Użytkownik
Dołączył(a): 31 sty 2009 21:51:44 Posty: 5
|
Pra..
PRAPRA…BABCIA Siedzę sama w kajucie i zastanawiam się gdzie znów podziała się moja matka. Ojciec wiadomo, jako Główny Mechanik jest nieustannie zajęty, oprócz zwykłych zajęć jeszcze uczy młodych. No, ale ja ni to o gruszce, ni to o pietruszce. Tak, więc jestem sama w swojej kajucie i zastanawiam się, dlaczego matkę opanowała chęć stworzenia WRÓT. Tak, wrót, ale nie takich zwykłych. Pewnie znów zakradła się do pustych magazynów i eksperymentuje. Ciekawe jak długo będzie jej to uchodzić płazem. Swoją pracę w laboratorium wykonuje na pół gwizdka i ostatnio w ogóle nie zajmuje się edukacją, a to jej obowiązkiem każdego dorosłego człowieka na tym statku międzygwiezdnym. Z matką wszystko się zaczęło, kiedy znalazłam pamiętnik prapra… naszej przodkini. Jednak nasza wspólna historia zaczęła się dawno temu, jeszcze w dwudziestym pierwszym wieku czasu ziemskiego. Mam dobrą pamięć i uwielbiam historię, więc wiem, o czym mówię. Na ziemi panował chaos, wojny większe czy mniejsze, zbrojenia, planeta stała na skraju zagłady. Jednak to okazało się niczym w porównaniu z najazdem kosmitów. Do tej pory nie wiemy, czego użyli, aby nas zniszczyć. Tak, więc nie wykończył nas AIDS, globalne ocieplenie, głód czy bomba atomowa, lecz jakieś promieniowanie. W wyniku ataku zginęło 90% ludności, a reszta zmutowała, w większym, czy mniejszym stopniu. Nie dotyczyło to jednak świata zwierzęcego i roślinnego, te zostały bez zmian, rozkwitły, kiedy zabrakło ich największego wroga. Tak więc, mutacja. Nie dotknęła naszego wyglądu, dalej wyglądamy jak ludzie, nie wiem jak to nazwać, pierwotni, właściwi? Mamy dwie nogi, ręce, układ krwionośny i kostno-szkieletowy niezmieniony, ale zmieniły się nasze mózgi. Przed inwazją wykorzystywaliśmy je w niewielkim stopniu, ci co przeżyli używali je przynajmniej w 50%. I tutaj zaczyna się historia mojej babki i tych Wrót. Emilia mieszkała w małej miejscowości w otoczeniu lasów i pracowała na tartaku. Co to tartak? Wiem tyle, co z opisów i jej zapisków, w każdym bądź razie pracowała ciężko, fizycznie. W tej okolicy przeżyło wiele osób, ale jak się potem okazało babka była najsilniejszym mutantem. Wolała to jednak ukrywać, bo zawsze była nieśmiała. Na całym świecie było 15 takich osób, ale tylko dwie mogły się równać mocą. Emilia i Rick. Ona mieszkała w Europie Środkowej, a on w Ameryce Północnej i mimo dzielącej ich odległości mogli porozumiewać się bez kłopotów, oczywiście telepatycznie. My, tak jak nasi przodkowie, przeważnie tak się porozumiewamy, ale są różne stopnie. Niektórzy muszą się widzieć, inni przesyłają myśli na większe odległości, jednak ta dwójka była niezwykła. W każdym momencie docierali do siebie bez przeszkód, z jednym wyjątkiem. Nawet my potrzebujemy trochę prywatności i samotności, z tym całym hałasem w głowie to niezbyt wykonalne. Możemy więc założyć blokadę mentalną, wyłączyć się na pewien czas. Ta 15 stworzyła Radę, która zajmowała się rozwiązywaniem problemów. Tych było od groma, każdy uważał się za najważniejszego i próbował innymi rządzić, a to prowadziło do anarchii. Zebrali się wszyscy w jednym z ocalałych miast Ameryki, oprócz oczywiście Emilii. Ta uznała, że woli zostać na swoich śmieciach, bo tam jest potrzebna. Zajmowała się uzdrawianiem, nie wszyscy to potrafią. Jednak decyzje musieli podejmować wspólnie, powstał więc problem. Oni tam, a ona na starym kontynencie. Miała twardy orzech do zgryzienie. Tak powstały WROTA. Nie takie, jakich używali inni, te były specjalne. Jak wszystkie były statyczne, ustawione w określonym miejscu i oczywiście miały obsługę, która pomagała słabszym je przekroczyć, tak WROTA Emilii tworzyły się tam gdzie chciała. Wystarczył ruch ręką, utworzenie w powietrzu koła i tworzyło się przejście do innego miejsca. Babka to wykorzystała, aby stworzyć sobie azyl. Znalazła stary zamek w górach, gdzie chciała zamieszkać, sama, przez nikogo nie niepokojona. Tam zajmowała się tym, co lubiła i nikt nie starał się nią dyrygować, tak jak robił to mutant, który rządził ich małym społeczeństwem. Z pamiętnika wiem, że zawsze wiedziała, kiedy jej szukali i pojawiała się w swoim starym mieszkaniu. Nikt nie odkrył jej tajemnicy. Przywódca, a także jej były pracodawca, uważał się za najważniejszego człowieka świata, tego, który poprowadzi ich świat ku nowemu. Rada pozwalała takim mutantom robić, co chcieli, dopóki nie zagrażali innym populacjom, ale i tak podlegali ich decyzjom. Zawsze można było się odwołać do ich wiedzy i władzy, to, co zasądzili było ostateczne. Życie toczyło się dalej, prawie bez zgrzytów, do czasu, gdy znowu z kosmosu przyszło zagrożenie. Tym razem ludzkość nie dała się zaskoczyć, wyszliśmy obronną ręką z tej napaści, ale tak dalej nie można było żyć. Piętnastka nie mogła sama postanowić, co dalej, poza tym nie chciała. Decyzja musiała być podjęta wspólnie, z przedstawicielami wszystkich społeczności. Mieli pewien plan, może ryzykowny i niebezpieczny, ale nic innego nie przychodziło im do głowy. Stefan, przywódca grupy Emilii, bał się podróżować sam, bez uzdrowiciela, a przy tym był tak próżny, że nie wyobrażał sobie, jak mógłby się pokazać bez świty. Tajemnica babci pozostała nieujawniona, zastanawiała się jak ma się ukryć przed znajomymi, którzy pojawią się na zjeździe. Był jednak jeden minus, znaczący minus. Nie mogła korzystać z własnych wrót, przez co droga trwała o wiele dłużej i była męcząca. Zamiast za jednym zamachem znaleźć się w Sali Posiedzeń musiała niejako „przesiadać” się osiem razy. A potem dojść do gmachu na piechotę, ze względów bezpieczeństwa wrota ustawiono na peryferiach miasta. Przynajmniej pooglądała jak wyglądają wielkie miasta. Nie zostało ich zresztą zbyt wiele, pomagało się naturze odebrać to, co zawsze do niej należało. Niektórzy mutanci mogli zrównywać z ziemią niepotrzebne już obiekty i wzmacniać roślinność, aby jak najszybciej opanowała opuszczone tereny. Myślę, że ziemia zaczynała przypominać świat u zarania dziejów. Emilia poprosiła resztę rady, aby jej nie zdradzali. Już pracując w zakładzie Stefana miała kłopoty, teraz trzymała się na uboczu i nie miała z nim takich zatargów jak kiedyś. Jednak gdyby wyszło na jaw, że jest silniejszym mutantem od niego musiałaby szukać innego zajęcia. Nie mogła mieszkać całkiem sama, nie to źle powiedziane. Mieszkała sama i było jej z tym dobrze, nie mogła jednak być pozbawiona kontaktów z innymi ludźmi. Tych rozumiała bardzo dobrze, choć z jej wielkiej rodziny nie został nikt. Straciła rodziców, braci i męża, którego kochała bardzo mocno, a oprócz tego dziecko, które było całym jej światem. To były jej rodzinne strony i znała wszystkich, którzy ocaleli, byli pewnym suplementem rodziny. Ludzie zamieszkali w kilku wieżowcach chętnie przyjmowali w swoich domach wysłanników. Nie było ich wielu, a mieszkania mieli olbrzymie, tak, że każdy miał swój pokój. Emilia cieszyła się z tego, nie zniosłaby przebywania non stop w towarzystwie Stefana i jego świty. Wszyscy byli podobni do przywódcy, duma ich rozpierała i myśleli, że są pępkiem świata. Zamykając się na klucz w przeznaczonych jej czterech ścianach wymknęła się przez własne wrota do swego domu, aby odpocząć. Była sfrustrowana i zniechęcona, unikała kontaktu ze Stefanem jak tylko mogła, ale ta jego wyższość wykończała ją. Zanurzając się w wannie marzyła o świętym spokoju, czasem zaczynała wątpić w ludzi. Po chwili jednak przywoływała się do porządku. Ta klika stanowiła wyjątek, a nie normę. Mogła łatwo to zmienić. Członkowie Rady proponowali jej, aby przeniosła się do nich, przecież tutaj należała, albo żeby w najgorszym razie przejęła przewodnictwo, ucierając nosa temu zarozumialcowi. Nie mogła się jednak zdecydować. Nawet nie podejrzewała, jaki plan uknuli Rick i reszta, nie wzywali jej na naradę, która trwała kilka dni. To było wielkie zgromadzenie, tylu ludzi, tyle różnych osobowości. Pewnie, zachowały się różnice językowe, ale to nie stanowiło problemu. Porozumiewanie myślą zatarło takie granice. Emilia siedziała z tyłu, tak, żeby nie rzucać się w oczy, skromnie spuściła głowę i w duchu prosiła wszystkie dobre duchy o łaskawość. Nie chciała, aby ktoś ją poznał i prosił o radę, tak jak działo się to, kiedy się tam pojawiała. Chciała zmienić swój wygląd, ale Stefan pewnie coś by podejrzewał. Gdy na podium pojawił się Rick i Anya cała sala skupiła się na ich postaciach. Siła ich przekazu mogła powalić słabszych, ale nie na darmo proszeni byli tylko najsilniejsi mutanci. Babka z niepokojem, ale i satysfakcją obserwowała zmieniającą się twarz szefa, cierpiał, jego mózg nie nadążał za przekazem. Wolała go wzmocnić, z niechęcią to zrobiła. Rada doszła do wniosku, że należy posłać w przestrzeń kosmiczną jeden statek, ale najlepiej uzbrojony. W skład załogi powinni wejść ludzie wykazujący odpowiednie cechy. To nie miał być lot naukowy, czy poznawczy. To była w zamyśle misja bojowa, należało usunąć zagrożenie dla ziemi i zamieszkujących ją istot. Rozumieli dobrze, że jeden pojazd to mało, ale nie chodziło im o zniszczenie wrogiej planety, raczej o odstraszanie potencjalnych wrogów od zbliżania się do naszego układu słonecznego. Drugorzędnym celem było lepsze poznanie kosmosu. Nasi przodkowie rzadko odrywali się od ziemi, a na inne planety, oprócz księżyca, były wysyłane statki bezzałogowe, i to raczej były sondy. Dano zgromadzonym kilka dni na przemyślenia i poproszono o inne propozycje rozwiązania problemu. Emilia wzmocniła Stefana i zostawiła go z resztą towarzyszących im osób, i znikła. Otworzyła swoje wrota i wróciła do domu. Z zawziętością przewracała bibliotekę w poszukiwaniu jakichś danych technicznych, choć wiedziała, że nic takiego nie znajdzie. Po chwili namysłu wiedziała, do kogo się zwrócić, ale nie miała pojęcia gdzie tego kogoś szukać. Daniel był inżynierem, dobrym, a właściwie jedynym w swoim rodzaju. Podkochiwała się w nim taką platoniczną miłością, miała przecież męża, a on był zaręczony. Byli jednak dobrymi przyjaciółmi i nie wątpiła, że jej pomoże, jeżeli przeżył. Przestraszyła się i zawstydziła się z powodu swojego egoizmu, nie wiedziała ilu jej przyjaciół przeżyło w innych miejscach, tak była skupiona na sobie, że nie sprawdziła. Wykorzystując swoje wrota, nad wyraz uniwersalne, znalazła kilka osób. Rozproszyły się jeszcze bardziej niż przed katastrofą. Daniela odnalazła w byłym mieście uniwersyteckim, gdzie zajmował się tylko sobie znanymi sprawami. Ucieszył się na jej widok i dał się porwać przez wrota do jej gniazda. Przez chwilę bała się, że zrobi mu krzywdę, nie wiedziała czy przeprowadzając kogoś przez własny portal, wykorzystywany tylko przez nią, nie wpływa na życie kogoś innego. Na szczęście okazało się, że jej obawy są bezpodstawne, nic się nie stało. Jednak Daniel był zdziwiony i zaintrygowany. Sam próbował stworzyć wrota, ale okazało się, że nie może. Wyszło na to, że tylko Emilia jest na tyle mocna, żeby być zupełnie uniezależnioną od wrót statycznych. Przedstawiła mu pomysł Ricka i chciała wiedzieć czy to możliwe. On był lekko sceptyczny, niezbyt mu się to podobało, ale zgodził się porozmawiać z Radą. Emilia wzięła go więc na konsultacje. Po chwili byli już przed prywatnymi pokojami przywódcy mutantów. Cieszyła się, że może tak łatwo i przede wszystkim szybko przenosić się z miejsca na miejsce. Rick z błyskiem oka przyglądał się jej, nie wiedziała, co za myśl chodzi mu po głowie. Mogła oczywiście siłą wepchnąć się do jego umysłu, ale złamałaby jeden z podstawowych zakazów, nie wolno bez ważnej przyczyny zaglądać komuś do głowy. Nie podobało jej się to spojrzenie i uśmiech, ale nie mogła z niego nic wydobyć. W czasie, kiedy dwaj panowie próbowali dojść do porozumienia, ona poszła do swego pokoju. W ostatniej chwili użyła wrót, przecież nikt nie wiedział, ani nie widział, co gorsza, jak wychodziła. Musiałaby się gęsto się tłumaczyć jak to zrobiła, a nie miała zamiaru być wykorzystywana przez Stefana i mu podobnych osobników. Pomysł Rady został zaakceptowany, nie przez wszystkich, ale większość opowiedziała się za. Budowa miała trwać krótko, około pół roku ziemskiego, sukces nigdy niespotykany, ale przy wzmożonej pracy wszystkich zainteresowanych musiało się udać. Emilia zastanawiała się jak to zrobią, przecież nie działają żadne zakłady, przez dłuższy czas żyli jak ludzie w średniowieczu, bez bieżącej wody i elektryczności. Dopiero po pewnym czasie udało się uruchomić kilka elektrowni i hydroforni, kilkunastu ludzi należało przyuczyć do nowych obowiązków, co było trudniejsze, bo wiedza pochodziła tylko z książek. Wszelkie zakłady przemysłu ciężkiego były nieczynne i powoli znikały z powierzchni ziemi. Babcia nie miała pojęcia jak obejdą ten problem. Jednak okazało się, że znów nie doceniła Ricka, a jak skumał się z Danielem, nie było takiej rzeczy, która stanowiłaby zbyt duże wyzwanie. Utrzymywali w dobrym stanie fabrykę na pustyni, gdzie powstawały kiedyś samoloty wojskowe, jakieś trudno wykrywalne, czy nawet niewidzialne. Miejsce pracy, a nawet surowce, były już na miejscu, należało tylko znaleźć odpowiednich ludzi, którzy zajęliby się budową i wyposażeniem. Po pół roku mieli znów się spotkać i wytypować ludzi do tej misji. Wybrańcy musieli być silnymi mutantami i mieć odpowiednie predyspozycje do podróży kosmicznej. Przez ten czas Emilia krążyła między różnymi miejscami, dzięki swoim wrotom mogła czynnie pomagać i mieć jakiś wpływ na ostateczne wyniki pracy. Wszystko oczywiście w tajemnicy przed Stefanem. Ten ostatni strasznie się pysznił i wszystkim wokół udowadniał, że kapitanem misji zostanie jego syn. Jest silnym mutantem, oprócz tego wojskowym i latał na myśliwcach. Tylko takim ludziom powinno się powierzać tak ważne zadania. Babcia nie sprowadzała go na ziemię, to było zadanie innych, Rysio się nie nadawał. Po pierwsze był takim samym zadufanym w sobie człowiekiem jak ojciec, a jego moc była bardzo poślednia. W każdej wolnej chwili zwiedzała świat, znalazła pasję w odwiedzaniu tych miejsc, które znała tylko z fotografii i artykułów w gazetach. Czasem zdarzało się, że w ostatniej chwili wracała do siebie, do starego mieszkania. Dobrze, że podróż jej wrotami trwała ułamki sekund, mogło się to skończyć demaskacją. Nie znosiła jednak, kiedy w środku nocy budził ją głos Ricka wzywający na naradę, bo nie mogli dać sobie z czymś rady. Wiedziała, że to tylko wymówka, nie miała jednak pojęcia, o co temu facetowi chodzi. Dany im czas szybko minął. Emilia wymówiła się od wspólnej podróży ze Stefanem i resztą. Okłamała ich, że ma jeszcze coś do załatwienia i wyruszyła wcześniej. Niby wcześniej, nie korzystała przecież ze statycznych wrót, wolała się jednak nie wlec z tą całą bandą. Przeczuwała, że coś się zdarzy, nie była jednak pewna, co, wolała sama podróżować i niejako pożegnać się ze starymi kątami. Zamiast w mieście spotkali się w fabryce, żeby podziwiać dzieło budowniczych. Babcia była przerażona, statek był olbrzymi, nie miała pojęcia jak nad takim kolosem ktoś może zapanować. Anya szybko oprowadziła delegatów po nim, ale i tak zmitrężyli pół dnia. Pytania same się cisnęły na usta, ale przewodniczka odpowiadała lakonicznie. Rada uznała, że wszyscy nie muszą znać szczegółów technicznych. Zebrali się znów w Sali Posiedzeń. Rick szybko wywoływał poszczególnych ludzi i określał ich zadania na statku. Potem Anya brała ich do innego pomieszczenia, a reszta towarzyszących im ludzi żegnała się i odchodziła. Na koniec został tylko Stefan i jego świta. Zostało tylko jedno stanowisko nieobsadzone, dowódcy i ktoś z tej grupy miał nim zostać. Rick wziął ich do Sali gdzie zbierała się 15 i w zamyśleniu obserwował twarze. Emilii nie podobał się ten wzrok, siłą woli nie otworzyła wrót i nie uciekła. Przeczuwała, że przyjaciel nie zostawi jej wyboru, a ona nie miała ochoty zmieniać swego życia, przynajmniej tak radykalnie. Gdy do Sali wszedł Daniel i zapytał ją czy jest gotowa, uciekła. Cała się trzęsła i stojąc na blankach zamku zastanawiała się, co ma zrobić. Przywołując na pomoc całą swoją wiedzę i determinację, wróciła. Nie było jej może 2 godziny, ale wszyscy czekali w Sali. Stefan siedział w fotelu dumny jak paw i w ogóle nie zauważył jej zniknięcia, ale reszta świty, w tym Rysio, patrzyli na nią oniemiałym wzrokiem. Stanęła wyprostowana i patrzyła Rickowi prosto w oczy. Zapytała się tylko, „dlaczego”? Dlaczego ona? Wyjaśnił. Byli parą najsilniejszych mutantów, jedynymi, którzy mogli utrzymać wszystko w całości. Jedno powinno jednak polecieć w kosmos i powinna to być Emilia. Nigdy nie lubiła tłumu i niewielu wiedziało o jej mocy i o tym, że jest członkiem Rady, była szarą eminencją, nie rzucała się w oczy. Do pomocy dostanie kilku zaufanych ludzi, w tym Daniela, który zostanie jej zastępcą. Mieli też przekonać się czy zdołają utrzymać ich kontakt psychiczny. Stefan zaczął krzyczeć, że to niemożliwe, przecież jego syn itd. Babcia pstryknęła palcami i głos zamarł mu w krtani, nie mógł nawet się ruszyć. Otworzyła swoje wrota i wróciła do domu. Obiecała, że jak się ze wszystkimi pożegna, to się pojawi. Co się działo w jej rodzinnej miejscowości wspomina w swoim pamiętniku tylko mimochodem, bardziej skupiła się na kłopotach z poszukiwaniem nowego uzdrowiciela, nie chciała swoich znajomych zostawiać na pastwę losu. Skoro jej wrota przestały być tajemnicą, wykorzystywała je bez ograniczenia. Nie miała ochoty rozmawiać ze Stefanem, który nie mógł przełknąć tej zniewagi i chciał jej uprzykrzyć ostatnie chwile na ziemi. Gdy pojawiał się na horyzoncie momentalnie znikała. Starała się jak najszybciej pozałatwiać swoje sprawy i dołączyć do załogi, która czekała tylko na nią. Potrzebowała jeszcze trochę czasu na opanowanie swoich obowiązków na statku. Dzień startu wrył się tak mocno w jej pamięć, że na kartach pamiętnika wspomina go często. Czas pokazał, że nawet przestrzeń kosmiczna nie zakłóca przekazów myślowych między Emilią i Rickiem, a jej wrota funkcjonują tak samo jak na ziemi. Wędrowała między statkiem, a planetą, bez jakichkolwiek problemów. Czasem kogoś ze sobą zabierała, dostarczała jakieś części i produkty i nareszcie odżyła, zyskała pewność siebie. Wiedziała jednak gdzie jest jej miejsce, a jak się zapominała, to ją Daniel sprowadzał do poziomu. Swoje przygody opisywała w pamiętniku, zresztą nie tylko przygody, myśli, marzenia, odczucia, przelewała na papier swoje frustracje i złość. A potem zostawiła w spadku swojej córce. Znikła pewnego dnia z pokładu, to wiem z dziennika pokładowego, tak nagle i bez słowa pożegnania. Miała już swoje lata i prawdopodobnie tęskniła za spokojem. Wraz z nią znikła najważniejsza rzecz dla tego statku- połączenie z ziemią, to fizyczne i to mentalne. Siedzę w kajucie, która kiedyś należała do Emilii i jej męża. Ojciec jest na służbie, a matka gdzieś w ładowniach eksperymentuje. Zastanawiam się jak dziedziczymy moc i zdolności. Zapytam się pewnie Mike, potomka Ricka, gdy znów odwiedzę ziemię. Jak to zrobię? Normalnie, otworzę WROTA i już będę na jego wyspie. Nie wierzycie? Jestem potomkiem Emilii i odziedziczyłam jej moc, wrota są ze mną od początku i tak jak ona trzymam to w sekrecie. Spytacie, dlaczego? Możecie pytać do woli, ale to historia na inną opowieść.
|