań.
- Mam nadzieję, że chociaż pamiętasz gdzie zostawiłeś samochód.
Cień przystanął i spojrzał znacząco na niewielki ekranik wyrastający ze zwojów przewodów. Widniejący na nim człowiek był jego dokładną kopią - z tym że nie miał maski. Miał ciemne, siwiejące włosy, twarz pooraną zmarszczkami i na oko koło sześćdziesiątki. Trudno było to jednak dokładnie stwierdzić z powodu zaburzeń elektrostatycznych co chwila przebiegających przez ekranik.
- No dobra, ty tu rządzisz - ustąpił w końcu, po chwili wzrokowego pojedynku z Cieniem.
Dotarli do ciemnego zaułka, na oko nie różniącego się od pozostałych. Jakiś kot siedział na jego końcu i lizał łapę. Uciekł na widok zbliżającego się bohatera. Cień stał prze moment wpatrując się w ciemność. W końcu uniósł rękę i nacisnął jakiś przycisk na ramieniu. W miejscu, w którym niedawno jeszcze nic nie było, stał pomalowany na czarno samochód z przyciemnianymi szybami. Bardzo mocno przyciemnianymi; zdawało się że auto w ogóle nie posiada żadnych szyb.
Kolejny przycisk usunął blokadę zabezpieczającą, następny otworzył drzwi. Cień usiadł za kierownicą. Wcisnął kilka przycisków na tablicy rozdzielczej i podłączył swoją rękawicę do jednego z gniazd. Wizerunek człowieka z ekranika pojawił się teraz na większym monitorze tuż obok kierownicy, o wiele wyraźniejszy. Milczał obserwując jak Cień z wprawą przygotowuje się do startu.
Małe klapki przy kołach odsunęły się, ukazując miniaturowe silniczki. Ich rozmiar był jednak mylący - gdy zostały uruchomione ich powoli wzrastała, aż uniosła samochód w powietrze. Gdy byli na odpowiedniej wysokości wysunęły się inne silniki, tym razem z tyłu. Samochód pomknął przez przestworza.
- Ten pionowy start to był jednak świetny pomysł - rzucił człowieczek. - Sam go wymyśliłem.
Cień nie odpowiedział, zajęty kierowaniem. Przed nim rozpościerał się cały kraj, upstrzony światłami. Z tej wysokości wszystko wydawało się takie malutkie i pozbawione znaczenia. Lubił to.
Trzy godziny później był już w Warszawie.
Samochód zostawił bezpiecznie ukryty na jednym z parkingów. Specjalne maskowanie sprawiało, że nie różnił się niczym od innych samochodów. Dom do którego się kierował był jednym z wielu na Osiedlu Majowym na Pradze. Wszedł przez otwarte okno, które zostawił wychodząc i nagle znalazł się w zwyczajnym pokoju, na oko należącym do nastolatka. Łóżko, biurko i komputer, oraz szafa stanowiły skromne umeblowanie. Ściany pokrywały plakaty zespołów rockowych.
Cień podszedł do szafy i wyjął z niej wielkie pudło. Powoli zdejmował poszczególne części kostiumu - buty, rękawicę, napierśnik, w końcu maskę. Gdy skończył nie był już budzącym grozy bohaterem, Cieniem. Był zwykłym nastolatkiem. Zmiana była ogromna. Bez kostiumu był o wiele niższy, przygarbiony, z długimi włosami w nieładzie i pojedynczymi włosami na brodzie. Schował kostium do pudła i włożył je do szafy.
- Wiesz, może lepiej byłoby znaleźć inną kryjówkę? Ta jest trochę oczywista - człowieczek patrzył teraz na niego z ekranu komputera.
- Chyba dobrze wiesz, że nie mam lepszej kryjówki - nawet głos mu się zmienił. Był wyższy i ochrypły, jakby dopiero co przeszedł mutację. Podszedł do komputera. - Poza tym już wystarczająco mi dzisiaj pomogłeś. Idź spać.
- Chwileczkę, nie wyłączaj... - ekran próbował protestować, ale przerwało mu wyciągnięcie wtyczki z kontaktu. Były Cień spojrzał na zegarek i jęknął - była piąta nad ranem. Miał najwyżej dwie godziny snu. Rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.
- Karol, wstajesz wreszcie, czy nie?
Głos własnej matki dobijającej się do jego drzwi wyrwał Karola Kowalskiego ze snu. Zataczając się dotarł do drzwi i je otworzył.
- Już siódma, co ty sobie myślisz? Nie będę tolerowała dłużej tych twoich wieczornych wypadów z kolegami - jego rodzicielka jak zwykle dodawała mu otuchy. Powoli zwlókł się z łóżka. Gdybyś tylko wiedziała, pomyślał.
Od jakiegoś czasu jego poranki wyglądały tak samo - powolne opuszczanie pokoju przy wtórze wymówek matki, na które starał się nie zwracać uwagi, i długa podróż do salonu, w którym był już ojciec czytający gazetę. Karol zastanawiał się, czy dla niego gazeta nie jest przypadkiem jedyną linią obrony przed długim językiem żony.
Państwo Nowakowie byli niegdyś przykładnym małżeństwem (przynajmniej z tego co słyszał Karol), odkąd jednak pan Robert Nowak stracił dobrze płatną pracę w fabryce i zaczął pracować na uniwersytecie, atmosfera w ich domu zaczęła się psuć. Janina Nowak obwiniała męża o zawodowe niepowodzenia, ale ponieważ on bywał teraz w domu bardzo rzadko, cała jej złość skupiała się na jedynym synu.
Karol znosił to ze spokojem, w końcu przywykł do niekończących się przemów, nie był jednak w stanie spędzać w domu dłużej niż godzinę, dlatego najczęściej spał u kolegów. Tak przynajmniej było kiedyś, za gimnazjalnych czasów. Teraz Karol właściwie nie miał kolegów. Nie miał na nich czasu.
Pospiesznie zjadł śniadanie i wyszedł z domu zostawiając narzekającą kobietę samą sobie (jego ojciec uciekł kilka minut wcześniej; Karol zawsze zastanawiał się czy gdy nikogo nie ma w domu jego matka narzeka sama do siebie). Droga do szkoły zajęła mu jak zwykle piętnaście minut, a w jej czasie zasnął dwa razy. Były czasy gdy nie wierzył, że ktoś może zasnąć poruszając się, ostatnio jednak doświadczał tego praktycznie codziennie, gdy jego wyczerpany umysł rozpaczliwie szukał okazji do odpoczynku.
- Karol, to ty? - usłyszał za sobą znajomy głos. - Poczekaj chwilę.
Był to jego najlepszy kolega, Robert. Właściwie był to jego jedyny obecnie kolega. Skończył zbierać rozsypane rzeczy i dogonił Karola.
- Rany, stary, musisz wziąć się w garść. Wyglądasz jakbyś nie spał całą noc.
- Właściwie to nie spałem.
- Tylko mi nie mów, że znów się uczyłeś, bo w to na pewno nie uwierzę.
- Wiesz, matura już za pół roku...
- Przestań pieprzyć. Dobrze wiem jaki jest twój stosunek do nauki. Co ty tak naprawdę robisz po nocach?
- Robert, daj mi już spokój i chodźmy do klasy, bo Marszałkowa znowu będzie miała pretekst do opieprzenia nas.
Robert był jedynym kolegą z gimnazjum, z którym Karol był w jednej klasie w liceum. Dzięki temu zachował z nim kontakt, teraz jednak jego ciekawość stawała się niebezpieczna. Dlatego w rozmowach z nim tak często musiał zmieniać temat.
Prywatne życie Karola Kowalskiego, przynajmniej to oficjalne, toczyło się według utartego schematu: szkoła – dom. Rzadko bywał na imprezach, rzadko zawierał nowe znajomości, rzadko też wykazywał zainteresowanie czymkolwiek. Wśród rówieśników znany był pod przezwiskiem Nudziarz, co świadczyło zarówno o jego charakterze, jak i o braku inwencji twórczej rówieśników. Jedynym jego powszechnie znanym zainteresowaniem była muzyka.
Nie miał dziewczyny nie dlatego że nie mógł jej zdobyć - był całkiem przystojny i wiedział o tym - ale dlatego, że nie chciał. Z powodów czysto praktycznych - już teraz ledwie godził naukę, obowiązki domowe i nocne przygody, dodatkowe zajęcia wiążące się z posiadaniem kogoś bliskiego wymagałyby od niego prawdopodobnie zrezygnowania w ogóle ze snu. Nie znaczy to jednak, że żadna mu się nie podobała - wręcz przeciwnie. Od początku pierwszej klasy wpadła mu w oko Magda Tomaszewska, córka znanego polityka Arnolda Tomaszewskiego, który był senatorem z ramienia partii liberalnej. W ostatnich wyborach nawet na niego głosował, w nadziei że tym gestem zwróci jakoś na siebie uwagę dziewczyny, ona jednak okazywała całkowity brak zainteresowania, tak samo jak dawniej.
Dlatego też bardzo się zdziwił, gdy tego dnia, na obiedzie w szkolnej stołówce, Magda podeszła do niego uśmiechając się.
- Cześć- rzuciła krótko.
Wydarzenie było tak niezwykłe, że przez chwilę zaniemówił z wrażenia, nie wiedząc co powiedzieć.
- Hej - wykrztusił w końcu nadludzkim wysiłkiem.
- Podobno jesteś niezły z matmy.
Potwierdził skinieniem głowy. Owszem, jeśli chodziło o przedmioty ścisłe w klasie nie miał sobie równych. Gorzej było z całą gamą przedmiotów, które zamiast logicznego myślenia wymagały bezmyślnego kucia na pamięć.
- Zastanawiałam się, czy byś nie mógł mi pomóc, bo nie radzę sobie z tymi wielomianami.
- No pewnie, czemu nie.
- Super. Jakbyśmy się mogli spotkać gdzieś po szkole.
- Czemu nie. A gdzie proponujesz?
- Może u mnie. Rodzicom chyba to nie będzie przeszkadzało.
- Mnie też nie.
- To o której kończysz?
Po ustaleniu wszystkich szczegółów uśmiechnęła się do niego ponownie i wróciła do swojego stolika.
- No stary, gratuluję. Wreszcie coś się zaczyna dziać - w głosie siedzącego obok Roberta słychać było nutkę zazdrości.
- Daj spokój, ja jej mam tylko pomóc w nauce.
- Naprawdę sądzisz, że gdy dziewczyna zaprasza cię do siebie żeby się uczyć, to naprawdę ma taki zamiar? Dorośnij wreszcie.
Karol uśmiechnął się w duchu. Może jednak ten dzień nie był tak do końca beznadziejny.
O beznadziejności tego dnia rozmyślał również oficjalny boss warszawskiego półświatka, Czacha. Głównym powodem tych rozmyślań było mające nastąpić za chwilę spotkanie z Lordem.
Wszyscy bali się Lorda. Ten tajemniczy osobnik trząsł całą stolicą, miał w swoim ręku wszystkie najważniejsze gangi. Te mniej ważne już dawno przestały istnieć, więc wszystko wskazywało na to, że Lord był niekwestionowanym liderem całej przestępczej społeczności.
Oficjalnie nie istniał. Nikt nigdy nie widział jego twarzy, bo podczas spotkań z podwładnymi nosił maskę. Podobno miał pieniędzy na tony i wykorzystywał je w sobie tylko znanych celach. Podobno był bardzo stary i niezwykle ambitny. Podobno celem jego planów było rządzenie Polską. Podobno był kobietą.
Różne plotki słyszano o Lordzie, żadnej jednak nikomu nie udało się potwierdzić. Czacha wiedział jednak, że przynajmniej jedna jest prawdziwa: gdy Lordowi ktoś się nie spodoba, unicestwia go. Dosłownie. Dlatego też, stojąc w niewielkim, brudnym korytarzyku, Czacha pocił się ze strachu. Było to jego pierwsze spotkanie z Lordem w roli bossa najważniejszego gangu w Warszawie. Jego poprzednik na tym stanowisku popełnił niewielki błąd - dał się złapać policji. Tej samej nocy znaleziono go powieszonego w celi. Oficjalnie popełnił samobójstwo, ale podobno Lord wcale nie był zdziwiony gdy o tym usłyszał. Podobno patrzył się wtedy znacząco. Podobno...
Czacha otrząsnął się z tych myśli. Musi wziąć się w garść. Nie jest przecież głupi, nie da się złapać ani wrobić. Czacha dobrze wiedział, że nie jest głupi. Odkąd zajął się przestępczym biznesem uświadamiał sobie, że jest znacznie inteligentniejszy od ubranych w dresy, ogolonych na łyso swoich kumpli. A ponieważ naprawdę był znacznie inteligentniejszy, nie dał nic po sobie poznać. Ubierał się tak jak oni, golił się na łyso, słuchał tej samej muzy, ćpał to samo gówno co oni, nawet wybrał sobie idiotyczną ksywkę, żeby wtopić się w otoczenie. A potem, w odpowiednich momentach dochodził do głosu. Tak jak wtedy, gdy wpadł Łysy, nikt nie chciał o tym powiedzieć szefowi, a Czacha wziął całą winę na siebie. Niby nic, a jednak zarobił dodatkowe punkty. W końcu te punkty zaprocentowały i Czacha został bossem. I teraz, gdy stał w tym korytarzyku, zastanawiał się czy rzeczywiście było to tak bardzo inteligentne.
Drzwi na końcu korytarzyka otworzyły się i pojawił się w nich ubrany na czarno mężczyzna o nieokreślonych rysach twarzy.
- Lord cię przyjmie.
Trzęsąc się ze strachu, ale próbując nad tym zapanować, Czacha wszedł do skrytego w mroku pomieszczenia. Drzwi się za nim zamknęły. Po chwili, gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Czacha dostrzegł niewyraźny kształt biurka i siedzącego za nim mężczyzny. Nie mógł zobaczyć jego twarzy, a z resztą i tak wiedział, że skrywa ją maska.
- Więc to ty teraz rządzisz? - odezwał się Lord głębokim, spokojnym głosem.
- Tak, Lordzie - odparł Czacha. Niemal zdołał opanować drżenie głosu.
- No cóż, mam nadzieję że będziesz lepszy niż twój poprzednik. Szkoda byłoby, gdybyś musiał zadyndać.
Czacha przełknął ślinę.
- A teraz mam dla ciebie robotę. Jeśli ją wykonasz, będę zadowolony, jeśli nie, będę zawiedziony.
- Co to za robota?
- Dziś wieczorem do doku 14 wpłynie niewielki stateczek. Odbierzesz z niego ładunek, a kapitanowi dasz tę walizkę.
Ubrany na czarno mężczyzna podszedł do bossa wręczając mu mały, skórzany prostokąt.
- Gdy już wszystko załatwisz dostarczysz towar do fabryki na Filtrowej 15. To wszystko, możesz odejść.
Wzdychając z ulgi, Czacha wycofał się. Spotkanie było krótsze niż się spodziewał, ale nie miał zamiaru narzekać. Ściskając pod pachą otrzymaną walizkę ruszył do wyjścia. Zaczął mu wracać humor.