Krajewski Marek - "Śmierć w Breslau"
"ŚMIERĆ W BRESLAU" - MAREK KRAJEWSKI
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że za znawcę gatunku się bynajmniej uważać nie mogę. Kiedy miałem jakieś 15 lat czytałem, co prawda dzieła
Artura Conan-Doyle'a i kilka powieści
Agathy Christie, ale za gorliwym zwolennikiem literackiego kryminału nigdy nie byłem.
Po
"Śmierć w Breslau" sięgnąłem przede wszystkim, żeby spróbować "czegoś innego" i odpocząć na trochę od
horroru i
fantastyki, które namiętnie czytuję. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak wciągnie mnie mroczny świat przedwojennego Wrocławia i perypetie radcy kryminalnego
Mocka!
Krajewski z nadzwyczajną finezją łączy ze sobą klasyczne reguły gatunku z nowoczesnym, brutalnym i mrocznym kryminałem. Nie jestem historykiem, ale dzięki niezwykłemu kunsztowi tworzenia swymi opisami miasta
Breslau nie można nie zaufać autorowi, że tak właśnie wyglądało to miasto na kilka lat przed II Wojną Światową. Jest to miasto mroczne, pełne skrywanych z mniejszą lub większą pieczołowitością tajemnic, oplecione pajęczyną układów i zobowiązań, umęczone niepokojami na płaszczyźnie społecznej z wizją rodzącego się faszyzmu w tle. Ta plastyczna i sugestywna wizja miasta to coś, zaprawdę, przerażająco pięknego!
A bohaterowie?...
Na jednym z filmowych forów przecztałem kiedyś:
W świetle powyższego cytatu bohaterowie
Krajewskiego są zdecydowanie postaciami z "współczesnego czarnego kryminału". Tu nie ma ludzi bez skazy - są bohaterowie źli i bardziej źli. Większość pojawiających się na kartach
"Śmierci..." to albo prostytutki albo bezwolne manekiny posłuszne woli mężczyzn a ci to perwersyjni zboczeńczy, mordercy i wszelkiej miary kanalie. I tu trzeba powiedzieć jasno - nawet główni bohaterowie odbiegają znacząco od uświęconych tradycją modeli detektywów:
Mock dba tylko o własne dobro i nie cofnie się przed niczym, by utrzymać taki stan rzeczy, jaki mu to gwarantuje a jego pomocnik
Anwaldt to pijak i delikatnie mówiąc, osobnik niezrównoważony psychicznie.
Jak by nie było, nie sposób nie trzymać z nich kciuki, choć polubić ich zaiste trudno. Cały w tym jednak geniusz
Krajewskiego, że mimo moralnie nieakceptowalnych postaci czytelnik dopinguje im i cieszy się z ich moralnie nieakceptowalnych sukcesów
Na zakończenie: mam zamiar sięgnąć po kolejne tomy a wszystkich zachęcam do zapoznania się z niniejszym.
I jeszcze jedno - jeśli w kolejnych powieściach z cyklu utrzymany jest taki sam poziom, to dla mnie
Krajewski jest tym dla polskiego czarnego kryminału, kim stał się
Sapkowski dla polskiego fantasy. Moim zdaniem, wiele tych panów łączy - przede wszystkim to, że potrafią zdobyć czytalnika od pierwszego przeczytanego zdania...
Daję 4/5 (tylko dlatego, że - mam nadzieję - kolejne tomy są jeszcze lepsze!)
P. S. Ani słowa nie napisałem o zagadce... No, cóż... przyznam bez cienia kłamstwa, że kluczowy motyw pochodzenia pewnej postaci odgadłem na dwie strony przed tym, kiedy autor sam zdecydował się mi to zdradzić. Wg mnie, bardzo dobra intryga! A i jeszcze jedno - fani wszelkich
kodów-da-vincich też znajdą coś dla siebie