|
|
Teraz jest 23 lis 2024 16:34:53
|
Autor |
Wiadomość |
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Klif
„Klif” - cześć I
Z stojącego na półce radia odezwał się głos spikera „ Dzień dobry państwu - zamigotało jasnozielone światło małego odbiornika pokazując pulsacyjnie godzinę - program pierwszy radia Luz jest godzina czwarta pięćdziesiąt . Przed mikrofonem Paweł Buc- mówił dalej redaktor „Polska będzie dziś na skraju wyżu którego ośrodek znajduje się nad Wyspami Brytyjskimi. Na północy i zachodzie pochmurno z przejaśnieniami i opady śniegu. Do Polski sięgają chmury niżu z prószącym śniegiem. Temperatura maksymalna od minus 10 stopni, śnieżek będzie słabiej lub silniej padał a wiatr wschodni dodatkowo zwiększy odczuwanie chłodu.,tak więc czuć się będziemy jak przy dwudziestostopniowych mrozach. Wiatr silny i dość silny. Powodujący zawieje. Będzie ślisko. Ja kończę swój dyżur w studiu „Świat muzyki – hity szalonych 60 i 70 lat” za chwilę moja koleżanka Małgorzata Drwal przedstawi wiadomości, a na zakończenie dwa znane utwory Yesterdey dla Agaty z Leszna i All Day and All of the Night dla Maćka z Pilawy. Nagle przebudził się ze snu zaplątany w prześcieradło. Odwrócił głowę w prawo Zapalił mała lampkę i stwierdził, że i faktycznie jest za dziesięć minut piąta. Pierwsze posiedzenie w sądzie wyznaczono na godzinę dziewiątą. Zwlókł się z tapczanu i podszedł do okna i rozsuwając zasłony wyjrzał na otaczającą rzeczywistość. Okno wychodziło na rozległy i pusty o tej porze roku park, a dalej na prześwitującą przez przyprószone śniegiem ciemnozielone konary drzew; smutną o tej porze roku, taflę jeziora. W oddali rysowały się niewyraźnie dwie ściany lasu; szare i wielkie. Pomiędzy tymi piętrami nieliczne o tej porze samochody mknęły szeroką arterią łączącą południowo - zachodnie dzielnice i północną częścią Poznania. Nie dziwił, się że ten szlak zawsze jest pełen aut, niezależnie od pory dnia i nocy. Ruch na nim praktycznie nigdy nie ustawał. Na jednym z pasów tego komunikacyjnego szlaku pędził samochód z włączonymi światłami i sygnałami uprzywilejowania. Zamieć śnieżna coraz bardziej gęstniała i prawie już nie było widać pobliskich zabudowań i rozchodzących się ulic. Gdzieś w oddali słychać było stukot kół pędzącego pociągu. Lampy zawieszone nad ulicą i wokół domu rzucały mgliste koliste bladożółte snopy światła. Nim rozsunął bardziej roletę w oknie sypialni, patrzył na ulicę. W mroku budzącego się dnia, przebiegająca nieopodal domu wąska przecznica wyglądała jak biała wstęga Parkujące przy chodnikach samochody przypominały różnokształtne białe czapy. Świerki, które posadził wczesną wiosną tego roku, opierały się podmuchom porywistego wiatru. Termometr za oknem wskazywał cztery stopnie poniżej zera. W pokoju było chłodno. W pokoju unosił się zapach dymu papierosowego, więc rozsunął okno tarasu, by wpuścić do środka świeże, mroźne powietrze. Potarł dłońmi twarz. Nieopodal jego domu, w uliczce obok stała parkowana srebrna skoda. Wczoraj późno wracając z Warszawy do domu, taksówką, prawie natychmiast zauważył parkującą na światłach tuż za rogiem srebrną Skodę. Szybko minął stojący samochód i wydawało mu się, że ma znajomy numer rejestracyjny, ale w środku nikogo nie było. Pierwszy raz zauważył to auto zaparkowane w pobliżu wejścia do domu sąsiadów w środę rano, kiedy wyjeżdżał do pracy. Przypadkiem rzucił okiem na numer rejestracyjny, który zaczynał się literami PVR. Wcale nie był zdziwiony, kiedy dzisiejszego ranka znów zobaczył ten sam samochód. Po kilku minutach przerwał obserwację. I zanim poszedł pod prysznic, włączył ekspres do kawy. - Hmm...Mój drogi..., Jesteś bardzo zmęczony –mrukną pod nosem. Przyszło mu do głowy, że chyba powinien pójść na zasłużony urlop. Poszedł do łazienki. Niewielkie okienko w drzwiach łazienki coraz bardziej potniało. Po zmatowiałym szkle spływały strużki wody. Z trudem przedzierało się światło. Słychać było szum wody, której strumień był raz jednostajny, to znów słabł, by znów po chwili z zdwojoną siłą przeniknąć ciszę.
Ciszę, która była ograniczona w czasie i przestrzeni. Spłukał ciało prysznicem, wytarł się i poszedł do sypialni W łazience spędziła sporo czasu; ubrał się w czarne dżinsy, Wiadomości dnia radia Luz – przed mikrofonem Małgorzata Drwal - - W porcie lotniczym Poznań Ławica obezwładniono mężczyznę, który wtargnął na płytę lotniska z przedmiotem przypominającym br… Już dalej nie słuchał serwisu informacyjnego. Dzisiaj jest poniedziałek 15 grudnia do końca roku pozostało jeszcze 16 dni Imieniny obchodzą Celina i Walerian. W imieniu wszystkich osób współredagujących naszą stronę „dobre przeboje” w radiu Luz składam wszystkim dzisiejszym solenizantom najlepsze życzenia imieninowe. Wszelkiej pomyślności! Radosnego i dobrego dnia! A teraz już na antenie Celine Dion “My Heart Will Go On”. Zastanawiał się, czy włączyć jakąś płytę z przebojami, ale zrezygnował. Usiadł na kanapie i zapalił papie¬rosa. Rozmyślał o sprawie, które pojawiły się w sprawie wypadku. Ze wstęp¬nej oceny wynikało, że prawdopodobną przyczyną zdarzenia był błąd człowieka. Przypomniał sobie o płycie z filmem i poszedł po teczkę, którą zostawił na ławie w pokoju z zapisem kamery przemysłowej w fabryce. Włączył telewizor i włożył film do magnetowidu. .- Witaj braciszku – powiedziała cicho i położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu. – Dzisiaj twoje święto. – Ach….to ty Agnieszko! – nie zdążył już nic powiedzieć –przylgnęła swoim policzkiem do jego. Święta pogodnego, wesołego i beztroskiego, dni bezpiecznych i pełnych dalszych treści. Sto lat! Proszę to dla ciebie, taki skromny upominek. Była szczupłą brunetką, średniego wzrostu o pogodnych rysach twarzy i ciemnoniebieskich oczach. Miała na sobie czarne spodnie i dopasowany beżowy blezer, a pod nim jasną bluzkę. - Dzięki siostrzyczko! To bardzo miłe z twojej strony - Odpowiedział uśmiechając się i rozwinął długi zielony szalik – Dzięki za pamięć! Marcin zatrzymał się w połowie dużego pokoju Był to wielki mężczyzna. Jego rumiana okrągła twarz błyszczała jak świeże co dopiero zerwane jabłko. Połyskiwały przystrzyżone jasne gęste włosy wilgotne od wody, wąsy i krzaczaste brwi. Ocierał ręcznikiem błyszczące krople wody na bujnej czuprynie. - Późno wczoraj wróciłeś?- Podeszła do stojącego na expresu i nalała dwie filiżanki kawy - Nie! Jak zwykle z Warszawy. W domu byłem przed północą. Uporałem się w firmie ze swoimi sprawami dość szybko jak na warszawskie klimaty. Poszedłem odwiedzić rodziców. Trochę tu, trochę tam... spotkałem się z znajomymi na ple, ple….Jakoś poszło. Kiedy wróciłem domu było cicho i wydawało mi się, że wszyscy jeszcze śpią. – Żartujesz chyba Wyjął paczkę papierosów i chwilę szukał po kieszeniach spodni zapalniczki - Ty palisz? Wzruszył ramionami. - Tak i nie - Zmęczony ? - Nie wiem. Może. - Mogę tutaj u ciebie chwilę posiedzieć i pogadać? Na chwilę tylko…Opowiedz co tam u rodziców? - Kiedy będą? -Jeszcze raz? - Pytałam, kiedy będą u nas? -Czy naprawdę chcesz wiedzieć? - Tak - Mam nadzieję,że to będzie podczas ich podróży do Berlina, na zakupy. O tak sobie! Czujesz się tym faktem zawiedziona? - Nie, zresztą sama nie wiem….. Co ? Skąd wiesz, o tym aż tak dokładnie.
_________________ magas
|
02 sty 2010 22:00:48 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Klif
cd Dochodziła piąta rano, wokół było jeszcze ciemno, gdy śnieg, deszcz i wiatr tańczyły w powietrzu, a posrebrzane igły sił przyrody odbijały się od asfaltowej drogi. Mężczyzna w ciemnej kurtce z kapturem narzuconym na głowę biegł do samochodu z niewielkiej szopy z której sączyło się niewiele wątłego światła. - Hej, Balon! – rozległ się z tyłu głos ledwie słyszalny w nawałnicy. – Zaczekaj. Balon obejrzał się i zobaczył barczystą postać, która biegiem zbliżała się w jego kierunku. - Cześć, Balon – powiedział . Znajdzie się dla mnie trochę miejsca? - Ach to ty ! Wskakuj. – odparł z niezadowoleniem. - Jedziesz do miasta? – zapytał . - Nie A co z tobą Gut…...zostajesz? Dogadałeś się …? - W zasadzie tak, ale wiesz jak to jest… Coś jeszcze? Ja jadę, jak widać i słychać dzisiaj pogoda nie sprzyja rozmowie. - Tak oczywiście. Daj mi znać gdzie jesteś. – odpowiedział tamten – z hukiem trzasnął drzwiami Rovera i skierował się do stojącego niedaleko swego Mercedesa. Mężczyzna w samochodzie siarczyście zaklął, zapalił papierosa i włączył silnik. Wrzucił bieg, przejechał dość wolno rozległa kałużę i skierował się w stronę drogi która prowadziła w kierunku Poznania. W czasie jazdy warunki pogodowe pogarszały się z minuty na minutę, pochylił się, próbując coś zobaczyć w coraz bardziej zaśnieżonej przedniej szybie. Włączone wycieraczki nie nadążały zbierać deszczu i mokrego śniegu. Zsiniałe kłykcie palców zaciskały kierownicę samochodu. Nawałnica towarzyszyła mu od początku drogi. Przeklęte wycieraczki, pomyślał ze złością . Samochodem szarpnęło. Ogromna ilość lodowatej wody chlusnęła na boki, ale samochód trzymał się obranego kursu. Czuł się zmęczony. Jego spotkanie w Poznaniu zostało wyznaczone za dwa dni. Nastawił radio – „The last time” – towarzyszyło mu od stacji benzynowej. Za osiedlem zjechał z obwodnicy kierując się do w kierunku osiedla Zaparkował samochód na Wielkomiejskiej na czymś co przypominmało parking przylegającym do jakiegoś domu.
Nagle śnieg przestał padać tak samo jak zaczął. Mężczyzna zaklął i zapalił papierosa. Nalał sobie herbaty do dużego kubka. W kotłowni było ciemno i duszno. Przez ledwie uchylone okno do wnętrza niewiele wpadało świeżego powietrza. W powietrzu unosił się zapach przepracowanego i przepalonego oleju i ropy. Z maszynowni dochodził do niego miarowy i jednostajny odgłos pracy pomp. Co jakiś czas tłoki silnika wydawały z swego wnętrza charakterystyczny syk; tłoczonej pary .Jeszcze trochę – pomyślał – i trzeba będzie wyjść na zewnątrz przez nikogo nie zauważonym. Podszedł do okna i nagle gdzieś niedaleko, głuchą ciszę przerwał nadjeżdżający samochód, który zatrzymał się, choć praca silnika nie ustała, i usłyszał rzucenie czegoś ciężkiego, potem trzask zamykanych drzwi samochodu, potem samochód ruszył dalej bez oświetlenia. Przez małe uchylone okno widział odjeżdżający samochód. – Oj. Może będzie robota. – Znów zaklął i zapalił papierosa. Siedział przy oknie w ciemnościach. Po jakimś czasie usłyszał czyjeś nieśmiałe stąpanie. Hieny! –splunął na betonową posadzkę. Odczekał jeszcze chwilę, zgasił papierosa w palenisku i w zupełnej ciszy otworzył okno i wyszedł na zewnątrz. Poczym, jakby zacierając swoją obecność zamknął okno od zewnątrz. Omiótł wzrokiem okolicę. Nieopodal nagromadzonego w boksie opału leżało coś co przypominało worek. Zaczął znów padać gęsty śnieg. – Ty bydlaku – fuknął podchodząc bliżej do mężczyzny niewielkiego wzrostu, który mocował się by zarzucić worek na wózek. Pomożesz majster – odpowiedział tamten uśmiechając się ukazując pustostan uzębienia oraz pozostałość nadpsutych pożółkłych dolnych zębów. – Tak. Zamknij pysk. Święcąc sobie latarką zbliżył się do brezentowego i zamkniętego na błyskawiczny zamek worka. - Otwórz Edi. Pokaż co tam masz. Kiedy Edi rozsunął suwak ich oczom ukazała najpierw głowa mężczyzny. Im więcej Edi odsuwał suwak brezentowego worka, tym bardziej odsłaniał się obraz nieżyjącego mężczyzny. Mężczyzna był ubrany w niebieską koszulę i granatowy garnitur. - Oj kurteczka – zawołał Edi i odskoczył na bok. - Spadamy Edi – majster z trudem przełknął ślinę i bez słowa na miękkich nogach zaczął się odsuwać coraz bardziej. Potem biegli w nieznanym kierunku byleby jak najdalej. Im było bliżej lasu tym rozbiegli się każdy w swoim kierunku.
cdn
_________________ magas
|
03 sty 2010 16:49:51 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* - Przepraszam musiałam na chwilę wyjść …zadzwonił telefon. – podeszła do ekspresu nalała kawę do czystej filiżanki,. i usiadła w fotelu. - Dlaczego się złościsz? Co się stało…Agnieszko?- spojrzał w oczy siostry, które zmieniły się w wąską szparkę - Nic szczególnego. Nieważne… Zamknął okno. Stanął obok i zastanowieniem kiwnął głową. Agnieszka upiła łyk kawy, zastanawiając się jak dalej poprowadzić rozmowę. – Marcinie jeśli nic nie masz przeciwko temu, chcę wrócić do …….. - Ok. W porządku, Agnieszko – przerwał jej gwałtownie Marcin.- Rodzice czują się dobrze. Tato nadal pracuje w kancelarii adwokackiej, jest radcą prawnym. Z tego co mi wiadomo, to pracuje dla jakiejś …firmy Logis –ble, ble . Mama jest szefową w swojej aptece w centrum Warszawy. Nie wrócą do Poznania, choć ojciec bardzo często wraca w rozmowie do tego miasta, do tego środowiska z którym się zżył i do tych ludzi. Tutaj przecież skończył uczelnię, tutaj pracował w sądzie przez całe lata. Może… – zawiesił głos. - Może rzeczywiście przyjadą przed świętami i zrobią nam niespodziankę. Jeśli przyjadą to pójdą do notariusza przepisać majątek na nas. Jeżeli tak będzie to ja zrzeknę się prawa do tego domu, bo oto przecież głównie chodzi. Agnieszka uniosła oczy do nieba. Wstała i podeszła do okna. Śnieg nadal padał. - Bardzo odważna deklaracja, z twojej strony, ale….przepraszam, Marcinie – zaczęła, chwytając go za nadgarstek. Naprawdę przepraszam. Cóż, bardzo mi przykro. Postaram się się więcej już nie drążyć tego tematu. - Dlaczego? To po prostu szczere stwierdzenie - Gdzie tkwi diabeł? - W szczegółach. W pytaniu o walkę dobra ze złem… - Ty w to wierzysz? - Tak - I to ma być poważne? - Groteska i śmiałość jest w jakimś konflikcie z powagą.- Przetarł oczy. Pod powiekami czuł nieznośne pieczenie, po źle przespanej nocy. Podszedł do okna. Marcinie, na litość boską! – Syknęła znierciepliwiona. Jej oczy rzucały gniewne błyski. Roześmiał się i przez chwilę nie odezwał się ani słowem. - Rozmawiamy. Chciałaś rozmawiać Jest rozmowa. - Może o urlopie i wakacjach trzeba pomarzyć? - Nie trzeba marzyć. Można na nie po prostu pojechać. - Samotnie czy z kobietą? - Nie dobrze być samemu. - Warto pomyśleć o podglądaniu świata? - Zawsze warto. - Co z Moniką? - Rzucasz mi koło ratunkowe? -Nie. Marcin splótł ramiona. - Nie chcę niczego ukrywać. Monika wyjechała…… tak po prostu. Zresztą …teraz jaki to ma teraz sens. Agnieszka podeszła do niego - Zaczekaj chwilę –przesunęła językiem po zębach . Co chcesz z tym zrobić? - Nic. Przecież ona dokonała wyboru.- powiedział ponuro. I co uważasz, że życie jest podróżą - Uważaj …. Oboje milczeli chwilę zaskoczeni rozmową. - Jesteś cholernie złośliwa – włożył ręce do kieszeni i podszedł do okna.- Nie rób tego nigdy bo to jest nie fair włazić papciami… To jest nie fair. - Wiem i jest z mi z tego powodu przykro…..Chciałam dokończyć rozmowę tutaj, w twoim pokoju – nie spuszczała z oczu Marcina. - Nie rozumiem o czym teraz mówisz. Pamiętaj Agnieszko takie zachowanie i sposób wypowiedzi jest godne pożałowania. Nie potrafisz grać fair. Przecież byłaś w pewnym momencie zagubiona i ciężko przestraszona rozmową A zresztą ………….słyszę, że Kadowa krząta się w kuchni. Jestem głodny. - Jadłaś już?- zapytał - Idż pierwszy ja pójdę za tobą. Czy już obmyśliłaś sobie jakieś zajęcie na dzisiejszy wieczór? - Jasne – Marcin uśmiechnął się, puszczając do niej oko. - Zresztą… chociaż. Nie rób sobie ze mną wiele kłopotu. – uśmiechnęła się. Za dwie godziny zaczynam pracę w szpitalu, potem przychodnia. Mam nadzieję, że wrócę późnym wieczorem. - Ach tak. - Dzień dobry pani Jadziu- zawołał Marcin schodząc po szerokich schodach -Witam. Śniadanie przygotowane- odpowiedziała Kadowa. Wzięła głęboki oddech Była kobietą w średnim wieku. Miała śniadą twarz,ciemne oczy i krucze przyprószone już siwizną gładko zaczesane włosy - Dziękujemy – - Dziękuję pani, Jadziu, schylił się i pocałował jej ciepłe wnętrze spracowanych dłoni. Uśmiechnęła się nieśmiało. - Marcinie … Panie Marcinie – poprawila się. - Proszę przyjąć od nas, znaczy się od Jadzi i Stefana nasze najlepsze życzenia z okazji urodzin oraz skromny upominek- położyła na stole drewniane pudełko. - Dziękuję bardzo państwu za pamięć.A to, co? –powiedział uśmiechając się i otworzył pudełko – Ojoj! Jeden z najlepszych chorwackich trunków Dingać. Dziękuję bardzo. Proszę sobie wyobrazić, że myślałem o spędzeniu choć części urlopu w przyszłym roku w Chorwacji w Dalmacji. - Miło nam . Co z Moniką? – spytała z zatroskaniem. - Nie wiem. Bez zmian. Nie chcę, przynajmniej dzisiaj, na ten temat rozmawiać - Ona wczoraj dzwoniła. Jest w Mets. - Aha – - Był pan wczoraj w Warszawie? - Tak. Ale proszę mi wierzyć nic ciekawego. Odwiedziłem rodziców. Widziałem się z znajomymi potem poszedłem do kina. - A jak tam u pana mecenasa? – zagadnęła. - Bez zmian. - Co się tyczy Moniki Proszę pani to się już stało i to już było. To jest historia. Gdziekolwiek jest… - rozłożył ręce w geście bezradności.- Zatrzasnęła za sobą drzwi. Klucz pozostał w środku, we wnętrz mieszkania. Najogólniej to można powiedzieć, że panuje Wersal, nikt nie pyta o taki drobiazg, jak trzaśniecie drzwiami. Jeden z moich kolegów w firmie uczestnik wielu spotkań na szczeblu okręgu powiedział mi, że w ostatnich latach raz jeden tylko padło pytanie, brzmi ono- czy można otworzyć okno. Tak więc dyskusja jest nie na miejscu. Wracając do sprawy, proszę pani to jest dorosła osoba i podjęła jakąś życiową decyzję, której mi nie wypada kwestionować, ba nie chcę narzucać się swoim doświadczeniem. - nałożył okulary . Sprawiał wrażenie podenerwowanego. Choć mówił spokojnie. – Mówiła pani coś o pięknej szwajcarskiej prowincji. Jest ona zawieszona pomiędzy górami i jeziorami. W zależności od nastroju można spacerować, podziwiać krajobrazy pełne dolin i pagórków i wędrować wysoko w Alpy. Na mnie już czas.
_________________ magas
|
10 sty 2010 12:52:09 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
Witam.
Na wstępie kilka informacji. Po pierwsze, zarejestrowałem się na tym forum niemal wyłącznie ze względu na to, że chciałbym poznać Państwa opinię na temat mojej pisaniny do……….. Co do tekstu, który zamieściłem powyżej . Jest to dość krótki urywek z tego co do tej pory napisanego przeze mnie opowiadanka. Nazwa nie jest myląca. Jestem wielkim fanem kryminałów, więc niech nikogo tło mojego opowiadanie nie dziwi. Chciałbym poznać opinię ludzi, którzy na takim forum jak te mają styczność z większą ilością amatorskich prac i potrafią doradzić, bądź podpowiedzieć jakieś rozwiązania. Za wszelkie komentarze wnoszące coś do tematu będę niezmiernie wdzięczny. Proszę o szczerość... Zapraszam Państwa do lektury.
pozdrawiam
„Carpe diem - "nie pytaj o to, co przyniesie jutro" Horacy, Pieśni, 1, 9, 13
_________________ magas
|
11 sty 2010 21:17:18 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Milczeli jakiś czas siedząc przy stole. Marcin jedząc rogalik z makiem z dżemem brzoskwiniowym i pijąc czarną jak smoła mocną kawę zamyślił się przez chwilę. To był piękny wrześniowy dzień. Zbliżała się czwarta po południu. Siedział w firmie przed monitorem i nagły dźwięk komórki na biurku nadejścia wiadomości gwałtownie przerwał pracę. Odczytał wiadomość. Była od niej. Przeczytał całość po raz kolejny. I jeszcze raz. Niezwykła wiadomość "Koniec. Nie dzwoń, nie pisz, nie pytaj. Zapomnij. Monika”. Kurna co się stało? Przez moment owładnęło nim poczucie winy, lecz szybko doszedł do wniosku, że niesłusznie Po jakimś czasie nadszedł czas na moment refleksji, czy z całego tego bałaganu wyjść z twarzą, czy też pokazać całym swym gniewem. Postanowił poczekać na dalszy rozwój sytuacji. - Wspomnienia? - Odezwała się po chwili Agnieszka - Hmm. Każdy z nas to ma i każdy to zna. - Odpowiedział uśmiechając się. - To prawda. To jedno, a drugie plany , co? - Myślami wybiegam w przyszłość, układając sobie nowe scenariusze- Spojrzał uważnie na siostrę. - Tak myślę. Postanowił szybko zjeść i wyjść. Miał dosyć .Był znudzony i zmęczony pytaniami siostry. - O co chodzi? -Wyświadczysz mi przysługę? - Muszę? - Wolałabym, tak. - To dość nagły przypadek. Sprawa życia… -W czym problem? -Chciałabym pójść do teatru. -A co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Chociaż muszę powiedzieć,że to dobry pomysł. Wyobraź sobie, że w andrzejki widziałem poznańskie Teatracje w na motywach powieści Kafki „Proces”. Jak mówią o przedstawieniu jego aktorzy Proces" to nasz proces, za niepełnosprawność. Nasz proces trwa przez całe życie! Dobra rzecz. -Słyszałam - Kiedy chciałabyś pójść do teatru? - Myślę o w wieczorze sylwestrowym. - Uuu…Zobaczymy co się da zrobić.Aga, a co z tobą? - Oj kochany, ja jestem za sprytna. Nie dam się życiu wpuszczać w maliny. Drgnąl zaskoczony odpowiedzią siostry. - Pani Jadziu, jest pani mistrzynią parzenia dobrej kawy. - Dobra była, co? - Doskonała. Spojrzał w okno. Na dworze wstawał nowy szary dzień. Śnieg dalej sypał. Dzwonek telefonu na korytarzu przerwał jego rozmyślania . - Marcin Kawon. Słucham? - Witam pana...-usłyszał znajomy głos.- Dlaczego pan prokurator nie odbieram telefonu? Marcin wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na zupełnie ciemny wyświetlacz. - Nie załadowałem komórki, przepraszam. - To błąd, ale o tym porozmawiamy później. Na tą chwilę jest ważniejsza sprawa. Na leśnej bocznej drodze, w kierunku Lepna, w miejscowości Salkowice, to jest pięć kilometrów od drogi Poznań – Gniezno zaistniało zdarzenie komunikacyjne. Pojedzie tam pan, rozejrzy się i wróci. - Ok. - Oczekuję, na konstruktywne wnioski. - Rozumiem. Odłożył słuchawkę i szybko pobiegł na górę do swego pokoju. Po chwili wrócił już ubrany gotowy by wyjechać. Na koniec powiem wam dowcip Sędzia do oskarżonego: - Czy przyznaje się pan do winy? - Nie, wysoki sądzie. Mowa mego obrońcy i zeznania świadków przekonały mnie, że jestem niewinny! Z teczki wyjął tysiąc złotych i podał je Kadowej. - Będziemy w kontakcie telefonicznym . Do zobaczenia. Marcin szybko zabrał z swego pokoju teczkę i już po pięciu minutach wsiadł w garażu do swego bordowego Renault Megane. Zielone cyfry zegara na desce rozdzielczej wskazywały szóstą trzydzieści. Kątem oka spostrzegł, że Agnieszka przygotowuje swojego Fiata Stilo do drogi. Zjechał na Wołyńską i przejeżdżając obok zaśnieżonego i opustoszałego parku Sołackiego znalazł się na alei Wielkopolskiej. Po drodze w kierunku miasta zatrzymał samochód obok prywatnej piekarni. Kupił cztery bułki, biały serek w maym kubeczku i tradycyjnie już „Głos Wielkopolski ”i „ Rzeczpospolitą”. Wrzucił płytę Béli Bartóka „Cudowny mandaryn”. Po kilku minutach jadąc w kierunku Gniezna po prawej stronie przejeżdżając mostem nad rzeką, zostawił miasto. Gdzieś w oddali rysowała się iglica renesansowego poznańskiego ratusza jako „Domus consulum”. Wycieraczki nie nadążały wycierać przedniej szyby samochodu. Cały czas białe punkciki mieszały się z szarymi spod kół pojazdów jadących przed jego Renaultem. Kurna mać, nikt nie odśnieża. Co za czasy! Powiadają, że ludzie pracy nie mają. Po prawie półgodzinnej jeździe ujrzał samochody zaparkowane na skraju bocznej zaśnieżonej dro¬gi. Radiowóz w włączonymi światłami sygnalizacyjnymi stał na środku jezdni. Kawon zatrzymał za stojącymi na poboczu policyjnymi pojazdami swój samochód i wysiadł. O radiowóz opierał się umundurowany policjant. Między słupkami drogowymi na poboczu rozpięto plastikową taśmę do odgradzania miejsc zdarzeń. - O Pan prokurator Kawon - z nutą zdziwienia powiedział policjant w głosie. - Miło pana widzieć. Kawon patrzył na niego przez chwilę. - To pierwsza pana taka cieżka sprawa,co? - Może. Jakie to ma znaczenie? Kto jest na miejscu? - zapytał, zmieniając temat. - Kierownik sekcji podkomisarz Jabuz i aspirant Brek -Szef powiedzieli mi, żebym wpuścił prokuratora kiedy się zjawi, Chyba zabezpieczyli już ślady. Nie musi pan prokurator iść pieszo. - Wolę jednak się przejść – oświadczył Marcin. - Tylko się pan, nie zgub. - Witam panów i co tam mamy – powiedział Kawon. - Szacunek panie prokuratorze. wypadek komunikacyjny. Kierowca w stanie ciężkim tego samochodu, który jest w rowie został odwieziony do szpitala i jego pasażer też. Około godziny szóstej kierowca samochodu dostawczego Volkswagen Transpoter z ładunkiem dokumentacji makulaturowej podczas wykonywania manewru wymijania samochodu Opel zjechał na pobocze drogi, na podstawie śladów należy wnioskować, że kierujący chcąc wyprowadzić samochód z powrotem na drogę, wpadł w poślizg podczas hamowania i przewrócił prowadzony przez siebie pojazd i wpadł do rowu po lewej stronie drogi. - Z jaką prędkością mógł poruszać się ten samochód? - W tych warunkach – zamyślił się Łabuz. Nie więcej niż 30 - 35 km na godzinę. Zbliżając się do samochodu, Marcin zwolnili kroku Rozbity samochód był nadal w rowie i stał zwrócony tyłem do przeciwległego pasa drogi i był kiepsko widoczny dla kierujących pojazdami w tym kierunku jazdy. Kawon znów przeanalizował sytuację. - Ok. – powiedział ni to do nich, ni do siebie. Gdzie jest drugi pojazd? - Tutaj mamy problem, panie prokuratorze. Kierowca samochodu osobowego i jego pasażer odjechali z miejsca zdarzenia. Ach. Taaak. - Mamy świadków wypadku? - Tak. Dwaj świadkowie twierdzą,że samochód, że kierowca samochodu dostawczego nie wyprzedzał samochodu osobowego.
_________________ magas
|
17 sty 2010 21:34:41 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
*
Przemarznięty śnieg chrzęścił po stopami. Po obu stronach wąskiej zasypanej śniegiem drogi stały nagie o tej porze roku drzewa. W niewielkiej odległości od miejsca zdarzenia, droga nagle łagodnie zakręcała i opadała, biegnąc gęstym świerkowym lasem; od czasu do czasu, raz znikając, to znów pojawiając się odsłaniała, zza przyprószonych śniegiem drzew; ośnieżoną płaszczyznę, ku pobielałym zabudowaniom, w dole. Nieopodal zabudowań dostrzegł jezioro. Jezioro było szare. Pofalowana, na skutek zlodowaceń, rzeźba terenu oraz liczne jeziora typu polodowcowego, powodują że jest to bardzo ciekawy krajobrazowo teren. Czarne, duże ptaki głośno wrzeszczały na przydrożnych drzewach. Wzmagał się wiatr. Na pobliskiej niewielkiej drogowej zatoczce na jej poboczu walały się jakieś śmieci i potłuczone szkło. Pokonał kilka śnieżnych wzniesień i zawrócił do uszkodzonego pojazdu. Jabuz szkicował na podkładce plan miejsca zdarzenia, Brek natomiast przy pomocy elektronicznego dalmierza odczytywał odległości i podawał przełożonemu. Minęło kilka minut zanim, przyjechał kolejny radiowóz policyjny, z którego wysiadł wysoki, szczupły szpakowaty mężczyzna. Dobrze dopasowana czarna skórzana kurtka i beżowy garnitur podkreślały jego muskularną, wysportowaną sylwet¬kę, gdy sprężystym krokiem zmierzał w kierunku Marcina. Mógł mieć mniej więcej czterdzieści lat. -Witam. Pan prokurator Kawon? -Tak. To ja jestem Kawon. - Moje nazwisko Wips. Komisarz Wips- przedstawił się. Mężczyzna wyciągnął rękę do Marcina - Jestem kierownikiem posterunku w Lepnie. - I co to tutaj się właściwie stało? - Piekielna droga. To już drugi wypadek na tej drodze w ciągu kilkunastu dni. I znów ten sam kierowca i ten samochód... Marcin przekrzywił głowę i patrzył w Wipsa w zamyśleniu. Mroźny wiatr uderzył w nich z dużą siłą. Było przenikliwe zimno. - Co za pogoda? –skwitował Wips. – To pana pierwsza samodzielna sprawa, co? - O cholera! –zawołał Jabuz. – W części towarowej samochodu leży trup. Kurna… - Co się stało, do cholery? – krzyczał Wips. - Tutaj! – krzyknął Brek Kawon i Wips podeszli do rozbitego samochodu. Brek wyciągną z radiowozu kartonowe pudełko z lateksowymi rękawiczkami. -Obejrzyjmy go sobie - rzekł, Marcin naciągając rękawiczki. -Oj, kurna mać. Kurna mać! – przeklinał pobladły Brek. -Dobra, panowie do roboty- zdecydował Wips.- Kurna mać to mało przyjemny widok - powiedział ,Jabuz zbliżając się do ba¬gażnika. W przedniej części bagażowej samochodu dostawczego, za przedziałem kierowcy poukładane były szare niewielkie paczki teczek. Obok ledwie otwartych tylnych drzwi leżał brezentowy czarny worek z rozsuniętym suwakiem i pojawił się obraz nieżyjącego mężczyzny. Jego skóra przybrała szarobiałą barwę. Był ubrany w szare spodnie, bordową sportową koszulę typu „polo” na naszywce nad kieszenią koszulki wid¬niał niebieski delfin, a pod kolorowy napis „Dolphin” i sportową marynarkę. Na nogach miał niebieskie skarpety i czarne mokasyny. Marcin pochylił się niżej nad ciałem. Zobaczył krwawą pianę za¬schniętą w ustach denata. Jego włosy były w nieładzie i zlepione zakrzepłą krwią, która utworzyła kałużę na dnie brezentowego worka w bagażniku. Po kilku minutach przyjechał kolejny radiowóz z technikami. -Witam pana. –Zawołał jeden z techników kiedy zobaczył Marcina i skinął mu dłonią w lateksowej rękawiczce. - Cześć – przywitał się Kawon. – Długo każecie na siebie czekać. .- Co też pan mówi, panie prokuratorze? - To co pan słyszał – odpowiedział uśmiechając się Marcin. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. Zapalił papierosa. Podszedł do swojego samochodu i sięgnął po komórkę. Wybrał numer sekretariatu. Po kilku sygnałach odezwała się sekretarka. - Mówi Marcin Kawon. Czy zastałem pana prokuratora. - Przykro mi. Szef jest w tej chwili nieobecny. Zastępcy też nie ma. Mogę pana połączyć z panią prokurator Rem. - Bardzo proszę. Powiedział Marcin. - Tak słucham. - Usłyszał głos Iwony. - Witam, tutaj Marcin. Przyjmij proszę moje gratulacje. Właściwie do mam do ciebie prośbę. Na dzisiaj na godzinę dziewiątą sąd w wydziale pracy wyznaczył termin posiedzenie. Czy mogłabyś mnie zastąpić?. Nasze postępowanie nie zostało jeszcze zakończone. Jestem daleko poza miastem i tkwię w sprawie i nie zdążę… - Załatwione – usłyszał. - Co? Sprawa jest jeszcze w toku. Czekamy na protokół z medycyny sądowej i opinie biegłych. - Bardzo kiepsko ciebie słychać. Zrozumiałam. Ok. Rozmowa była zakończona. Z samochodu zabrał notes i poszedł w kierunku pracujących funkcjonariuszy. Chciał zgasić papierosa, odszedł kilka kroków, szukając kosza, zniechęcony pstryknął na drogę, prosto pod koła radiowozu. - To nie jest żaden wypadek komunikacyjny – powiedział. Podszedł do samochodu, który cały czas tkwił w przydrożnym rowie i raz jeszcze spojrzał do wnętrza Volkswagena. Wionął odór śmierci. Odsunął się kilka kroków, by techniki mógł sfotografować pojazd. -I co pan myśli – zapytał Wips. -Za wcześnie wydawać jakiekolwiek sądy. -Zajrzeliście panowie, czy są dokumenty? - zapytał, nie odwracając się do policjantów. - Nie- odpowiedział Jabuz. - Nie, a wy? – powiedział Wips. -Też nie. Zresztą tak trudno tutaj, cokolwiek zobaczyć. -Chwila…- powiedział .Jabuz. Ostrożnie uniósł tył marynarki, lecz w żadnej kieszeni nie zauważył portfela. Następnie podniósł marynarkę i zobaczył, że portfel jest schowany w kieszeni spodni. Obok tkwił bilet kolejowy na trasie Rzeszów – Wrocław. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął obydwa przedmioty i wrzucił do plastikowych woreczków. Śnieg dalej sypał. Marcin powoli jeszcze raz obszedł samochód, przyglądając się zwłokom. Mężczyzna miał ciemne włosy i co najwyżej trzydzieści pięć lat. Dlaczego nie posiadał żadnych dokumentów? Kim był? Co robił? Zaśnieżona droga była rozjeżdżona przez samochody i nie można było rozróżnić jakichkolwiek śladów. Wips rozmawiał z kimś z telefonu komórkowego. Można było się domyślać, że komisarz prowadził dość trudną rozmowę. Technicy kontynuowali swoje badanie i fotografowanie. Marcin wróciwszy do swego samochodu, zauważył, że przed taśmą informującą o zdarzeniu był zaparkowany kolejny radiowóz policyjny z funkcjonariuszami, samochód z zakładu medycyny sądowej i laweta dla pojazdów ciężarowych i jakiś pojazd redakcji „Nowiny” . W pewnej odległości, od taśmy do odgradzania miejsc zdarzeń, na środku drogi stał radiowóz z włączonymi niebiesko-czerwonymi światłami sygnalizacyjnymi. Policjant stał na zewnątrz. Po kilku minutach przyszedł komisarz, któremu towarzyszył wysoki mężczyzna w wieku około dwudziestu pięciu lat, miał szczupłą młodzieńczą twarz i krótko obcięte włosy. -Wygląda pan na zmęczonego, panie komisarzu. Marcin wyciągnął z kieszeni płaszcza, paczkę papierosów. - Pozwoli pan – zapytał Kawon. -Ja nie palę. Jak pan chce. Proszę bardzo, dym z dobrego papierosa mi nie przeszkadza. Takie kwiatki. Sam pan widzi i jak w takiej sytuacji nie być zmęczonym. Wielokrotnie na spotkaniach z władzami lokalnymi, przedstawiałem problem modernizacji, prawidłowego oznakowania lokalnych dróg oraz sygnalizacji zagrożeń. Wzruszył ramionami.- Co z ekipą z naszego parkingu? - spytał przechodzącego Jabuza. - Laweta już jest – odpowiedział tamten. - A ci panowie, co? Powiedział wzburzony komisarz, wskazując palcem samochód z redakcji Nowiny. - Nie potrzebujemy tu żadnych dziennikarzy. Macie panowie dwie minuty na opuszczenie tej drogi – powiedział i zadecydował Wips do wychodzącego z samochodu dziennikarza, który trzymał w ręku aparat fotograficzny. - Panie prokuratorze, przepraszam, że teraz dopiero, przedstawię, to jest starszy aspirant Kwit, który będzie z naszej strony zajmował się tą sprawą. Komisarz Łabuz przechodzi w naszej jedności do innych zadań. Kawon skinął głową. -Niech pan odszuka akta sprawy tego zdarzenia, które miało miejsce stosunkowo niedawno, z udziałem tego samochodu. - Już zrobiłem. -Ok. W tej sytuacji jeszcze dzisiaj chcę przejrzeć dokumentację –mówił Marcin. Będziemy w kontakcie telefonicznym. - Proszę pojechać do świadków dzisiejszego wypadku.Musi pan wypytać ich szczegółowo jak doszło do zdarzenia. Proszę zabezpieczyć pojazd na waszym parkingu, a przede wszystkim worek i tą całą dokumentację, która została w samochodzie.Jeden z funkcjonariuszy przywołał personel z zakładu medycyny sądowej. - Ja pojadę do szpitala - mówił Kawon.- Potem przyjadę na posterunek. Mężczyźni ruszył z powrotem w kierunku miejsca przestępstwa, idąc wolno i badając zaśnieżoną drogę.Sanitariusze medycyny sadowej wyciągnęli worek z zwłokami mężczyzny z pojazdu . - To opakowanie, proszę zabezpieczyć, jako dowód – zawołał Marcin. Ciało zostało przeniesione na nosze na pewną odległość od samochodu. - Macie panowie coś? - spytał Marcin. - Nie. A wy? - Też nic. Wydaje mi się, że Volkswagen przyjechał już z gościem w bagażniku.. Teren jest czysty. - To, co robimy? – Zapytał jeden z sanitariuszy. - Zróbcie z ciałem co trzeba tylko szybko, i dyskretnie, żadnych dziennikarzy ….zawołał Wips - Ok.! - Marcin przytaknął. - Zdejmijcie mu też odciski.Co do samochodu, zanim wpakujecie wóz na lawetę, zróbcie zdjęcia na wypadek, gdyby coś się stało w czasie transportu. - Józek, pojedziesz na posterunek. Będziesz odpowiadał za dokumentacje.- powiedział Kwit do Breka. Skontaktuj się też z załogami wszystkich patrol prewencyjnych, które miały służbę w okolicy, i spytaj, czy ktoś widział Volkswagena. - Ok. - Ja jadę do Szpitala – poinformował Marcin. W kieszeni swojego płaszcza Marcin usłyszał sygnał komórki. Odszedł na pewną odległość od funkcjonariuszy. Usłyszał jakieś trzaski, później bardzo niewyraźnie mówił jego szef - To pan – wolał Apud. - Tak Marcin…- zawołał do telefonu. – Kawon. Słyszę pana. - Prawie pana nie słyszę. Słyszy pan mnie ? - Tak - Co pan powiedział? - Słyszę pana. - To dobrze ..Dzwonili z Wypisowa,to jest około dziewięciu kilometrów od miejsca tam gdzie pan obecnie jest. Na ulicy Leśnych Skrzatów w Wypisowie mężczyzna podczas spaceru, obok kotłowni znalazł worek. W worku znalazł zwłoki mężczyzny. Proszę tam pojechać… rozejrzeć się i wrócić. Jak pan sobie radzi w tej miejscowości gdzie jest bardzo kiepski zasięg? - Nie wiem - Dobry dowcip. Ma pan poczucie humoru. - Mam nadzieję Marcin zauważył,że komisarz też rozmawia przez radiotelefon. Twarz Wipsa zmieniła w bardzo szybkim tempie kolor. - Zawiadomiono też policję. Skoro jest kiepski zasięg to trzeba zmienić operatora. - Macie już ślady kół z tego nieszczęśliwego wypadku komunikacyjnego? - Żadnych. - Są świadkowie? - Jasne - Nie rozumiem. Proszę zmienić operatora. Śnieg dalej sypał.
_________________ magas
|
21 sty 2010 21:46:53 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Jechał czas jakiś drogą na uczęszczanej trasie w kierunku doliny w Wypisowie; w nawałnicy śnieżnej. Droga z Salkowic do Lepna nie była przejezdna, trzeba było sporo nadrobić i jakiś czas jechać drogą krajową i w Mrzewku za szkołą, wjechać na drogę leśną do Wypisowa. W Jeżykowie trafił na czerwone światło i włączył radioodtwarzacz i wybrał płytę z utworami Albinionego „Adagio na smyczki i organy” i Bethowena „Dla Elizy”. Podczas drogi próbował ułożyć plan czynności śledczych zdarzenia w Salkowicach i się zastanawiał nad tym, co go czeka. Będzie trudno, pomyślał. Wolno przejechał przez małe miasteczko. Tutaj przebiegał prastary szlak komunikacyjny ze stołecznego Gniezna na Pomorze Zachodnie poprzez bród na Warcie. Wokół ratusza rozciągał się rynek z różnorodnymi domami, zaułkami, wąskimi uliczkami, placykami, wieżyczkami i widokiem na Wartę i Leśne Wzgórza. Po prawie półgodzinnej jeździe na końcu miasteczka ujrzał karetkę pogotowia i policyjne samochody z włączonymi kogutami. Jakiś starszy mężczyzna wyszedł na spotkanie, kiedy Marcin wyszedł z samochodu - To, tam na wysypisku…w worku…- wskazał mężczyzna. - Panie szanowny, ja tutaj trzydzieści lat mieszkam, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem! - Mówił zdenerwowany. - Zabili człowieka! Hołota! - Niech się pan nie denerwuje- powiedział Jabuz. - Dzień dobry, nazywam się Adam Jabuz, jestem komisarzem policji z posterunku w Lepnie.. To prokurator Marcin Kawon, który będzie prowadził śledztwo. Lekarz ambulansu pogotowia właśnie kończył swoją pracę. -.Witam panów, jestem lekarzem pogotowia. Panom pozostawiam dokumentację medyczną dotycząca tego przypadku. W geście bezradności rozłożył ręce. - Panie doktorze, kiedy mógł nastąpić zgon – zapytał Jabuz. - Według, mojej oceny, to jest kwestia około dwunastu godzin. - Niech pan tutaj nie czeka, lub idzie do domu. Takie nierozważne postępowanie może skończyć zapaleniem płuc – powiedział do mężczyzny rozgniewany lekarz. Podeszli w kierunku wskazanego przez starca, placu. Przeszli przez wąską bramę i wąskim czystym korytarzem przeszli przez drzwi i znaleźli się na rozległym placu. Wjazd na teren placu składu opału i wysypiska odpadów spalania przechodził w plac manewrowy, stanowiący zaplecze składu oraz drogę zjazdowa na dno czaszy i na rampę rozładunkową. Sam plac i droga zjazdowa były mocno ośnieżone i samochody transportujące opał do pobliskiej kotłowni lub wywożące szlakę poruszały wielkimi śnieżnymi koleinami. Gdzie niegdzie widać było, że droga wykonana była z płyt drogowych żelbetowych, plac manewrowy z nawierzchni tłuczniowej na podbudowie z piasku z cementem. Za placem manewrowym zlokalizowano budynek kotłowni i przylegający nieco mniejszy dom, wiatę garażową, boksy na opał i boks wysypiska odpadów. Sam boks odpadów był usytuowany na niecce na placu manewrowym od strony skarpy wysypiska, przylegającej do lasu. Pomieszczenie socjalne dla obsługi składu opału i wysypiska stanowił budynek murowany wyposażony w pomieszczenie techniczne. Teren był wyposażony w oświetlenie. Plac od skarpy zabezpieczony był barierką ochronną. Same pomieszczenia techniczne kotłowni były budynkami wolnostojącymi. Po przeciwległej stronie, w stosunkowo niedużej odległości stał piętrowy budynek. - Co mamy? - zapytał, Marcin wciągając lateksowe rękawice,. - Jednego trupa, żadnych podejrzanych. Zakpił Jabuz. - Co z panem, komisarzu? Miało pana nie być ….Komisarz Wips delegował aspiranta Kwita. Jabuz zamyślił się. Marcin czekał cierpliwie. - Aspirant Kwit wraz z innymi kolegami przegląda dokumentację transportowaną w samochodzie Volkswagena. Zobaczymy…-Odpowiedział w końcu. Reflektor ekipy techników oświetlał przekrzywioną postać mężczyzny leżącą bez ruchu w granatowo-czarnej, brezentowej torbie. Torba leżała na zmarzniętej rdzawo-czarnej bryle, przyprószonej śniegiem. Suwak zamka rozpinał torbę w dwóch-trzecich odsłaniając jej wnętrze. Mężczyzna około czterdziestki, trochę przy kości, szpakowaty, w czarnej skórzane kurtce brązowym garniturze, zielonej koszuli. Na nogach miał granatowe skarpety i brązowe buty. Z torby wystawała skostniała ręka z zaciśniętą pięścią. Unosił się smród uryny i kału. - Ślady? - spytał Marcin. Na jego twarzy malowała się zawodowa obojętność. - Pobrane- odpowiedział jeden z techników. - Mikroślady? - Zebrane. - Próby zapachowe? - Też. Marcin przykucnął obok głowy denata i pochylił się niżej nad ciałem. - Podobnie jak tam, choć nie tak samo. Wybałuszone zmętniałe oczy i tępy wyraz twarzy. Krwawa piana za¬schnięta na ustach. Włosy zlepione zakrzepłą krwią. Kałuża krwi na dnie brezentowego worka. -A to co ? Co to w ogóle jest? – powiedział odchylając marynarkę denata. - Ślad po zranieniu klatki piersiowej- odparł Jabuz sadowiąc się w takiej pozycji jak Marcin po drugiej stronie ciała. Marcin pokiwał głową. - Narzędzie przestępstwa? - Brak. Spod opuszczonego rękawa marynarki na zastygłej i uniesionej lewej ręce denata był zegarek szwajcarskiej firmy Tissot le Locle. Ciemny skórzany pasek kontrastował z jasną, srebrną tarczą, na niej z kolei czarne indeksy – rzymskie cyfry. Błyszcząca koperta ze stali szlachetnej i szkiełko szafirowe, pięknie połyskiwało. W momencie kiedy Komisarz Jabuz rozpiął skórzany pasek i chciał wrzucić zegarek do plastikowego woreczka nagle wypadł mały skrawek zielonej sztywnej kartki. Szklany dekiel umożliwiał zajrzenie do serca zegarka, zobaczenie rotora napędzającego mechanizm i spód był estetycznie wygrawerowany. -Ciekawe co to może być –powiedział Jabuz umieszczając wszystko w plastikowym woreczku. - Dowód- odpowiedział Marcin. Spojrzał na zachmurzone niebo, potem w stronę piętrowego domu. W oknach pojawiło się parę osób zainteresowanych tym, co się dzieje na placu. Tamten nic nie odpowiedział. Kawon zastanawiał się, jak rozegrać sprawę ze świadkami, kiedy do wysypiska podszedł jeden z funkcjonariuszy. - Przyjechali z medycyny sądowej, zechcecie panowie? Kawon z Jabuzem odeszli w kierunku domu. - Jak on się nazywał? - Nie wiadomo. Nie znaleziono przy denacie żadnych dokumentów. Natomiast w portfelu znaleziono bilet kolejowy na przejazd na trasie Wrocław – Rzeszów, zaś w portmonetce siedemdziesiąt dwa złote. - Mam nadzieję, że ktoś obsługuje kotłownię- powiedział Kawon, ni to siebie, ni to do Jabuza. Wiatr przybierał na sile. Kiedy byli już przy domu nagle usłyszeli coś jakby cichy metaliczny szczęk i głuchy trzask - To tylko otwarcie okna w kotłowni. – powiedział Marcin. W drzwiach korytarza czekał na nich starszy mężczyzna. - Pan się nazywa Wacław Cymes? – zapytał Kawon. Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy. - Niech pan nam powie, w jakich okolicznościach znalazł pan ten worek. Potrafi pan to nam opisać? - Wyszedłem z domu z psem o dziesiątej. Zaraz po śniadaniu. Tak jak codziennie spacerkiem po gazetę do kiosku i tą samą drogą wracamy do domu. - Może moglibyśmy wejść do pana do mieszkania? -Faktycznie… Nie będziemy tutaj stać w korytarzu. Proszę niech panowie wejdą. Mieszkanie zajmowane przez Cymesa znajdowało się na pierwszym piętrze. Mieszkanie dwupokojowe z nieduża kuchnią, było skromne. W przedpokoju stał niewielki stolik i dwa krzesła. Z okna kuchni widać było rozległy plac - Proszę się rozpłaszczyć i zapraszam do pokoju. To moja żona – powiedział Cymes, kiedy szczupła niskiego wzrostu kobieta wniosła na tacy filiżanki z kawą i ciastem. - Macie panowie już podejrzanych? – zapytała przyglądając się uważnie nieznajomym. Jabuz spojrzał na prokuratora z przerażeniem. - Tak mamy wytypowaną listę kilkudziesięciu osób- brutalnie odpowiedział Marcin. Dziś powinniśmy mieć ich adresy. Upił łyk kawy. - Kilkadziesiąt osób, słyszysz Wacuś? Co pan powie? - A żeby pani wiedziała- obłudnie potwierdził Marcin.- Ale do rzeczy. Długo państwo tu mieszkacie? - Oj. Proszę panów prawie trzydzieści lat. Mieliśmy szczęście. Kiedy przenosiliśmy się z Koszalina do Poznania, w związku z moim zatrudnieniem udało mi się z tym mieszkaniem. Rozważaliśmy początkowo budowę domku bliźniaka, ale….w owym czasie załatwianie formalności, otrzymanie placu i ewentualna budowa przeciągnęły się od pięciu lat w wzwyż.. Kiedy domki były już w stanie surowym, jeden z kolegów przyjął propozycję wyjazdu do mniejszego miasto na stanowisko dyrektora i zrezygnował z członkostwa w spółdzielni. Domek mają teraz nasze dzieci. Dzięki temu i moje kłopoty mieszkaniowe zostały pomyślnie rozwiązane. - Rzeczywiście mieliście państwo szczęście! - Przede wszystkim cisza. Kontynuował Cymes. - To pan znalazł zwłoki? - Tak. To ja. W drodze powrotnej z sklepu do domu podszedłem na plac i patrzę, a tam coś leży na wysypisku. Podszedłem bliżej… a reszty co to się działo to panowie już możecie się domyślać. Strach i przerażenie. Wróciłem do mieszkania i zadzwoniłem na pogotowie i posterunek policji. - Która to była godzina? - Około godziny jedenastej. - Rano zazwyczaj wcześnie pan wstaje? - Jestem ranny ptaszek. - Z okna swego mieszkania niczego wcześniej pan nie zauważył? - Nie - Pan pracował na stanowisku? - Przez wiele lat byłem kierownikiem działu zatrudnienia, organizacji i zarządzania. Dzisiaj to się nazywa specjalista ds. HR. Dlaczego pan pyta? -Interesowała pana organizacja pracy w pobliskiej kotłowni? - Tak. Z czystej ciekawości. - I jak to wygląda? -Początkowo na jednej zmianie pracowało dwoje ludzi. Z czasem był na zmianie jeden pracownik, ale i to się zmieniło. Wszystko się teraz zmienia. Automatyka. Od około trzech lat widuje tylko dwóch pracowników. Moim zdaniem w godzinach nocnych nikt w kotłowni nie dyżuruje. -Może jest pan zorientowany, o której godzinie rozpoczynają i kończą pracę palacze? -W dni powszednie pracę jeden rozpoczyna około godziny siódmej rano i kończy po około ośmiu godzinach, a ten na drugiej zmianie rozpoczyna około szesnastej i zazwyczaj około północy kończy. W dni świąteczne i niedziele na zmianie jest tylko jeden pracownik . - Ile razy w ciągu tygodnia przyjeżdża transport z opałem? - Różnie to wygląda, ale raz na dwa, trzy tygodnie kilka samochodów, w ciągu dwóch trzech godzin wypełni po brzegi boks na opał. Wszystko uzależnione jest od temperatury powietrza. - Często jest wywożona szlaka? - Te samochody, które dostarczają opał do kotłowni, wywożą odpady spalania. - W ostatnim tygodniu dowożono opał? - Nie pamiętam. - Bardzo nam pan pomógł. - Dziękuję panu to może okazać się bardzo pomocne .Proszę państwa, trwa ustalania okoliczności i przyczyn śmierci tego człowieka zbieranie śladów i dlatego jeszcze będziemy z państwem się kontaktować– powiedział Marcin. Wyjął z kieszeni wizytówkę i wręczył gospodarzowi . – Są tam telefony do mnie, a na posterunek policji telefon pan zna. Marcin zatrzymał się kiedy byli już przy drzwiach mieszkania - Mówił pan, że wracał z zakupami z psem. - To prawda. - Czy prowadził pan psa na smyczy? - Już nie pamiętam, ale… - Czy pamięta pan jaka reagował pies, kiedy byliście już na placu opałowym? - Nie pamiętam. …zaraz …chyba nasza As bardzo szczekał i uciekł w kierunku klatki schodowej. - Dziękujemy bardzo.
_________________ magas
|
25 sty 2010 21:29:11 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie różnił się wiele od podobnych sobie lokali, znajdował się w sporym, drewnianym domku przy wylotowej drodze z miasta, wnętrze nie zachwycało poza stołem i krzesłami właściwie było puste. Na ścianach wisiały jakieś szare I bezbarwne pejzaże o nikłej wartości artystycznej, całkiem pożółkły od dymu, nikt jednak nie zwracał na nie uwagi, wisiały tam od lat. Pomieszczenie to nie miało także swoich stałych bywalców, poza najróżniejszego typu meneli, bywały tutaj prostytutki ogrzewając się i masujące przemęczone nogi i szukające zaczepki. W środku unosiło się powietrze ciężkie od potu i dymu. Siedzieli w końcu, w samym kącie, światło z podwieszonej na suficie lampy ledwo tu docierało ale był stąd doskonale widać większość pomieszczenia. Skończyli swoją robotę i byli teraz potwornie zmęczeni, myśleli już tylko o wygodach i spełnionych marzeniach; o tym jak to będzie za parę tygodni. Pierwszy z nich, niski człowieczek wytarł ręce w coś co przypominało ręcznik i ruszył w stronę kuchni. Otworzył lodówkę, a światło z niej rzuciło nikły blask na jego pucołowatą twarz, na liczne bruzdy po źle zaleczone ospie. Za nim pojawił się drugi młodszy mężczyzna; łysy, i zdecydowanie wyższy, od swojego kompana, na pierwszy widok zdawał się być osobą sympatyczną. - I co, znowu żresz, Gut ? Czemu siedzimy w takiej cholernej dziurze?! - Masz rację.- rzucił tamten. - Obyś trochę prawdziwej kultury łyknął. - Z tobą to tak zawsze. - Ty, nie powiesz mi chyba, że się nie poczęstujesz ? – zapytał Balon odwracając się w jego kierunku z butelką piwa. - Daj mi lepiej coś lepszego. Za jego prośbą zaczął szukać czegoś po pułkach starej i małej lodówki, w końcu znalazł to, czego szukał, z wielkim uśmiechem posunął swojemu towarzyszowi talerz. - A nereczek nie chcesz ? – W jego głosie wyraźnie brzmiała ironia. Tamten na ich widok pognał przed siebie w poszukiwaniu toalety, wrócił po paru minutach zdyszany i zły. - Dobrze się bawisz? - Przeciętnie, mogłeś powiedzieć, że w takich potrawach nie gustujesz. - Zamknij się! - Sam się zamknij i zacznij się zbierać – odpowiedział. Drugi mężczyzna posłusznie zaczął zbierać ich rzeczy, sprzęt i ubrania zapakował do plastikowego worka na śmieci i wrzucił do obszernej teczki. - Gotowy – stanął przy wyjściowych drzwiach. - Jeszcze chwila – wciągnął powietrze nosem – czujesz to, to zapach zmian, aż żal odchodzić - A co tobie mówiłem? Miłego dnia życzę – powiedział. Wyszli przed dom i zamknęli za sobą delikatnie drzwi, zachowywali się bardzo spokojnie i naturalnie jak gdyby nic się nie wydarzyło. Czekali na umówione spotkanie. Było parę minut przed północą a wokół dało się słyszeć jedynie szum wiatru. Ustawili się obaj na zabytkowym mostku, on natomiast oczekiwał na nich przykucając w pewnej odległości w gęstych krzakach. Miał zamiar poczekać aż jego kompani znużeni czekaniem rozpoczną konwersację. - Nie stój tak jak kołek, dzwoń do niego! Kasa nam się należy. - Dzwoniłem przed chwilą, nie odbiera – gorączkował się Gut. - Weź się uspokój do cholery, nie trzęś się jak galareta, nie może poznać, że coś jest nie tak. - Łatwo ci powiedzieć, gdy ty będziesz sobie prowadził miłą mam nadzieje pogawędkę ja, stojąc obok będę czekał w pełnej gotowości, z gnatem, na choćby jeden fałszywy ruch. - Myślisz, że w takim zadupiu będzie słychać jakieś wystrzały ? Ocipiałeś do reszty. - Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski kochanieńki, zwyczajnie, wpakuję mu ołów między oczy. - Tak, chcesz po prostu powiedzieć, że za wszelką cenę będziesz chronił swoje dupsko. - Nie unoś się tak bo ci się zmarszczki porobią – powiedział z ojcowską troską. Łysy zamierzał coś na to odpowiedzieć ale znikąd pojawił się ich szef. - Witam panów – powiedział i machnął ręką w geście powitania. - Właściwie po co chciałeś się z nami widzieć ? – Gut przeszedł do sedna. - Chciałem obejrzeć moich milusińskich roboli – uśmiechnął się – dowiedzieć się jak się sprawy mają. I tak wszystko wiem. - Z tą kasą to … - Chcemy powiedzieć, że suma się nie zgadza – wyręczył go Balon - O jakiej różnicy mówimy? •- Z tych obiecanych milionów jest cieniutko… To trochę słabo. Szef podrapał się po głowie i zrobił minę przejętego. - Tak wyszło. Oboje nie mogli uwierzyć w jego reakcję na utratę takich wielkich pieniędzy. - Musimy zaznaczyć, że w tej sytuacji jesteśmy stratni i należy nam się jakaś rekompensata Chcesz powiedzieć, że nie dostaniemy tej kasy? - Zgadzam się, dla mnie najistotniejsze jest to, że tamci, gryzą już glebę. Chcę powiedzieć, że spartaczono robotę. Trzeba było zakopać. W lesie. Zresztą gdziekolwiek. A tak teraz gliny zaczną węszyć! Właśnie, z tymi pieniędzmi to tak podobno, że szczęścia nie przynoszą, nie mam dziś przy sobie waszych działek bo tak jak powiedziałem spartaczyliście robotę. Mniemam, że nie będziecie już więcej chcieli ? – pytał dociekliwie - Co prawda nie widziałem końcowego sprawozdania z sekcji zwłok, ale mam kolegę w kostnicy, który powiedział mi, że najpierw ten stary partacz został otruty….Chyba nie tak się umawialiśmy Łysemu ta deklaracja wydała się na tyle dziwna, że wietrzył w tym jakiś podstęp. - To nie ładnie, za umówioną pracę należy się… - Nic się tobie nie należy! Chyba, że…. Niebo ci się należy. - Że co ? –Kasy nie dostanę! Ty staruchu łaski nie robisz. - Czego się czepiasz, ma człowiek gest – powiedział uradowany Balon - Na razie nie ale gdyby pojawiła się taka potrzeba… - Przysługa ? - Możliwe ale bez obaw to nie powinno być nic w stylu ostatniej roboty, tutaj dodam, że wykonanej do ………. - Ciekawe! - Jego rozmówcy spojrzeli po sobie. – Kasa, a jak nie to… Chcesz mnie wykiwać, a bardzo tego nie lubię. –Krótkim stwierdzeniem dał im do zrozumienia by nie próbowali z nim zadzierać. Chwilę ciszy, która zapanowała Gut przerwał pytaniem. - Co masz stary w tej torbie ? – wskazał na nią - Elektronarzędzia – wypalił - A na co ci one? - Przyszedłem tu specjalnie narąbać drzewa do kominka, rozejrzyj się – po czym dodał półgłosem – a tak po prawdzie to chcę zarąbać takich dwóch, poszatkować i wywieść za miasto i zakopać. - Coś mała ta torba, będziesz musiał w drobną kosteczkę – zaśmiał, ale Gut jednocześnie podrapał się po plecach żeby mieć lepszy dostęp do ukrytej broni. - Dzięki za radę ale chcę to zrobić po swojemu – żartował dalej, sięgnął do torby nie spuszczając wzroku z krępego człowieczka, który nie czekając na jego ruch wydobył błyskawicznie broń i w niego wycelował. - Wreszcie przestałeś się czaić jak tygrys tylko pokazałeś na co cię stać – tamten wydawał się nie słyszeć jego słów, sterczał skupiony trzymając go na muszce Teraz dopiero pobudził się Gut. - Uspokój się, co ty wyprawiasz, kogo chcesz kropnąć! Przyglądał się ich zachowaniu, refleks mógł być w przyszłości problemem, postanowił sprawdzić jego nerwy, zaczął grzebać w torbie, w końcu ku swojej uciesze znalazł to czego szukał, tamten trząsł się wyczekując, Tamte zamilkł i wpatrywał się w niego i wyciągnął broń. - Widzisz – pokazał mu broń – zwykły pistolet, nie ma się czego bać, noszę go tylko do obrony własnej…Tylu bandziorów się kręci po nocach. - Odłóż go ! – Krzyknął. - To tylko ostrożność, nadal nie wiem czy można ci ufać Wrzucił go do torby. - Ty zacząłeś, a ja tylko kontynuowałem te całe przedstawienie. Szef w tej samej chwili został z impetem pociągnięty do przodu, mało nie wylądował na glebie ale za chwilę poczuł kolejne szarpnięcie, jego ramię zostało wykręcone za plecy. Ból zupełnie go sparaliżował, musiał uklęknąć by złagodzić cierpienie, po chwili został z powrotem postawiony do pionu, usłyszał głos, który szeptał mu teraz do ucha - Bardzo nie lubimy, gdy się do nas celuje – słyszeli sobą nieznany głos.- Rozumiemy się? Szef wymamrotał coś w odpowiedzi patrząc na nich nienawistnym wzrokiem. -Mam… - Nim jednak Balon chciał coś więcej powiedzieć padł strzał zdążył otworzyć tylko usta. - Zdenerwowałem się – wytłumaczył się nieznajomy krępy mężczyzna – I ciesz się, że to nie ty byłeś, miałem ochotę i taki kaprys posłać kogoś dzisiaj do piekła. - Ja w tej sytuacji już chłopcy będę leciał, a ty chłopcze nie próbuj robić żadnych głupstw i unikaj kłopotów –odszedł pośpiesznie. Gut. został sam, w milczeniu powracał na parking przed drewnianą szopą, gdzie w jej pobliżu w zaroślach zostawili auto, w mroku pojawiło się jednak światło, które zdawało się zbliżać.
cdn
_________________ magas
|
07 lut 2010 16:49:40 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Marcin wjechał do miasteczka położonego na Pojezierzu Wielkopolskim, krajobraz okolic miasta był ciekawy i urozmaicony z bogactwem lasów mieszanych i jezior. Przejechał mostem, pod którym zamarznięta Nielba toczyła leniwie swe wody i niedaleko unikatowego zjawiska geograficznego - skrzyżowania dwóch rzek; Wełny z Nielbą, które krzyżują się pod kątem prostym. Ciekawie reprezentował się nieopodal rezerwat przyrody z cennymi okazami dębów. Samo miasteczko, jak głosiły przewodniki, jest malowniczo położone nad trzema jeziorami polodowcowymi: Durowo, Łęgowo i Rgielskie. Wjazd do szpitala był dobrze odśnieżony, samochód nie brnął mozolnie przez zamarznięte koleiny. Przed głównym wejściem do szpitala okrążył wielkie rondo rabatowe, z niewielkimi karłowatymi iglakami, które z pewnością tętniło zdrową zielenią w okresie letnim. Początkowo miał wrażenie, że specjalistyczny szpital miejski był na pagórkowatym terenie, otoczony wysokim drzewostanem i dość rozległym parkiem, który zaczynał się jakgdyby na lądzie, pomiędzy dwoma jeziorami, a kończył się za przerzuconym nad wodą, mostem i dalej ścieżka wiodła nad zakola rozlewiska rzeki Wełny. Park opływały dwa strumienie jeden, z pod Lut, którego wartki nurt toczył wody na południowy zachód od miasta, a drugi z okolic Wilczyc, połączywszy się tworzyły większy strumień, który, płynąc w kierunku południowo-zachodnim, zwraca się pod miastem ku północy i płynie dalej w kierunku zachodnim. Zbliżał się do zwartej zabudowy wykonanej z piaskowej cegły klinkierowej, prawdopodobnie ręcznie formowanej, a dachówki były w kolorze dojrzałe czereśni. Po prawej stronie, już za terenem szpitala, w dole i w oddali powyrastały nowe piętrowe budynki i nowoczesne wille. Niedaleko mostu, stał niewielki ceglany kościółek, a po przeciwnej stronie jarzył się pulsujący i mieniący się różnymi odcieniami kolorów zieleni i granatu neon: Pogotowie Ratunkowe i Apteka. Marcin przejechał jeszcze dwieście metrów, skręcił w lewo na świeżo odśnieżony dziedziniec i zatrzymał się przed murowanym dwupiętrowym budynkiem, wykonanej też cegły klinkierowej, ale zdecydowanie mniejszym i niższym niż pozostałe zabudowania, co zdradzało siedzibę pracodawcy lecznicy. Przed wejściem do budynku administracji szpitala czekał komisarz Jabuz. Kiedy funkcjonariusz wdał się w rozmowę z jakimś z starszym mężczyzną i był odwrócony plecami Marcin wykorzystał tą okazję i wsunąwszy rękę do kieszeni spodni i ponownie włączył miniaturowy magnetofon. Nie miał pojęcia, czego może spodziewać się w rozmowie z lekarzem i dlatego też postanowił dokumentować wszystkie istotne wydarzenia, w których brał udział, a to wizyta niewątpliwie należało do tej kategorii. Kiedy Kawon wbiegł po schodach Jabuz skoczył szybko rozmowę otworzył drzwi i poprowadził do nagrzanego wnętrza. – Może zacznę prosto z mostu, panie prokuratorze. – Powiedział Jabuz kiedy szli szerokim korytarzem w kierunku drzwi, na których połyskiwały trzy mosiężne tabliczki: „Sekretariat”– „Dyrektor” – „Zastępca dyrektora ds. medycznych”. - Co, tam? - Ktoś wyjechał i odjechał tym samochodem z policyjnego parkingu z transportowanymi dokumentami. - Tym samochodem, który uległ wypadkowi? - Tak. - I to wszystko? - Wszystko. - I co teraz panowie zrobicie? - Trwają poszukiwania. Marcin pokiwał głową. - Proszę powiedzieć, droga, na której doszło do tego zdarzenia z udziałem samochodu ciężarowego, prowadzi do …..- Zagadnął po chwili Marcin. - To droga na Kamloty i dalej… - Kamloty. Maleńka miejscowość nad jeziorem zdominowana miłośników żeglarstwa kajakarstwa przez surferów mekka amatorów szybkiego i intensywnego wypoczynku. Zawsze zatłoczone i zawsze drogie… Podstawa tego szaleństwa to zrozumieć wodę jeziora, falę i jej ruchy, a do tego wystarczy mała deska.Typowa wypoczynkowa miejscowość. Obecnie Kamloty znane są przede wszystkim jako ośrodek sportu, rekreacji i wypoczynku. Ośrodek Sportu uniwersytetu wychowania fizycznego jest jednym z bardziej znanych. Z tego co mi wiadomo to, w skład kompleksu wchodzą kryta hala sportowa i basen, siłownie, gabinety odnowy biologicznej, korty i hotel. W Kamlotach jest też wiele prywatnych domków letniskowych oraz pierwszy w kraju prywatny zakład genealogii. Jabuz pchnął drzwi i znaleźli się w obszernym sekretariacie. - Dzień dobry pani. Jesteśmy umówieni z dyrektorem Gburem. – Powiedział Jabuz - Pan dyrektor jest starostwie powiatowym, ale dyrektor Habit oczekuje panów, proszę wejść – wskazała na pół otwarte drzwi po prawej. Podążyli w wskazanym kierunku. Weszli do niedużego pokoju w szczytowej części budynku. Jedną ze ścian po prawej zajmował regał, od podłogi, aż po sufit wypełniony był książkami o tematyce medycznej i skoroszytami. Marcinowi wydawało się się, że przeważały ksiązki z dziedziny chirurgii i ortopedii oraz to, że ułożone były według jakiegoś ściśle określonego schematu, ale wyglądały na używane i wywnioskował, że Habit jest człowiekiem czytającym. Po przeciwnej stronie stało ogromne biurko; i pracujący tutaj siedział się przy nim z twarzą zwróconą do pokoju - Witam panów. – Powiedział wysoki, suchy, szczupły mężczyzna, nieznacznie podnosząc się z fotela na widok wchodzących do pokoju mężczyzn. – Przykro mi, ale dyrektor Gbur jest na naradzie w starostwie powiatowym. - Dzień dobry panie dyrektorze, nazywam się Adam Jabuz, jestem komisarzem policji z posterunku w Lepnie.To prokurator Marcin Kawon, który prowadzi śledztwo w sprawie… - Jarosław Habit…Doktor Jarosław Habit – wskazał przybyłym miejsca na fotelach przy ławie. Musieliście panowie z pewnością czekać? - Nie. - Powiedział Jabuz. - To doskonale. Wiecie panowie jak to jest w szpitalach. Jestem lekarzem, więc łatwiej będzie nam rozmawiać. W czym mogę pomóc przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości? Ale zanim przejdziemy do rozmowy do zaproponuję panom kawę. - Może. – Odpowiedział Łabuz. Habit podniósł się z fotela i na chwilę wyszedł do sekretariatu. - Panowie z pewnością w sprawie tych trzech nieszczęśników! – Habit był mężczyzną w wieku trzydziestu pięciu, co najwyżej czterdziestu lat Miał budzący zaufanie wygląd, przyprószone siwizną włosy i okulary w prostej oprawie. - To chyba pomyłka – uśmiechnął się Jabuz. - Proszę panów, w wczesnych godzinach rannych przywieziono z Kamlot do izby przyjęć szpitala starszego pacjenta nie posiadającego żadnych dokumentów. Został przyjęty na oddział intensywnej opieki medycznej z powodu utraty przytomności, urazu głowy obrażeń w okolicach miednicy, zatrucia…- Zawiesił na chwilę głos. – Podejrzewamy, że jest to zatrucie barbituranami. Zanim ustalono tożsamość pacjenta wykonanliśmy: ocena stanu zdrowia pacjenta, unieruchomiono miednicę,, a także obu kończyn dolnych. Obecnie monitorujemy i przeprowadzamy kontrolę parametrów życiowych. Po jakimś czasie dowiezie nam dokumenty pacjenta i okazało się,że pacjentem jest pan docent Jan Poklej. Kierownik zakładu genealogii. Podobno w miejscu czasowego pobytu, w domku letniskowym państwa Poklej doszło do próby włamania i w wyniku pewnie szarpaniny jaka wywiązała pomiędzy napastnikami, a docentem Poklej powstały obrażenia ciała, o których już wspominałem. Słyszałem, że obrażenia ciała odniosła również żona pana docenta, pani doktor Jadwiga, ale póki, co, do nas nie trafiła, zatem przypuszczam, że być może została zaopatrzona przez lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. - A co takiego, panie dyrektorze, ten preparat o nazwie barbiturany? – Dopytywał Jabuz. - Są to środki o działaniu tłumiącym na ośrodkowy układ nerwowy, pochodne kwasu barbiturowego. Barbiturany stosuje się jako leki przeciwdrgawkowe, znieczulające, uspokajające oraz nasenne - znacznie rzadziej - jako przeciwlękowe. Działanie leku w zależności od dawki może być uspokajające, nasenne, ale może także prowadzić do śmierci. Przedział między dawką terapeutyczną a toksyczną jest bardzo wąski, co często jest przyczyną zgonów. - Jakie są rokowania? W gabinecie dyrektora roznosił się zapach kawy. Sekretarka na ławie postawiła trzy filiżanki z kawą - Czarna jak noc, gorąca jak piekło i słodka jak miłość. – Powiedział Kawon.- Na mocną kawę układa się ufryzowaną kopę bitej śmietany, którą można posypać sproszkowaną czekoladą lub kakao. - Widzę,że jest pan smakoszem dobrej kawy? - Tak. A co z tymi dwoma pacjentami? - Ponieważ nieznany ich nazwisk, nazwaliśmy ich pacjent „a” i pacjent „b”. Przyjęci do szpitala z obrażeniami wielonarządowymi z utratą przytomności. Panowie wiedzą, że poważne obrażenia ciała łączą się często w tej grupie pacjentów z istniejącymi już wcześniej chorobami, co łącznie zmniejsza możliwości kompensacyjne organizmu i zwiększa ryzyko śmierci. Z tego powodu wymagają częściej intensywnej terapii i monitorowania czynności życiowych. Szczególne znaczenie ma szybkie przeprowadzenie leczenia operacyjnego złamań, nim rozwiną się powikłania ogólne – krążeniowe, oddechowe czy neurologiczne uniemożliwiające znieczulenie pacjenta do zabiegu i towarzyszące obrażenia ośrodkowego układu nerwowego. Pacjent „a” przy przyjęciu do oddziału intensywnej opieki medycznej ustalono rozpoznanie urazu głowy jako : wstrząśnienie mózgu, stłuczenie mózgu krwiak przymózgowy. W trakcie krótkiej hospitalizacji z rozpoznanym wstępnie wstrząśnieniem mózgu ostatecznie stwierdzono krwiak przymózgowy pacjenta badanego. W tym przypadku i w tym drugim oczekujemy na konsultację neurochirurgiczną. Odroczenie terminu operacji spowodowane było koniecznością przygotowania internistycznego do znieczulenia Pacjent „b’ przy przyjęciu do szpitala z rozpoznanym wstępnie wstrząśnieniem mózgu ostatecznie stwierdzono krwiak nadtwardówkowy kanału kręgowego. Obawiamy się pogorszenia stanu neurologicznego. z powodu objawów ze strony ośrodkowego układu nerwowego z objawami ciasnoty śródczaszkowej. Niebezpieczeństwem wczesnego leczenia operacyjnego jest możliwość pojawienia się epizodów hipoksemii i hipotensji w okresie pooperacyjnym. Hipoksemia, hipotensja i zwiększone ciśnienie śródczaszkowe sprzyjają powstawaniu wtórnych uszkodzeń neuronalnych. Stwierdzono, że u pacjentów powyżej cztedziestego roku życia po przebytym urazie głowy, znacznie zwiększa się ryzyko wtórnego podwyższenia ciśnienia śródczaszkowego, a obrzęk mózgu często powiększa się w trzeciej lub czwartej dobie po urazie głowy. - Jakie są rokowania w tych przypadkach? Dyrektor poruszył się na fotelu i chwilę milczał. - Stan obu pacjentów jest ciężki, ale stabilny. Decyzję o dalszym leczeniu podejmiemy po konsultacji neurochirurgicznej. - Panie dyrektorze, kiedy będzie można rozmawiać z docentem Poklej. - Oj, nie wcześniej niż w czwartej dobie od przyjęcia. Jeśli wszystko będzie dobrze i nastąpi stabilizacja, mam taką nadzieję, że pana docenta Pokleja będzie można odwiedzić z końcem tygodnia. - Dziękujemy bardzo, bardzo nam pan pomógł. - Ja też dziękuję, ale oczekuję pomocy w ustaleniu tożsamości tych dwóch pacjentów. Nie możemy odmawiać nikomu pomocy medycznej i leczyć musimy, ale sami panowie rozumiecie, że obecnie z kondycją ekonomiczno- finansową w służbie zdrowia bywa różnie.
koniec części pierwszej.
_________________ magas
|
11 lut 2010 21:22:45 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 11 lut 2010 23:16:33 Posty: 2
|
Re: Klif
Niezłe... 9|10 Brakuje Ci jeszcze "tego czegoś", co potrzebne jest każdemu pisarzowi... Nie wiem jak to określić, ale Twojemu tekstowi pt. "Klif", właśnie tego brakuje...
|
11 lut 2010 23:23:05 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* -część druga-
Marcin zaparkował samochód przy krawężniku tuż obok wysokich ośnieżonych drzew rosnących przed szarym budynkiem na ulicy Wiśniowej. Znajdował się dokładnie przed wejściem do urzędowego budynku, który był zaopatrzony czerwony napis. Budynek był trzypiętrowym biurowcem. Miał trzydzieści metrów szerokości i tyle samo długości. Nim zgasił silnik popatrzył na cyfry zegara na desce rozdzielczej, które wskazywały czternastą dziesięć. Przed budynkiem stało zaparkowanych kilka samochodów. Z daleka zauważył zaparkowaną w niedalekiej odległości od wejścia do budynku srebrną Skodę na znajomych jemu numerach rejestracyjnych, które zaczynał się literami PVR. Popatrzył chwilę na zaśnieżoną ulicę. Z lewej strony znajdowała jednostka wojskowa i wojskowa administracja koszar. Budynki wojskowe otynkowane były na piaskowy kolor, otoczone wysokim płotem. Przy wejściu na teren spacerował dyżurujący uzbrojony żołnierz. Z prawej strony stał zwalisty budynek biblioteki publicznej, a dalej na samym końcu ulicy ogromny budynek archiwum. To tutaj zgromadzone są dokumenty obejmujące ówczesną Wielkopolskę i Pomorze księgi i akta miast i wsi pomorskich od czternastego wieku. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wróciły tutaj najstarsze i najcenniejsze dokumenty wywiezione do Niemiec, a z stamtąd do Rosji, a wśród nich najcenniejszy dokument Zbyluta dla klasztoru cystersów w Łeknie. W zbiorach archiwum znajduje się pół tysiąca dokumentów pergaminowych, z których najstarszy, wystawiony przez księcia Władysława Laskonogiego pochodzi z trzynastego wieku. Szybko przeszedł odśnieżonym chodnikiem i już będąc w środku pracownikowi portierni zdążył powiedzieć: „Dzień dobry” i rezygnując z windy wbiegł po schodach na trzecie piętro. Pokój 410, w którym pracował był prostokątnym pomieszczeniem. W pobliżu okna na wprost drzwi stały dwa biurka z komputerami Jedną z ścian zajmowały dwie wysokie szafy segmentowe i regał z segregatorami, kodeksami i książkami. Po drugiej stronie stał mały stolik i dwa krzesła.Na biurku leżały dwie szare teczki oraz kartka papieru, na której koleżanka z naprzeciwka napisała „sprawę w sądzie załatwiłam i po powrocie do firmy zadzwoń do domu”. Poszedł do sekretariatu i lekko zapukał. Za biurkiem na wprost wejścia siedziała wysoka szczupła kobieta w wieku trzydziestu lat w eleganckiej garsonce od Szeflera w kolorze grafitowym, w jasnym granatowym prążku i białą bluzkę. Na widok Marcina podniosła wzrok znad leżącej przed nią jakiejś korespondencji. - Dzień dobry, pani Krysiu! - Witam pana. Wpisał się do księgi dyżurów i spojrzał na półkę na korespondencję. Była pusta. - Ciekawe, co miasto zrobi z taką ilością śniegu.? –Zagadnął patrząc w okno. - Czytałam, że wyznaczone na ten cel miejsce już niczego nie przyjmuje. -To będzie problem – dpowiedział. - Słyszałam, że to kara! - Taaak? A za co? - Dlatego, że przestaliśmy wierzyć w...ocieplenie klimatu. Dobre pani Krysiu! Cicho zaczął pracować faks wyrzucając z swego wnętrza zapisane informacje na połyskliwym papierze. Zatrzymał się chwilę przed oknem. - Ciekawe kto jest właścicielem tej pięknej srebrnej skody? To pewnie jest nówka. - Może to być samochód prokurator Kornys. A właściwie, o którym pojeździe, pan mówi?- s,że ekretarka podeszła do okna. - O tym, samochodzie stojącym niedaleko wejścia. - To służbowa skoda z zewnątrz. Oj. To znana firma, która ma wszystko widzieć i słyszeć Stanął obok i zastanowieniem kiwnął głową. Sekretarka wróciła do biurka i do przerwanej lektury. Odwrócił się i przez ramię siedzącej sekretarki kątem oka spostrzegł,że na blacie biurka leżała informacja z posterunku policji z Lepna - Panie Marcinie! – Powiedziała sekretarka. - Tak. Jestem obecny. - Zastanawiam się, któremu z prokuratorów przekazać tą sprawę. - Nie rozumiem? - Dostaliśmy z policji w Lepnie, faksem zawiadomienie o rozboju w Kamlotach w prywatnym mieszkaniu. Mężczyzna jest hospitalizowany z powodu obrażeń ciała , trwają poszukiwania żony tego poszkodowanego. - Proponuję tak zrobić jak zwykle. - Tak - odpopwiedziała. - Ma pan rację…Zazwyczaj przygotowuję kserokopię z orginału faksu dla szefa, jako czystopis. - To tak zrobić. - Pani Krysiu zna pani ten dowcip? -Nie Jak mam do ciebie mówić, najdroższa? - pyta chłopak dziewczyny. -Od dziś słonko. -Dlaczego? -Bo zaszłam... Haaa. Dobre panie Marcinie. -A to pani słyszała? - Jeszcze pewnie nie. Samolot pasażerski miał problemy z silnikiem, więc pilot wydał instrukcję załodze, aby wszyscy pasażerowie zajęli swoje miejsca, pozapinali pasy i przygotowali się awaryjnego lądowania. Po paru minutach pilot pyta stewardesę, czy wszyscy pasażerowie są przygotowani do lądowania. - Tak, wszyscy są przygotowani - odpowiedziała - stewardesa - z wyjątkiem prawników, którzy wciąż chodzą po samolocie i rozdają wizytówki. Wychodząc natknął się na przełożonego. – Witam pana i zapraszam do siebie. – powiedział średniego wzrostu siwy i szczupły mężczyzna w okularach. Miał na sobie popielate matowe z wełny ubranie, szyte na miarę, niebieską koszulę i modny dobrany gustownie do całości krawat tworzony przez najlepszych "designerów" włoskich fabryk skupionych wokół okręgu Como na co dzień współpracujących z największymi projektantami mody - Hugo Boss, Trussardi, Giorgio Armanii. Gabinet był dużym prostokątnym pomieszczeniem o pomalowanych na jasny beżowy kolor ścianach, w którym stało stosunkowo nieduże wygodne biurko narożne z komputerem i przylegającym doń stołem konferencyjnym złożonym z dwóch elementów, które stanowiło wygodne miejsce obrad dla kilku osób. Jedna z ścian zajmowała segmentowa szafa biurowa, w tym samym kolorze. Podłogę na całej powierzchni wyłożono granatową wykładziną dywanową. Jedną ściana zajmowało okno z widokiem na olbrzymie łęgi, to ta część doliny gdzie zachowało się tutaj jeszcze takie przyrodnicze bogactwo, jakiego daremnie szukać w wielu parkach. Lasy łęgowe i łąki, malownicze starorzecza, strome nadrzeczne skarpy, to siedlisko tysięcy gatunków flory i fauny w tym wielu rzadkich i zagrożonych. Zielone płuca wielkiego miasta – pomyślał Marcin. Po prawej stronie było duże osiedle domów jednorodzinnych, a tuż za nimi rozpościerały się piękne lasy. Gospodarz wskazał ręką jedno z krzeseł. - Niech pan siądzie, panie prokuratorze. Zagaił wyciągając na powitanie rękę. A więc to jest pan, już po wszystkich egzaminach. Marcin uścisnął podaną dłoń. - Tak. To wszystko, ułożyło się jakoś. - Słyszałem, że w stolicy dobrze się pan zaprezentował. Pozwoli pan, proszę przyjąć moje igratulacje. -Dziękuję. Sekretarka cicho weszła do gabinetu i przyniosła korespondencję i położyła na biurku. - Pani Krysiu, proszę by nam nikt nie przeszkadzał i proszę z nikim nie łączyć rozmów. - Dobrze. Panie prokuratorze, czy podać … - Dziękuję. Apud przerwał gwałtownie sekretarce i posłał jej gniewne spojrzenie. Wstał podszedł do biurka, otworzył zieloną teczkę z korespondencją. Czytając pierwszy dokument uśmiechnął się i zaczął stukać palcami w blat biurka. Zapisał coś na otwartym dokumencie i chwilę się zastanawiał, cicho gwizdnął, uniósł gwałtownie głowę znad biurka, wstał i szybko przechodząc usiadł naprzeciw Marcina. - To ważna wiadomość. Marcin skinął głową. -Był pan tutaj przez jakiś czas i cieszę się, że pan został. Jak zapewne panu wiadomo, zgodnie ustawą o krajowej szkole sądownictwa i prokuratury aplikacja sądowa i prokuratorska będzie prowadzona w jednym miejscu, a nie jak dotychczas w kilku ośrodkach w Polsce. Po to, by zapewnić odpowiednią liczbę miejsc pracy dla młodych sędziów i prokuratorów limit przyjęć na aplikację będzie określany prognozą potrzeb kadrowych. Podkreślam, że w zawodzie prokuratora istnieją duże możliwości awansu, od prokuratora rejonowego, aż do pracy w prokuraturze generalnej lub w ministerstwie sprawiedliwości. Dajmy spokój już tym dywagacjom i przejdźmy do rzeczy. Był pan dzisiaj na miejscach zdarzeń i co? Kawon krótko streścił wydarzenia z Salkowic i Wypisowa opowiedział o wizycie u dyrektora szpitala i o swoich spostrzeżeniach. - Plany działania? - Jest w przygotowaniu. - Jaka realizacja? - Powoli do czegoś dochodzimy. - To znaczy? - Nie wiemy do końca, kim jest sprawca, może jest ich kilku, jednym słowem jakiś wielki gracz. Skłaniam się ku temu, by określić, że sprawa może mieć nie jeden wątek. Ach. Tak. Apud skinął głową i jego wielkie niebieskie oczy zaczęły rzucać błyski. - Kiedy sekcja? – zapytał sucho. - W piątek rano. - W takim razie proszę do jutra do godziny dziewiątej przedstawić mi plan śledztwa i wersje śledcze. - Myślę też o tym zdarzeniu w Kamlotach … - No tak. Jeszcze coś? Marcin uważnie spojrzał na swego szefa. - Z tego co wiem… - Nie mamy wiedzy. Przecież my nic nie wiemy. - Rozłożył szeroko w filmowym gęście ręce. - Ok. - Skąd pan do licha, powziął takie przypuszczenia, że żona tego Pokleja odniosła jakieś obrażenia ciała? - Proszę zauważyć, że ja nie użyłem słów, iż żona Pokleja doznała obrażeń ciała. Ja powiedziałem o zdarzeniu w… - No tak. Proszę powiedzieć do czego pan zmierza? - Do próby wyjaśnienia tej sprawy, do której zostałem zaproszony przez pana prokuratora w dniu dzisiejszym. - To tylko drobiazgi. - Kto będzie kierował śledztwem? - Wszyscy i nikt. To był oczywiście żart, ale…zobaczymy. Jutro o dziesiątej odbędzie się w salce konferencyjnej posiedzenie kolegium i zdecydujemy, kto będzie tą sprawę prowadził. Proszę, żeby pan wziął aktywny udział w tym spotkaniu, z oczywistych względów i merytorycznych, tylko referując zebranym stan sprawy z Salkowic i Wypisowa. Zastanawiam się, tylko nad jednym, czy już, czy też jeszcze nie, zawiadomić jednostkę nadrzędną o tym zdarzeniu w Salkowicach i Wypisowie. Ale ,to są tylko drobiazgi… Marcin milczał. - Nie wiadomo, kto będzie prowadził tą sprawę. Prawdą jest, że mam olbrzymie braki kadrowe, ale....skoro już rozmawiamy, to jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, proszę się zając tymi sprawami, które panu dzisiaj powierzam do prowadzenia. Jedna sprawa dotyczy zdarzenia komunikacyjnego ze skutkiem ciężkim jakiegoś przedstawiciela urzędu kontrolującego, a druga to nagły zgon pracownika dużego zakładu papierniczego tuż po zakończeniu świadczenia pracy. Zdarzenia miały miejsce w dniu dzisiejszym. Proszę tam pojechać… rozejrzeć się i wrócić. Po drugie, chciałbym, aby pomógł pan koleżeństwu z sekcji drugiej. U nas to przede wszystkim praca zespołowa. Po trzecie umówmy się, że jeśli z jakichkolwiek powodów prokurator nie może być obecny na sesji w sądzie to zawiadamia swego przełożonego i to on decyduje, jak temu zaradzić. To wszystko. Coś jeszcze? Sposób, w jaki Apud poinformował go, w jaki sposób mają przedstawiać współpraca, dużo powiedział Marcinowi. To był bardzo władczy ton. Marcin skinął głową i splótł ręce. - Chciałbym wiedzieć… - Pyta się pan o siebie? - Apud zaśmiał się cicho i musnął dłonią po twarzy. - Proszę pana. Proszę nie żartować młody człowieku. - Nie ufa pan młodym? - Nic takiego nie powiedziałem. Myślę, że najważniejsze w tym etosie zawodu, to przede wszystkim doświadczenie, - Doświadczenie zdobywa się w pracy. - Tak. Tyle tylko,że w pracy zespołowej i pod kierunkiem. - Jaką będzie dla mnie rola w tej grze? - To bardzo ważne pytanie. - Nie proszę, o czas, żebym mógł się skoncentrować nad tymi sprawami…. W zasadzie można powiedzieć już teraz, że zapaliło się światło w tunelu. - Będzie ciężko.- Apud posłał mu ponure spojrzenie. - Jest punkt zaczepienia. - To ważne stwierdzenie. To będzie pan mógł koleżeństwu zaprezentować. - Co z policją? - Z policją? - Spytał tylko. - Jutro zdecydujemy – Apud ciężko podniósł się z krzesła. - Niech pan już jedzie!
- cdn-
_________________ magas
|
16 lut 2010 18:25:42 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Po drodze idąc do swojego pokoju Kawon z kancelarii wziął teczkę na akta spraw, które miał prowadzić, które ze złością cisnął do szafy, włączył czajnik elektryczny i usiadł za biurkiem. Ścienny zegar pokazywał piętnastą. Otworzył okno, zapalił papierosa i sięgnął po aparat i wybrał numer telefonu domowego. Po kilku sygnałach odezwała się Kadowa. - Tutaj Marcin. Pani Jadziu, co w domu? - Dzwoniłam do pana do firmy, telefon odebrała jakaś pani i poinformowala,że jest pan poza siedzibą i po powrocie z pewnością zostanie wykonany telefon. W domu wszystko jest w porządku. Chciałam wiedzieć, na którą godzinę przygotować obiad? - Już niedługo powinienem wyjść. Proszę powiedzieć mi, jak spisuje się Karolinka? - Byłyśmy w parku na spacerku. Tylko, na bardzo krótko pogoda jest nieciekawa. To co, przygotowałam, jak dla dziecka, Karolinka zjadła. Spała dwie godzinki po południu. Teraz się bawi. - Proszę, zdradzić, co będzie na obiad? - Tajemnicza niespodzianka. .- Mogę zgadywać? - To jest niespodzianka. - Ok. Dziękuję. Zatem do zobaczenia. Zrobił sobie kubek zielonej herbaty. Przejrzał gazetę. Afera hazardowa. Boże! Afera goni aferę. Lech pojedzie do Hiszpanii, a potem do Turcji na zgrupowania przed wiosenną rundą rewanżową. To dobrze. Wszystko. Spojrzał na ścienny zegar. Była piętnasta dziesięć. Nieźle. Ciekawe może jeszcze pracuje dyrekcja archiwum – pomyślał i wykręcił numer telefonu. - Sekretariat archiwum, słuchał – usłyszał po chwili znużony głos sekretarki. - Dzień dobry, mówi Kawon. Czy zastałem pana dyrektora? - Łączę – powiedziała sekretarka. - Suprema słucham. - Witam, mówi Kawon.- Marcin przedstawił się. - Dzień dobry…Co sprawia, że przedstawiciel tak zacnej instytucji… - Czy zechciałby pan poświecić mi pół godziny? - Kiedy? - Dzisiaj! - Mmm. Dzisiaj? Zamierzałem właśnie wyjść. Dobrze. Ale, o co chodzi? -.W zasadzie to, jest rozmowa nie na telefon.… - Rozumiem. Dobrze. Zatem będę czekał. Zagasił papierosa i zamknął okno. Marcin włączył komputer i przez opcję przesyłania danych za pomocą IRDA wyświetlił na swoim komputerze zdjęcia samochodu, który uczestniczył w zdarzeniu komunikacyjnym w Salkowicach jak też zdjęcia z części transportowanego zasobu archiwalnego.Wydrukował zdjęcia i wrzucił je do teczki. Chciał wykonać jeszcze telefon do Agnieszki, ale kiedy położył dłoń na słuchawce, do pokoju wszedł Apud. - Jak panu wiadomo tutaj się nie pali. - Apud usiadł ciężko naprzeciw na krześle przy biurku. - Ok. - Panie prokuratorze, dzwonili z Kretowin niedaleko Wypisowa, to jest około jedenastu kilometrów, od miejsca tam gdzie pan już dzisiaj był. Na ulicy Robotniczej w Kretowinach kobieta wracając z pracy idąc parkiem do domu, w śnieżnej gęstwinie, niedaleko porzuconej i niezagospodarowanej drewnianej szopy zauważyła zaparkowany samochód, a w nim od strony kierowcy znalazła brezentowy worek…. - W worku znalazła zwłoki …. Proszę tam pojechać…- zakpił Marcin - Tak! Już panu coś wiadomo o tym zdarzeniu? – Zapytał podejrzliwie Apud. - Nie. Właśnie się dowiedziałem. - Nie mam, kogo tam wysłać. Rozumie pan. A ponadto jest pan pod ręką i dlatego trzeba tam pojechać. - Ok. Proszę wyjaśnić, które pańskie polecenie mam wykonać? Bo to z sprzed pół godziny jest sprzeczne z tym, które przed chwilą usłyszałem. To ważne! - Marcin spojrzał na swego szefa - To są szczegóły. – Apud próbował się uśmiechać. - Dość istotne panie, prokuratorze. - Dobrze. To ostatnie. – powiedział obojętnie. - Panie prokuratorze przed chwilą dzwoniłem do domu i zapowiedziałem bliskim, że wracam, proszę powiedzieć, co mam w tej sytuacji mam powiedzieć swojej dwuletniej córce? - Nie wiem. Nie moja rzecz. To już pański problem, prokuratorze.- Apud mówiąc wyrzucał z siebie jak, wulkan podczas erupcji. - I co, z pańskiej strony, żadnych ludzkich odczuć? Apud ani drgnął. Marcin był przekonany, że jego szef cały czas wahał się, jak pojąć ten jedyny sens sceny, w której on był aktorem, i która jednocześnie rozgrywała się przed jego oczami. - Być może w sensie ludzkich odczuć tak… - Nie ufa pan młodym? - Marcin wycelował w niego palec. - Już pan o to, kiedyś pytał. Czas nagli. - Zawsze jest czas. Tego, co nie zrobi się teraz, nie zrobi się nigdy. - Dobrze, odpowiem panu, skoro pan nalega. Niczego oczywiście nie uogólniam, ale nie sądzi pan, że obserwując to, co jest dzisiaj i będzie juto i być może dalej, co robicie, uprawiacie na sposób zwierzęcy. Jest bunt, gniew i wilczy charakter. Powiem więcej, wyścig szczurów. - A gdzie jest przewodnik stada? - Tego właśnie nie wiem. - To niech pan tego już więcej nie mówi. Pan się myli. - Nie rozumiem. Jak mam tego nie reprezentować, tego co czuję i jak myślę! - Wzory? - Były – odpowiedział sucho Apud. - Żal? - Tak i nie. Zastanawiam się, czy potraficie to co dobre naśladować? Proszę pana chciałbym się napić. Wyschło mi w gardle od tej naszej rozmowy. - Tak. Kawa, herbata, woda? Co panu podać? - Może być woda.- Apud skinął lekceważąco ręką. - Będziemy kontynuować? - Co? -Panie prokuratorze kazał mnie pan sprawdzić?- Marcin utkwił w nim wzrok. Tamten zwlekał z odpowiedzią. - To znaczy? Skąd pan o tym wie?- Odpowiedział posyłając jemu gniewne spojrzenie. Apud pochylił się w kierunku Marcina. Ożywił się po szklance gazowanej wody – pomyślał Marcin. - Kazał mnie pan sprawdzić? Pytali o mnie? Apud spojrzał uważnie na Marcina i nagle podniósł rękę, którą gwałtownie opuścił uderzając w blat biurka. - To, co, teraz powiem jest pójściem do Cannosy. Tak kazałem sprawdzić. Chciałem wiedzieć, z kim będę współpracować. - To nie te czasy. Nikt z nas, nie jest papieżem Grzegorzem, ani cesarzem Henrykiem i nie rywalizujemy z sobą, kto ma większą władzę, nie rzucamy klątwy, a tym bardziej jej nie odwołujemy i nie oczekujmy też pokuty. - Ładnie to pan ujął. Widzę, że jest pan znawcą historii? - Być może. Nie wiem. I co było dalej? - Nic – odpowiedział Apud. - Dowiedział się pan, czegoś nowego? - Nie. Czy pan tego nie rozumie? Wszyscy podlegamy sprawdzaniu i kontroli. Wszyscy. - Lepiej od początku mieć podejrzanego, i nie trzeba błądzić po omacku. - Zmieńmy temat. Czas nagli i śnieg sypie. - Dlaczego…? – Marcin zmarszczył brwi. - Jest pan zdziwiony? - Za wcześnie na deklaracje. Apud podniósł się z krzesła, szybko zmierzał do wyjścia. Zatrzymał się, kiedy był już w otwartych drzwiach . – Te dwie sprawy, o których wcześniej rozmawialiśmy, proszę przekazać swojej koleżance zza biurka.
* Kiedy wyszedł z budynku spojrzał na zegarek dochodziła piętnasta trzydzieści Podszedł do swojego samochodu i sięgnął po komórkę. Po kilku sygnałach odezwała się Kadowa. - Mówi Marcin! Bardzo mi przykro, ale te pyszności, które pani przygotowała będziemy musieli… - Co się stało? - Nic szczególnego. Wyjeżdżam w teren i sprawa jest dość pilna. Powiedział Marcin. - Tak to już jest. - Usłyszał głos Kadowej. - Proszę wycałować Karolinkę! W tej chwili nie potrafię określić godziny swego powrotu. Obiecuję, że będę z panią w kontakcie telefonicznym - Dobrze Rozmowa była zakończona. Z samochodu zabrał notes i poszedł w kierunku Archiwum. Szybko przeszedł kilkaset metrów ośnieżonym chodnikiem i wchodząc przez masywną bramę wejściowa, jako przykład doskonałej secesyjnej ślusarki, ozdobionej witrażem Z portierni wyszedł mu na spotkanie wysoki i szczupły mężczyzną o zmęczonej, bladej twarzy . Pracownik ochrony ubrany był w czarny mundur. - O co chodzi? - spytał w końcu. - Chciałbym rozmawiać z dyrektorem archiwum. - Dyrektor pracuje tylko w godzinach przedpołudniowych. Pierwsze piętro pokój 9. - Wskazał na pomieszczenia na piętrze. -Jestem umówiony z dyrektorem.-Strażnik obrzucił Marcina przelotnym spojrzeniem. - Proszę jutro od godziny ósmej, bo o tej porze nikogo tam nie będzie. – Pracownik ochrony nie ustępował. Marcin położył teczkę na małym stoliku przed portiernią i wyciągnął telefon. - Halo? - usłyszał głos w słuchawce. - Tu Marcin Kawon. Czy rozmawiam z panem dyrektorem…? - Tak. Miło pana jest usłyszeć - powiedział Suprema. – Domyślam się, w czym rzecz. Proszę poczekać. - Proszę przyjść ju… Przerwał jemu odgłos telefonu dzwoniącego w głębi portierni. - Recepcja archiwum słucham? - Tak jest panie dyrektorze. Oczywiście!- mówił portier. Rozmowa została zakończona. -Pańskie nazwisko?- zapytał oschle ochroniarz. Marcin podsunął mu służbową legitymację. - Tu ma pan napisane Marcin Kawon. - Ooo. Uuu. Przepraszam. Zapisywał coś na kartce w księdze gości. Kawon zauważył na jego prawym rękawie naszywkę „Orion”. Ochroniarz sięgną gdzieś i nacisnął przycisk. Marcin pchnął drzwi i znalazł się na obszernym korytarzu. W niewielkiej odległości od wejścia w skrzydle zachodnim budynku na planie prostokąta Marcin otworzył drzwi i znalazł się w obszernym i widnym sekretariacie. Za biurkiem na wprost wejścia siedziała niewysoka szczupła kobieta w wieku czterdziestu lat w ładnej ciemnej sukni Oliviera i dopasowany popielaty blezer. Na widok Marcina podniosła wzrok znad leżącej przed nią ksiązki. - Dzień dobry pani. Jestem umówiony z dyrektorem – powiedział Marcin. - Witam pana dyrektor oczekuje pana proszę wejść – wskazała na otwarte drzwi po prawej. Wszedł do dużego pokoju. Po przeciwnej stronie wielkiego okna stało ogromne biurko z komputerem; i pracujący tutaj siedział się przy nim z twarzą zwróconą do pokoju. Do biurka przylegał niewielki stół konferencyjnym oraz kilka krzeseł. Podłogę nie na całej powierzchni wyłożono wiśniową wykładziną dywanową. W pokoju stała szafa. W pobliżu biurka stał mały stoliczek, na którym leżały jakieś dokumenty w szarych teczkach. -Witam pana. – Powiedział niewysoki, o owalnej twarzy mężczyzna, podnosząc się z fotela na widok wchodzącego do pokoju gościa. – Tadeusz Suprema…Dyrektor Suprema. - Gospodarz wskazał ręką jedno z krzeseł. - Niech pan siądzie, panie prokuratorze. Suprema wyciągnął na powitanie rękę. Marcin uścisnął podaną dłoń. - Dzień dobry panie dyrektorze, nazywam się Marcin Kawon. Jak panu już wiadomo … - To już wiem. Co pana do mnie sprowadza? Marcin odniósł wrażenie, że gospodarz to człowiek porywczy, gwałtowny i nadpobudliwy. - Pan z pewnością w sprawie udostępnienia zasobów – Suprema był mężczyzną w wieku około czterdziestu, pięciu, co najwyżej pięćdziesięciu lat Nie miał budzącego zaufania wyglądu, krótko obcięte włosy. Ubrany był w granatowy garnitur i kremową koszulę i połyskliwy niebieskiego koloru krawat. - Jestem tutaj u pana w sprawie docenta Pokleja. - Ach tak. To bardzo przykre zdarzenie. Dzisiaj około godziny trzynastej z szpitala otrzymałem informację o przyjęciu pana Pokleja na hospitalizację. - Docent Poklej i jego żona są pracownikami…. - Tak. Pan docent Poklej jest kierownikiem zamiejscowego zakładu w Kamlotach Żona pana Pokleja, pani doktor Jadwiga Poklej jest pracownikiem tego zakładu. - Kiedy, po raz ostatni widział pan dyrektor pana docenta? - W ubiegły czwartek na posiedzeniu komisji naukowej. - Zakład, którym kieruje pan Poklej … - Jest to zakład prowadzący działalność gospodarczą… Wie pan jak to jest w jednostkach budżetowych… - Nad, czym ostatnio pracował pan docent Poklej? - Myślę, że Poklejowie nadal na tym pracują. Z tego co wiem otrzymali bardzo ciekawe zlecenia, otóż prawnicy próbują odzyskać spadek po uczestniku powstania listopadowego Olbrzymi majątek jest szacowany nawet na kilkadziesiąt miliardów dolarów. Zaczęła się ona w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. Po klęsce powstania listopadowego, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Wstąpił tam do teksańskiej armii prowadzącej wojnę z Meksykiem. Około 1836 roku został pojmany i rozstrzelany. Teksas wygrał wojnę, a władze nie zapomniały o swoich bohaterach. Aktem nadania przekazały temu bohaterowi, a konkretnie jego spadkobiercom, liczne grunty. Łącznie około dwóch tysięcy hektarów. Część ziemi jest teraz eksploatowana przez koncerny naftowe, inne do dziś leżą ponoć odłogiem. Obecnie tereny w Teksasie są eksploatowane przez amerykańskie koncerny naftowe. Prawnicy twierdzą, że istnieje szansa na odzyskanie majątku. To i tak niewiele, jeśli wziąć pod uwagę długą historię spadku. Z naszych ustaleń, konkretnie przez docenta Pokleja, wynika, że po śmierci bohatera pojawiły się osoby, które fałszywie podały się za jego spadkobierców. Poszkodowanymi stali się nie tylko prawdziwi krewni, ale także stan Teksas. Zakładamy, że po tym, jak został wprowadzony w błąd, to on wystąpi z roszczeniem wobec obecnych właścicieli - To bardzo ciekawe. - Tak, ale to mrówcza praca. - Rozumiem,że w tej sytuacji dokumentacja archiwalna musiała być transportowana do zakładu kierowanego przez docenta Pokleja? - Tak. Choć muszę przyznać, że było to dość ryzykowne przedsięwzięcie, ale nie mieliśmy z tym kłopotów. - Instytucja kierowana przez pana dyrektora posiada zakład transportowy lub środki transportowe. - Korzystamy z pojazdów w leasingu. - Kiedy przekazywano dokumentację zasobów archiwalnych do zakładu w Kamlotach? - Przed dwoma lub trzema tygodniami. - W ostatnich dniach, samochód tej instytucji nie transportował żadnych dokumentów? - Nie. Nic na temat nie wiem. -Samochód, który jest teraz tutaj zaparkowany na terenie tej instytucji nie przewoził niczego, ani wczoraj, ani też w dniu dzisiejszym, żadnych dokumentów do zakładu w Kamlotach. - Nie. Marcin siegnął po zdjęcia do teczki. - Panie dyrektorze, proszę popatrzeć na te zdjęcia, czy one coś panu przypominają? Suprema chwilę patrzył z niedowierzaniem na przedstawione zdjęcia. Szeroko rozłożył ręce. Przetał dłonią oczy, rozmazują pot na czole. Potem znów spojrzał na zdjęcia. Krótkie włosy kleiły się do spoconej skóry. Machał z rezygnacją rękami, jakby odganiał nieznośne, ale nie obecne w tej chwili, muchy. - To jest numer rejestracyjny naszego samochodu. Wygląda na to, że to jest nasz samochód. A na tym drugim zdjęciu jest dokumentacja, ale nie jestem pewny, czy to jest nasza dokumentacja.- wydukał wreszcie po dłuższej chwili. - Czy widział pan dzisiaj, kierowcę tego samochodu? - Nie. Pana Józefa Kartona dzisiaj nie widziałem. Proszę mi wierzyć, że za transport jest odpowiedzialny kierownik działu administracyjnego. Proszę jego spytać. - Ok. - Czy Józef Karton jest waszym pracownikiem? - Tak. - Czy o zdjęcie, które teraz panu pokaże, przedstawia pańskiego pracownika? - Nie! Kolor twarzy Supremy gwałtownie się zmieniał na pożółkło blady. - Jest pan tego pewny? - Właściwie to nie bardzo… - Czy w waszym zakładzie w Kamlotach pracują sami Poklejowie, czy też ktoś im pomaga? - Z tego, co mi wiadomo to oprócz dozorcy naszego zakładu, ale jednocześnie dozorcy ośrodka wypoczynkowego, zatrudniony jest tam magazynier. - Czyli, zatrudniacie w zakładzie Kamlotach dwóch pracowników? - Tak. Suprema nerwowo poruszył się na krześle. - Kto, wydaje zgodę na transport samochodu z dokumentacją? -Upoważnione są trzy osoby; poza moją osobą, mój zastępca i kierownik działu do spraw udostępniania. - Czy pańskim zdaniem nie było prościej, by korzystano z innej formy przekazywania informacji znajdujących się w aktach zasobu archiwalnego na przykład w formie mikrofilmów. - Pracujemy nad tym. Zresztą… powiem panu mieliśmy kontrolę z Krakowa, którą w dzisiaj została zakończona, protokół pokontrolny zawiera zalecenia, o których pan powiedział i między innymi wspomniał. Proszę sobie wyobrazić, że samochód, którym kontroler wracał do siedziby dzisiaj w godzinach południowych uległ wypadkowi drogowemu. Kontrolujący został zatrzymany w związku z obrażeniami ciała na leczeniu w szpitalu.
cdn
_________________ magas
|
21 lut 2010 17:08:25 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* O szesnastej dwadzieścia mężczyzna z czarną torbą podróżną wysiadł z pociągu z Krakowa do Poznania na Dworcu Głównym, na krótką chwilę zatrzymał się przed okienkiem informacji. Wyruszył rano. Nie odwiedzał tego miasta od kilku lat. Powoli przeszedł przez dworzec. Kupił w kiosku gazety i papierosy, w zamyśleniu obserwując mijających go podróżnych. Przeszedł pieszo niecałe dwieście metrów na postój taksówek i kazał się zawieść do hotelu „Dworek” W tym hotelu zawsze nocował podczas rzadkich obecnie wizyt w mieście nad Wartą. Hotel stał w dość dużej odległości od centrum i był czysty. Poza tym dość tani. Kilka dni wcześniej zarezerwował pokój na nazwisko Pręcik Po wejściu do pokoju na pierwszym piętrze z widokiem na niewielkie jezioro zdjął skórzaną czarną kurkę marynarkę i rozluźnił krawat. Mężczyzna był wysoki i był szczupły. Ubrany był w czarny kurtkę i marynarkę w dużą kratkę i czarne spodnie. Otworzył torbę podróżną i wyjął pidżamę, kilka koszul, krawat i bieliznę, po czym umieścił wszystko na półce w szafie. Potem zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku w szafie. Za godzinę miał wyznaczone spotkanie. Było za wcześnie, żeby wyjść do restauracji. Za późno, żeby miał siłę iść na mały spacer do pobliskiego zagajnika. Usiadł na hotelowym krześle i rozejrzał się dokoła. Włączył radio. Zadzwonił do recepcji i zamówił kawę, Otworzył barek i nalał sobie whisky z niewielką ilością bryłek lodu i gazowanej wody. Przejrzał gazety, dokładnie czytając wszystkie doniesienia. W pokoju było duszno. Otworzył szeroko okno. Sypał gęsty śnieg. Wiatr nagle przycichł. Termometr za oknem pokazywał pięć stopni poniżej zera. Przesunął popielniczkę na swoją stronę stołu i zapalił papierosa., żeby, zrobić miejsce na kawę. Trzydzieści pięć lat temu wyjechał z tego miasta i z Polski przez Wiedeń; pewien czas spędził w Brazylii potem przeniósł się do Kanady i osiadł niedaleko w Mancton, ukończył studia inżynierskie. Mieszkając na Main Braun Street w Montrealu, przez kilka lat działał w środowiskach polonijnych. Początkowo pełnił funkcje menadżera w korporacji autostrady transkanadyjskiej. Potem przeniósł się do firmy konsultingowej gdzie zatrudniony został na stanowisku głównego menadżera ds. rozwoju na rynku wschodnim w Consulting Company. Historia, którą się zaczął interesować ostatnio w związku z rozwojem firmy, dotyczyła emigrantów, którzy nabyli prawo aktem nadania do licznych gruntów w kraju, W przypadku nieruchomości stanowiących własność osób fizycznych, tylko takimi był zainteresowany, o nabyciu nieruchomości decydować miały negocjacje, w trakcie, których strony ustalały cenę. Nie był zainteresowany przetargami. Nigdy nie przeoczył faktu, że dzięki licznym akcjom nabycia nieruchomości po jak najniższej cenie, a następnie zbycia jej z zyskiem, zyskał status firmowej gwiazdy. Artur Kasztan tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, choć bywało, podczas różnego rodzaju niejasnych transakcji, posługiwał się nazwiskiem John Denis. Wielokrotnie otrzymywał zaproszenia na przyjęcia i imprezy od nieprawdopodobnych osób. Było oczywiste, że zapraszający przesyłali na jego adres inwitacje, ponieważ chcieli go wciągnąć do kręgu swoich znajomych, a przede wszystkim pomnożyć swoje konto w banku. Zaproszenia i zapytania w związku z taką czy inną imprezą zasypywały go przez całe minione lata. Do ciemnych stron jego firmowego gwiazdorstwa należała również wzrastająca fala plotek o pijaństwie, współpracy z podejrzanymi typami przy operacji nielegalnych transakcji przy zakupie ziemi i erotomanii. Pewien znajomy skontaktował się z nim zaniepokojony, usłyszawszy pogłoskę, że Artur szukał pomocy w kancelarii prawnej z powodu omijania prawa. To była prawda. O tym, że Artur jest samotnym „białym żaglem” i jest erotomanem oraz to, że miewał nieudane związki, wiedziano nie tylko w kręgu jego znajomych, jak i poza nim, co powodowało kolejne plotki. Nie przejmował się tym, że w łóżku z kobietą jest po prostu kiepski. Była jeszcze kwestia samego współżycia, na które on, jak to erotoman, miał zawsze nieustającą ochotę, lecz niestety jest przez cały czas był zblokowany wizją swego ciała w akcji, przytulonego do jędrnego ciała kobiety. Ta wizja również go paraliżowała. Był zerem. Masturbował się umysłowo. To dawało mu poczucie do osiągnięcia rozkoszy seksualnej o niesłychanej sile oddziaływania. Uważał, że prawie każdy człowiek uciekał się kiedyś do samodzielnego stymulowania własnych narządów płciowych, wedle wszelkiego zaś prawdopodobieństwa czynił to częściej, niż miałby śmiałość przyznać. Masturbacja to doświadczenie bardzo intymne i indywidualne. I było mu z tym dobrze. A jeżeli już, to Artur stosował tylko petting. Wiedział, że bardzo dobrze wygląda I uważał się za bardzo przystojnego I atrakcyjnego. Często też słyszał, że ma w sobie coś, co wzbudza zainteresowanie kobiet. Dzisiaj czuł się zmęczony podróżą I poczuł, że boli go głowa. Otworzył torbę w poszukiwaniu proszków przeciwbólowych. W końcu trafił na opakowanie paracetamolu. Wyjechał bardzo wcześnie by zdążyć na samolot z Toronto do Rzymu. W Rzymie wylądował o wpół do siódmej rano, a stamtąd po trzech godzinach wyleciał do Krakowa i dalej już pociągiem do Poznania. Sięgnął po szklankę wody. Uważnie przeanalizował po raz kolejny swoją życiową sytuację, gdy skończył dwadzieścia lat W tym momencie zdał sobie sprawę, że jego wiedza na swój temat jest już pełna. W Polsce czuł się źle. W Kanadzie posiadał jakiś papier z wyciągów świadectw z okresu szkoły podstawowej, potem liceum ogólnokształcącego oraz zaświadczenie potwierdzające jego zatrudnienia, .Kiedyś ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, odkrył, że ma starszą siostrę, o której nie wspominano w żadnych materiałach, jakie otrzymał wcześniej. Jednak nie mógł znaleźć żadnych notatek mówiących, co się z nią stało, gdzie mieszka. Nie wiedział też nic na temat młodszych dwóch braci. Brakowało też wyjaśnienia, co się stało z jego matką. Ojciec był kierowcą, ale za alkoholizm wyleciał z pracy I ślad po nim zniknął. Prawie go nie znał. Wciąż nie trudno było jemu się przyzwyczaić do myśli, że dysponuje prawie trzydziestoma milionami dolarów, które na dobrą sprawę ukradł, w majestacie prawa, ale też i zarobił na gruntowym przekręcie, połączonym z dobrym oszustwami. Wyrwał się ze swoich rozmyślań, gdy usłyszał stukanie do drzwi i na jego stolik w hotelowym pokoju padł cień. Podniósł wzrok i zobaczył wchodzącą do pokoju kelnerkę z filiżanką kawy. - Przepraszam. Przeszkadzam?- zapytała. - Nie. Położyła ostrożnie na małym stoliczku tackę z filiżanką kawy. - Dziękuję. – Położył dziesięć euro. Kobieta odwróciła się i oparła o framugę drzwi. Ojojj! Możesz się podobać. Masz wszystko na miejscu – pomyślał. Chciał się zapytać jak ma na imię, ale się powstrzymał. - Podać coś jeszcze? - Dziękuję. Kiwnęła głową i wyszła. Wyszedł na maleńki taras .Wiatr znów przybierał na sile. Śnieg dalej sypał. Tuż obok hotelu, na przylegającej doń ulicy, przejeżdżał samochód na odśnieżonej czarnej wolnej od śniegu, jezdni. Było mu zimno. Wszedł z powrotem do pokoju. Okno było dopasowane i dobrze się zamykało. Spojrzał na zegar. Wskazówki pokazywały osiemnastą. Z rozkoszą wciągnął w nozdrza zapach świeżo zaparzonej kawy, który wypełnił bez reszty hotelowy pokój. Po wyjściu kelnerki, niczego nie dotykając zręcznie wysunął się zza stolika i podszedł do szafy, wszystko, co przed niespełna półgodziną rozpakował, dokładnie poukładał w torbie podróżnej. Podszedł do stolika i wybrał numer. - Recepcja, słucham? – w słuchawce prawie natychmiast odezwał się ciepły głos. - Witam panią. Moje nazwisko Jan Pręcik. Mieszkam w pokoju numer czternaście. Czy jest szansa, że będę mógł wynająć samochód na dwie, może trzy godziny? - Naturalnie. Proponujemy naszym gościom samochód z kierowcą, czy woli pan... - Och. Hmm. Jaki byłby koszt wynajęcia samochodu z kierowcą? - To nie są duże pieniądze, nie przekraczałby dwudziestu procent całego rachunku za wynajem. Jest za to dużo bezpieczniej. - Nie. Dziękuję za pomoc. – Przecież dobrze znam to miasto.- pomyślał. - No cóż trzymamy się procedur. Co w takim razie pan zleca? - Co pani proponuje? - Zadowoli się pan Renault Megane. - Tak oczywiście. - Wszystkie te kwestie załatwi pan w recepcji. - Już biegnę. Na stoliczku zostawił dwieście euro. Wyszedł. Zanim podszedł do recepcji, w obszernym holu skorzystał z automatu telefonicznego i wybrał numer. - Hotel Przystań- usłyszał w słuchawce. - Dobry wieczór. Moje nazwisko Jan Łom. Przed niespełna godziną przyleciałem z Hiszpanii. Mam problem, otóż moja sekretarka nie dopełniła formalności z rezerwacją hotelu. Czy jest cień szansy, że będę mógł... - Tak, ale dysponujemy tylko apartamentami. - No, cóż. - Proszę powtórzyć, pana nazwisko? - Jan Łom. -Ok. Zapisałam pana nazwisko. Zapraszamy pana do naszego hotelu, który połączony jest nowoczesnym kompleksem rekreacyjno-wypoczynkowym. Miło mi poinformować, że nasi goście mogą korzystać z wielu atrakcji wodnego parku i gabinetów odnowy biologicznej. W cenę pokoju wliczono śniadanie w formie bufetu, jednorazowy pobyt w aquaparku wraz z możliwością skorzystania z sauny oraz jeden wybrany zabieg w centrum odnowy biologicznej. - Dziękuję. Będę za około trzydzieści minut. - Lubię nagłe i zaskakujące zmiany. Myśl, ta wprawiła w dobry nastrój. Rozłączył się i wybrał kolejny numer. Rozejrzał się po prawie pustym dużym holu. Chwile czekał. - Dymacz – usłyszał znajomy męski głos w słuchawce. -Tutaj żmija. Za godzinę w knajpie u kruka – powiedział cicho. - Ok. Rozmowa dobiegła końca. - Wygląda pan na zmęczonego - powiedziała kobieta w recepcji. - To prawda – odpowiedział Artur uśmiechając się blado. - Nie sądzi pan, że bezpiecznie byłoby pojechać z kierowcą. Pogoda raczej nie sprzyja… - Co, panią skłania do wyciągnięcia takiego wniosku? - To tylko spekulacje, ale jestem dość mocno przekonana, że to pana przedsięwzięcie obarczone jest dużym ryzykiem. - Przesunęła językiem po wargach. - Potrzebuję chwili wytchnienia, tak po prostu.Za kółkiem dobrze się czuję. Poświęcę czas sobie samemu. Patrzyła chwile na niego. - Kiedy, kończy pani pracę? -Chcesz spędzić ze mną wieczór? – zapytała. - Magda, masz piękną figurę. Już teraz pieszczę ciebie i wtulam się z lubością w twój biust i nic nie mówiąc tylko pomruczę. A kiedy chciałbyś mnie widzieć? Dlaczego chcesz się ze mną spotkać? – zadał to najbardziej oczywiste z pytań. Znasz mnie? - Nie. Nie wiem, jak się wyrazić... Tego nie można wypowiedzieć…..Nie mogę powiedzieć więcej niż to, co powiedziałam. - Co powiedziałaś? - Wiele. - To znaczy? - Mam wolny wieczór. - Czy w tej sytuacji mam inne wyjście. To prawda. Nie mam żadnego innego planu. Dobrze, ustal proszę godzinę i powiedz proszę gdzie? - Za trzy godziny zadzwonię do ciebie do pokoju. – Ok. To jest jedyne dobre i mądre rozwiązanie. – Byłabym wdzięczna, gdybyś pofatygował się do małej kafejki „Bogdanka” to niedaleko, a potem może do mnie. Mieszkam w Zieleńcu kwadrans stąd, pieszo. – Co do zasady, nie odwiedzam nieznajomych kobiet w ich domach – odpowiedział zwięźle. - Zrobię dla ciebie jednak wyjątek. A teraz daj mi proszę dokumenty i klucze od wozu. Kiedy już poszedł, słyszała tylko trzask zamykanych drzwi samochodu, siedziała bez ruchu przez chwilę, przyglądając się rozłożonym na biurku dokumentom. Patrzyła w komputer i otwarty portal internetowy Onet pl .Nie wiedziała, kiedy i czy w ogóle jeszcze wróci.
cdn
_________________ magas
|
04 mar 2010 21:43:35 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
* Mężczyzna zatrzymał samochód przy krawężniku na ulicy Eurypidesa tuż obok wejścia do jednorodzinny piętrowego domu, który był dość mocno osłonięty drzewami. Z zewnątrz wyglądało na to, że dom miał charakter rezydencji dworkowej. Naroźnik budynku połączony był prawdopodobnie przez pomieszczenie gospodarcze z wolnostojący garażem. Nim zgasił silnik popatrzył na cyfry zegara na desce rozdzielczej, które wskazywały dziewiętnastą. Wyszedł z samochodu i zobaczył pojedyńcze domki jednorodzinne, zbudowane podobnie, ale nie o takim samym stylu. Przed wejściem do następnego budynku stał jakiś samochód. Natychmiast po naciśnięciu dzwonka drzwi wejściowe otworzyły się. Gospodarz nie był uprzedzony telefonicznie o tej wizycie, patrząc na ulicę przez okno wcześniej mógł go zauważyć idącego w stronę domku po wyjściu z samochodu. - Witam! Proszę, panie Janie, proszę. Gospodaż wyciągnął rękę na powitanie. Mężczyzna uścisnął podaną dłoń. Witam. Spodziewałeś się mnie, Wacku? Do naszego spotkania w szerszym gronie, pozostało jeszcze trochę czasu, dlatego … - Tak. - Bardzo się cieszę. Proszę, przejdziemy dalej. - Dziękuję. Weszli do małego i oświetlonego przedpokoju i gość wzrokiem obrzucił przede wszystkim gospodarza, z którym miał rozmawiać. Gospodarz wyglądał na dobiegającego pięćdziesiątki. Był to mężczyzna trochę wyższy niż średniego wzrostu, o dużej nalanej rumianej twarzy i prawie siwych włosach; Bardzo przystojny. Ubrany nienagannie w ciemno granatową koszulę, popielatą w jodełkę marynarkę i czarne spodnie. Kiedy gość zdjął czarną kurtkę i powiesił go w szafie, gospodarz gestem ręki wskazał na półprzymknięte drzwi. Prowadziły one do dużego pokoju urządzonego na „living room” - pomieszczenia służącego za pokój do przyjmowania gości. - Proszę – powtórzył gospodarz. - Sądzę, że przy tej ławie będzie nam najwygodniej. Zajęli miejsca w fotelach, przybysz i rozejrzał się po pokoju. Meble były skromne, ale funkcjonalne. Na ścianach wisiały obrazy. Wewnątrz stał kominek. Buzujący w nim ogień tworzył nastrój. Płomienie mały magiczną moc przyciągania wzroku i skupiania wokół paleniska. W rogu stał telewizor. Podłogę nie na całej powierzchni wyłożono wykładziną dywanową. W pokoju była nisza, która tworzyła przedpokój, zaś w niej umieszczono kręcone schody wiodące na górę. Widząc zdziwione spojrzenie gościa, gospodarz wyjaśnił: - Z wejściem na górę i z tymi schodami to najszczęśliwsze rozwiązanie. Są wygodne, a jednocześnie pokój staje się bardziej funkcjonalny. Na parterze znajduje się nieduża kuchenka i łazienka zaś wyżej trzy pokoje. Wszystkie dość wygodne, a przede wszystkim funkcjonalne. Jest tam także druga łazienka. - Widziałem, że sąsiednie domki mają inną zabudowę. – Zauważył gość. - Tak. To bardzo dobrze, że wszystkie nie są jednakowe, a tym samym, nie wieje nudą. Taka koncepcja, jaka pan u mnie widzi odpowiada i jest potrzebna. W pokoju na górze jest sypialnia, a w drugim urządziłem sobie gabinet, a jeden pokój może nieco mniejszy, ale bardzo przytulne przeznaczyliśmy dla gości. Chociaż pokoje dla gości są też w drugiej części - Ok. - Dawno pan tu mieszka? Komunikacja ze śródmieściem miasta jest dobra, a powietrze czystsze. Zapewne mieszka się tu przyjemnie. - Mieszkam tutaj już jakiś czas. Przeszło dziesięć lat. Przede wszystkim spokój i cisza. Ale nie o tym mamy rozmawiać, prawda? Kawa czy herbata? - zaproponował Wacław. - Kawa - Może koniak? - Namawiał gospodarz. - Ok. Gospodarz otworzył mały barek, wydobył stamtąd butelkę i dwa kieliszki oraz talerzyk z orzeszkami. Napełnił kieliszki. - Chyba dobrze myślę, jeżeli powiem, że wizyta pana Jana ma jakiś związek z tymi zdarzeniami, o których rozmawialiśmy. Prawda? - Tak – potwierdził Jan - Czym, mogę panu służyć? - Chciałbym od ciebie usłyszeć wyjaśnienie. Czy nie sądzisz, że należałoby poczekać, a jeżeli już robić, to bez rozgłosu? Nie było tego w umowie. - Było gorąco i należało podjąć szybkie działania. - Szczerze przyznał Wacław. Jan bez słowa patrzył na niego przez dłuższą chwilę. - A po za tym, widzi pan, nie będę mógł dłużej z panem pracować. - Ciekawe… Nagle na stolik padł wielki cień. Zobaczył wielkiego ciemnowłosego mężczyznę, który miał około dwóch metrów wysokości i był dobrze zbudowany Był ubrany w krótką czarną dżinsową kurtkę, czarną koszulę, żółty krawat i czarne spodnie. Ręce miał ogromne. - Artur Kasztan? Mówił z wyraźnym wschodnim akcentem. Artur kiwnął głową. - Otrzymałem od pana telefon. - Kim pan jest? Chciałem rozmawiać z... Mężczyzna o ogromnych łapach zignorował go i usiadł naprzeciwko, przerwał mu w pół zdania. - Teraz rozmawiasz ze mną. Czego chcesz? - Spieszę się i muszę już wyj… - To już mnie nie obchodzi. Są pieniądze? Artur milczał. - I czego chcesz panie Kasztan? – zapytał wielkolud flegmatycznie. - Mam dla pana propozycję - ściszonym głosem zaczął Kasztan. - Ja też, i zamieniam się w słuch. Artur znów milczał. - Coś ci powiem. Jedna z twoich dawnych znajomych nie żyje, ale w drodze na miejsce powiedzmy pochówku zgubiła komórkę. To bardzo głupie. I zostawiła dla ciebie wiadomość. Chcesz posłuchać? - Nie. - I czego chcesz Kasztan? Wacław dorzucił coś do paleniska. Było cicho, słychać było tylko trzask palącego się drewna. - Masz dostarczyć nam juto milion euro. Nie złotych. W używanych banknotach. Juto posrańcze. Trzaski w palenisku przybrały na sile. Kasztan pokiwał głową. Nagle w jego kieszeni odezwała się komórka. Spojrzał na wyświetlacz, a potem na wielkoluda. -Ok. I hear you. So over now, waint in the parking lot. Wacław i wielkolud spojrzeli na siebie, a potem słyszeli trzask zamykanych drzwi i pisk opon odjeżdżającego w pośpiechu samochodu.
* Apud siedział swoim gabinecie bardzo długo. Około dziewiętnastej wykręcił znany sobie numer telefonu - Witam Pana, panie Tadeuszu! – powiedział mężczyzna w słuchawce telefonu. - Pan Prukała? - Jestem, panie Tadeuszu. W czym problem? - Wysłałem do pana informację. - Tak otrzymałem. Na razie jest postępowanie przygotowawcze. Przecież wy prowadzicie sprawę. - Co z PZ? - Nie wiem. Zobaczymy … Na razie my nie. Proszę podpowiedzieć, czy te sprawy prowadzi kolega Świderek, albo nie daj boże kolega Tarapat? - Nie. Proszę pana, według mojej wiedzy to jest jedna sprawa. -Ok. Panie Tadeuszu, niech pan przejdzie do rzeczy. Myśli pan, że to jakaś zorganizowana grupa … -Tego jeszcze nie wiem Na razie opieram się wyłącznie na prezentacji prowadzącego. Powierzyłem prowadzenie tego bałaganu panu Kawonowi. - Kto, to jest? Kawon? Hm . Niech zgadnę! Już wiem! To jest syn … - To prawda. Wcale nie o to chodzi. - A co chodzi? - Młody. To jego pierwsza sprawa…Niewątpliwie zdolny i ma w sobie dar. - To, o co chodzi? Każdy z nas miał swój pierwszy raz! - To prawda, ale nie chcę, żeby… - Żeby, co? - Myśmy na ten temat nigdy ze sobą nie rozmawiali. Co się stało?- głośniej powiedział Prukała - Nie sądzi pan, że jest to bardzo niezręczna sytuacja Proszę powiedzieć jak go pan ocenia i powiedzieć o tym, co uważa pan za istotne. - Ok. Domyślam, o co, chodzi. Czy jest uczciwy? – zapytał - Myślę, że tak. Tak. - Gdybyśmy chcieli jemu zlecić odszukanie prawdy w tej aferze ... Jaką mamy szansę, że on coś znajdzie? – To jest bardzo trudne pytanie i nie potrafię odpowiedzieć wprost. Pracujemy z sobą już jakiś czas… Mam takie przeświadczenie, że to bardzo ambitny młody człowiek zrobi wszystko, żeby wszystko wyjaśnić. To jedno, a drugie to jego pierwsza sprawa. – Pańskim zdaniem czy podjąłby się próby? Apud wzruszył ramionami i po chwili odpowiedział. – Panie Łukaszu, dobrze pan wie, że to nie ja decyduję. Decyzję pan podejmuje. - Dlaczego, tak pan sądzi? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Apud spojrzał na niebo. Zbierały się ciężkie śniegowe chmury. Pijąc kawę, chciał usłyszeć opinie swego przełożonego. - Zdaje się, że to śmierdząca historia - odezwał się po chwili. - Wiemy coś o motywie? – zapytał Prukała. - W chwili obecnej nic pewnego…Choć muszę przyznać, że może chodzić o szwindle, oszustwa i matactwa, jednym słowem przekręty. Jest jedna z hipotez to, że być może doszło do powstania tzw. mafii agrarnej. - Co pan proponuje? - Niech sprawę prowadzi Kawon. - Proszę sobie nie żartować, panie Tadeuszu. Apud z kwaśną miną skinął głową i dalej słuchał. - Z tego,co mi wiadomo, jutro u siebie będziecie na ten temat rozmawiać. Z pewnością zapadną jakieś decyzje. Proszę o mnie wszystkim informować. Apud uniósł brwi, słuchając przełożonego. - Nie. Kawon nie . Jest za młody. Ma dopiero trzydzieści lat. Brak doświadczenia. powiedział Prukała. Chociaż niech pan chwilę poczeka. Może ma pan rację niech prowadzi Kawon, a potem zobaczymy. Tak będzie dobrze. To pan, panie Tadku, decyduje. Niech pan go dobrze obserwuje. Może będzie dobry.. Na to wasze spotkanie, w zasadzie krótką nasiadówkę, bo już wszystko obgadaliśmy, proszę wezwać komisarza Jabuza z posterunku, by przekazał wam informacje i by zdał sprawę z tego, co wydarzyło się na miejscu zdarzenia i bezpośrednio po zgłoszeniu przestępstwa. Komendę miejską, która przejmuje sprawę, reprezentować będzie komisarz Przemysław Szkodnik - Panie Tadeuszu proszę o bieżące informacje. - Ok. Panie Łukaszu. - Panie Tadeuszu, a ten dowcip pan słyszał? - Pewnie jeszcze nie Na sali sądowej: - Czy oskarżony dawał świadkowi narkotyki? - Nie dawałem. - A żona oskarżonego dawała? - Nadal mówimy o narkotykach? - Dobre panie Łukaszu. Apud usłyszał trzask odkładanej słuchawki.
_________________ magas
|
07 mar 2010 20:58:58 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
Re: Klif
Szanowni Państwo!
Wszystko to co napisałem jest fikcją. To oznacza, że pozwoliłem sobie na daleko posunięte odstępstwa od prawdy. Myślę, że jest to jest jakiś akt twórczy, który kieruje się zawsze własnymi prawami. Przestawiłem domy, pozmieniałem ulice, stworzyłem nazwy miejscowości, które nie istnieją. Wszystkim, którzy wczytywali się w ten akt, lub będą się wczytywać, dziękuję. Dziękuję admistratorom,że pozwolił dodawać odcinki tego utworu w takim tempie, w jakim on powstawał. Z pewnością nie ustrzegłem się błędów [ debiut ]. Dziękuję za wszystkie cenne uwagi i wszelkie sugestie.
Pozdrawiam magas
_________________ magas
|
07 mar 2010 21:49:20 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 0 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów
|
|
|
|