|
|
Teraz jest 26 lis 2024 5:53:13
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 3 ] |
|
Autor |
Wiadomość |
Konto usuniete
|
Mały fragment
Mały fragment z mojej powieści, jako próbka. Pozdrawiam czytelników
Rozdział V „Panzerwaffe”
Obywatele stolicy! Naczelny Wódz, Marszałek Polski Śmigły—Rydz, odgrodzony od Warszawy, a kierujący bezpośrednio grupą naszych wojsk na południowym wschodzie, nadesłał mi następujący ROZKAZ: należy bronić stolicy, albowiem z jej posiadaniem łączy się honor narodu. W ciężkich chwilach, które przeżywa armia należy pamiętać, że zwycięży w końcu męstwo i uporczywa walka, połączone z duchem ofensywy. Walkę tę należy prowadzić na wszystkich odcinkach bez wytchnienia i z wiarą w końcowe zwycięstwo. Czas pracuje dla nas! Środki wroga topnieją, a więc — działać i nie tracić ducha. Generał Dywizji Janusz Rómmel.
Takie oświadczenie pojawiło się tego dnia w Warszawie, siódmego września. Było również nadawane przez radio. Wszyscy o tym mówili: czyżby Marszałek obawiał się przegranej? Pomoc „sojuszników” Polski nie nadchodziła, w przeciwieństwie do niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Któryś z żołnierzy stwierdził, że „czuje już smród spalin”. Tomek natomiast znów czuł ogarniające go uczucie lęku.
Przedmieścia Warszawy były puste, jak nigdy dotąd. Kto tylko miał rozum, wycofywał się w głąb miasta, a za barykadami i rowami przeciwczołgowymi, za zaporami i działami, za nieruchomymi wagonami tramwajowymi i workami z piaskiem, za ciężkimi karabinami maszynowymi pozostali już tylko żołnierze. Ci zajęli wyznaczone im stanowiska, kompania obok kompanii, gotowi do odparcia ataku. Tomek, Mika i Janek znaleźli się przy dziale artylerii konnej, które miały zostać użyte jako broń przeciwpancerna. W rękach Tomka tkwił gotowy do strzału Mauser, ale czułby się pewniej mając Browninga, jak usadowiony paręnaście kroków od niego Białas. Wszyscy trzej schowani byli za nasypem zrobionym z worków wypełnionych ziemią i z gruzów, które ciężarówkami przywieziono z wnętrza stolicy. Czekali. Gdzieś w oddali rozległy się jakby strzały, chwilę potem głuchy dźwięk wybuchu dobiegł ich uszu. Rozgorzała zapewne walka, czołgi musiały być bardzo blisko. Tomek odszukał wzrokiem porucznika Owuskiego, który obserwował teren przed sobą przez lornetkę.
— Pamiętajcie! — zawołał do swojej kompanii Owuski. — Gdybym nie miał możliwości wydania rozkazu do odwrotu, wycofujecie się w stronę Stacji Filtrów! Tam jest zaopatrzenie, broń i amunicja! Cały ten posterunek ma być bezpieczny!
— Wycofujecie się… — mruknął Mika. — Chyba przewidział wynik bitwy…
— Ej, rozluźnijcie się! — rzucił do niego Białas. — Zobaczymy, kto tu się będzie wycofywał…
— Zakład, Białas, że twój tyłek będzie pierwszym, który będziemy oglądać? — powiedział do niego Jarek Futrzański, którego nazywali Futrzakiem. Białas tylko popukał się palcem w czoło.
— Mamy niewiele amunicji, nie strzelać bez potrzeby. — mówił porucznik Owuski. — Czołgi Panzer to naprawdę łatwy cel dla waszych granatów, a jeszcze łatwiejszy dla dział. Dlatego zróbcie wszystko, by choćby unieruchomić czołg… nasze działa zajmą się resztą.
— Taki jesteś dobry w starciu z czołgiem, Białas? — zapytał Futrzak, nie słuchając, co mówił porucznik.
— Dobra… kto pierwszy naszczy w gacie, ten nie może ich zmienić do końca dnia. — wpadł na pomysł Białas.
— Jakby tu, kretynie, było co na zmianę. — wtrącił się Mika. — Połowa naszych nie ma nawet hełmów.
— …nie wychylać się niepotrzebnie, już sam karabin maszynowy, jakim dysponują te maszyny może przerobić was na miazgę. — wydawał dyspozycje porucznik. — Pamiętajcie — celnie rzucony granat, a im bliżej czołgu, tym bezpieczniej dla was. Nie wpaść pod gąsienice!
— „Zwarci i zjednoczeni, zwyciężymy wroga”… — zacytował Białas. — Jak będziemy się jednoczyć, tak jak Wódz, to faktycznie zwyciężymy…
— Mógłbyś się w końcu zamknąć? — uciszył go Mika. — W końcu przegadasz przyjazd Niemców.
— Stary, nie denerwuj się. — uspokoił go Białas. — Ja tylko próbuję powiedzieć, że ktoś tu robi nas w konia…
—…jeśli przebiją się przez ten przyczółek, ratujcie, co się da! Każdy nabój jest cenny…
— Powstrzymamy ten atak, a już Zachód będzie wiedział, co zrobić z tą kolumną pancerną. — odezwał się Janek, ale nie uważał, że Mauser to odpowiednia broń na czołg. Rozległ się warkot silnika.
— Wstrzymać ogień! — wyszła komenda od jednego z oficerów. Motocykl zatrzymał się tuż przed nasypami, dwójka żołnierzy zasalutowała w biegu.
— Z setka czołgów, rozgniatają nasze posterunki jeden po drugim… — wydyszał jeden z nich do najbliższego oficera. — 4. Dywizja i chyba ci z Leibstandarte… rozbili naszą blokadę, kilka kilometrów stąd… jadą! Widziałem motory, wozy bojowe, piechotę, czołgi…
— Co to za czołgi? — zapytał któryś z oficerów.
— To jakieś lekkie maszyny, kapitanie… nie wiem, nie znam się… — odrzekł żołnierz. — Takie wąskie, krótkie lufy, proste gąsienice…
— To lekki Panzer. — stwierdził Owuski. — Używali ich w Hiszpanii.
— Zajmijcie pozycje na drugim przyczółku. — nakazał do dwóch żołnierzy kapitan. — Powstrzymamy atak? — zwrócił się do Owuskiego.
— Zobaczymy. Wracam do swojej kompanii. — powiedział ten, przerzucając swój karabinek przez ramię. — Powodzenia.
Posypały się rozkazy. Kilkunastu mężczyzn wycofało się nieco głębiej, szukając materiału na powiększenie barykady. Żołnierze przykleili się do dział, strzelcy dopadli do karabinów maszynowych, ukryci w dołach, za workami z piaskiem czy nasypami z wykopanej ziemi.
— Słyszycie? — zapytał Białas szeptem. Basowy łomot wypełnił ich uszy. Ziarnka piasku zaczęły tańczyć w powietrzu, worki z piaskiem trzęsły się z szelestem. Łomot nabierał na intensywności. Rozległ się chrzęst kół. W chwilę potem stało się — czołgi Pz.Kpfw widoczne już były gołym okiem jako czarne punkty na horyzoncie, jadąc wśród unoszącego się dymu. Gnały w szyku bojowym, jeden za drugim, parami czy w szerszym rozstawieniu. Wiele miało pootwierane włazy, z których wyglądali dowódcy czołgu. Towarzyszyły im transportery opancerzone, wozy bojowe, motocykle…
— Czekajcie na mój rozkaz, kulami pancerza nie przebijecie. — nakazał porucznik. — Gdy tylko któryś wychyli łeb na wierzch, macie mu go odrąbać! Wypatrujcie piechoty za tymi parszywymi maszynami, to będzie łatwy cel!
— Przygotować działa! — padł rozkaz, ale działa były gotowe już od dłuższego czasu. Czołgi nieco zwalniały. Niemcy poznikali w ich wnętrzach. Tomek nie wyglądał zza nasypu, ale czuł lekkie drżenie. W uszach brzmiały mu odgłosy silników niemieckich maszyn, a przecież były wciąż dość daleko. W powietrzu zadudniło. Kolumna czołgów zatrzymała się.
— Nie strzelać! — nakazał porucznik Owuski, przykładając lornetkę do oczu. — Kilku z nich wyszło przez włazy… jak karabiny maszynowe? — obsługa ckm—ów uniosła w górę kciuki.
W sekundę później, Tomek nie słyszał nawet własnych myśli, powietrze wypełniło się fruwającym pyłem, piachem i gruzem, odłamki latały z piskiem we wszystkie strony, ziemia drżała pod gąsienicami czołgów, karabiny maszynowe miotały kulami, działa podskakiwały do góry pod wpływem siły odrzutu. Tomek próbował ogarnąć sytuację, ale przez chwilę nawet nie mógł się ruszyć. Instynktownie wyczuł, że trzeba się wycofać, bo nadjeżdżające czołgi zgniotą go. Kilkanaście metrów od jego pozycji, niewielki domek runął jak kostki domina, obrócony w perz przez salwę z armaty czołgowej.
Tomek i Mika zsunęli się na brzuchach z nasypów. Józek został chwilę z artylerzystami, ale Mauserem i tak nie mógł wiele zdziałać, więc za chwilę podążył za nimi. Jak się okazało w ostatniej chwili — śmiercionośny Panzer wymierzył strzał w nasyp, na którym stało działo. Żołnierze stracili równowagę, staczając się w dół, ktoś wyleciał w powietrze. Chmura pyłu wzbiła się w powietrze i natychmiast opadła w dół, uniemożliwiając celowanie Polakom. Podstawa działa zazgrzytała, po czym stoczyło się ono w dół. Huknęło. Działo stanęło w płomieniach. Za pierwszymi szarżującymi czołgami pojawiały się kolejne, za którymi czaiła się już piechota.
Wszystko to działo się tak szybko, że Tomek dopiero po chwili przypomniał sobie, że wszyscy trzej tkwią na celowniku czołgu, tymczasowo schronieni za warstwą pyłu. Głowę miał wypełnioną jazgotem bitwy. Złapał się za hełm. Ryk silników mieszał się z grzmotem dział, krzyki i komendy nikły pod hurgotem toczących się gąsienic, całość spowijał kłąb siwo — szarego dymu. Tomek podniósł głowę — zobaczył Panzera na wprost od siebie, ustawiony do niego nieco bokiem. Rzucił się do ucieczki, mrużąc oczy. Zaraz jednak wstrząsnęła nim siła wybuchu, odrzucając go kilka kroków dalej. Skrzynie z amunicją obróciły się w wiór, raniąc kilkunastu polskich żołnierzy. Drzazgi ugodziły Tomka w twarz. Odszukał wzrokiem swojego Mausera, starając się nie wpadać w panikę. W wycofujących się kształtach rozpoznał swoich żołnierzy. Błysnęło, huk przekuł mu niemal błonę bębenkową, stalowe działo momentalnie zmieniło się w kupę złomu, rozrzucając odłamki we wszystkie strony.
Tomek dopadł swój karabin. Z daleka dostrzegł gąsienice czołgu, trzymał się brzuchem przy ziemi. Zza korpusu maszyny wyłonili się żołnierze Wehrmachtu. Tomek starł krew z dłoni, nie wiedząc, czy była to jego własna, czy kogoś od skrzyń z amunicją. Nie mógł odróżnić, kto oddawał salwę, ale między nim, a maszyną zaczęła kołatać ziemia.
— …natychmiast! Wstawaj! — usłyszał Tomek czyjś głos. Podczołgał się za dalsze umocnienia.
— Chodź! Szykuj granaty! — Mika pomógł mu wstać, łapiąc go za barki. Ręce lekko mu drżały. Huknął strzał z pobliskiego działa. Najbliższy im Panzer zakołysał się lekko. Za nim nadciągały już kolejne dwa ze wsparciem piechoty. Mika wystrzelił pięciokrotnie, brzęknęła pusta łódka. Salwa z lewej strony ugodziła w uwalaną ziemią gąsienicę czołgu, która pękła. Zagrał ciężki karabin maszynowy czołgu, świszczące kule pofrunęły nad głowami Tomka i Miki. Mika jakby ocknął się. Załadował kolejną łódkę do magazynka i oddał w uchylający się właz dwa strzały z Mausera. Zza czołgu odpowiedział mu ogień.
— Rozwalcie ten czołg!!! Sto trzydzieści, inaczej nas rozgniecie! — krzyknął Mika ile sił w płucach do artylerii. Jeden z działonowych uniósł się i machnął ramieniem. Działo podskoczyło, a czołg utonął w płomieniach. Zza maszyny wyłoniło się kilku płonących Niemców, którzy opętańczo wrzeszcząc tarzali się na bruku. Ci, którzy ocaleli, skryli się za wrakiem czołgu i stamtąd prażyli ogniem z karabinów maszynowych.
Jednak z drugiej strony nadeszło już kilku Polaków. Pod osłoną ściany pobliskiego sklepu, natarli na maszynę, która starała się manewrować. Czterej żołnierze skulili się i obkleili czołg ze wszystkich stron. Dwójka próbowała wdrapać się na gąsienice. Jeden z nich zastygł w pozie z wyciągniętymi ku górze rękami i cały we krwi stoczył się na bruk. To nacierająca niemiecka piechota otworzyła ogień, zajmując polskie okopy. Drugi z mężczyzn złapał za lekko uchylony właz, wyciągnął zawleczkę z granatu i z całej siły wrzucił go do wnętrza czołgu. Cała reszta natychmiast zaczęła się wycofywać.
— Boże! — krzyknął przerażony Tomek. Właz poleciał w górę, na zewnątrz wyskoczyły płomienie i buchnął kłąb szarego dymu. Trzech mężczyzn ogarniętych ogniem próbowało się jednocześnie wygramolić na zewnątrz. Kule z Mauserów dosięgły ich wszystkich. Jeden z nich zeskoczył, tarzając się w ziemi, ogarnięty płomieniami. Kolejna salwa z działa obróciła czołg we wrak, całkowicie grzebiąc jego załogę. Zdawało się, że pancerny atak napotkał zdecydowany opór.
— Wszyscy na tył! Na tył! Majewski, Piotrowski, ruszać się! Ile wy macie lat?! — Tomek poznał głos porucznika Owuskiego. Zobaczył kolejne dwa wraki czołgów. — Wciągnąć czołgi na wąski teren! Na tył! Tam mamy silniejszą artylerię! Szykować granaty!
— Jak byśmy nie byli tak objuczeni jak jakieś pieprzone muły, to byśmy byli szybsi! — warknął Mika, machając na swoich. Któryś z kaprali skinął na żołnierzy stojących pod wysokim murem, że droga wolna. Owuski celnym strzałem powalił skrytego za wrakiem czołgu żołnierza, również machając ręką. Kule rykoszetowały od bruku, lecz Polacy, skuleni, biegli w stronę swojego oficera. Wszyscy zaczęli się nieco wycofywać za biegnącym z bronią w ręku porucznikiem Owuskim. Rozległ się przenikliwy świst. Jeden ze sklepów utonął w kłębowisku ognia, posypały się szyby. Cała ściana budowli rozsypała się, zawalając ulicę. Zamigotał pomarańczowy ogień. Jeden Panzer staranował niewielki nasyp, niczym rozwścieczony wilczur zsunął się na ulicę i z miejsca otworzył ogień z karabinu maszynowego. Słup ognia wzbił się w powietrze, stalowa latarnia z brzękiem runęła na bruk. Niemieccy żołnierze, nieobciążeni przez ekwipunek jak Polacy, niezwykle zwinnie wdrapywali się na nasyp. Posłali za Polakami kilka granatów. Seria wybuchów wstrząsnęła ulicą, ktoś padł na kolana, trafiony w plecy.
— Spójrzcie tam! — zawołał Tomek, któremu serce biło we wszystkich częściach ciała. W lewej dłoni trzymał granat, w prawej kolbę swego karabinu. Atakujący czołg dopadał swoje ofiary — te kształty, walące się na chodnik jeden za drugim… — Boże, to nasi!
Ale nikt nie słuchał Tomka. Wszyscy brnęli za porucznikiem Owuskim, zagłębiając się między budynki i przesuwając bliżej Stacji Filtrów. Rozszalały Panzer został ugodzony jednocześnie z dwóch dział. Stanął w miejscu, nie wydając ani jednego dźwięku. Kolejny atak przesądził o jego egzystencji. Żołnierze zatrzymali się kilkaset metrów dalej. Ścianę, pod którą uprzednio się kryli, zajęła już niemiecka piechota, która przywarłszy do muru, zaczęła atakować z ckm—ów uciekających Polaków. Powietrze pachniało stalą, węglem i smrodem spalin. Tomek poczuł, że wraca mu słuch, chociaż odgłosy strzałów i wybuchów nabrały na intensywności.
— Widziałeś to?! Widziałeś to?! — Janek złapał Tomka za kołnierz. — Jak oni wykorzystują te ckm—y?! To popieprzone... popierdolone… matko, ja przeklinam… — puknął się w hełm. — A kiedyś sensacją było powiedzieć „cholera”…
Porucznik Owuski i dwaj inni oficerowie zatrzymali się przy jednym z dział polowych. Tutaj, w wąskich ulicach, przy gęstych zabudowaniach i silniejszej artylerii, obrona była silniejsza.
— Mam tam dwa plutony, starczy im sił może na dwa kwadranse walki… Niemcy na pewno się tutaj dostaną. — wyjaśnił Owuskiemu jeden z oficerów.
— Ostróg, Kosowski, Majewski, Piotrowski! — zawołał sierżant. — Powierniak, Futrzański i cała wasza szóstka, marsz na prawo! Wspomóżcie tamten posterunek! Nie mają już prawie ludzi!
— Ale poruczniku, dziesięciu naszych zostało tam! — Białas wskazał za siebie. — Oni wszyscy…
— Nie mówić im tu o trupach! — uciszył go porucznik. — Reszta idzie za mną, na prawo! Nie marnować amunicji! — zarządził porucznik. — Granaty do rąk! — powtórzył. — Wołyńska Brygada rozwaliła z osiemdziesiąt tych maszyn pod Mokrą, nie próbujcie zejść poniżej tego wyniku!
W oddali grzmiało. Piekarnia, w której Tomek ledwie tydzień temu kupił coś do jedzenia, walała się w gruzach po ulicy, pozostawiając po sobie fragment tylnej ściany. Po wielu innych zabudowaniach pozostały płonące zgliszcza Granaty poszły w ruch, stając się silną bronią przeciwko czołgom Panzer, których cienki pancerz czynił je podatnym na ogień. W następnych minutach walki, Niemcy stracili jeszcze piętnaście czołgów, zanim potężna eksplozja rozniosła pierwszy przyczółek, a na placu boju ostało się jedno działo. Artylerzyści nadal tkwili na swoim stanowisku, umożliwiając wspierającym ich żołnierzom ewakuację pod lufami niemieckich maszyn. Dowódca załogi podniósł się, wskazując na najbliższą maszynę. Tony ziemi frunęły w górę z hukiem. Czołgi ruszyły naprzód, torując sobie drogę salwą za salwą. Wąskie, czarne, o krótkich lufach, budziły lęk już samym widokiem, potęgowany donośnym warkotem silników i chrzęstem gąsienic. Otworzył się jeden z włazów, lecz ledwie czołgista wyściubił czubek głowy, a czaszkę rozłupała mu celnie wymierzona kula. Czołg jadący na przedzie groźnie obrócił wieżyczkę, błądząc czubkiem lufy po pobojowisku. Odpalił, równocześnie rażony z ostatniego z dział. Obie salwy okazały się niecelne, ale żołnierze polscy już ładowali amunicję. Panzer lekko zadrżał. Czołg oddał drugi strzał szybciej, niszcząc działo i grzebiąc pozostałych przy nim Polaków…
Tomek przyszykował Mausera do strzału. Czekali na okazję, bo na razie druga linia umocnień spełniała swoje zadanie i trzymała czołgi na dystans.
— Trzymaj się, Tomku! — zawołał Janek. — Chyba nie będziemy musieli…
— Nie, nie! — zamyślił się Tomek, wpatrując się w Mausera. — Zabić? Na pewno nie…
O tym starał się nie myśleć. Pamiętajcie, do czego człowiek stworzył wojsko — czy właśnie do tego? Czy żołnierz jest po to, żeby zabijać?
— Cicho! — uciszył ich obu starszy szeregowy Olek Powierniak, bo żeby się dogadać, trzeba było krzyczeć. Mika wychylił się zza ściany. — Poszły oba nasze ckm—y!
— Gdzie jest porucznik? — zapytał Białas.
— Dwa jadą tędy! — oznajmił towarzyszom Olek, nie zwracając na niego uwagi. — Musimy się na nich zaczaić i zabić załogę! To najskuteczniejszy sposób, żeby zatrzymać te stalowe puszki! Macie jakieś granaty?
— A co z piechotą? — zapytał Mika.
— Nic nie widać… zostali z tyłu… — stwierdził Olek.
Tomek spojrzał na swoją rękę. Przyczepił granat z powrotem do paska. Cofnęli się między dwa budynki, gdy warkot czołgów robił się coraz wyraźniejszy. Musiały jednak zwolnić na widok drugiej linii umocnień. Ta nie była tak prosta do sforsowania. Grupka żołnierzy osaczyła drugi z czołgów, który zatrzymał się tuż za pierwszą maszyną. Smród spalin podrażnił ich nosy. Olek uczynił gest ręką, aby działa nie strzelały w ich stronę. Mika wdrapał się na nieruchomą gąsienicę z Białasem. Właz poruszył się, ktoś chciał wydostać się na zewnątrz..
— Otwierajcie! — zawołał Olek. Przyczaili się między dwiema maszynami, gdy rozległy się pierwsze strzały. Mika odsłonił nieopatrznie otwarty właz. Białas włożył do wnętrza lufę karabinu maszynowego i nacisnął spust, zamykając oczy. Krew trysnęła mu na twarz. Mika cisnął do środka granat. Wraz z Białasem zeskoczyli na bruk i skuleni rzucili się do ucieczki. Głuchy huk obwieścił im eksplozję granatu, a ze wszystkich otworów czołgu buchnął ogień. Drugi Panzer obrócił lufę, ale Polacy już zdążyli oblepić jego gąsienice. Załoga zapewne to przewidziała. Czołg dał całą naprzód, swym ciężarem napierając na barykadę. Kilku polskich żołnierzy straciło równowagę, padając na plecy. Panzer zatrzymał się.
— Kryć się! — rzucił komendę Olek, gdy z wnętrza maszyny wyłonił się Niemiec w czarnym mundurze, a w jego dłoniach zalśnił czarny Schmeiser. W chwilę potem przestrzeń wypełnił terkot strzałów.
— Matko, strzelać! — zakrzyknął Olek, unosząc Mausera w górę, lecz nim kolba sięgnęła jego ramienia, kula z wrogiego karabinu ugodziła go w bark. Obok za pierś chwycił się młody, czarnowłosy żołnierz, padając na twarz.
— No kurwa, strzelajcie! — syknął Mika, gdy na bruku leżały już trzy trupy, a jeden Polak jęczał ranny. Białas nacisnął spust, lecz jego pociski tylko zadzwoniły o pancerz czołgu. Tomek przykleił się do gąsienicy, pocąc się ze strachu.
Nagle, Janek odskoczył do tyłu od stalowej maszyny i skierował lufę Mausera na rozwścieczonego Niemca, naciskając spust. Trafił wroga w bok jedną kulą, gdy Mika doskoczył do przeciwnika i na prostych nogach oddał strzał w rannego Niemca. Niemiecka piechota była już coraz bliżej, posłane przez nich kule minęły Polaków o włos. Ktoś odciągnął Tomka od gąsienicy czołgu, gdy maszyna ruszyła naprzód z martwym człowiekiem na szczycie. Mika pociągnął za mundur rannego Polaka, który obficie krwawił, trafiony powyżej nóg, zalewając się szkarłatem. — Aaaaaaaaa…! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa…! — wrzeszczał nie przerwanie ranny chłopak, wierzgając nogami.
— Zajmijcie się nim, do cholery! — zdenerwował się Mika, kucając nad rannym, nie wiedząc, czy mu pomóc, czy strzelać do Niemców. Kolbami karabinów wybili szyby do jakiegoś magazynu, dostając się przez okna do środka.
— Powierniak trup! Olewski trup! Sosen i Grotowski też nie żyją! — przeraził się Zenon, jednym ruchem ściągając plecak i wyciągając opatrunki. Zaczął chodzić w kółko. Wybuch wstrząsnął ścianami magazynu, a tynk z sykiem spadł na podłogę.
—…aaaaaa! Aaaaaaaaaaa! — tylko krzyk wydobywał się z ust chłopaka.
— Trzymaj się! — powiedział Mika do rannego towarzysza, łapiąc się dłonią za czoło. Nie miał pojęcia o takich ranach. — Sanitariusz! Potrzebny sanitariusz!!!
— Sanitariusz! Gdzie ci, kurwa, znajdę sanitariusza, jak wszyscy zapieprzają przy rannych od zasranych bomb! — warknął Zenon.
— Pieprzone gówno… zna się ktoś na tym?! — zapytał Mika. Nikt nie odpowiedział.
— Zaraz to wszystko się skończy… wyniesiemy cię do punktu szpitalnego… — uspokajał rannego Białas. Tomek dopiero teraz zauważył, że całe jego ramiona przesiąknięte są krwią.
— …aaaaaa! Arrrrrrrg!!! — krzyczał ranny już coraz ciszej, starając się zamknąć usta.
— Cholera mnie weźmie… — mruknął Mika, trzymając jego głowę w górze. — Pomóżcie nam!
— Gdzie cię trafili?! Powiedz, gdzie cię trafili! — Białas nachylił się nad rannym, odrzucając w bok swój karabin maszynowy. — Gdzie jest najwięcej krwi?
— Krew jest wszędzie! — Tomek próbował ściągnąć z rannego jego mundur. Wyjął bagnet i rozciął materiał.
— Zabierzcie mnie… zabierzcie mnie…
— Białas, wołaj tego zasranego sanitariusza! — warknął Mika.
— Tutaj, w podbrzusze…— Janek klęknął. Tomek zerwał z chłopaka mundur i rozdarł mu koszulę. Wszyscy wzdrygnęli się.
— Jezusie Przenajświętszy! — Białas zrzucił z ramion plecak. — Gdzie jest jego opatrunek?
— Na gówno nam jego opatrunek, jest we krwi! — syknął Mika. — Zenon, ruszyłbyś dupę po tego sanitariusza!
— Żeby mi jaja odstrzelili?! — warknął Zenon, chodząc w kółko. — Sanitariusz!!! Potrzebny sanitariusz!
— Srać na tego sanitariusza! Z nieba nam nie spadnie! Wszędzie jest pełno Niemców, rzygać się chce! — powiedział Białas.
Ścianami magazynu zatrzęsło. Białas sięgnął po swój karabin. Szyba roztrzaskała się na drobne kawałeczki.
— Mówcie do niego, zaraz go wyniesiemy! — Białas wyglądając przez rozbite okno, wychylając się z karabinem i oddając serię. Przywołał do siebie Janka.
— Tu jest ich jakby mniej… myślisz, że się cofają? — zapytał Janek.
— Daj Bóg… koniec magazynka… — mruknął Białas.
|
27 wrz 2008 20:43:45 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 15 mar 2008 19:46:33 Posty: 191
|
Opowiadania o tematyce wojennej są dosyć popularne i wydają się być łatwe do napisania. Ale tylko pozornie. Aby odnieść sukces trzeba wręcz wyobrazić sobie i to z najdrobniejszymi szczegółami sytuacje, o których chcemy pisać. Co więcej, należy wszystko nakreślić w taki sposób, aby czytelnik również mógł sobie to wszystko wyobrazić.
Moim zdaniem Tobie udało się to wszystko znakomicie. Czytając, czułem się jakby w środku opisywanej bitwy. Troszkę przypomina mi to Szeregowca Ryana, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Wrażenie dynamiki walk jest wręcz namacalne. Dodatkowo, udało mi się uchwycić niektóre cechy charakteru osób opisywanych przez Ciebie. A to się również chwali.
Na zakończenie, skoro jest to fragment większego opowiadania, czekam na następne części.
Powiem szczerze, że tak jak poprzednio, przeczytałem ten fragment z wielkim zainteresowaniem. Nie mam zastrzeżeń co do stylu ani interpunkcji. Potwierdzasz swoją klasę również tym fragmentem. Na pewno elementem, w pewnym znaczeniu kojącym i realistycznym, jest wprowadzenie do opowiadania młodziutkiej sanitariuszki, w rzeczywistości tak było, że w np. w Powstaniu Warszawskim walczyli wszyscy bez względu na wiek i przynależność społeczną. Zauważyłem też, że powoli, ale tak było w rzeczywistości, wprowadzasz smutny element nieuniknionej śmierci przyjaciół, kolegów, towarzyszy broni, doli i niedoli.
Nawiązując do spraw rzeczowych, jeśli mógłbyś troszkę przybliżyć charakterystykę opisywanego działa 7TP, niekoniecznie w opowiadaniu, ale gdzieś na marginesie, to byłbym bardzo wdzięczny.
Jak zwykle oczekuję na kolejne części.
Ostatnio edytowano 30 paź 2008 9:06:51 przez buczo11, łącznie edytowano 1 raz
|
27 paź 2008 11:42:45 |
|
|
Konto usuniete
|
Przede wszystkim dziękuję Ci za opinię, bo powoli traciłem nadzieję, że ktoś tutaj zajrzy;) od razu dziękuję za miłe zdania. Jest to naprawdę niewielki fragment i jutro na pewno wrzucę dalsze części. Co do skojarzeń z "Szeregowcem" to na pewno są słuszne. Ten rozdział zainspirowała ostatnia scena filmu w Ramelle (choć oczywiście nie tylko "Szeregowiec" był dla rozdziału inspiracją). Pozdrawiam serdecznie ------------------ Dodano: Dzisiaj o 11:00:30 ------------------ Ciąg dalszy: Zapadł zmrok. Ulice zdawały się być puste, lecz to było tylko złudzenie. Żołnierze czuwali na swoich stanowiskach, czekając na uderzenie wroga. Na ulicy Wawelskiej, przy jednym z czołgów usadowiło się kilku żołnierzy z kompanii Owuskiego. Maszyna stała bokiem, kierując swoje lufy w kierunku wjazdu do stolicy, a służąc żołnierzom za osłonę od kul. Inni usadowili się za wrakami niemieckich maszyn, za opuszczonymi, z powgniataną karoserią samochodami. Tomek i Futrzak opierali się o czołgowe gąsienice. Futrzak drzemał. Tomek starał się zanotować coś w dzienniku przy bladym świetle latarni. Między kartki wcisnął kolejny niewysłany list do babci, kartkę do Weroniki… Nagle, latarnia zamigotała. Chłopak zamknął notatnik i spojrzał w górę. Przetarł oczy — zdawało mu się, że zobaczył zieloną smugę światła. Błądził chwilę oczami po niebie, ale nic to nie dało, bo oprócz jasno świecących gwiazd, całe niebo biło czernią. — Hej, Futrzak, słyszysz coś? — odezwał się Tomek, pukając wysokiego towarzysza w bok. Ten ziewnął i uniósł hełm, rozglądając się niecierpliwie. Panowała cisza, nikt nie mówił głośno choćby jednego słowa. Porucznik siedział w dole, patrząc w przestrzeń. — Zdaje ci się, młody. — odparł Futrzak, zły, że go obudzono. Nasunął hełm z powrotem na oczy. — Kopsnij się na drugi posterunek, zobacz, co u nich! — Dobra, dobra. — powiedział Tomek, podnosząc się. Ruszył poprzez wykopany rów na drugą stronę ulicy. Przykucnął przy Janku. Jego Mauser leżał na krawędzi okopu, przygotowany już do strzału. — Co tam? — zapytał cicho Janek, poznając przyjaciela. — Jakieś rozkazy od porucznika? — Nie, mam chyba jakieś zwidy. — stwierdził Tomek, zerkając w ciemność. — Najważniejsze, żebyś dobrze strzelał. — uznał Janek. Tomek zapatrzył się w mrok, milcząc. — Nie wiem, czy potrafię. — mruknął po chwili. — Przecież Niemcy to też ludzie… prawda? Janek niespokojnie poprawił hełm. — „Nie trzeba deptać, Niemcy też ludzie”. Jakby byli zwierzętami, nie wywołaliby wojny, tylko ludzi stać na coś takiego. — stwierdził po chwili. Tomek zawahał się, ale zamilkł. Skoro Janek, który lenił się całymi dniami, po raz pierwszy dotyka broni i potrafi strzelić, to czemu nie on? A posługiwał się bronią jako jeden z najlepszych strzelców w kompanii Owuskiego. Nic nie mówiąc, wstał, chcąc wrócić na swój posterunek. Grzmot i błysk sprawiły, że wszyscy żołnierze przyjęli pozycje bojowe, odbezpieczając karabiny i narzucając hełmy na głowę. Jedni kulili się na dnie okopu, osłaniając przed odłamkami, drudzy rozglądali się we wszystkie strony, by pojąć, co się dzieje. W kilka sekund później, ciemność rozjarzyła się blaskiem ognia, cisza wypełniła się hurgotem eksplozji. Z oddali dochodził jednolity huk. Tomek podniósł się z ziemi, gdyż stracił równowagę. Zapiął hełm pod szyją i rozejrzał się. Kamienicę przed nim objął pożar, jakiś samochód leżał na boku. Wybuch za wybuchem wypełniał przestrzeń dokoła. — Na stanowiska! Na stanowiska! Głowy nisko! — krzyczał któryś z oficerów. Posypały się iskry i stalowa latarnia gruchnęła w samochód, miażdżąc jego karoserię. Powietrze znów spowijał czarno — siwy dym oraz blask ognia. Tomek pospiesznie wrócił na swoje stanowisko, sadowiąc się obok Miki i Futrzaka. — No to zaczyna się prawdziwe piekło. — zauważył Mika, gdy pomarańczowa poświata płomieni spowiła ich twarze. Przemknęli przed nimi mężczyźni bez umundurowania z karabinami w rękach. Seria eksplozji wstrząsnęła ich stanowiskiem. Mika odwrócił się, opierając plecami o krawędź rowu. Działo artylerii konnej stoczyło się z pozycji. Nad wszystkim unosiły się kłęby dymu. — Mogą nas wysadzić w każdej chwili! Mogą nas wysadzić w każdej chwili! Mogą… — powtarzał Futrzak. — Przygotować się! — zabrzmiał donośny głos Owuskiego. Koło Futrzaka usadowił się jeszcze jeden żołnierz, przed nimi przemknęli kolejni. Mijały minuty, a niemieckie działa obracały polskie stanowiska w perzynę, wysadzając umocnienia i składy z amunicją. Pożar przenosił się z budynku na budynek. Pod napływem gorąca pękały szyby. Ziemia trzęsła się. Tomek zdał sobie sprawę, że Niemcy są blisko. Terkot, piski i błyskające iskry uświadomiły mu, że strzelają do nich z ckm—ów. Czołgi przystąpiły do natarcia. Gruz wysypał się na ulicę. Zaczęły padać salwy z dział. Tomek, Mika i Futrzak nie wychylali się zza swojego 7TP, który otworzył ogień. Kupa ziemi posypała się wprost na nich. — … na kawałki! — krzyczał do towarzyszy Mika. — Rozpieprzą nas tu na kawałki! — Ognia! — doszło ich uszu od strony dział. Owuski wołał coś, wykonując gesty ręką. — Na drugą linię! — domyślił się Futrzak. Zaczęli się wycofywać na brzuchach. Niemieckie ckm—y pluły kulami we wszystkie strony. Ich 7TP szukał celu. Naprzeciw wyskoczyli polscy żołnierze, starając się zagrozić ciężkim niemieckim pojazdom, lecz to był błąd. Dwie maszyny zagrodziły im drogę ogniem. Zza niemieckiego pojazdu wyłoniło się kilku Niemców, krótką serią masakrując atakujących Polaków. Polski czołg nie był dłużny atakującym — jeden Panzer rozbłysnął płomieniami. Pod ostrzałem, żołnierze zaczęli się wycofywać, ale dla Polaków było za późno. Cały szereg został zmasakrowany przez karabin maszynowy, padali jeden na drugiego, nie mając gdzie się schronić. 7TP wyleciał w powietrze, przechylając się i wpadając do rowu na grupkę żołnierzy. Do okopu wpadła kupa ziemi, zasypując nieszczęśników, którzy nie zdążyli uciec. Kilka kamienic zaczęło płonąć, waląc się na siebie, ale czołgi miały już wolną drogę. Ruszyły naprzód, za nimi pojawiła się piechota. Polacy blokowali ulice, czym się dało, uzupełniając luki w barykadach. Dwa Panzery zatrzymały się przed rowami przeciwczołgowymi, ale zza ich stalowych pancerzy już wyłaniała się piechota. Niemcy byli znakomicie zorganizowani, natychmiast zajmując dogodne stanowiska, bądź używając własnych maszyn jako osłonę od ognia. Ich ostrzał zablokował Polakom drogi ucieczki. Kilka polskich karabinów maszynowych posyłało kulę za kulą w stronę Niemców. Żołnierze Wehrmachtu, w swych charakterystycznych hełmach, mieli znacznie mniej ekwipunku od polskich, poruszali się szybciej i sprawniej. Przełamali zaraz pierwsze umocnienia, kosząc seriami po rowach i pozycjach polskich żołnierzy. Krwawy plusk obwieścił, iż bagnety poszły w ruch. Martwe ciała padały na dno okopu. Polacy strzelali we wszystkie strony, lecz niemieckie granaty skutecznie ich uciszyły. Niemcy biegli wzdłuż okopów, oddawali serię strzałów, wrzucali ładunki wybuchowe, powoli przejmując pierwsze umocnienia, ale kolejne linie nasiliły ogień. Eksplodowało następne stanowisko, żołnierze polscy skupili się na napierającej piechocie, działa i pozostałe 7TP zajęły się czołgami. W końcu uszkodzono trzy maszyny, blokując ulicę dla pozostałych. Piechota atakujących wykorzystała wraki swych czołgów jako pozycje strzeleckie. Ofensywa zatrzymała się. Tomek, Mika i Futrzak przemknęli między gruzami, zajmując pozycje obok swoich na barykadzie, zaimprowizowanej ze ściany jakiegoś mieszkania. Sięgnęli po Mausery, szukając luk w murze i ustawili się do strzału. — Poszukajcie tych cholernych ckm—ów! — polecił któryś z mężczyzn. — Wystrzelają nas jak kaczki! — W porządku! — potwierdził Mika. — Gdzie jest porucznik?! — Utknął gdzieś na pierwszych liniach! Piechota ich od nas odcięła, tam, z lewej strony! — odrzekł żołnierz. — Artyleria też dała im w dupę! — Macie jeszcze granaty? — zapytał Mika, wychylając się lekko zza muru. Świsnęła kula i kawałki cegły pofrunęły we wszystkie strony. — Atakują na lewą stronę, jest kilku strzelców… — Mam jeden, reszta poszła w Niemców. — przerwał mu żołnierz, podając ładunek. — Dobra. Strzelajcie, jeśli możecie, spróbuję trafić w ten karabin…— powiedział Mika, wyciągając zawleczkę. Syknęło, wychylił się na chwilę zza muru i cisnął granat przed siebie. Ktoś strzelił do Miki, coś poleciało w powietrze. — To twój granat! Kryć się! — krzyknął Futrzak, padając na brzuch. Tomek otworzył usta. Na szczęście Mika zachował zimną krew, i kopnął granat obcasem, który przetoczył się nieco i z donośnym grzmotem eksplodował, nie wyrządzając nikomu krzywdy. Seria z karabinu maszynowego podziurawiła ścianę, za którą kryli się Polacy, a co chwilę jakaś kula przedostawała się przez otwory w murze z przenikliwym gwizdem. — Musimy odprowadzić ich od porucznika! — starał się przekrzyczeć hałas Mika. — Tomek, Futrzak, chodźcie! — Idziemy z wami! — zaoferowała dwójka żołnierzy z lewej, w których w jednym Tomek rozpoznał Ryśka. Skulili się, odczekali chwilę i przemknęli wzdłuż ulicy kilka kroków naprzód. Latarnie na chwilę rozbłysły światłem, ale zaraz zgasły. Z daleka rozpoznali wrak polskiego 7TP i niemieckiego Panzera, który zatrzymał się przed rowem. Jego działo oddawało salwy w stronę polskich umocnień, wokół maszyny zgromadziło się kilku wrogich żołnierzy. Coś zadzwoniło, prawdopodobnie niemiecki ckm wymagał przeładowania. Ktoś dostał w nogę i rąbnął twarzą w ziemię, przetaczając się kilka metrów. Tomek, Mika, Futrzak i Rysiek zanurkowali za wrak polskiego czołgu, przywierając do niego plecami. — Zabierzcie mnie stąd! Zabierzcie mnie stąd!!! — krzyczał w ich stronę ranny, zwijając się z bólu, otoczywszy dłońmi krwawiący goleń. Mika wyjrzał ponad wrakiem czołgu. Panzer nie poświęcał im zbyt wiele uwagi, ale para niemieckich żołnierzy przy ckm—ie wskazywała rękami ich pozycję. Zamontowali taśmę z nabojami w magazynku i skierowali lufę w kierunku czwórki Polaków. — Nie chcę tu umrzeć! Zabierzcie mnie!!! Kurwa mać, zabierzcie mnie!!! — krzyczał ranny. Jego hełm potoczył się z brzękiem po bruku i w chwilę potem seria z ckm—u rozbabrała mu ramię. Zaatakowany przewrócił się na plecy, lecz lekkie ruchy klatki piersiowej wskazywały, że ciągle żył. Niemcy posłali teraz kilka kul we wrak 7TP. Polacy skulili się, zasłaniając głowy. Rysiek odczepił granat od paska. — Głowy nisko! — zawołał do swoich, wyciągnął zawleczkę i puścił bezpiecznik. Odczekał kilka sekund, krople potu wstąpiły mu na czoło i rzucił. Tuman ziemi wzbił się w powietrze, a terkot karabinu ustał. — Trafiony! — Bierzmy ich! — odezwał się Rysiek, lecz tylko Mika przyłączył się do ataku. Kilku Niemców zostało rannych, wycofując się za czołg. Po lewej nacierała druga grupa Polaków z kompanii Nowaka. Tomek, Mika i cała reszta zajęli stanowiska w dziurze wyrąbanej przez pocisk artyleryjski. Przed nimi, jak spod ziemi wyrosły czołgi, ustawione w niewielkich odstępach, dając ochronę piechocie. Rozległy się serie ze Schmeiserów. Kule dosięgły jednego z Polaków, przyczajonego obok Tomka. Ten, przeturlał się na bok, ładując kolejną łódkę do karabinka. Mokry od potu, przyciągnął do siebie ciało mężczyzny, lecz ten był już martwy. Jego ciało lekko drgało. — Co z nim?! — zawołał do Futrzaka. Zmasakrowany polski żołnierz wciąż dogorywał na linii strzału obu stron. Wciąż żył. Czołg obrócił wieżyczkę. Niemiecka piechota posunęła się nieco naprzód, gdy Panzer otworzył ogień z kaemu, dając im osłonę. Kule siekały ścianę budynku, wybijały okna i z gwizdem rykoszetowały od cegieł i bruku. Tomek dostrzegł przykulone sylwetki niemieckich żołnierzy. — Strzelaj, Tomku! — rzucił doń Mika. Tomek z przerażeniem na twarzy zauważył ciężko rannego Futrzaka, który zwinął się w kłębek i mamrotał coś do siebie. Kiedy to się stało? Drugi żołnierz leżał martwy na wznak, z otwartymi ustami i rozszerzonymi źrenicami. Rysiek krwawił, acz wyglądało to na draśnięcie. To wszystko stało się w ciągu tych kilku chwil? Tomek spojrzał w górę. Tkwili pod sklepem, w którym ledwie dzień temu kupił kilka bułek. Teraz wyglądał na grobowiec… tamten chłopak, leżący na środku ulicy skonał. Przeraźliwy huk rozległ się kilka metrów przed nimi. Panzer rozbił róg kamienicy, która zawaliła się. Niemcy byli coraz bliżej. Nagle, maszyna usiłowała ruszyć, lecz pocisk z działa 7TP ugodził ją w bok, by po chwili roznieść czołg na kawałeczki. Rysiek i Mika poderwali się, zaraz za nimi reszta. Tomek niewiele myśląc złapał wpół Futrzaka i używając całej swojej siły zaciągnął go w stronę towarzyszy. Grad kul spadł na Niemców z dwóch stron. Część kompanii Nowaka przyłączyła się do ataku. Z drugiej strony zaatakował porucznik Owuski, oswobodzony z ostrzału. — Ustawić się, musimy utrzymać to przejście za wszelką cenę! — grzmiał głos porucznika Owuskiego. — Cały nasz tylny przyczółek nie nadaje się do walki! — Gdzie jesteśmy? — zapytał Tomek, układając Futrzaka w bezpiecznym miejscu. — To chyba Grójecka! Ale nas posłało! — odparł Mika, nie zauważając ciężko rannego towarzysza. — Trzymaj się! Za chwilę odnalazł się Janek, ciężko dysząc. Razem z nim, Tomek ruszył Futrzakowi z pomocą. Leżał bez ruchu, krwawiąc i mamrocząc coś do siebie. — Sanitariusz!!! Sanitariusz!!! — wołał Janek, przykładając dłonie do ust. Do dołu zsunęła się młoda sanitariuszka o długich włosach, posklejanych od krwi i delikatnej twarzy, czarnej od sadzy. Jej biały strój był postrzępiony i pokryty sadzą. — Co mu jest? Gdzie go trafili? — zapytała, otwierając torbę. Futrzak mamrotał do siebie. — …nie wierzę… nie wierzę… — powtarzał cicho. Rozerwali mu mundur, natychmiast babrząc ręce we krwi. — Jezu… — Tomek poczuł, jak przewraca mu się w żołądku. Splunął. — Trzymaj się, Futrzak! Nie umieraj! — …nie wierzę… nie… wierzę… — mówił coraz ciszej Futrzak. Kobieta dała im bandaż, który przycisnęli do rany. Natychmiast zaczerwienił się od krwi. Wyjęła strzykawkę i wbiła mu igłę w udo. Wtedy Futrzak podniósł dłoń ku niebu i ostatkiem sił szepnął: — Nie… nie… w—wierzę… ------------------ Dodano: Dzisiaj o 16:59:08 ------------------ | | | | buczo11 napisał(a): Powiem szczerze, że tak jak poprzednio, przeczytałem ten fragment z wielkim zainteresowaniem. Nie mam zastrzeżeń co do stylu ani interpunkcji. Potwierdzasz swoją klasę również tym fragmentem. Na pewno elementem, w pewnym znaczeniu kojącym i realistycznym, jest wprowadzenie do opowiadania młodziutkiej sanitariuszki, w rzeczywistości tak było, że w np. w Powstaniu Warszawskim walczyli wszyscy bez względu na wiek i przynależność społeczną. Zauważyłem też, że powoli, ale tak było w rzeczywistości, wprowadzasz smutny element nieuniknionej śmierci przyjaciół, kolegów, towarzyszy broni, doli i niedoli. Nawiązując do spraw rzeczowych, jeśli mógłbyś troszkę przybliżyć charakterystykę opisywanego działa 7TP, niekoniecznie w opowiadaniu, ale gdzieś na marginesie, to byłbym bardzo wdzięczny. Jak zwykle oczekuję na kolejne części. | | | | |
7TP to czołg, używany w 1. i 2. Kompanii Czołgów Lekkich Dowództwa Obrony Warszawy ( pl.wikipedia.org/wiki/7TP ). Następne części na pewno pojawią się wkrótce, pozwolę dać sobie trochę czasu:) znów dziękuję za opinię! Zainteresowanym ewentualnie mogę wysłać całość w formacie .doc
|
30 paź 2008 17:59:08 |
|
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 3 ] |
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 0 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów
|
|
|
|