Teraz jest 19 kwi 2024 21:08:06




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 
Wiecznie 
Autor Wiadomość
Post Wiecznie
WIECZNIE

Śniłem, że umarła. Tak po prostu, nie jak ktoś. Może nawet nie wiedziałem, może nie widziałem. Ale umarła na pewno. Nie pochyliłem się na czas aby jeszcze w locie złapać opadający płatek kwiatu. Umknęła roztapiając się między palcami, uchodząc gdzieś w szpary podłogi. Nie ma. To nie ja nią szarpałem, nie ja klęczałem nad ciepłym ostatkiem oddechu. Śniłem trochę zbyt realnie, bo chyba cierpiałem mocno, ale za to budząc się zirytowała mnie prawdziwa myśl i siła bezsensownych wspomnień.
A zaczęło się to tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy zapukała, taka mokra i zziębnięta, do moich drzwi. Nie otworzyłem ja, lecz Weronika. Stałem na spróchniałych schodach prowadzących do piwnicy, wychyliłem się w nadziei, że to jeden ze studentów powrócił po zagubione przedwczoraj notatki, ale oczom moim ukazała się krucha, słabiutka, szara od wody deszczowej istotka o ustach zaciętych i bardziej dumnych niż cała postawa. I ja, stary głupiec lat pięćdziesięciu ośmiu nie potrafiłem oprzeć się jej urokowi. Schowałem się więc w ogromnej piwnicy pośród szpargałów i strachów przed ostatnim starczym uniesieniem. Wśród tych gratów z lat młodości: krzeseł, sukien i trzewików. Tam, dokładnie trzy minuty po ósmej, w chłodny zimowy wieczór odejmowałem sobie lat i świadomy swej śmieszności dzielnie prostowałem postawę prężąc pierś i wciągając brzuch. Od tego się zaczęło. Parę godzin później wchodząc do kuchni delikatnie zagadnąłem służącą prywatnym zdaniem na temat jutrzejszego obiadu i cykania świerszczy. Lecz za żadne skarby świata nie mogłem zdobyć się na zapytanie o nią. Dopiero gdy nękany przeraźliwym cierpieniem usiadłem całkiem strapiony przy kuchennym stole, Weronika wspomniała, iż należy przy bramach postawić latarnie, bo jakiś czas temu pod drzwiami zjawiła się zbłąkana dziewucha w przemoczonych łachmanach pytając o dom z numerem siedemnastym. Pomyślałem wtedy: „O święta Weroniko! Jakiż ja jestem ci wdzięczny, jakiż głęboki pokłon oddaję twej kobiecej intuicji! Mówisz dziewucha w łachmanach? Przecież był to cud najpiękniejszy!”. Tak właśnie myślałem. I od tego wszystkiego zarumieniłem się niestosownie do chwili, bo też kto widział coś bardziej śmiesznego niż podstarzały wdowiec z rumieńcem jak młoda panienka.
Pomyłka owej muzy musiała wynikać z tego, iż nasza ulica nie posiada zbyt wielkiego oświetlenia i być może przerdzewiałe numery na domach nie są widoczne. Zostawiłem Weronikę z tymi jej nudnymi domowymi sprawunkami i pobiegłem na piętro do swego gabinetu. Właściwie nie umiem wyjaśnić dlaczego nie znalazłem czasu aby zastanowić się nad swoimi poczynaniami, ale wyczułem, że to właśnie nazywane jest obłąkaniem. „A więc numer siedemnasty? – myślałem – Przecież to nasz kochany doktor R-ski, jakże mógłbym nie pamiętać! Sprawa musiała być pilna, bo o tej porze nie chodzi się z wizytą, a po ulicach krążą niebezpieczne typy. Więc sprawa musiała być nad wyraz pilna!”. Ale cóż to było, nie mogłem nawet przypuszczać. Pomieszało mi zmysły. Zrywałem się raz po raz z fotela i chwytałem za głowę, tak jakby miało to w czymś pomóc. Wymyślałem zawiłe historie o kradzieżach, porwaniach i morderstwach, o losach dzielnej bohaterki, nieznanej tragedii pewnej rodziny mieszkającej na peryferiach, szukającej doktora, który jako jedyny posiadał lekarstwo na niezidentyfikowaną chorobę nękającą całą wschodnią część miasta. Zmęczony przerażeniem padłem na łóżko i zasnąłem z poczuciem obłąkanej sytości. Tej nocy nie śniło mi się nic prócz kropel deszczu.
Zbudziwszy się rano z okropnym bólem głowy przebrałem się w szlafrok i zszedłem na dół. Już na schodach powiało smutkiem, a wchodząc do kuchni ujrzałem zapłakaną Weronikę trzęsącą się nad filiżanką kawy. Stanąłem w drzwiach i cicho chrząknąłem na co ona ujrzawszy mnie rzuciła mi się z płaczem w ramiona. Trudno o tym mówić, trudno mówić ile łez wylała nim zrozumiałem potęgę tragedii. Usiedliśmy razem w salonie i wypiliśmy po dwa kieliszki wódki. Zaszumiało mi w głowie, a służąca momentalnie ucichła. Po czym jakby jednym tchem wyjaśniła przyczynę rozpaczy. „Otóż, - tłumaczyła smutno – ta dziewczyna , która wczoraj była u nas, szukała doktora R-skiego. Nikt nie wie dlaczego. Być może była chora, być może była jego córką, siostrą lub kochanką. W każdym razie odnalazła jego dom, lecz nie weszła nawet przez bramę na podwórze, bo jeszcze na chodniku padła zemdlona. Sąsiedzi uważają, że już wtedy skonała, ale dozorca słyszał jak wzywała pomocy. Dopiero dziś rano znalazło ją dwóch oficerów wracających ze służby. Podobno byli tak wstrząśnięci, że niosąc jej ciało płakali jak dzieci. Ale to pewnie zmyślone, bo ta spod szesnastki mówiła, że nawet jej nie nieśli tylko ciągnęli po ziemi za nogi, tak, iż suknia jaką miała na sobie podwinęła się aż na ramiona”. Tego już nie wytrzymałem. Wstałem tak gwałtownie, że Weronika krzyknęła przestraszona i uciekła z salonu. Zamroczony i oszalały z wściekłości trzasnąłem drzwiami swego pokoju i rzuciłem się na kanapę. Zapłakałem nad losem „ukochanej” jak płacze odrzucony przez miłość wyrostek. Po czym wstałem i zrzuciłem z biurka wszystkie dokumenty skrupulatnie gromadzone, porządkowane przez kilka miesięcy. Pierwszy raz wpadłem w taką furię, pierwszy raz tak bardzo znienawidziłem ludzką obojętność. Pobiegłem do drzwi, rozmyśliłem się i począłem wyrzucać przez okno wszystko co miałem pod ręką. Biłem się z myślami, szarpałem wąsy i brodę, wymyślałem na cały świat, na bezdusznych oficerów, którzy po śmierci tej delikatnej istoty zbezcześcili jej cierpiące za życia ciało. Wymyślałem dozorcy, który nie reagował słysząc wołanie o pomoc. Myślałem: „Ukochana! Tak, teraz możesz się mścić! Straw mą duszę, zabij rozpaczą stare ciało, prześladuj i męcz za swoją mękę!”. Wyobraziłem sobie jej blade ciałko na zalanej ulicy, kształtne łydki rozrzucone w nieładzie i małe rączki, które z pewnością składała przed śmiercią do ostatniego paciorka. Później mówiłem sobie, że to bez sensu, że nigdy jej nie znałem, nie miałem szansy paść jej do stóp. Ach, jakiż głupiec ze mnie. Uspokoiłem się i wszedłem do salonu. Weronika patrzyła na mnie dziwnie, nie byłem pewien czy za chwilę nie zechce porzucić służby i uciec od starego wariata. Kazałem nie szykować śniadania i zszedłem do piwnicy aby znaleźć choć trochę spokoju i ukojenia. Lecz ona już tam była. Przyszła na moje wołanie i usiadła w wysiedzianym fotelu. Rzuciłem się do jej stóp i ucałowałem kolana. Tuliłem się jak pies, płacząc i szepcząc wciąż o przywiązaniu. Dotykała moich siwych włosów i słabych ramion, trochę jakby odpychała, ale wiedziałem, że chciała tego tak bardzo jak ja. Kiedy spojrzałem na nią, wydała się jeszcze piękniejsza niż wczorajszego wieczoru i taka blada jakby rzeczywiście chora. Całowałem dłonie i nie umiałem nacieszyć się wilgocią jej sukni. Tuliłem mokre włosy opadające ciężko na ramiona, cieszyłem się jak dziecko, a ona swymi szaro-niebieskimi oczyma pozwalała na wszystko. Czas leciał nieubłaganie i wiedziałem, że trzeba mi wracać do obowiązków, do pracy, lecz następnego dnia odwiedziłem ją znowu. Czekała na mnie już co dzień i co dzień leżałem u jej stóp, milczeliśmy choć wiedziałem, że kocha mnie tak samo mocno jak i ja ją pokochałem. Tak mijały miesiące, półrocza. Wstawałem wcześnie i biegłem do niej, znikałem na parę godzin, a wracając do zajęć i studentów nie mogłem o niej zapomnieć. Na jedno tylko nie potrafiłem się zdobyć, nie mogłem prosić jej abym mógł przyjść nocą. Tłumaczyłem sobie, że mężczyźnie w moim wieku i kobiecie tak młodej... Szanowałem ją.
Ale szczęście nasze nie mogło trwać wiecznie. Pewnego dnia wracając do domu po spotkaniu z uczniami, traf chciał, że byłem bardzo nieostrożny. Wychodząc z domu wczesnym popołudniem nie pomyślałem, iż wracać będę już przed wieczorem i nie wziąłem szalika. Coraz częściej zdarzało mi się o czymś zapominać, ale to tylko wpływ szczęścia, a nie jak mówiła Weronika, starcza skleroza. I oto właśnie przeziębiłem się bardzo, tak, że następnego dnia lekarz pod żadnym pozorem nie pozwolił wychodzić mi z łóżka. Wymyślałem wszystkim, szarpałem się i przekupywałem sługi, lecz moje wysiłki szły na marne. Zamknięto mnie w pokoju i strzeżono pilnie. Z tęsknoty popadłem w dziwne odrętwienie. Czy i ona cierpiała tak samo jak ja? Trzeciego dnia choroby gorączka owładnęła mną i trawiła od środka piekielnym ogniem. Tej samej nocy krzyczałem w malignie niezrozumiałe słowa. I wtedy właśnie pierwszy raz mi się śniła. Przeczucie dziwne, jakby umieranie, ale nie wiedziałem, nie mogłem. Byłem chory, wciąż chory, coraz słabszy i smutny.
Nie widziałem jej trzy miesiące, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja zerwania przeklętego aresztu domowego, zszedłem pospiesznie do piwnicy. Jej już nie było, spodziewałem się tego. Wystraszony wspominałem sen okropny i nie wybaczyłem sobie, że coś przegapiłem. Dzisiaj minął rok od kiedy jej nie ma. Jem, piję, trochę piszę i nadal klęczę przed fotelem jak dawniej, ale co to za życie?


27 maja 2008 16:11:18
Użytkownik

Dołączył(a): 21 maja 2008 19:49:32
Posty: 32
Post 
Bardzo miła w czytaniu powiastka. Trochę sądząc po języku, trąci mi pozytywizmem. Takie XIXw klimaty. Nie mam żadnych uwag jeśli chodzi o treść, jest dobrze doszlifowana. Koncepcja miłości staruszka do dziewczęcia pewnie zrobiłaby sporo huku gdybyś żyła 100lat temu i wydała coś takiego ;).

Mogę się natomiast przyczepić do warsztatu od strony typowo rzemieślniczej. A że mogę, to się przyczepię bo jestem jak rzep.

Tradycyjnie. Interpunkcja szwankuje, powodując drętwotę w najmniej przewidzianych momentach. Harry Potter, krzycząc "drętwota" nie zrobiłby tego lepiej. Mam nadzieję że Cię nie urażę, ale odłóż opowiadanko do szuflady na jakiś czas - potem je wyciągnij i przejrzyj. Jak na dłoni wyjdzie Ci co jest nie OK. Robiłem tak w liceum i działało. Trzeba zapomnieć trochę o tym o czym się pisało.

cyt:
"Stałem na spróchniałych schodach prowadzących do piwnicy, wychyliłem się w nadziei, że to jeden ze studentów powrócił po zagubione przedwczoraj notatki, ale oczom moim ukazała się krucha, słabiutka, szara od wody deszczowej istotka o ustach zaciętych i bardziej dumnych niż cała postawa. "

to jest straaaasznie długie zdanie. Gdzieś tak w połowie gubię się i staję na bezdrożu... Zrobię Ci po swojemu re-edycję.

Stałem na spróchniałych schodach prowadzących do piwnicy. Wychyliłem się z nadzieję, że to jeden z moich studentów powrócił po zagubione notatki. Wtem, moim oczom ukazała się ta krucha istotka. Stała tam. Słabiutka i szara od deszczowej wody. Mimo to o usteczkach zaciętych i bardziej dumnych niż żołnierz w pełnej gali.

Pozwoliłem sobie na dodanie tego żołnierza, ponieważ potrzebowałem czegoś odzwierciedlającego dumę - tak mi do głowy przyszedł żołnierz. Dlatego, że z ta dumną postawą, tak jakoś dziwnie to brzmi. Prócz tego zmieniłem Ci szyk i oczywiście, co było niezbędne, pociąłem to zdanie. Powinno się troszkę lepiej czytać. Zwracam uwagę że to tylko mój gust. Ktoś inny pewnie zrobiłby to inaczej, być może i lepiej. Zapewne jednak zgodziłby się iż zdanie było za długie.

Generalnie podoba mi się twój styl. Fajnie radzisz sobie z językiem. Jedynie ta interpunkcja i zbyt długie zdania powodują, że czasem musiałem wracać i czytać dwa razy aby zrozumieć. Myślę jednak że jeśli byś włożyła historyjkę do szuflady na jakiś czas, sama dałabys radę lepiej poprawić te drobne niedopatrzenia. Pozdrawiam i może coś więcej, jeśli masz... 3maneczko


29 maja 2008 23:12:08
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: