Parę dni temu napisałam w "Kryminałach" o Leslie Charterisie, twórcy Simona Templara. Kiedyś zaczytywałam się tymi opowieściami.
Ech, czasy młodości...
W 1938 r. pojawił się pierwszy film o przygodach "Świętego". Nosił on tytuł "The Saint in New York" i był ekranizacją powieści Charterisa o tym samym tytule. Rolę główną zagrał południowo-afrykański aktor Louis Hayward.
Od tego czasu wyprodukowano kilkanaście pełnometrażowych filmów i trzy seriale o Simonie Templarze. Ostatnim filmem jest "Święty" z Valem Kilmerem (1997). Jest to typowa hollywoodzka produkcja i w mojej opinii zupełnie pozbawiona specyficznego klimatu książek Charterisa - można raz obejrzeć i wystarczy.
Dla mnie jedynym i niepowtarzalnym "Świętym" był i pozostanie Roger Moore z serialu "The Saint". Z jaką niecierpliwością wyczekiwałam na każdy następny odcinek!
Bardzo podobało mi się wprowadzenie odcinka. Uważam, że ten pomysł z krótkimi scenkami lub narracją, a potem - po wymienieniu nazwiska Simona Templara lub jego przydomku - pojawienie się aureoli nad głową Moora, był niezwykle efektowny. Ten serial po prostu miał swoisty, niepowtarzalny klimat, którego IMO nie da się powielić. No i ten motyw muzyczny, który do dziś czasem "chodzi mi po głowie"...
W przyszłym roku ma się pojawić kolejna ekranizacja przygód Simona Templara w reżyserii Barry Levinsona.
Poczekamy... obejrzymy... ocenimy...