Teraz jest 29 mar 2024 15:47:47




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Lody 
Autor Wiadomość
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 18 sty 2009 9:40:01
Posty: 17
Lokalizacja: Stuttgart
Post Lody
L o d y

Promienie nisko wiszącego porannego słońca zaglądały daleko w głąb rozległej jadalnej sali schroniska. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów kawy, pieczywa, serów, wędlin, smażonych jaj. Przy stolikach toczyły się leniwe pogwarki, jakby senne jeszcze.
W pewnej chwili przycichł szmer rozmów i szczęk nakryć. Agata i Piotr unieśli głowy i spojrzeli w stronę, w którą zwrócone były liczne twarze śniadających. W drzwiach stała młoda kobieta – wysoka i bardzo szczupła. Była ubrana na czarno, w obcisłe sztruksowe spodnie i gładki sweter. Czarne włosy, zebrane w kok, odsłaniały wysoko sklepione czoło. Ciepły odblask od pomarańczowej chusty uwiązanej na szyi kładł się na regularnych, drobnych rysach lekko opalonej twarzy.
Może dziewczyna zatrzymała się w wejściu, aby ściągnąć na siebie uwagę, a może tylko się rozglądała ciemnymi, bystrymi oczami w poszukiwaniu wolnego miejsca? Zatrzymała spojrzenie na stoliku, przy którym siedzieli Piotr i Agata. Po krótkim wahaniu ruszyła w ich stronę.
- Dzień dobry! Czy pozwolą państwo?...
- Proszę, siadaj! - odpowiedziała Agata upewniwszy się szybkim zerknięciem, że i Piotr nie ma nic przeciwko atrakcyjnemu intruzowi.
Piękna brunetka zajęła miejsce na przeciw niego. W ten sposób, z pewnością odruchowo i podświadomie, ułatwiła mu kierowanie na nią wzroku bez kłopotliwego odwracania głowy.
Już w pierwszym zdaniu, zwracając się do obcej przez ty, Agata niejako uchyliła drzwi szerzej i gościnniej niż było to w tej sytuacji konieczne, co przez przybyłą zostało zauważone i przyjęte z wdzięcznością.
- Dziękuję. Jest jeszcze kilka wolnych stolików i mogłabym...
- Rozumiemy - rzekła Agata. - Chcesz mieć spokój. Chętnie posłużymy ci za osłonę przed niepożądanymi adoratorami.
- Istotnie, to także. A poza tym wydało mi się, że... Ale pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Anna, przyjechałam...
- Z Wrocławia, prawda? - włączył się do rozmowy Piotr.
- Tak, rzeczywiście... Czy my znamy się może?
- Nie, nie osobiście. Ale któż by nie zauważył naj... no... – ozdoby Wydziału Architektury!
- Miło mi to usłyszeć. Szczególnie od... ozdoby klanu elektryków.
- No, no! Czy ja państwu aby nie przeszkadzam w wymianie uprzejmości i wspomnień?! - wtrąciła się Agata z rozdrażnieniem, tylko po części udawanym.
- Chciałam właśnie powiedzieć, że wydawało mi się, jakbym was już skądś znała. Teraz jestem pewna. To wy jesteście tą uroczą parą: jeden z najprzystojniejszych elektryków i najśliczniejsza adeptka fizyki. Wszyscy was znają i podziwiają.
- To już brzmi lepiej Odkrywam w sobie skłonność do przystojnych smagłych brunetek z Architektury - udobruchała się Agata. - Piotr! Czy nie masz podobnych odczuć? A może to zbędne pytanie?
Piotr położył dłoń na ręce Agaty i podniósł wzrok na jej długie, proste włosy. Związane w koński ogon, raczej jasne niż ciemne, mieniły się niezwykłymi metalicznymi błyskami.
- Dotychczas gustowałem głównie w tonacji blond-metalik. Skoro jednak kierujesz moją uwagę w stronę ciemniejszych kolorów... - ostentacyjnie przeniósł spojrzenie na Annę - Tak, istotnie. Architekturze i kolorystyce brunetek nie mam nic do zarzucenia. Czy mam kontynuować?
- Nie, nie! W żadnym wypadku! Całą twoją spostrzegawczą uwagę zachowuję na własny użytek! - w udanym popłochu zaprzeczyła Agata, obracając ręką jego twarz ku sobie.
- Czy jesteś... sama? - po chwili zwróciła się do Anny z powagą w obniżonym głosie.
Rumieniec przyciemnił twarz zagadniętej, nie przygotowanej na tak bezpośrednie, osobiste pytanie. Także Piotra ręka z kęsem pieczywa znieruchomiała w połowie drogi. Znał delikatność i takt swojej dziewczyny, toteż utkwił w jej twarzy oczy rozszerzone niemym pytaniem. Aga podchwyciła zdziwione spojrzenie i niemal wyzywającym przechyleniem głowy z wysuniętym podbródkiem potwierdziła, że jest świadoma tego, co robi. Pojawiający się z wolna wyraz rozczarowania zniknął jednak z jej twarzy, kiedy dostrzegła błysk zrozumienia w oczach Piotra, które ten przeniósł na Annę.
Anna opanowała zakłopotanie i roześmiała się.
- Dziękuję wam. Mój Stefan nie rozpieszcza mnie... - zawiesiła głos - ...komplementami. Nie, nie jestem sama. Tak, jestem sama. On przyjedzie za kilka dni. Od tej chwili uwielbiam blondynki, te metaliczne w każdym razie – inteligentne i dowcipne, nawet kiedy są odrobinę złośliwe. I przyjmuję ofertę zbliżenia, której dopatruję się w pytaniu, czy jestem sama. Czy zaliczyłam test? Zaraz, zaraz! Zwierzam się wam z tajemnic mego serca i alkowy, a nie znam nawet waszych imion?!
Agata. Albo Aga. A ten rzekomy mister elektryków to Piotr. Tylko Piotr. Nie znosi, kiedy nazywają go Piotrkiem, a szczególnie Piotrusiem. Mnie wybacza czasem... Mniejsza o to, w jakich okolicznościach. Tak! Zdałaś znakomicie! I przepraszam cię bardzo za ten test, jak go nazwałaś! Przyjemniej jednak wiedzieć, że ma się do czynienia z kimś nie tylko niezwykle urodziwym, ale także bystrym i z żywym poczuciem humoru. Brawo!
Przez chwilę w milczeniu zajadali znakomite kruche zakopiańskie bułeczki z wędzonymi serkami.
- Mężczyźni na ogół nie lubią pieszczotliwych zdrobnień swoich imion. Ciekawe, skąd to się bierze? - Anna nawiązała do poruszonego przez Agę tematu, ale skierowała pytanie do chłopca.
- Nie zastanawiałem się... Może z obawy o naszą męską powagę?...
- Prawdopodobnie chcecie się odgrodzić od czasów dzieciństwa, kiedy to byliście zasypywani śmiesznymi karesami mam i ciotek... - Aga zamyśliła się na chwilę, uświadomiwszy sobie, że właściwie nie wie prawie nic o swojej rodzinie.
- A wiesz, Aniu, my spotkaliśmy się już kiedyś; tak mi się wydaje. Czy byłaś niedawno na wieczorku autorskim?...
- Derwina? Tak, rzeczywiście byłam. Pisze takie dziwne opowiadania z pogranicza bajkowej fantastyki i erotyki, a nawet...
- Pornografii? To miałaś na myśli, prawda? - dopowiedział Piotr.
- Tak. Czy interesujecie się nim w jakiś szczególny sposób?
- W bardzo szczególny! Widzisz, on pisze... także o nas. Jesteśmy bohaterami jego opowiadań.
Anna patrzyła na młodą parę z niedowierzaniem i zmieszaniem.
- Nigdy bym o to nie pytała, ale sami zaczęliście. Nie rozumiem! Znacie go? Opowiadacie mu o swoim?...
- Pożyciu seksualnym? Nie. Nie opowiadamy, nie potrzebujemy... On zna je i bez tego. Ale to dość długa i bardzo niezwykła historia. Odłóżmy ją na stosowniejszą porę – może kiedyś wieczorem, przy świecach i przy lampce kadarki?
- Będę czekała niecierpliwie. I już cieszę się na to spotkanie przy świecach!
Przy sąsiednim stoliku, tyłem do studenckiej trójki, siedział starszy, szpakowaty mężczyzna w zielonej wiatrówce. Przy ostatnich zdaniach z uśmiechem zadowolenia zerknął na nich przez ramię.
...
- Co robimy? Idziemy na narty? Na oślą łączkę? - pytała Agata, myjąc zęby nad umywalką.
- Jasne! Po to tu przyjechaliśmy! - odpowiedział Piotr.
Zrzucił z siebie dres i już sięgał po spodnie narciarskie, kiedy z łazienki wyszła Aga – w krótkiej jedwabnej koszulce, ledwie przykrywającej obcisłe figi. Zmierzała w stronę ubioru przewieszonego przez oparcie krzesła, kiedy ich spojrzenia spotkały się... Zmieniła widocznie chwilowo zamiar, bo podeszła do chłopca, objęła go nagimi ramionami za szyję i przylgnęła do niego całym ciałem.
- Co robimy? Idziemy na narty? - powtórzyła pytanie. - Po to tu przyjechaliśmy, prawda?
- Jasne! Dlaczego się nie ubierasz? A może wystąpisz dziś na stoku w takim właśnie stroju? Z pewnością wzbudzisz zachwyt! Jeszcze większy niż zwykle.
Piotr przygarnął dziewczynę. Prze gładką, śliską tkaninę gładził jej plecy, wodził palcami po miejscu, gdzie schodziły się zgrabne, sprężyste pośladki. Delikatne dotknięcia łaskotały i przejmowały Agę drobnym dreszczem.
Wspięła się na palce i ujęła wargami koniuszek jego ucha. Słyszał przyspieszony oddech, w który wmieszało się tylko jedno słowo.
- Piotr!...
Nie spieszyli się. Przeciwnie; spowalniali gesty, chwilami zastygali w bezruchu. Napawali się niecierpliwością zmysłów, wibracją nerwów coraz mocniej napinanych oczekiwaniem.
Pozycja stojąca nadawała grze szczególny smak i urok lekkości. Jak w tańcu, mogli swobodnie, bez wysiłku zbliżać się do siebie i oddalać. Wolne ręce bez przeszkód wędrowały po całym ciele partnera, wszędzie przyjmowane z gościnną gotowością i wdzięcznością za tkliwość dotknięcia.
Jasność dnia pozwalała cieszyć i sycić oczy, którym ufnie i śmiało ukazywały się zakątki przez mądry obyczaj zwykle osłaniane nakazem wstydliwej skromności i przechowywane jako dar i symbol pełnego oddania temu wybranemu, tej wybranej...
Piotr obrócił dziewczynę plecami ku sobie. Teraz mógł ująć obie jej piersi w dłonie, zawsze chciwe i ciekawe. To gładził je lekkimi muśnięciami, to ugniatał dość brutalnie.
Aga położyła ręce na jego dłoniach w geście po części obronnym, może w obawie przed pieszczotą zbyt gwałtowną, a trochę na znak przyzwolenia i zachęty. Ocierała się o niego, prowokacyjnie kołysząc lekko wysuniętymi do tyłu biodrami.
Męskie ręce osunęły się po brzuchu i talii, trafiły pod koszulkę, aby po chwili bezceremonialnie wsunąć się w głąb majteczek. Aga zgarnęła figi z siebie; opadły na podłogę. Kobieta była już bardzo podniecona, jej ciało gotowe wessać w siebie upragnionego gościa, którego ogromną, pożądliwą niecierpliwość czuła za plecami.
A jednak pod wpływem jakiegoś ledwie uświadomionego impulsu i zamysłu jeszcze odsunęła cudowny moment zespolenia. Ustawiła się bokiem do Piotra i położyła sobie na podbrzuszu jego dłoń, a kiedy ta osunęła się w dół, rozchyliła uda. Palce chłopca zanurzyły się w napęczniałym, śliskim cieple. Pulsującymi ruchami ciała wychodziła na przeciw pieszczotom i po zawrót głowy potęgowała swoje doznania. Wyczuła dobrze znane zbliżanie się fali orgazmu.
Wyzwoliła się szybko z objęć Piotra, zsunęła z niego spodenki. Jeszcze raz przywarła do niego całym ciałem, aby zawołać cichutko i , jak to miała w zwyczaju, wprost do ucha:
- Piotr! Chodź, chodź!
Stanęła przy stole i oparła się na nim, pochylona, z wysoko uniesionymi biodrami - Chodź! - powtórzyła.
A Piotr jeszcze przez krótką chwilę sycił wzrok lubieżnym widokiem rozchylonych ud, zanim zanurzył się chciwie pomiędzy obrzmiałe fałdy, w oślizgłe od pożądania nierówności wnętrza jego dziewczyny. Wszedł głęboko i, przytrzymując jej biodra, uderzał w nią sobą miarowo, mocno, do oporu...
Piekąca fala rozkoszy dosięgła ich jednocześnie, w tej samej chwili. Może na tym polegał zamysł Agi?...
...
Agata i Piotr umieli delektować się doznaniami towarzyszącymi oczekiwaniu i podnietom poprzedzającym akt miłosnego zespolenia, ale potrafili też cieszyć się ciszą zmęczenia po burzy zmysłów. Bywało, że w chwile odprężenia wplatali coś z żartobliwej zabawy.
Jeszcze rozgrzani i rozdygotani, weszli w chłodną pościel szerokiego łoża. Dziewczyna wtuliła się w objęcia Piotra, a on gmerał w jej rozpuszczonych włosach, gładził ramiona...
Aga przyjmowała z wdzięcznością te niewinne teraz karesy, które uspokajały rozkołysane fale jej namiętności. Wiedziała jednak, że jej mężczyzna wraca do równowagi dużo szybciej i to, o czym teraz marzy najbardziej, to zapaść w krótką bodaj drzemkę. Dlatego zwykle troszkę udawała, że jej podniecenie już wybrzmiało; milkła, nieruchomiała; pozorowała senność i zmęczenie... Piotr zaś udawał, że w to wierzy i samolubnie usypiał naprawdę.
Tym razem jednak musiał w myślach Agi zaświtać jakiś podstępny plan. Niby to od niechcenia przeniosła jego rękę na swój brzuch i niby to zupełnie przypadkowo popchnęła ją w stronę sutek. A kiedy w odruchu warunkowym dłoń zwarła się na jabłuszku dziewczęcej piersi, pogłaskała ją zachęcająco.
To wystarczyło, aby przepłoszyć senność, a kiedy ręka Piotra ożywiła się na piersiach dziewczyny, ta delikatnie, ale śmiało sięgnęła za siebie, w okolice jego podbrzusza.
- Moja kobieta coś knuje - zamruczał. - Co to może być?...
A kobieta czuła, jak jej dłoń staje się coraz mniejsza i miększa w stosunku do zawartości.
Po chwili Aga łagodnie odwróciła się, a jej piersi – niewątpliwie zupełnie przypadkowo – znalazły się tuż przy męskich ustach, a wezbrane malinki różowiły się tak ponętnie, że mężczyzna nie mógł się nimi nie pożywić; to jedną, to drugą... I nie mogła jego ręka nie osunąć się gdzieś hen, między gościnnie rozchylone uda, zabłąkać wśród płatków kobiecej anatomii.
- Piotr! Ja wiem, że ty wiesz, że ja cię teraz prowokuję...
- Nic podobnego! To ja angażuję cały mój kunszt uwodzicielski, aby przezwyciężyć twoją dziewczęcą skromność i opory!
- Bardzo taktownie ominąłeś słowo „dziewicze”, dziewiczy wstyd i opory. Czy chociaż pamiętasz?...
Aga z miejsca dostroiła się do żartobliwej tonacji dialogu. Przekonali się już wcześniej, że miłosnej grze niekoniecznie muszą towarzyszyć namiętne westchnienia, że lekka rozmowa nadaje zalotom koloryt uroczych, szczególnie swobodnych i śmiałych igraszek.
- Jak przez mgłę... Zaraz, zaraz! Zdaje się, że to też była zima! Narty... Nie, to były sanki...
- No tak! Czego innego można się spodziewać po pęcherzyku z genów i hormonów! Gorzko żałuję. Powinnam była zachować moją dziewiczość dla kogoś zdolnego do wznioślejszych uczuć i porywów serca.
- Pęcherzyk?! Tak mnie jeszcze nie nazwała żadna z moich...
- Żadna z twoich?! No proszę! Wreszcie się wygadałeś! Czy to nie ktoś podobny do ciebie zapewniał mnie, że jestem jego pierwszą i jedyną na całe życie?
- Nie, to nie ja. I nie wiedziałem, że z kimś jeszcze prowadzisz takie pogwarki! Jako mąż chronicznie prawy i nieuleczalnie prawdomówny niczego takiego nie mogłem ci powiedzieć. Pęcherzyk!... Nie wiem, czy ci kiedyś tego pęcherzyka wybaczę!
- Daruj, jedyny! Przebacz niedobrej dziewczynie! Gdyby dziewictwo... odrastało, ofiarowałabym ci je natychmiast ponownie. Na przeprosiny. No właśnie! Czy nie czas, abyś mnie przeprosił?
- Ja?! Ciebie?! Kobieto!
- No widzisz. Sam na to wpadłeś. Kobietę, która ci zrobi scenę albo krzywdę, należy bezzwłocznie przeprosić, z bukietem w garści! Kwiaty ci tym razem odpuszczam.
- Widzę moje gapiostwo!! Nie wiem, co mnie zamroczyło! Przepraszam i korzę się u twoich stóp!
I Piotr rzeczywiście osunął się aż do nóg dziewczyny. Gęstymi pocałunkami znaczył drogę powrotną, a na dłużej zatrzymał się tam, gdzie nogi nagle się kończyły, czy może raczej – zaczynały.
- Aginko, - teraz głos chłopca brzmiał już niemal serio - dziewczątko moje! Jesteś dowodem na to, że dziewictwo może być stanem z nawrotami, nawet chronicznym. Zawsze, za każdym razem... serce bije mi tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz... przy tej brzózce...
- I mam właśnie chęć sprawdzić, rozejrzeć się... - powrócił znów do tonu frywolnego żartu.
- ... W poszukiwaniu utraconego... dziewictwa? Nie trać czasu, kochany! Chodź!
Aga przyciągnęła chłopca do siebie i mocno oplotła wszystkimi czterema kończynami.
- Chodź! - porzuciła nagle nutę przekomarzanie się i ich zwyczajowe już hasło gorącym, lubieżnym szeptem wsączyła mu wprost do ucha. Też zwyczajowo.
...
Następnego ranka Agata i Piotr już kończyli śniadanie, kiedy pojawiła się radośnie uśmiechnięta Ania i położyła przed nimi na stoliku trzy małe kartoniki.
- Witajcie i cieszcie się! Jedziemy na Kasprowy! Dostałam miejscówki na najlepszą kolejkę przedpołudniową!
- To wspaniale! Jak ci się to udało? - szczerze uradował się Piotr.
Zdobycie miejscówek nie było sprawą łatwą i przed kasą kolejki linowej w Kuźnicach już od piątej nad ranem ustawiał się długi ogonek chętnych. Najtrudniej było o miejsca na kursy przedpołudniowe umożliwiające nie tylko pierwszy zjazd w pełni wczesnego dnia, ale i drugi jeszcze, tuż po południu. Miejscówki na te godziny rozchodziły się nieoficjalnymi, podskórnymi kanałami wśród ustosunkowanych osób i rzadko były dostępne dla zwykłych turystów.
- Ma się te znajomości we właściwych sferach! - zażartowała Ania. - A tak naprawdę – nie wiem, czy powinnam to wyjawić – pomógł mi ten młody człowiek w recepcji. Dzwoniłam wczoraj od niego do Stefana i jakoś zgadało się na temat trudności z wjazdem na Kasprowy Wierch. Przyznał się, że ma dojście, obiecał pomoc i oto skutek! No co? Czy to nie frajda? - dopytywała się Ania, nieco zbita z tropu brakiem wybuchu radości ze strony Agaty.
- To rzeczywiście wspaniała niespodzianka, Aniu! - zareagowała trochę niepewnie Agata. - Cieszę ogromnie, ale...
- Ale co? - spytał Piotr, również zdziwiony jej brakiem entuzjazmu.
- Wiem, co! Pojedziecie we dwoje! Ja... Ja dzisiaj... - Agata jeszcze plątała się, ale w końcu jej otwarta śmiałość wzięła górę nad zakłopotaniem. - Są w życiu kobiety takie chwile, kiedy nie jest dysponowana do niektórych uciech tego świata! - dokończyła żartobliwie, choć już całkowicie jednoznacznie.
- W takim razie... Nie gniewaj się, Aniu! Przypomniałem sobie, że moje wiązania trzeba by poprawić przed tak ostrym zjazdem. Może innym razem... za kilka dni?...
- Nic z tego, Piotr! - sprzeciwiła się energicznie Agata, w głębi serca uradowana solidarnością chłopca. - Jedziecie sami i basta! Ja sobie tu będę spokojnie dreptała po oślej łączce pod okiem naszego instruktora i poopalam się przy okazji. Zbieraj się już, Piotr, i ustaw te wiązania tak, aby nic ci się nie stało! A czy twoje narty są w porządku, Aniu? - zatroszczyła się. - Może sprawdzicie je razem, co?
- Ja tymczasem zaopiekuję się trzecią miejscówką, dobrze? Oddam ją w twoim imieniu temu uczynnemu młodzieńcowi w recepcji. Może przy okazji i ja mu wpadnę w oko? - dodała jeszcze Aga, zwracając się do Ani i równocześnie drocząc się ze swoim chłopcem. - Zgoda?
Piotr czuł, że upór Agaty może mieć jeszcze jakieś dodatkowe przyczyny i zgodził się, choć niechętnie. Ania powstrzymała się taktownie od wyrażania opinii i swoją akceptację wyraziła bez słowa rozkładając bezradnie ręce. Agata wzięła jeden z biletów i odeszła z nim w stronę recepcji, a Piotr pozostał z Anią, która w pośpiechu zajęła się śniadaniem. Żadne z nich nie zauważyło, jak od sąsiedniego stolika podniósł się starszy, szpakowaty mężczyzna w zielonym swetrze i podążył za Agatą.
...
Piotr i Anna wspinali się wolno z nartami na ramieniu ku wąskiej grani rozdzielającej Kocioł Gąsienicowy od Goryczkowego. Po prawej stronie rysował się na tle nieba szary, kamienny budynek obserwatorium, sylwetką przypominający niewielki zamek obronny.
- Ile razy tu jestem, tyle razy marzy mi się takie miejsce pracy: obserwatorium na Kasprowym Wierchu!
- Tak! To jest bardzo nęcące – szczególnie dla turystów i narciarzy. Wątpię jednak, czy byłbyś rzeczywiście zachwycony, gdybyś tu musiał wjeżdżać dzień w dzień, przy każdej pogodzie. Także w wichurze, śnieżycy albo w słocie.
- To prawda. Tym niemniej przypuszczam, że ustosunkowani astronomowie i meteorolodzy potrafią sobie załatwić tutaj różne praktyki, staże i okresowe prace naukowo badawcze w najlepszych porach roku.
Tak gwarząc, młodzi weszli na wąską ścieżkę, w sezonie wędrówek wiodącą szczytami, wzdłuż granicy, hen aż pod Giewont i dalej, ku Czerwonym Wierchom...
Teraz szlak był przysypany grubą warstwą świeżego puchu i przetarty śladami niewielu narciarzy, gdyż większość decydowała się na zjazd do Kotła Gąsienicowego, wprost spod górnej stacji kolejki linowej.
Zatrzymali się dla wytchnienia i dla wspaniałego widoku. Z bezchmurnego, ciemno niebieskiego nieba przedpołudniowe słońce świeciło na białe, aż do bólu oczu jaskrawe śnieżne pola, na zbocza poprzecinane gdzieniegdzie ciemnym cętkami odsłoniętych skał i upstrzone kępami kosodrzewiny.


Piotr spoglądał w dół, w stronę hali Goryczkowej. Pojedynczy, zabłąkany obłok gęstej mgły uchował się w cieniu góry i przesłaniał siodło pobliskiej przełęczy, cieszącej się złą sławą z powodu urwiska, jakim była jej niemal pionowa, wysoka ściana po słowackiej stronie.
Ania zasłoniła oczy podłużnymi czarnymi okularami i wystawiła twarz do słońca.
- Aniu! - usłyszała przyciszony głos chłopca po długiej chwili milczenia.
Zdziwiona i poruszona miękkim brzmieniem głosu zerknęła w stronę, skąd dochodził. Zobaczyła twarz Piotra tuż przy swojej. Wsparty o kijki patrzył na nią z uśmiechem. Anna zmieszała się i nic zrazu nie odpowiedziała. Z powrotem zwróciła twarz do słońca i przymknęła oczy.
- Aneczko!
- Piotrze! Nie powiedz tego, proszę cię! - odezwała się cicho. - Jesteś wspaniałym chłopcem i może... gdyby... Nie, nie mów lepiej nic!
- Aniu!
- Pocałuj mnie! - rzekła z nagłą determinacją i, nie otwierając oczu, podała mu usta.
Piotr delikatnie dotknął je zwartymi wargami. Przez moment zetknęły się ich zimne od mrozu nosy.
- No, widzisz? Zimne buzie, chłodne serca... To tylko chwilowy nastrój... To nic nie znaczy i nic z tego nie wynika - powiedziała.
- Aniu! Jesteś wspaniałą dziewczyną! I gdyby... to może, to na pewno... - powtórzył jej słowa. - Ale, Aniu! Ja chciałem cię zapytać... w którą stronę zjeżdżamy? W stronę Murowańca i nartostradą, czy przez Goryczkową i dalej nad potokiem?
Anna zarumieniła się mocno.
- Ośmieszyłam się! Pomyślałam... Wydawało mi się...
- Wiem, co pomyślałaś. To moja wina! Jesteś tak fascynującą dziewczyną, że widocznie nie potrafiłem ukryć mojego zachwytu, a ty zagregowałaś odruchem obronnym – jakże niezwykłym, ujmującym i subtelnym. Z taką odprawą chciałoby się spotykać codziennie!
- Widocznie odruch obronny był mi potrzebny – jako sposób na moją własną niepewność i słabość wobec... twojego uroku. Ale dość tych wyznań! Piotrek! Pocałuj mnie!... Jeszcze raz, po koleżeńsku, po przyjacielsku!
Piotr przygarnął Annę i ucałowali się krótko, prawie po męsku.
- Pytasz mnie, którą trasą zjedziemy. Dajesz mi wybór, bo zjazd przez halę Goryczkową jest trudniejszy. Nie jestem mistrzynią, ale dam sobie radę. A ponieważ czujesz się za mnie odpowiedzialny jako mężczyzna, obiecuję, że będę bardzo ostrożna!
- Dobrze! Wobec tego jeszcze coś w ramach wyżej wzmiankowanej odpowiedzialności. Widzisz tę mgłę w dole, po lewej stronie? Nie wjeżdżaj w nią, jest tam niebezpieczne urwisko, przepaść.
- Tak, pamiętam. Chyba była tam nawet rozwieszona siatka ochronna?
Przesunęli gogle na oczy, przetarli narty i rozpoczęli zjazd. Anna, zgodnie z obietnicą, jechała ostrożnie, długimi zakosami, łukami z pługu. Piotr nie bez trudu próbował krystianii równoległej w nieprzetartym świeżym śniegu. Zatrzymał się w pobliżu groźnej przełęczy, aby ubezpieczać i w razie potrzeby powstrzymać Anię. Wtem z głębi mgły usłyszał wołanie.
- Ratuunku! Na pomoc!
Piotr upewnił się, że widzi go nadjeżdżająca spokojnie Anna i podążył w stronę, skąd dochodził głos. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach!...
Nocna śnieżyca utworzyła wysoką zaspę, która przykryła ochronną sieć. Wystawało tylko kilka słupków. Na jednym zawisł zgięty w pół metalowy kijek narciarski, a oburącz uczepiony do jego końców, leżał na brzuchu człowiek. Widoczna była tylko górna część jego korpusu. Nogi zwisały poza krawędzią urwiska.
Piotr rozglądnął się. Był sam, ale już zbliżała się Anna.
- Trzymaj się mocno kijka i nie ruszaj się! - zawołał do obcego. - Zaraz ci pomożemy!
- Aniu! Musimy zwołać więcej ludzi. Zdejmij narty. Połóż się na brzuchu i przytrzymuj mnie za nogę. Gdybym nie dał rady, musisz mnie puścić! Pamiętaj, musisz mnie puścić! - komenderował.
Wciąż głośno wzywając pomocy, położyli się oboje na pochyłym zboczu, głową w dół. Piotr czołgał się w stronę zagrożonego. Anna trzymała w mocnym uścisku jedną z jego nóg i czołgała się za nim, w bijając noski butów w śnieg.
Kiedy znalazł się przy słupku, ujął go oburącz tuż nad kijkiem.
- Trzymaj się! Jeszcze trochę! - przemówił do uwieszonego na kijku mężczyzny.
Ten wpatrywał się w Piotra szeroko otwartymi oczami. Wykrzywiona grymasem strachu twarz była ledwie widoczna spod kaptura staromodnego zielonego skafandra.
Piotr obejrzał się. Widział za sobą skupioną, pobladłą z wrażenia twarz Anny. Dalej ukazały się postacie kilku narciarzy, którzy dosłyszeli wołania o pomoc.
Ci zorientowali się natychmiast w sytuacji. Jeden z nich podłożył się obok Anny i uchwycił drugą nogę Piotra. Pozostali ujęli nogi obydwojga leżących. Powstał żywy łańcuch, piramida, której wierzchołkiem był Piotr.
- Nie puszczaj jeszcze kijka! - rozkazał.
Piotr zdjął rękawiczki dla wzmocnienia uchwytu, w który ujął nadgarstki ratowanego mężczyzny.
- Teraz! Pół metra! - zawołał za siebie. - Jeszcze trochę!
Żywy łańcuch drgnął i podciągnął leżących ratowników, a poprzez nich i ratowanego, tak że nie wisiał już na wystającym ze śniegu słupku. Nastąpił najbardziej krytyczny moment w akcji.
Słupek, który mężczyznę uratował, stał się teraz przeszkodą, bo znalazł się w zamkniętym pierścieniu z ramion Piotra i ratowanego. Aby dalszy ruch był możliwy, pierścień ten trzeba było na chwilę rozewrzeć, a to znaczyło, że obcy musiał zawierzyć uchwytowi jednej tylko ręki Piotra. Na szczęście teraz już znaczną częścią ciała leżał na śniegu i tylko stopy z nartami wystawały poza krawędź ściany Zorientował się w sytuacji i przejął inicjatywę.
- Na raz?dwa?trzy puścisz moją lewą rękę i złapiesz ją znowu po drugiej stronie tego palika! Jasne? - wykrztusił.
- Jasne! Ty odliczasz! - odpowiedział Piotr.
Wypowiadając „trzy”, mężczyzna wypuścił kijek z tej ręki, która nie była uwięziona w skórzanej pętli kijka. Piotr zwolnił uścisk i ratowany szybko przełożył rękę na drugą stronę słupka, gdzie uchwycili na wzajem swoje nadgarstki w prawidłowym chwycie ratowniczym. Poprawili w podobny sposób drugi chwyt i dalej akcja pomocy potoczyła się już bez przeszkód.
Po licznych okrzykach radości, podziękowaniach i wzajemnym poklepywaniu się po ramionach pomagający w akcji narciarze ruszyli w swoją drogę i młodzi pozostali z uratowanym we troje.
- Dziękuję wam... Dziękuję ci,... Piotrze!
- To ty?!... To pan?...
Piotr, któremu zmieniona przeżyciem twarz obcego mężczyzny od pewnego czasu wydawała się dziwnie znajoma, rozpoznał go teraz.
- To pan? Pan Derwin, prawda? - także Anna rozpoznała twarz i głos pisarza, przypomniawszy sobie spotkanie z autorem i wcześniejszą rozmowę na jego temat z Piotrem i Agatą, przy śniadaniowym stoliku.
Derwin spojrzał pytająco na Piotra.
- To jest Anna, nasza koleżanka z uczelni, a od wczoraj przyjaciółka. Mogę cię tak nazwać, Aniu, prawda? Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Ania zna pana z wieczorku autorskiego. Rozmawialiśmy też o panu... Tak tylko ogólnie dotychczas - dodał.
Derwin jeszcze raz serdecznie podziękował młodym za ratunek. Wyprostował z grubsza na kolanie kijek i rozstali się.
Przygoda sprawiła, że Piotr i Anna jechali spokojnie, niedaleko siebie, bez wigoru i entuzjazmu. Na dole znaleźli się w pobliżu schroniska na Kalatówkach, widocznego na przeciwległym stoku, za potokiem. Wydawało im się, że w jednej z sylwetek czerniejących na tle śniegu rozpoznają Agatę.
...
Następnego dnia, w ciepłe, słoneczne południe, Piotr i Agata wybrali się na spacer na nartach. Sunęli wolno w stronę Suchego Żlebu, wzdłuż drogi, którą wiódł szlak na Giewont – teraz, zimową porą, ledwie przetarty. Skręcili pod las i szli jego skrajem, tak aby nie tracić kontaktu ze słońcem. Zatrzymali się na małej, ustronnej polance wcinającej się między świerki. Atmosfera była dziwnie rozleniwiająca i nie mieli ochoty na żaden wysiłek. Zdjęli narty i oparli je o pień przewróconego drzewa tak, że mogli ułożyć się na nich jak na leżakach.
- Chcesz o tym rozmawiać? - spytała Aga po długiej chwili milczenia.
Rozumieli się i wyczuwali zbyt dobrze, aby Piotr udawał, że nie wie, o co chodzi. Od powrotu z wyprawy na Kasprowy Wierch zapanowało między nimi niezwyczajne napięcie. Byłoby wielką przesadą powiedzieć, że atmosfera stała się lodowata, ale z pewnością się ochłodziła. Agata widziała, że Piotr jest nieswój i że coś go uwiera. Wzrok Piotra często umykał i między młodymi zapadało niechciane, kłopotliwe milczenie.
Dziewczyna zauważyła, że także Anna stała się mniej rozmowna, a nawet po trochu schodzi im z drogi, nie garnie się do nich. Dla Agaty było jasne, że między Piotrem i Anną nie zaszło nic rzeczywiście poważnego. Była całkowicie pewna zarówno jego uczuć jak i szczerej uczciwości. Coś jednak zajść musiało i Agatę dręczyła raczej ciekawość niż niepokój.
- Nie... Nie chcę. Nie ma o czym mówić - odparł po namyśle.
- Wiem, że nie ma o czym mówić. To znaczy wiem, że nic się nie stało takiego, o czym mówić byś musiał. Ale jednak stało się coś, o czym mówić nie chcesz...
Wprawione w ruch myśli Agaty nabierały rozpędu i parły ku rozwiązaniu zagadki.
- Ale czy naprawdę nie chcesz?... - zastanawiała się na głos. - Może nie możesz? Kiedy prawdziwy dżentelmen nie może mówić? Ano wtedy, kiedy musi strzec tajemnicy, którą dzieli z kobietą! Nie musisz mi przytakiwać... Wystarczy, że nie będziesz zaprzeczał, gwałtownie zaprzeczał.
Piotr nie miał na razie powodu zaprzeczyć i Agata snuła dalej dedukcyjne rozumowanie.
- Wiem, że nie byłbyś w stanie zdradzić mnie nawet myślą. Wiem, jaką mam moc nad tobą - Agata wprowadziła ton żartobliwy, intuicyjnie unikając formy dochodzeniowego przesłuchania.
- No, no! - zaprzeczył łagodnie Piotr. - Czy nie jesteś nazbyt pewna siebie i swoich wdzięków?
- Wdzięków? Trochę też, przyznaję. Wiem, że ci się podobam. Ale przede wszystkim jestem pewna ciebie! Twoich uczuć i twojej prawości! - odpowiedziała cicho i bardzo poważnie, kładąc swoją dłoń na jego ręce.
- A skoro o wdziękach i urokach mowa! - podjęła wątek. - Ania roztacza ich wokół siebie bez miary. I nie uchodzą one twojej uwadze, prawda?
- Ano, nie uchodzą. To jest piękna dziewczyna! - potwierdził Piotr zaczepnie.
-... I nie ukrywasz swego podziwu. Ja wiem, to jest z twojej strony forma niewinnego komplementu. Ale może Ania odebrała to inaczej? Może uznała to za wyznanie? Zaczepkę? Propozycję, na którą ci odpowiedziała?...
- Nie, skądże! - zaprzeczył Piotr, ale zaprzeczenie było od gwałtowności dość odległe i Agata uznała je za potwierdzenie swoich domysłów.
- Piotr! W tym miejscu rwie mi się nić! Jak ona zareagowała? Wyszła ci naprzeciw, czy odrzuciła ofertę? Poczekaj... To jest nie tylko piękna, ale i bogata duchowo kobieta. Chcę wierzyć... Tak! Wierzę, że postawiła tamę przed twoimi domniemanymi awansami. To jest wspaniała dziewczyna i jestem pewna, że zrobiła to w jakiś niezwykły i subtelny sposób?!...
Aga patrzyła na Piotra, chcąc wyczytać odpowiedź nie ze słów, których nie oczekiwała, lecz z wyrazu twarzy i oczu... I odczytała tę odpowiedź; znalazła potwierdzenie w jego spojrzeniu, które na nią skierował – pełne podziwu i zachwytu.
- No widzisz! Cieszę się bardzo, że mi to wszystko opowiedziałeś!
- Ja?! Opowiedziałem?! - oburzył się Piotr, szczerze i gwałtownie tym razem.
- No... nie słowami, to prawda. Ale tym, że nie potrafisz i z pewnością w głębi serca nie chcesz niczego przede mną ukryć. I cieszę się tym, że nie potrzebuję boczyć się i dąsać na Anię! Szkoda by mi było, bo bardzo ją polubiłam! Powiedz mi chociaż, że mogę spokojnie ją lubić nadal. To możesz powiedzieć, a jako dżentelmen nawet powinieneś!
- Możesz, Aguś! To jest dziewczyna jak złoto i w żadnym momencie nie dała ci powodu do zazdrości. I ja zresztą też nie!
Agata przysunęła się do Piotra i objęła go z czułością.
- A jednak coś się stało... Może kiedyś... kiedyś jednak mi to opowiesz! - powiedziała cicho, zanim długi, miękki pocałunek złączył ich usta.
...
Było późne popołudnie. Szarzało. Piotr leżał na tapczanie z przymkniętymi oczami. Ogarnął go błogi nastrój podobny do tego, jaki odczuwa ktoś, komu pieszczotliwie grzebie się we włosach. Błogostan potęgowały ciche odgłosy krzątaniny Agaty. Z powodu jej okresowej niedyspozycji nie mogli zażywać swobodnie miłosnych pieszczot. Agata nie kładła się koło chłopca, aby nie podniecać go swoją bliskością i nie wzbudzać pożądania, którego nie mogła zaspokoić.
Słyszał szmer rzeczy, przekładanych i porządkowanych po raz dziesiąty, z łazienki dochodził plusk wody towarzyszący przepierce całkiem jeszcze czystych rajstop, majtek i skarpet...
W banalne, ledwie zauważalne łazienkowe dźwięki wmieszało się delikatne pukanie do drzwi. Dosłyszała je także Aga. Wycierając w ręcznik mokre ręce, rzuciła po drodze spojrzenie na Piotra i otworzyła drzwi.
- Oho! Widzę, że trafiłam na typową scenkę rodzinną! Pan i władca w trudzie i znoju mozoli się nad rozwiązywaniem poważnych problemów tego świata, a jego kobieta oddaje się płochym rozrywkom w postaci prania i sprzątania! Może i przeszkadzam, ale nie dam się wyrzucić, bo mam sprawę, której nie da się odłożyć na później.
- Wejdź! Nie przeszkadzasz, skądże! - Aga nieoczekiwanie objęła i ucałowała Anię w policzek.
Anna zdziwiona i mile zaskoczona aż tak serdecznym przyjęciem spojrzała nad ramieniem Agaty w stronę Piotra, który właśnie podniósł się żwawo z legowiska. Jego spokojny uśmiech zrozumiała jako zapewnienie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Domyśliła się, że para przyjaciół rozmówiła się i usunęła nieuzasadnione podejrzenia.
- Jakaż to sprawa nie cierpi zwłoki? Masz jakieś wiadomości? Czy może twój Stefan przyjeżdża wcześniej? - próbował zgadnąć Piotr.
- Nie! Nie przyjeżdża jeszcze i bardzo mi z tego powodu smutno, kiedy tak na was patrzę - przy tych słowach Ania spoglądała nie tyle na gospodarzy, co na ich obszerne łoże. - A sprawa mieści się tu, w tym termosie!
Ania pokazała przedmiot, który chowała dotąd za sobą.Był to srebrzyście połyskujący słój-termos z dużym zakręcanym wieczkiem.
- Co to może być? Przecież nie kawa... Może jakiś bigos?... - zgadywała Agata.
- Ciepło, ciepło... chociaż wręcz przeciwnie, bo lodowato! To są lody, moi mili, lody! A wiecie skąd? Z „Lodowego Pałacu”, z tej lodziarni przy Krupówkach, którą tak zachwalaliście.
- A to ci wspaniała niespodzianka! Byłaś w mieście? I chciało ci się targać ten słój taki kawał drogi?
- No... Wiecie... Nie utrudziłam się znowuż aż tak bardzo. Barman w Pałacu zorganizował mi termos, a ten młodzieniec z naszej recepcji znalazł się w pobliżu – z pewnością zupełnie przypadkowo – i przywiózł mnie swoim łazikiem.
- Aniu! Czy ty kiedykolwiek masz jakiekolwiek kłopoty i trudności w życiu? - spytała Agatka z podziwem.
- Jasne, że mam! Ale jakoś zawsze mnie ktoś wesprze pomocnym ramieniem!
-...I zwykle okazuje się, że jest to męskie ramię!
-... Kiedy się nad tym zastanowię... Tak, istotnie.
Żartując i przekomarzając się, łasowali lody z orzechami i bakaliami. Mimo że nieco już zmiękły, a może właśnie dlatego, były rzeczywiście wspaniałe i Ania wysłuchała mnóstwa wyrazów zachwytu.
- Zakopane ma jeszcze jedną atrakcję... - otworzył nowy temat Piotr. - Słyszałyście pewnie o Antałówce? A może już tam byłaś, Aniu?
- Nie, nie byłam. I niewiele słyszałam. Ma tam być ponoć jakieś kąpielisko. Czy o tym mowa?
- O tym. Ale to nie jest byle jakie kąpielisko miejskie, w krytej hali. Ono jest na otwartym powietrzu, także teraz, w zimie. A zasilane jest wodą z ciepłych źródeł. To jest po drugiej stronie miasta. Musi być stamtąd piękny widok na Giewont. Pławić się w ciepłej wodzie, wśród kłębów pary i spoglądać na panoramę ośnieżonych szczytów... Co o tym myślicie?
Kobiety były zachwycone pomysłem.
- Ale tym razem my organizujemy wyprawę, Aniu! - zastrzegła się Agata.
- Zgoda. Składam inicjatywę i trud w wasze ręce. Gdybyście jednak mieli trudności z transportem albo z biletami...
-..To uporamy się z nimi! Może nawet bez pomocy twojego wielbiciela z recepcji, Aniu. Prawda, Piotrze? - rezolutnie zapewniła Aga.
- Jeżeli i ty wykorzystasz swój nieodparty urok, to nie mam wątpliwości, że nam się uda - odpowiedział zagadnięty.
- No, proszę! A co ty zrobisz? Czy my słabe istoty mamy brać wszystko na swoje wątłe barki i biedne, zatroskane głowy? - obruszyła się Aga przy skwapliwym poparciu Ani.
- Ja?... Zapalę świece! Przepyszne te lody! Dopraszają się odpowiedniego nastroju.
- Tak!... Zrobi się jeszcze bardziej uroczo i przytulnie - ucieszyła się Anna. - Ale, ale! Czy nie obiecaliście opowiedzieć mi czegoś więcej o panu Derwinie? Po przygodzie na Kasprowym Wierchu interesuje mnie jeszcze bardziej!
- Wobec tego musi być także i macedońska kadarka! Tak jak sobie obiecaliśmy.
Chłopiec otworzył butelkę, napełnił lampki rubinowym winem i zapalił świeczki.
- To wino byłoby lepsze, gdyby pooddychało, postało otwarte kilka godzin albo i dzień cały. Ale i tak jest niezłe.
Piotr i Agata opowiedzieli o swoim pierwszym spotkaniu z Autorem. O tym, jak był świadkiem ich miłosnej schadzki w starym pocmentarnym parku. O szoku, jakiego doznali, kiedy dowiedzieli się, że tak naprawdę, to nie istnieją i są wytworem jego wyobraźni, postaciami z literackich tekstów.
- Jak to? Zmyślonymi postaciami? Chcecie powiedzieć, że was nie ma?! - Anna nie była pewna, czy dobrze zrozumiała, to co usłyszała. - To przecież absurd! Przepraszam!... Nie wiem, co mam myśleć!
- A jednak to prawda! Nasze życie składa się z epizodów, które on wymyśla i opisuje. Między nimi jest pustka. No, prawie pustka - tłumaczył Piotr.
- Pustka? Prawie pustka?... - nie rozumiała Anna.
- Grzegorz pozwala nam żyć także naszym samodzielnym życiem, poza jego świadomością. Twierdzi, że w ten sposób wzbogacamy jego fantazję o nasze własne doświadczenia, wrażenia i przygody.
- Grzegorz? Przecież on ma na imię Jerzy, Jerzy Derwin?
- To jego pseudonim literacki. Naprawdę nazywa się Grzegorz... - Piotr zawahał się. - Aga, jak on się właściwie nazywa? Chodzi mi o nazwisko.
- Nie wiem... Nie wiemy tego. Nie było o tym mowy.
- To jest niesamowita historia! Czy jednak nie zmówiliście się, żeby sobie ze mnie zażartować? Może to tylko opowiastka? Happening?
- Chcesz happeningu? Patrz! - odpowiedziała Agata.
Wyciągnęła rękę nad zapaloną świecą. Wolnym ruchem obniżała ją w stronę płomienia. Najpierw płomień, a następnie świeca przeniknęły przez dłoń. Kiedy Agata oparła dłoń o podstawkę, świeca zdawała się wyrastać wprost z ciała.
Anna patrzyła ze zdumieniem, znieruchomiała. Nagle wyciągnęła rękę w stronę drugiej świecy.
- Uważaj! - zakrzyknął Piotr. - Co ty robisz? Sparzysz się!
- Chcę wiedzieć... Może mnie też nie ma? Może ja też jestem zmyślona?... Aaa! Boli! - zwołała, kiedy poczuła dotkliwe pieczenie.
...
Był późny wieczór. Na przystanku, przy końcowej pętli czwórki, starszy, szpakowaty mężczyzna w grubej, zielonej kurtce oglądał czasopisma w oświetlonej witrynie kiosku. Opodal para młodych ludzi przytupywała z zimna. Wysoka smukła kobieta chowała twarz w futrzanym obramowaniu kaptura długiego, czarnego płaszcza. Mężczyzna opiekuńczo obejmował ją ramieniem.
Kołysząc się na nierównym torowisku i zgrzytając na zakręcie szyn, zajechał wreszcie tramwaj. Młody człowiek, z plecakiem i z nartami, wysiadł i pomógł wygramolić się z wagonu swojej towarzyszce, podobnie objuczonej.
- Ooo! Dobry wieczór, Aniu! - odezwała się dziewczyna z nartami.
- Cześć, Aga! Serwus, Piotrze! - odpowiedziała Anna.
- Dobry wieczór!... Dobry wieczór! - bardziej powściągliwe do powitania dołączyli obydwaj mężczyźni.
- Kto to był? - spytał Stefan, kiedy wsiedli do wozu. - Skąd ich znasz?
- Mieszkaliśmy razem w schronisku na Kalatówkach. Studiują. Agata jest na fizyce, a on na elektrotechnice.
- Sympatyczna para. Chyba ich już kiedyś widziałem. Ale, zaraz! Jak to: na Kalatówkach?! Przecież ty w tym schronisku jeszcze nigdy nie mieszkałaś! Wybierasz się dopiero za kilka dni!
- Masz rację, Stef. Przekręciłam coś. To musiało być gdzie indziej.
Anna zdjęła rękawiczkę i popadła w zadumę, wpatrując się w otartą dłoń, na której różowiła się spora różowa plama, ślad po niedawnym oparzeniu.
...
- Dobrze, że cali i zdrowi wrócili! - trochę do siebie, a trochę w stronę mężczyzny stojącego przed witryną mruczała starsza kobieta, która wyszła z kiosku, aby zamknąć drewniane okiennice. - Z tymi nartami w górach nigdy nie wiadomo, czy się gdzieś człowiek nie połamie albo we mgle w jaką dziurę nie wjedzie!
- O, tak! Ma pani rację! Wiem coś o tym! Coś podobnego przytrafiło mi się niedawno... Dobranoc, do widzenia! - odrzekł.
Dziwny mężczyzna w grubej, pikowanej, zielonej kurtce, który nie wsiadł do tramwaju, a i w kiosku niczego nie kupił, ruszył wolno w stronę osiedla, w ślad za parą młodych narciarzy, których jeszcze było widać w głębi ulicy, w mdłym, żółtym świetle sodowych żarówek nielicznych latarń.

_________________
Chcę tylko to, co mogę. Dlatego zawsze mogę to, co chcę.


22 sty 2009 8:54:26
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron