|
|
Teraz jest 30 lis 2024 7:51:20
|
Autor |
Wiadomość |
Użytkownik
Dołączył(a): 19 kwi 2008 22:52:32 Posty: 119
|
Ofiary własnej opinii
Co łączy Tolkiena, Mickiewicza, Marqueza, Gaardera ,Riyoko Ikedę, Pratchetta, Gwiezdne Wojny, filmy "Amadeusz" oraz "Ostatni Cesarz" i anime Revolutionary Girl Utena tudzież deser tiramisu w znanej i drogiej cukierni?
To, że padają ofiarą oczekiwań potencjalnych odbiorców.
W wątku poświęconym Tolkienowi napisałam
Sytuacja żywcem wzięta z Ferdydurke.
Osoba zaciekawiona daną dziedziną kultury po wejściu na jakiekolwiek forum zostanie zaatakowana propozycjami "musisz przeczytać i się zachwycać". Skoro podoba się to tylu osobom, musi spodobać się nam. Spodziewamy się Bóg wie czego i na 99% spotka nas zawód.
Oczekujemy katharsis, olśnienia, boskiej iluminacji i niestety zazwyczaj kończy się to wylewaniem kubłów pomyj na głowę Autora, który może i stworzył wielkie dzieło, którego w danym momencie nie jesteśmy w stanie docenić. Z drugiej strony przecież powinno się nas zachwycać.
Ja miałam szczęście, że do każdego z ww(za wyjątkiem tiramisu) podeszłam zanim zrobiło się o nich głośno- spodziewałam się dobrej lektury, dostałam coś więcej. Tymczasem wiele osób zraziło się do nich, dostało bowiem coś poniżej oczekiwań.
Czasem działa to w drugą stronę, jak przy biednym Mickiewiczu- on przecież jest be, nudny, nieżyciowy, staroświecki. teraz proszę o głos wszystkich, którzy sami wypracowali taką opinię.
Ja sama długo trwałam w przekonaniu, że "Przeminęło z Wiatrem" to głupie romansidło, dzisiaj kupiłam sobie eleganckie wydanie, coby mieć pod ręką. A Mickiewicza lubię i wcale nie uważam, żeby ubóstwiał szlachtę, ale nie mam o tym z kim podyskutować, bo przecież "Pan Tadeusz jest passe"
Ilu forumowiczów miało taką sytuację? Ile razy łamaliście się by sięgnąć po ciasteczko, które okazało się całkiem smaczne i rozczarowało zachwalanym daniem?
_________________ To było dawno i nieprawda!
|
20 cze 2008 13:04:14 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 01 cze 2008 21:26:46 Posty: 39
|
Jedna rzecz to presja środowiska, inna, że pewne pozycje po prostu znać trzeba. Nie tylko dlatego, że wypada, ale bez znajomości klasyki wielu odniesień w literaturze powstałej później po prostu się nie zrozumie i jej odbiór będzie uboższy. Tolkien (i Mickiewicz oczywiście ) jest tu bardzo dobrym przykładem.
Jeszcze jedną sprawą jest to, że istnieją pewne niezależne kryteria oceny literatury i te należy sprawiedliwie uznać, choć dzieło może nam prywatnie nie przypaść do smaku. Tak więc wielkość Mickiewicza, czy Tolkiena dowieść można i wcale dogmatem nie jest. A to czy nas osobiście zachwyca, czy nie to już kwestia osobowości i gustu, którego oceniać nie ma sensu
|
20 cze 2008 15:12:16 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 31 maja 2008 16:43:28 Posty: 22
|
Zgadzam się z vasantą, że istnieją pewne pozycje książkowe, które inteligenty człowiek powinien znać, żeby mieć ogólne pojęcie o świecie i kulturze.
Ale jeśli mówimy o osobach, które przeżywają rozczarowanie po przeczytaniu takiego "absolutnego hitu", to należy też wspomnieć o tych, którzy krytykują daną pozycję mimo że jej nie przeczytali albo zakończyli lekturę na drugiej stronicy. Według mnie wychwalanie czegoś, co nam się w rzeczywistości nie podobało, jest tak samo niewłaściwe, jak ganienie tego, co nie znamy.
|
20 cze 2008 16:35:15 |
|
|
Konto usuniete
|
U mnie chyba tak było z Dostojewskim, takie wielkie, długie, grube, nudne, trudne czasem. Ale tak myślał sobie nastolatek kiedy miał przeczytać "Zbrodnię i karę" jako lekturę na polski w liceum. W tym przypadku ciasteczko było jak wino (bardziej chyba wino niz ciasteczko bo ciasteczko zepsułoby się i wyschło) które dojrzewało do swego smaku w ustronnym kąciku . Najpierw był Mario Vargas Llosa, jako że podobny klimat, pojawił sie potem na horyzoncie Marquez, oczywiste że po przeczytaniu paru jego pozycji, musiałem sięgnąć do jego autobiografii, bodajże "Zycie jest opowieścią" gdzie pochwalił się że 6 razy przeczytał "Światłość w w sierpniu" Faulknera. Jako wierny fan Marqueza musiałem sięgnąć po tą pozycję. Tak otworzył się przede mną, pełen kapryfolium, świat Faulknera. Potem była już jego, pełna alkoholu, biografia, gdzie dowiedziałem się że jedną z inspiracji jego twórczości był Dostojewski więc przyszedł czas na Dostojewskiego. No i tak skończyło się na dwukrotnie przeczytanych "Braciach Karamazow", "Zbrodni i karze", "Idiocie" którego zaczynam właśnie po raz drugi, no i tak sobie myślę, że do niektórych "nudnych" książek po prostu się dojrzewa, a opinie może lepiej wypracowywyać sobie samemu, a nie padać "ofiarą oczekiwiań potencjalnych odbiorców". Oczywiście każdy ma jakieś oczekiwania, wypracowane na podstawie przeczytanego coś gdzieś kiedyś, ale może warto zwracać uwagę na wartość tego coś przeczytanego gdzieś kiedyś.
|
20 cze 2008 17:58:48 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 10 kwi 2008 3:22:01 Posty: 351 Lokalizacja: Windy City
|
U mnie to działa trochę na odwrót: z przekory nie sięgam po takie zachwalane i promowane przez "opinię publiczną" dzieła.
Czy to dotyczy muzyki, czy literatury. Mam swoje bardzo silnie wyrobione zdanie, którego sie trzymam; na tyle dobrze
znam siebie i wiem co lubię, że wiem też, po co sięgnąć i co przeczytać. Jak Pan Zagłoba - niezbyt dobrze czuję się w tłumie.
Oczywiście czasami działa to przeciw mnie: w końcu to nic, jak tylko uprzedzenie: wszyscy to czytają? To ja coś innego!
Przez to zdarzyło mi się czytać dobre książki po wielu latach, jak już opadł wokół nich kurz, wzbijany przez podnieconych czytelników
Co do wspomnianych tu książek - miałem szczęście. Dostojewskiego "Zbrodnię i karę" przeczytałem jeszcze w podstawówce,
chyba w 7.klasie, przykuty do łóżka podczas jakiejś dłuższej choroby. Zupełnie przypadkiem. Potem już wiedziałem, co lubię.
Tolkiena nawet jeszcze wcześniej, bo w 4klasie podstawówki (czytałem w domu i w szkole na lekcjach - nigdy nie przyłapany ).
Pamiętam, że moim marzeniem wtedy było mieć swoje własne wydanie Trylogii - w tych czasach nie łatwe do spełnienia i kosztowne.
Spodobał mi się Hemingway, a gdy przeczytałem już wszystko co napisał i nie miałem dość - sięgnąłem dalej w tym kierunku i odkryłem Faulknera.
Później to już w taki sposób szło - od autora do autora, ale odkrywałem wszystko samodzielnie.
Tak że chyba miałem szczęście - sam trafiłem (przypadkiem) na korzenie, śladem których odkryłem całą interesującą mnie resztę.
_________________ Beatus vir qui suffert tentationem, quoniam cum probatus fuerit accipiet coronam vitae.
|
20 cze 2008 18:24:15 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 29 kwi 2008 12:00:06 Posty: 77 Lokalizacja: z majatku;)
|
Po co? no chyba ze masz na mysli tablice matematyczno-fizyczne;)
Takie podejscie traci nieco podobienstwem do chrystianizacji przy pomocy ognia i miecza (nie mylic z dzielem Sienkiewicza). Urzekla mnie na przyklad informacja, ze pojecie amazonskich indian o matematyce ogranicza sie do systemu "trojkowego": jeden, dwa i wiecej niz dwa. I zyja sobie szczesliwi w swoim swiecie, nie majac pojecia o kulturze, ktora pewnie niedlugo ich i tak wyniszczy. I pewnie dlatego nie uwaza sie tychze indian za inteligentnych...
Ale wracajac do tematu. Osobiscie bardzo mnie meczy presja srodowiska, ze cos jest super i hiper i trzeba koniecznie przeczytac. Tak bylo np z "Harry Potter'em" Rowling. Swiat oszalal na jego punkcie i poczatkowo bylem po prostu zly z zazdrosci, ze wszyscy to juz czytali a ja jeszcze nie. A jak sie wreszcie dorwalem, to... no wlasnie. Ot, czytadlo, a spodziewalem sie ho ho fajerwerku. Trylogie Tolkiena czytalem dobre 15 lat przed medialna nagonka na nia i tu mialem juz opinie ugruntowana, ze jest to mroczna, ciezkostrawna cegla, aczkolwiek dla waskiego grona zainteresowanych wartosciowa. A rozdmuchano ja tak, ze najlepiej czytac dzieciom do poduszki.
Z kolei "Saga o ludziach lodu" Margit Sandemo do byla dla mnie prawdziwa przygoda. I to wbrew opinii znajomych, ze jest to harlequinowaty tasiemiec na wzor brazylijskich seriali klasy "Niewolnica Isaura";)
Razi tez szkolny aparat przymusu w postaci obowiazkowych lektur, ktorych sie wymaga zeby uczen mial pojecie o swiecie i kulturze:/. Tak jakby chciano sobie wychowac stado jednokierunkowo myslacych cyborgow. Moze daloby sie tutaj zamiast kija stosowac marchewke i przyniosloby to lepsze rezultaty? W szkole sredniej przeczytalem 3 obowiazkowe lektury, mimo, ze codziennie strawialem kilka godzin na czytaniu. A do lektur niegdys obowiazkowych powrocilem po 20 latach, bo juz nikt mnie nie zmuszal i zrobilem to z wlasnej woli. I co sie okazalo? Gdybym czytal tego Sienkiewicza na przyklad, w okresie szkolnym, to bym sie zameczyl. A teraz to byla czysta przyjemnosc;).
_________________ wszystko dzieje sie po cos
|
22 cze 2008 8:46:49 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 19 kwi 2008 22:52:32 Posty: 119
|
Zaraza, klawiatura mnie swędzi, muszę odpowiedzieć.
A może raczej ludzi świadomych tego skąd pochodzą i od czego zaczynają? Dzieła omawiane w szkole mają to do siebie, że można je różnie interpretować- ale to niestety wymaga przeczytania i myślenia, nie powtarzania schematów. No, hcyba, zę przeczytanie lektury jest tak straszliwym wysiłkiem intelektualnym, że po przeczytaniu na myślenie nie ma się siły.
Tak samo można powiedzieć, że architekci nie powinni się uczyć o tym co zbudowano przed nimi-to wbija w schematy, zamyka mózg itp. Tymczasem taki architekt który nie ma pojęcia o piramidach, katedrze w Kolonii czy operze w Sydney zabiera się do budowania i najczęściej tworzy kolejny blok z wielkiej płyty, w dodatku krzywy- jak to, przecież nigdy takiego nie widział?
Analogia wcale nie jest na wyrost- wystarczy zajrzeć na wszelkie strony, blogi młodych tfórców.
_________________ To było dawno i nieprawda!
|
22 cze 2008 16:45:32 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 01 cze 2008 21:26:46 Posty: 39
|
| | | | Cytuj: A to akurat całkiem niezła analogia, choć zdaje się nie zamierzona . Tak jak tablice mat-fiz są pewną podstawą do rozwiązywania zadań matematycznych, tak znajomość klasyki jest podstawą do rozumienia i pełnego odbioru literatury. Rany gorzkie z pierożkami! Jeszcze tylko stosów Inkwizycji i Trzeciej Rzeszy brakuje No, ale żeby nie było, że argumentów brak, to powiem w ten sposób: jeśli ci Indianie będą podchodzili do sprawy swojej kultury według poglądu "i po co mi to? po co tego uczyć dzieci? bez tego też można żyć" to szybciutko po ich kulturze nie zostanie nawet ślad... i sami niejako na własną prośbę dadzą się wchłonąć obcej i bardziej ekspansywnej kulturze. | | | | Cytuj: Ale wracajac do tematu. Osobiscie bardzo mnie meczy presja srodowiska, ze cos jest super i hiper i trzeba koniecznie przeczytac. Tak bylo np z "Harry Potter'em" Rowling. Swiat oszalal na jego punkcie i poczatkowo bylem po prostu zly z zazdrosci, ze wszyscy to juz czytali a ja jeszcze nie. A jak sie wreszcie dorwalem, to... no wlasnie. Ot, czytadlo, a spodziewalem sie ho ho fajerwerku. Trylogie Tolkiena czytalem dobre 15 lat przed medialna nagonka na nia i tu mialem juz opinie ugruntowana, ze jest to mroczna, ciezkostrawna cegla, aczkolwiek dla waskiego grona zainteresowanych wartosciowa. A rozdmuchano ja tak, ze najlepiej czytac dzieciom do poduszki. Z kolei "Saga o ludziach lodu" Margit Sandemo do byla dla mnie prawdziwa przygoda. I to wbrew opinii znajomych, ze jest to harlequinowaty tasiemiec na wzor brazylijskich seriali klasy "Niewolnica Isaura";) Razi tez szkolny aparat przymusu w postaci obowiazkowych lektur, ktorych sie wymaga zeby uczen mial pojecie o swiecie i kulturze:/. Tak jakby chciano sobie wychowac stado jednokierunkowo myslacych cyborgow. | | | | |
Ale to właśnie na podstawie obowiązkowych lektur (czyli wzoru, tego co najwybitniejsze) uczy się w szkole na czym polega konstrukcja danego dzieła literackiego, jego ewolucja i na czym polega jego wybitność. Ktoś kto na lekcjach uważał i nie olewał czytania lektur będzie w stanie potem zrozumieć dlaczego Sandemo to rzeczywiście odpowiednik "Niewolnicy Isaury", czemu Rowling jednak jest lepsza i dlaczego Tolkien jest wartościowy. Obiektywnie. Bo czym innym jest stwierdzenie, że coś jest literaturą małowartościową lub dobrą, a czym innym, że coś mnie się podoba lub nie. | | | | |
Nie wymagajmy od dzieci w szkole rozwiązywania zadań z treścią, bo jeszcze się zniechęcą do matematyki, nie wymagajmy przyswajania faktów z przeszłości, bo zniechęcimy do historii, nie wymagajmy znajomości wzorów z fizyki, bo przestaną lubić ten przedmiot itd. itp. i wychowajmy bandę ignorantów i umysłowych leniwców...
Nota bene, ja się w podstawówce zaczytywałam Sienkiewiczem, więc nie ma tu reguły
Ostatnio edytowano 03 lip 2008 18:40:22 przez vasanta, łącznie edytowano 1 raz
|
28 cze 2008 14:28:38 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 29 lut 2008 16:52:35 Posty: 21 Lokalizacja: Wellington
|
Cóż najpierw w takiej dyskusji warto zastanowić się czym jest uznaniu obiektywnie czegoś za dzieło wiekopomne a czym jest własna opinia. Rozróżnienie tych pojęć pozwala mi powiedzieć że "Pan Tadeusz" to dzieło wyjątkowe, ale mnie osobiście się nie podobało. I nie ma z tym nic wspólnego szkoła. Choć może i trochę ma. Bo nie wiem czy sama sięgnełabym po Mickiewicza. Pewnie tak, ale kto to wie... W każdym razie zgadzam się z opinią, że czasem "obiektywna wielkość dzieła" może spowodować rozczarowanie. U mnie tak było z dramatami Szekspira. "Romeo i Julia" mnie zamordowali poprostu. Tak jak i "Makbet". Dlaczego? bo zanim zaczęłam czytać już wiedziałam, że to ogromnie ważna pozycja, majstersztyk i co gorsza wiedziałam jak się to wszystko kończy i to z detalami (mimo iż nie przeczytałam jeszcze strony). Czytałam za to inne sztuki Szekspira - te mniej popularne, na przykład "Wieczór Trzech Króli" i mimo, iż podejrzewałam jak to się skończy to jednak z przyjemnością czytałam do końca.
Dziwi mnie natomiast opinia, żeby nie czytać znanych, popularnych czy też "na fali" na przekór. Ja czytam te znane, świetne i wogóle cudowne książki. Chcę wyrobić sobie o nich własne zdanie. To wcale nie znaczy, że musi być ono odrazu "anty". To co ma dobrą markę bywa też dobre, ciekawe.
A klasykę trzeba moim zdaniem znać i mozna jej nie znosić, ale znać trzeba!
_________________ Martucha
|
01 lip 2008 15:18:49 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 24 sty 2008 13:50:10 Posty: 72 Lokalizacja: Irlandia
|
Zgadzam sie ze klasyke znac trzeba, ale wazna jest tez metoda prezentowania tej klasyki. Dla wiekszosci pierwszy kontakt z literatura to lektury w liceum, uwazam ze mnostwo osob zmuszanych do czytania zniecheci sie i juz wiecej po ta ksiazke (albo jakokolwiek inna) nie siegnie. Moja nauczycielka skutecznie odstraszyla mnie sama - i mysle ze nie tylko mnie - od Dostojewskiego, bo "Zbrodnie i Kare" musieli przeczytac wszyscy, ksiazek w bibliotece bylo za malo, wiec kazdy mial 3 dni na lekture. I naprawde nie winie tu licealistow, bo trudno docenic wielkosc dziela po jego przekartkowaniu. Podobnie z "Panem Tadeuszem" - trzeba bylo go wbic do glowy, i trzeba bylo sie zachwycac. Niestety, pokutuje u nas przekonanie ze "Slowacki wielkim poeta byl" i juz.
Jesli ktos nienawidzi klasyki, to wbijanie mu jej do glowy raczej nie pomoze - wystarczy ze zrozumie dlaczego nie podoba mu sie ta czy inna pozycja. Ktos kto nigdy nie czytal "Switezianki" czy "Romea i Julii" przeciez moze byc znawca horrorow czy fantastyki i niekoniecznie bedzie nieoczytanym prymitywem.
To tyle o wielkosci dziel wielkich, a jesli chodzi o ksiazki "na fali" - dlaczego nie? Przeciez wiadomo ze nie wszystko wszystkim sie spodoba ( jak np. "fenomen" Dana Browna), ale w ten sposob ksztaltujemy swoja opinie. I wiemy czego nie lubimy.
_________________ _______________________________________________________
“One of the great things about books is sometimes there are some fantastic pictures"
George W. Bush
|
02 lip 2008 11:19:29 |
|
|
Konto usuniete
|
Ja ostatnio sięgnąłem po "Zbrodnię i karę" oczywiście pod przymusem - jako lekturę. Nigdy nie miałem jakiejś szczególnej wrogości do lektur(do żadnych książek) ale wiadomo, jak coś karzą robić, to nie bardzo się chce... A tym czasem "Zbrodnia..." okazała się świetną książką mimo, że spodziewałem się drogi przez mękę.
Mickiewicz... Bardzo lubię jego lirykę. "Pan Tadeusz" jakby mniej mnie przekonuje i nie porusza jakoś nadzwyczajnie. Niemniej nie miałem problemu z przeczytaniem go.
|
02 lip 2008 12:22:22 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 27 kwi 2008 14:31:30 Posty: 33
|
Z mojej strony, na początek zaznaczę, że wkurza mnie szczerze wszelkie "nakazywanie uwielbienia". I to jeśli chodzi o filmy, książki, czy muzykę. Po spróbuj się tu człowieku przyznać, że na przykład nie podobał Ci "Ojciec Chrzestny". Natychmiast zostaniesz zdeptany i zmieszany z błotem. Są pozycje, które MUSZĄ Ci się podobać, jak i pozycje, które podobać Ci się nie mają prawa. Uważam, że każdy ma swój gust i jedemu będzie się podobał Dickens, innemu Grochola. I nie znaczy to, że ten drugi jest gorszy, czy głupszy. W podstawówce braliśmy "Starego człowieka i morze" pióra Hemingway'a. Zasypiałem na każdej stronie. I może to wina polonistki, która za wcześnie przedstawiła tak trudną książkę. Ale zraziłem się do niej (do książki, nie do polonistki) i nie sięgnąłem po nią ponownie. I z drugiej strony: w tym roku braliśmy romantyzm. "Dziady", Mickiewicz, "Nie-Boska Komedia", Norwid i inni. O "Panu Tadeuszu" nie wspomnę. Jestem zachwycony. Ale jak ktoś już tu napisał... "Pan Tadeusz" jest passe. Straszne są te przesądy...
_________________ Sit on my face and tell me that you love me I'll sit on your face and tell you I love you too
|
03 lip 2008 19:38:31 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 31 maja 2008 16:43:28 Posty: 22
|
Nikt nie karze nam kochać "Pana Tadeusza" i wielbić każdą jego literę ( chociaż szkolne doświadczenia nieraz pokazują inaczej). Ale trudno stwierdzić dlaczego wyżej wymieniona epopeja nam sie nie podobała, jeżeli jej nawet nie przeczytaliśmy.
Są też pozycje spoza kanonu lektur szkolnych ( co do którego miałam chwilami obawy, że był stworzony by zniechęcić młodzież do czytania), które są cenione ze względu np. na ciekawe ujęcie tematu lub problematykę (np. "Lolita" Nabokova, "Rok 1984" Orwella).
W końcu pozostaje fakt, że lubienie pewnych książek jest "obciachowe". Jeśli już ktoś zakocha się w "Panu Tadeuszu" to i tak nie może się do tego otwarcie przyznać. To ta mroczniejsza strona opinii.
|
03 lip 2008 20:39:04 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 17 lip 2008 9:11:16 Posty: 33
|
Jak wiekszosc z nas zgadzam sie z opinia, ze niektore pozycje trzeba po prostu znac. A cala reszta jest kwestia gustu. To co podoba sie wiekszosci nie musi sie spodobac mi, ale jest bardziej prawdopodobne, ze tak bedzie. Dlatego chetnie siegam po tzw. "hity" wydawnicze. I wcale sie nie wstydze tego, ze lubie wiedziec co sie czyta, i jaki pisarz jest na topie... Czasami, jak w przypadku Paulo Coelho, bardzo sie rozczarowywuje. Niestety nie moge zrozumiec fascynacji jego tworczoscia...To mnie nie zniecheca. Byc moze za jakis czas ponownie sproboje i odnajde w nim to co fascynuje miliony ludzi...Jezeli cos jest uznawane za kanon to nalezy to znac. Jezeli taka pisarka jak Grochala jest na topie to wypada wiedziec o czym pisze...A czy to sie podoba czy nie to juz kwestia gustu
|
17 lip 2008 16:48:36 |
|
|
Użytkownik
Dołączył(a): 10 kwi 2008 3:22:01 Posty: 351 Lokalizacja: Windy City
|
Tuś mi brat (/siostra) Dokładnie to samo kiedyś napisałem o Coelho: filozof dla ubogich, w wersji uproszczonej dla mas. To jest jego przepis na sukces.
Zgadzam się też, że dobrze jest znać kanon. Ale bardzo istotne jest zdefiniowanie pojęcia kanonu i poźniej odróżnienia od literatury mainstreamowej.
Coelho, tak jak Grohola, Wiśniewski - to typowy mainstream. Który i tak jest dobrze znać - chociażby po to, żeby móc uczestniczyć w dyskusji (czytaj: krytykować )
_________________ Beatus vir qui suffert tentationem, quoniam cum probatus fuerit accipiet coronam vitae.
|
17 lip 2008 17:28:51 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 0 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów
|
|
|
|