Teraz jest 29 mar 2024 0:16:33




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 
W poszukiwaniu domu. 
Autor Wiadomość
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2008 17:30:16
Posty: 80
Lokalizacja: WodzisÂław ÂŚlÂąski
Post W poszukiwaniu domu.
Wena mnie trafiła, a oto efekty mojej całonocnej pracy. Mam nadzieję, że przypadnie ona do gustu :)
Miłego czytania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Prolog.

Epoka wielkich odkryć w dziedzinie astronomii, fizyki oraz techniki otworzyła pod koniec XXI wieku nowy rozdział w historii ludzkości. Po pierwszych nieśmiałych próbach eksploracji obszarów poza pasem Kuipera i obłokiem Oorta nasz gatunek rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę akcję badania Galaktyki w poszukiwaniu nowych światów i inteligentnych form życia, jakie spodziewano się zastać przynajmniej na niektórych z planet.
Pierwsze sto pięćdziesiąt lat upłynęło w ogólnoplanetarnym duchu pojednania i chęci poznania. Dopiero z czasem, gdy udające się coraz bardziej w głąb pustek kosmosu i coraz liczniejsze ekspedycje nie natrafiały na nic nowego pierwotny entuzjazm zgasł, a do głosu poczęły powracać stare antagonizmy i uprzedzenia. Zjednoczony do tej pory świat zaczął ponownie dzielić się i rozdrabniać na poszczególne, często agresywnie zwalczające się grupy. Niepokoje społeczne i ciągłe walki zaczęły stopniowo pustoszyć Ziemię i zmuszać coraz liczniejsze grupy ludzi do poszukiwania własnego azylu wśród gwiazd.
Tak rozpoczął się drugi rozdział historii podboju kosmosu, który nie ograniczał się już tylko do poszukiwania i katalogowania odkrytych światów. Na blisko pięćdziesięciu światach, które uznano za zdatne do kolonizacji zaczęły powoli osiedlać się uciekinierzy. Poza kilkoma przypadkami, gdy koloniści rzeczywiście byli uchodźcami większość wypraw sponsorowały i wspierały poszczególne frakcje, które dzięki osadnikom chciały zapewnić sobie kontrolę nad światami i ich zasobami, niezbędnymi do prowadzenia walki na powierzchni rodzimej planety, która już była niemal do cna wyeksploatowana i wyniszczona. Co zrozumiałe w końcu walka przeniosła się z powierzchni planety na jej orbitę, a w końcu na międzygwiezdne szlaki.
W tym momencie na Ziemi pozostały już tylko trzy liczące się w walce frakcje, które do tej pory zniszczyły lub wchłonęły pomniejszych rywali.
Pierwszą z nich była Federacja, działająca na obszarze dawnych Ameryk, która uzurpowała sobie prawo do zwierzchnictwa nad pozostałymi mianując się następczynią dawnych demokratycznych republik i zrzeszającej je Organizacji Narodów Zjednoczonych. Pod hasłami wolności i pokoju prowadziła wyniszczającą walkę nie uznając żadnego innego zwycięstwa jak tylko absolutne wyniszczenie wroga, dla którego w mniemaniu jej przedstawicieli nie mogło być nawet miejsca, jako dla elementu niebezpiecznego i nieprawomyślnego.
Drugą była wywodząca się z różnych grup religijnych fanatyków Liga Boska, która powołując się na brak obcych form życia we wszechświecie wyznawała dogmat o nieomylności Boga i jego proroków, z których ostatni obiecał im w imieniu ich stwórcy władzę nad całym rodzajem ludzkim.
Trzecią, nie mniej niebezpieczną, lecz najbardziej jeszcze ludzką, niezatraconą do końca w żądzy mordu frakcją było utworzone na obszarach dawnej Europy i części Afryki Cesarstwo, które powołując się podobnie jak Liga na brak inteligentnych form życia uznawała się za jedyną mającą prawo władania wszechświatem organizację.
Skutek takiej walki mógł być tylko jeden...
Gdy toczące już w przestrzeni międzygwiezdnej walki wkroczyły w swój kulminacyjny moment Ziemia została całkowicie pozbawiona dostaw z zewnątrz. Wyjałowione pustkowia, w jakie zamieniła się powierzchnia rodzimej planety nie były w stanie wyżywić ogromnej, bo mimo ciągłych walk dwudziesto miliardowej, populacji.
Walki weszły w ostateczną, najbardziej wyniszczającą fazę, gdy żadna ze stron nie wahała się przed użyciem najbardziej destrukcyjnych broni ze swego arsenału. W niebo poszybowały antyczne rakiety balistyczne z potężnymi, megatonowymi głowicami nuklearnymi, niszcząc największe skupiska ludności i instalacje obronne. Do zapasów słodkiej wody sabotażyści dosypywali na wyścigi kolejne śmiercionośne szczepy zarazków, które pochłaniały miliony ofiar. Nad całymi połaciami ziem roznosiły się gęste smugi trujących gazów, które dziesiątkowały całe życie biologiczne planety.
Po zaledwie kilku dniach wymiany morderczych ciosów pozostali przy życiu przywódcy wojujących frakcji spostrzegli dopiero skalę zniszczeń. Atmosfera, pełna zabójczego promieniowania nie nadawała się do życia. Zapasy wody i żywności uległy zniszczeniu. Z dwudziestu miliardów ludzi pozostała ledwie kilku milionowa garstka.
Rozpoczęła się paniczna ucieczka z powierzchni zniszczonej wojną planety, którą udało się przetrwać mniej niż kilkuset tysiącom istot. Targana erupcjami wulkanów, potężnymi wyładowaniami atmosferycznymi i szarpana przez gigantyczne fale morskie ziemia pochłaniała dorobek tysiącleci i niezliczonych pokoleń.
Pozostali przy życiu ostatni mieszkańcy Ziemi rozeszli się, by na własnych planetach i we własnym gronie odbudowywać to, co uważali za swe dziedzictwo. Podział, który rozpoczął się na Ojczystej planecie teraz, gdy walczące strony dzieliły dodatkowo całe lata świetlne zaczął się pogłębiać. Choć żadna ze stron nie wyzbyła się myśli o zemście, to jednak dzielące je odległości oraz własne problemy związane z nowymi środowiskami, w których przyszło im żyć spowodowały zmniejszenie skali, w jakiej dochodziło do walk, by na okres blisko czterystu lat mógł zapanować pokój, jedynie z rzadka przerywany zbrojnymi utarczkami o mniej lub bardziej istotne spośród nowoodkrytych światów.
Przełomem było odkrycie Edenu.
Odkryty niemal w tym samym czasie przez wszystkie trzy frakcje świat był wręcz łudząco podobny do dawnej, zniszczonej Ojczyzny. Pokryta w siedemdziesięciu procentach przez oceany, posiadająca trzy duże kontynenty planeta rozbudziła we wszystkich tęsknotę za dawno utraconym domem, którego już prawie w tym czasie nie pamiętano.
Pierwsze próby kolonizacji spotkały się z reakcją pozostałych stron konfliktu. Każda z frakcji uzurpowała sobie prawo do przejęcia Edenu na własność jako rekompensatę za wyniszczenie Ziemi przed dwie pozostałe grupy. Takie oskarżenie nie mogły w opinii żadnej ze stron ujść płazem przeciwnikowi, co automatycznie doprowadziło do kolejnego wielkoskalowego konfliktu, którego pierwsze fazy były momentami bardziej krwawe i brutalne niż te, które znano z historii. Trzydzieści lat walk nie doprowadziło do rozstrzygnięcia, ani nawet nie przybliżyło nikogo do zwycięstwa. Od trzydziestu lat potężne floty ścierały się ze sobą ponad błękitną powierzchnią wymarzonej planety i ponad niezliczoną ilością światów, pochłaniając codziennie tysiące ofiar. Końca nie było widać...


***********


Rozdział 1.

Stalowoszary wahadłowiec zbliżał się powoli ku otwierającym się w burcie wielkiego pancernika wrotom. Za rozsuwającymi się pancernymi płytami widać już było część obszernego, jasno oświetlonego hangaru. Stojące w głębi myśliwce kierowały swe orle dzioby w ich stronę, gotowe do natychmiastowego startu.
- Odległość tysiąc sto, prędkość dwieście, kąt wejścia zero. Jesteśmy na kursie.
- Doskonale, pani porucznik - odparł siedzący w fotelu drugiego pilota oficer. - Podniesiemy się tylko trochę... Parę metrów, żeby nie porysować im podłogi. Wiesz, jacy ci z obsługi potrafią być marudni o takie detale - dodał z uśmiechem.
- O tak. Zdążyłam się już o tym przekonać, kapitanie - przyznała kobieta uśmiechając się szeroko.
Jej delikatne rysy twarzy i ponętne usta przykuwały uwagę Stiepanowicza przez cały ich wspólny lot na Eden. Z chęcią zawarłby z młodą pilotką dłuższą, a i z pewnością bliższą znajomość, jednak wiedział, że nie będzie ku temu okazji. Ale może kiedyś...
Uśmiechnął się do siebie wyrównując delikatnie lot i sprawdzając wskazania przyrządów pokładowych. Wahadłowiec, równie stary, co wiszący na orbicie przed nimi pancernik był stosunkowo łatwy w pilotażu, więc najczęściej za jego sterami zasiadali niedoświadczeni piloci, jak młoda pani porucznik Yarvis. Jednak sto dwadzieścia lat temu, gdy jednostki takie jak ta stanowiły podstawę sił zaopatrzeniowych Floty ich prowadzenie było nie lada wyczynem i wymagało sporej wprawy, by bezpiecznie posadzić ją w hangarze. Wyciągnięty z muzeum pancernik nie posiadał jednak jak jego młodsi bracia systemów zdalnego pilotażu, więc do manewru dokowania niezbędny był drugi pilot.
Piotrowi nie przeszkadzała jednak ta nagła konieczność zasiądnięcia za sterami. Chętnie zgodził się pomóc młodej pilotce przy ostatnim manewrze.
- Odległość trzysta, prędkość sto, kąt zero.
- Wysuwam podwozie, obracam płaty. Gotowa do wejścia?
- Oczywiście - odparła pilotka kładąc dłoń na manetce kontrolującej siłę ciągu dwóch silników jonowych zamocowanych w bocznych gondolach podskrzydłowych. Choć włożyła w ostatnie słowo całą pewność siebie, to jednak nutka niepokoju przedarła się na zewnątrz.
- Bez obaw. Dasz sobie radę - dodawał jej otuchy Stiepanowicz, choć sam chciałby być tak pewien. Wypadki przy tego typu lądowaniach były naprawdę rzadkością, jednak sporo zależało od wyczucia pilota. Po minięciu pola energetycznego chroniącego wnętrze okrętu przed utratą atmosfery na każdy obiekt automatycznie zaczynała oddziaływać sztuczna grawitacja generowana przez pokładowy system stabilizacyjny. Cała sztuka polegała na doborze właściwego momentu zwiększenia ciągu silników. Zbyt późna reakcja spowodowałaby upadek maszyny na pokład i jego ciężkie uszkodzenie. Z drugiej zaś strony zbyt szybkie poderwanie jednostki groziło jej uderzenie w górną część wrót, co w efekcie nie tylko spowodowałoby zniszczenie generatora pola, ale również uszkodzenie znajdujących się w grzbietowej części wahadłowca zbiorników paliwa. Jeśli zakończyło się to tylko utratą paliwa, to można było mówić o szczęściu. Jednak równie dobrze przeskakująca z uszkodzonej instalacji iskra mogła spowodować jego zapłon. A wtedy z pilota i maszyny pozostawał pył...
- Odległość sto, prędkość pięćdziesiąt, kąt zero - w głosie Yarvis słychać było niepokój. - Osiemdziesiąt, sześćdziesiąt...
Dziób wahadłowca musnął już powłokę, która oblała go niczym woda zmierzając wraz zagłębianiem się maszyny w stronę kabiny pilotów, by po kilkunastu sekundach objąć również i ją.
- Spójrz w lewo. Obserwuj gondolę - nakazał Stiepanowicz, sam zaś spojrzał przez grubą, wypukłą szybę na prawo, by obserwować zbliżającą się ku silnikom osłonę hangaru. Położył swoją dłoń na leżącej na manetce dłoni młodej pilotki. Pod wpływem dotyku drgnęła, lecz nadal spoczywała na drążku. Kapitan czuł delikatne drżenie, które zdradzało niepewność i obawy kobiety.
Stiepanowicz spojrzał na prędkościomierz. Lecieli idealnie i jeśli tylko w ostatniej chwili nie zawiodą, to lądowanie będzie można uznać za wzorowe. Jeszcze tylko chwila...
Osmalona od płomieni silników pomocniczych osłona prawoburtowego silnika nieubłaganie zbliżała się do świecącej niebieską poświatą pola energetycznego, by w jednej chwili zetknąć się z nią i wywołać fale na jej powłoce.
Nagle poczuł, jak kobieta chce przesunąć drążek, by zwiększyć moc silników. Nie zezwolił jej na to ściśnięciem dłoni.
- Jeszcze nie - szepnął.
Mająca trzy metry średnicy gondola silnikowa dopiero na kilka centymetrów zagłębiła się w powłokę, a to było jeszcze zbyt mało, choć z każdą sekundą ta odległość rosła. Gdy całość już w trzeciej części znalazła się za ochronnym polem kapitan pchnął delikatnie manetkę gazu, a pokład pod nimi rozświetlił się na czerwono świadcząc o pojawieniu się siły utrzymującej jednostkę ponad powierzchnią. Im bardziej jednostka zagłębiała się we wnętrze okrętu, tym bardziej i szybciej Stiepanowicz zwiększał dopływ mocy do silników. Z zewnątrz w końcu zaczął docierać do kabiny warkot pracujących z pełną mocą silników.
- No to jesteśmy na miejscu.
Gdy tylko ogon wahadłowca schował się w hangarze zawieszone u sufitu światła zaczęły migać, a z głośników dobiegł ich poprzez grube blachy poszycia krótki, skrzekliwy sygnał, informujący o zamykaniu zewnętrznych wrót hangaru. Z głównego wejścia natychmiast wysypało się mrowie techników ubranych w pomarańczowe kombinezony robocze, pędzących do przerwanych przez ich przybycie prac. Kilku jednak ruszyło w ich stronę, by pokierować maszynę na właściwe miejsce postojowe.
- Dalej da pani sobie radę sama? - Zapytał odwracając głowę w jej stronę.
- Oczywiście, panie kapitanie - odparła wpatrując się w tablicę przyrządów. Stiepanowicz przyjrzał się jej uważnie i zauważył niewyraźny rumieniec na jej policzkach. Szybko skojarzył fakty i cofnął swoją dłoń.
- Bardzo przepraszam.
- Nic się nie stało. Dziękuję panu za pomoc - odpowiedział i spojrzała na niego obdarzając go ciepłym uśmiechem, od którego aż ciarki przeszły po plecach mężczyzny, a krew w żyłach zapłonęła.
- Niema za co - odwzajemnił uśmiech, lecz po chwili odwrócił głowę, by spojrzeć przed dziób maszyny, gdzie już ustawił się technik obsługi ruchu z pałeczkami świetlnymi w dłoniach. Zawzięcie machając nimi dawał im znak, by podążali za nim.
- A więc zaparkujmy to latające pudełko i miejmy trochę luzu.
- Rozkaz - odparła służbiście kobieta, co aż zdziwiło Stiepanowicza. Spojrzał więc na nią kątem oka. Na jej twarzy widać było teraz tylko czysty profesjonalizm, tak jakby nic nigdy się nie wydarzyło. Zastanawiał się chwilę, co mogło być przyczyną tak nagłej zmiany, gdy zauważył na pomoście wiszącym pod sufitem czwórkę ubranych w czarne kombinezony Korpusu Powietrznego pilotów uśmiechających się perfidnie i dyskutujących ze sobą z oczami wlepionymi w ich stronę.
Z pewnością dostarczyli im doskonały temat do drwin i plotek na długi czas.
Rzucił okiem na tablicę przyrządów i udając, że przełącza na niej jakieś kontrolki spojrzał jeszcze raz ukradkiem na porucznik Yarvis. Na jej twarzy nie widać było żadnych emocji, a oczy zdawały się być martwe. Z pewnością jak każdy początkujący pilot chciałaby prędzej czy później trafić za stery rasowej maszyny myśliwskiej, by móc walczyć i zdobywać coś, co ignoranci nazywają sławą. Z pewnością ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła były drwiny ze strony innych pilotów związane z tym incydentem.
Kapitan spojrzał ponownie w górę, lecz tym razem otwarcie, mając na twarzy najgorszy ze swych grymasów, który mógłby sam za siebie mówić - zabiję. Uśmieszki znikły z ust całej czwórki błyskawicznie, a ich wzrok jak gdyby nigdy nic powędrował gdzieś w bok. Tak jakby wszyscy absolutnie przez przypadek spojrzeli w ich stronę.
Stiepanowicz przyjrzał się im uważnie i zapamiętał ich twarze. Nie był mściwy, niech bogowie bronią, ale w tym wypadku uznał, że małe przytarcie uszu szukającym zabawy cudzym kosztem pilotom nie będzie niczym, co odbiegałoby od jego normalnego podejścia.

- Witaj Piotrze! - Rozległ się nagle głęboki, basowy głos. Stiepanowicz wspinający się po stromych schodkach hangaru, z przewieszonym przez ramię workiem z osobistymi rzeczami spojrzał w górę, by zobaczyć barczystego mężczyznę z pokaźnym brzuchem i równie pokaźnym obliczem ozdobionym bujnym wąsem o podkręconych końcówkach. Dopełnieniem tej niezwykłej twarzy była gęsta, choć przetykana już miejscami siwizną czupryna, oraz wykrzywione w niemalże wiecznym uśmiechu usta. To nie mógł być nikt inny, jak tylko Thomas Pawłow.
- Witam koman... - Zaczął, lecz w pewnym momencie jeden szczegół przykuł jego uwagę. - Admirale? Cóż to się porobiło, Thomasie!
Mężczyzna chwycił się za boki i zaśmiał rubasznie.
- Doceniono mnie i dano pod komendę cały ten bajzel - odparł. - A u ciebie widać nadal tylko cztery paseczki. Cóż to? Naplułeś komuś w zupę?
- Nie do końca - odparł ostrożnie Piotr kończąc wspinanie się po stopniach wykonanych z kratownicy i widząc za plecami admirała wianuszek oficerów z bardzo nietęgimi minami. - Choć niewiele się mylisz. Cóż to za komitet?
- Ach, to twoi nowi współpracownicy - odparł dowódca pancernika wskazując zamaszystym ruchem dłoni na zebranych oficerów. - Kapitanowie drugiej rangi Muenser, Wielicki, Young, Jean i Khabir.
Stiepanowicz wyprężył się na baczność, strzelił obcasami i zasalutował zebranym oficerom. Cała piątka poszła w jego ślady i oddała salut nie zmrużywszy przy tym nawet oka.
- Witam panów. Jestem Piotr Stiepanowicz, kapitan pierwszej rangi - przedstawił się formalnie, po czym podszedł do stojących w niewielkim półkolu mężczyzn i podał dłoń każdemu z nich. - Miło mi będzie z panami współpracować.
Rezerwa wobec niego, jaka wręcz biła od nich była nie do ukrycia. Przez krótką chwilę, gdy ściskał podobnie chłodne dłonie zastanawiał się, co mogło być przyczyną tego drętwego przyjęcia, lecz szybko zrezygnował z dociekań.
- Jak minęła podróż? - Zagadnął admirał odciągając go od stojących nadal na swych miejscach jak posągi oficerów.
- Całkiem przyjemnie - odparł Piotr ruszając oszklonym korytarzem wraz z Pawłowem. Przez ciągnące się całą długością wzdłuż hangaru pancerne szyby widać było zaparkowane rzędem myśliwce, maszyny szturmowe oraz wahadłowce zaopatrzeniowe i ratownicze. Wokół praktycznie każdej maszyny kręcił się jeden, a czasem i kilku ubranych w odblaskowe kamizelki robocze techników. Bieżące przeglądy maszyn i ich wieczne remonty zapełniały tym ludziom cały czas. Od ich pracy zależała zdolność bojowa floty. Praca często niedoceniana, czy wręcz pomijana w sprawozdaniach.
- Miałeś nawet okazję popilotować sobie - dodał ze śmiechem Thomas. - I jak? Zapomniałeś już pewnie jak prowadzi się tego trupa?
- Gdybym zapomniał, to teraz zeskrobywałbyś mnie z pokładu - odparł Stiepanowicz.
- Czyżby ta młodziutka panienka była taka słaba?
- Ależ skąd - zaprzeczył energicznie, choć sam zdziwił się, dlaczego aż tak. - Po prostu brak jej wprawy, a stare Taurusy są ciężkie w takich warunkach do sterowania.
- Uhmmm... - Mruknął ze zrozumieniem Pawłow spoglądając na kapitana. - No nic. Grunt, że wszystko przebiegło bez zgrzytów - podsumował.
- Nie zupełnie - odparł Piotr zatrzymując się nagle i spoglądając w stronę hangaru.
- Co się stało? - Zapytał admirał.
- Widzisz tamtą czwórkę stojącą na pomoście - odparł po chwili wskazując podbródkiem kierunek, gdzie na kładce ciągnącej się nad główną płytą stało czterech mężczyzn opartych o balustradę.
- Widzę. Co z nimi?
- Mam dowodzić twoją grupą, tak?
- No tak - przytaknął Pawłow przyglądając się Stiepanowiczowi i zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Więc, w czym rzecz?
- Zastanawia mnie skąd nagle piloci mają czas, by idiotycznie przyglądać się cudzej pracy - mruknął. - Kto tymi baranami dowodzi?
- Wielicki! Do mnie!
- Słucham, admirale? - Oficer zmierzał szybko w ich stronę.
- To wasi piloci?
- Ci czterej? Tak, z mojej eskadry - odparł nieco niepewnie.
- Oni i reszta pańskiej eskadry do symulatorów. Ale natychmiast! - Rozkazał Stiepanowicz spoglądając twardo na niskiego blondyna, który aż otworzył oczy z wrażenia. - Po ćwiczeniach dla tej czwórki karny dyżur.
- Oczywiście, kapitanie. Ale mógłbym wiedzieć, dlaczego wydaje pan taki rozkaz?
- A kto to do jasnej cholery widział, żeby pilot stał jak gówno w polu i nic nie robił? - Piotr warknął na oficera. - Przekazać pozostałym dowódcom eskadr. Wykonać!
- Tak jest! - Posłusznie odparł oficer stukając obcasami i prężąc się na baczność. Szybko odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę grupki mężczyzn stojących nadal na swoim miejscu i ze zdziwieniem obserwującym całą sytuację.
- Ładnie zacząłeś - mruknął Pawłow, gdy Wielicki zrównał się już z pozostałymi dowódcami eskadr i przekazywał im rozkaz. Po chwili wszyscy wyciągnęli komunikatory, by przekazać rozkazy swoim podwładnym. Piotr z niemałą satysfakcją przyglądał się jak czwórka stojąca na pomoście wsłuchuje się w rozkaz, by pędem rzucić się w stronę wyjścia z hangaru. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Och, przesadzasz... Chodźmy.
Obaj w milczeniu ruszyli korytarzem w stronę jego rozwidlenia mijając po drodze marynarzy idących objąć akurat służbę, kończących ją, lub akurat korzystających z chwili odpoczynku. Na końcu głównego korytarza stały trzy kabiny turbowind, którymi mogli dostać się na inne pokłady ogromnego statku. Gdyby nie one i system wewnętrznych kolejek serwisowych poruszanie się po liczącym pięć kilometrów długości, wysokim na tysiąc metrów i szerokim niemal na osiemset metrów pancerniku byłoby niemal niemożliwe. Dzięki gęstej sieci połączeń dotarcie z dziobowych sekcji na samą rufę trwało zaledwie kilka minut.
Gdy doszli na miejsce zwolniła się akurat jedna z kabin, a czekający na jedną z nich podoficer widząc zmierzających w jego stronę starszych stopniem mężczyzn cofnął się i ustąpił salutując przy tym. Obaj z oficerowie zwrócili salut i podziękowali.
Gdy znaleźli się w kabinie Pawłow wybrał na panelu kontrolnym poziom czternasty, który był poziomem dowodzenia, na którym umiejscowione były główne centra kontroli, sterowania, jak również główny moduł komputera pokładowego. Ze względu na swoje znaczenie pokład ten był niejako osobną częścią okrętu otoczoną dodatkowym, grubym na kilka metrów pancerzem tytanowym, wyposażonym nawet we własne, niezależny układy zasilania i podtrzymywania życia.
- Dobra. Ty to ty, czy może ty to nie ty? - Zapytał Pawłow, gdy tylko kabina ruszyła.
- Słucham? - Zapytał zdziwiony Stiepanowicz spoglądając z rozbawieniem na admirała.
- No pytam o rzecz chyba prostą, co nie?
- Wybacz, ale zupełnie cię nie rozumiem.
- Nie, to ja ciebie nie rozumiem - zaprzeczył Pawłow dźgając palcem w pierś kapitana. - W życiu nie przypominam sobie, byś tak zjechał człowieka w pięć minut po znalezieniu się na pokładzie jakiejkolwiek łajby.
- Miałem swój powód - Piotr mruknął od niechcenia i odwrócił głowę. - Nadzwyczajna sytuacja po prostu.
Pawłow uśmiechnął się szeroko prezentując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Ty myślisz, że jak pięćdziesiątkę ma człowiek na karku, to ślepy się staje? Oj... Ja tam dużo widziałem. Miło się gruchało z tą małą, co nie? - Pawłow mrugnął porozumiewawczo do Stiepanowicza, który stanął jak wryty w miejscu. - Ojojoj... Z tego miejsca tam dużo było widać - stary admirał zarechotał.
Drzwi kabiny otwarły się z lekkim sykiem. Byli na miejscu. Pawłow ruszył przodem, a kapitan ruszył pół kroku za nim. Idąc szerokim korytarzem mijali kolejne drzwi i śluzy prowadzące do pomieszczeń.
- Masz teraz zamiar mnie zrugać za moją decyzję? - Piotr przerwał w końcu milczenie czując, że zaraz się wścieknie. Może i niepotrzebnie tak szybko zdecydował się utemperować pilotów. Mógł odczekać.
- Ależ skąd! - Żachnął się Thomas, a z jego głosu znikła prześmiewcza nuta. - Zajmij się dziewuchą, boś młody jeszcze. A tych gówniarzy też trzeba poustawiać na miejsca. Ja nie mam na to czasu, a twój poprzednik to było ścierwo jakieś tępe. Skończył z resztą jak na ścierwo przystało - skwitował i zatrzymał się przed jednymi z drzwi w połowie korytarza. Przesunął płytką identyfikatora, którą wyciągnął z kieszeni munduru przed czytnikiem, po czym właz schował się w ścianie. - Właź.
Stiepanowicz przekroczył próg i wszedł do środka. Szybko rozejrzał się po stosunkowo niewielkim pomieszczeniu.
- Co to jest? Centralny zsyp nieczystości?
- Nie. To moja kajuta - zaśmiał się za jego plecami Pawłow.
- Nie żartuj. Cesarską Marynarkę Wojenną obowiązują przecież pewne normy sanitarno - epidemiologiczne.
Admirał roześmiał się na głos i spojrzał na młodszego mężczyznę.
- Dobre! Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem. Rozgość się.
- Dzięki - odparł kapitan zrzucając swój worek na podłogę, a właściwie na jakąś stertę dokumentów leżących w skrzynkach. Spora część papierów walała się po całej podłodze, bądź leżała w jakimś niezrozumiałym dla niego porządku na niewielkim stoliku po środku pokoju. Dwa foteliki należące widać do kompletu zasypane były wymiennymi kartami pamięci, kolejnymi papierami i czymś, co przy dużej dozie optymizmu można było nazwać ubraniem, choć obecnie wyglądało odpychająco.
- Kawy? - Zawołał Pawłow z sąsiedniego pomieszczenia.
- Może być, o ile nie zaczęła już żyć własnym życiem.
- Bez obaw. Najpierw ją zabiję - odparł rozbawiony admirał. - Zrzuć rupiecie z fotela i usiądź.
Kapitan podszedł do jednego z foteli i przechylając go pozbył się zawartości. Usiadł i zaczął dokładniej rozglądać się po pokoiku. Sześć na sześć, jak ocenił na oko. Całkiem sporo, a przynajmniej byłoby sporo, gdyby nie chaos panujący dookoła.
- Myślałeś kiedyś o posprzątaniu tego?
- No co ty, żartujesz? - Odparł ze śmiechem Thomas wyłaniając się z sąsiedniego pomieszczenia niosąc dwa kubki buchające parą. - Trzymaj.
- Dzięki. Cóż to za okazja, że zapraszasz mnie w swe skromne progi? Mam się tylko nawdychać zarodników tropikalnych bakterii, zapić je kawą i wyciągnąć kopyta?
- Nie do końca, choć jesteś bliski prawdy - Pawłow również zrzucił zajmujące drugi fotel dokumenty i usiadł w najwidoczniej przyciasnawym dla niego fotelu. - Widziałeś już ten syf troszkę, prawda?
- Jeśli chodzi o twoją kajutę...
- Koniec żartów, Piotrze - przerwał mu admirał.
- Co się dzieje? - Zaniepokoił się Stiepanowicz.
- Jest źle - odparł po chwili Thomas. - Dziadowsko źle. Czytałeś ostatnie raporty?
- W Akademii nie miałem z nimi styczności. Znam fakty tylko z oficjalnych komunikatów.
- Więc guzik znasz - skwitował starszy mężczyzna machając lekceważąco ręką. - Według naszej propagandy już sto razy zwyciężaliśmy nad Edenem, a że go jeszcze nie mamy, to tylko wina bogowie wiedzą, czego i kogo. Mówi ci coś Cieśnina Widm?
- No tak. Wąski przesmyk pomiędzy pięcioma gromadami czarnych dziur na trasie między Wahabi a Phobos, w głębi przestworzy Ligi.
- Brawo. Astrografia nie poszła w las. Poczekaj.
Pawłow zaczął grzebać w pobliskiej kupce dokumentów, przeglądając ich nagłówki i odrzucając coraz to kolejne arkusze. W końcu natrafił na poszukiwany przez siebie i wręczył go Stiepanowiczowi.
- Co to?
- Czytaj.
- Raport sytuacyjny na temat... - Piotr zagłębił się z lekturę dokumentu. - Czy to żart?
- Nie. To smutna prawda.
- To równie dobrze może być dezinformacja. Prosiłeś o potwierdzenie?
- Uhmmm... Pięć razy - odparł admirał kiwając głową. - Aż w końcu się wściekli i przysłali mi specjalnie jegomościa ze sztabu, który osobiście potwierdził wszystko. Dwunasta Flota nie istnieje - dobitnie podkreślił ostatnie zdanie.
- W sumie to jeszcze nie koniec wszechświata.
- To koniec. Jest jeszcze gorsza wiadomość - zaczął Pawłow, po czym wstał z jękiem z fotela i podszedł do samotnie stojącej szafy w kącie pokoju. Otworzył szufladę i wyjął zaczętą już paczkę papierosów. - Zapalisz?
- Rzuciłem.
- Lepiej sobie zapal - doradził admirał.
- Skoro tak sądzisz... - Piotr wziął jednego papierosa z paczki oraz zapalniczkę laserową. Odpalił papierosa i natychmiast się zakrztusił. Dwa lata starał się rzucić to dziadostwo, kolejne dwa lata już nie palił. Organizm odzwyczaił się od dymu. - A więc co to za okazja, by mordować mnie kolejnym świństwem?
Pawłow wcisnął się ponownie w fotel, zaciągnął się dwa razy dymem, po czym spojrzał na niego.
- W czasie, gdy Dwunasta Flota biła się o nic z tymi fanatykami i traciła okręt za okrętem, pułk za pułkiem, nasz wywiad nie próżnował - podjął temat admirał. - Czy słyszałeś o projekcie "Astra"?
- Tak, to publicznie znana nazwa projektu "Gerium". Broń ostateczna, choć nic na jej temat nie wiadomo. Według propagandy ma to być jakiś rodzaj okrętu.
- Czym to jest nam nie wiadomo. Może cały projekt to bajka. Ale wiemy jedno dzięki naszym agentom. Federacja ma już własną cudowną broń, i to w dodatku w końcowej fazie budowy. Analitycy oceniają, że w ciągu dwóch miesięcy będzie gotowa do użycia.
- Ty żartujesz - odparł po chwili Stiepanowicz patrząc niepewnie na Thomasa. - Prawda?
- Synu, ja nigdy poważniejszy nie byłem i nie będę - Pawłow spojrzał na niego, a z wyrazu jego twarzy Piotr poznał, że tym razem żarty się skończyły.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję za uwagę :)
Proszę o przemyślane i sensowne komentarze...

_________________
Obrazek


06 paź 2008 7:50:09
Zobacz profil WWW
Użytkownik

Dołączył(a): 21 sie 2008 14:20:50
Posty: 131
eCzytnik: Boox X61S
Post 
Dobre. Zdecydowanie powyżej średniej na tym forum, jeśli chodzi o ilość i jakość (zwłaszcza gramatyka / ortografia). Niespecjalnie przepadam za tym gatunkiem (militarne s-f), ale przeczytałem bez bólu ;). Fabułę i charaktery trudno ocenić na podstawie tego kawałka - gdyż wygląda to jak początek dłuższego tekstu - ale wszystko zapowiada się ciekawie.

Jedyne co budzi moje niewielkie wątpliwości, to wstęp. M.in. sformułowanie "nasz gatunek" oraz skrótowość tej części tekstu pasuje raczej na intro do gry komputerowej niż wstęp do książki - takie mam odczucie.

Jeszcze jedna uwaga techniczna, może raczej generalna do forum niż w odniesieniu do tego tekstu. Przy przekroczeniu jednego, półtora, dwóch ekranów tekstu, może warto by, wrzucać od razu sformatowany plik (rtf, czy pdf) jako załącznik - co prawda każdy może skopiować i zrobić to sam, ale nie każdemu się będzie chciało. Dostęp do gotowca mógłby zachęcić więcej osób do przeczytania - bo zdziwię się naprawdę, jeśli wszystkim będzie się to chciało czytać bezpośrednio z posta.


06 paź 2008 9:00:28
Zobacz profil
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2008 17:30:16
Posty: 80
Lokalizacja: WodzisÂław ÂŚlÂąski
Post 
Grzmot - jest to dopiero początek, który przewałkowałem dziś w nocy, więc długa droga jeszcze przed tym... :wink:

Co do tekstu i jego długości... Każdy ma inny gust. Jeden woli tak, drugi inaczej. Jeśli zainteresowanie będzie, to i pojawią się załączniki do pobrania. Poza tym ilość ekranów zależy też od rozdzielczości :D

Wstęp jest pewną niedoróbką. Pisałem go już ostatkiem sił nad ranem, aby móc go zamieścić razem z pierwszym rozdziałem. Jest troszkę krótszy niż zamierzałem, planowałem szerzej opisać Eden, skąd wzięła się ta nazwa, a także skrót dotychczasowego konfliktu wokół tego świat. Opis dawniejszych dziejów wydaje mi się dostateczny :wink:
W dodatku w ogóle dotąd w swoich pracach nie sięgałem po prolog, ponieważ bazowałem na sprawdzonych już niejako fabułach, które powinny być znane odbiorcy. Tu musiałem zrobić wyjątek, by opisać historię, która doprowadziła do tej a nie innej sytuacji.

Dziękuję za komentarz i liczę na więcej :)

_________________
Obrazek


06 paź 2008 13:09:38
Zobacz profil WWW
Użytkownik

Dołączył(a): 21 sie 2008 14:20:50
Posty: 131
eCzytnik: Boox X61S
Post 
Właściwie to przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl (trochę późno, rano musiałem być nie do końca obudzony ;)) - czy tekst jest może zainspirowany serialem Battlestar Galactica lub grą Homeworld - bo i tytuł i środowisko wydają mi się mocno nawiązywać do tych tytułów? Ewentualnie czymś bardziej klasycznym zawierającym podobne motywy?

Ale - niezależnie od wszystkiego, moim zdaniem kawał dobrej roboty :).


06 paź 2008 14:25:56
Zobacz profil
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2008 17:30:16
Posty: 80
Lokalizacja: WodzisÂław ÂŚlÂąski
Post 
A żebyś wiedział, że gdy wyobrażałem sobie stojące w hangarze orlonose myśliwce miałem przed oczami cylońskie myśliwce :D Z głośniczków dobiegała mi nutka "Lords of Kobol", a sam pomysł sięgnięcia po stary sprzęt (wyciągnięty w muzeum pancernik) był rozszerzeniem nieco właśnie BSG... :wink:
Pomysł "broni ostatecznej" pachnie ciut "Gwiezdnymi Wojnami" z Gwiazdą Śmierci na czele :wink: A przy opisywaniu na początku lądującego wahadłowca jakoś moją wyobraźnią kierował siedzący głęboko w mej podświadomości widok podobnej konstrukcji z "FF:Wojny dusz".

W przyrodzie po prostu nic nie ginie, a motywy klonują się niczym wietnamskie trampki... :P

Jednak inne kwestie, takie jak bohaterowie, relacje pomiędzy nimi, a zwłaszcza akcja, jej rozwój i zakończenie mają być zupełnie inne niż te znane dotąd.
Takie są założenia. Jaki będzie efekt? Nawet diabli nie wiedzą... :wink:

_________________
Obrazek


06 paź 2008 15:41:57
Zobacz profil WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: