TERRY PRATCHETT - "ZIMISTRZ" (WINTERSMITH)
Po dwóch, raczej średnio udanych* powieściach o
Tiffany Obolałej (dawniej
Akwilii Dokuczliwej, ale o tym później...) do trzeciej książki z tego podcyklu podchodziłem, delikatnie mówiąc, z chłodną obojętnością. Seria ta cechowała się dotąd - co wynikało z założenia, że te historie skierowane są głównie do młodszego czytelnika - większą niż pozostałe opowieści ze
Świata Dysku bajkowością w bardziej dosłownym znaczeniu tego słowa niż to zwykle u
Pratchetta bywa i nieco mniejszą dozą humoru. Czy może raczej humoru innego rodzaju, bardziej uładzonego i nazbyt jak na mój gust grzecznego. Były to też opowiastki - nie oszukujmy się - niezbyt porywające i mimo, iż były śliczne, miały Przesłanie i morał, to raczej bawiły średnio. Osobiście traktowałem je bardziej jako taką
dyskową ciekawostkę, niż pełnoprawne opowieści z
dyskowego uniwersum.
Faktem bezspornym jest to, że polskie wydania
"Wolnych Ciut Ludzi" (Wee Free Men) i
"Kapelusza pełnego nieba" (A Hat Full of Sky) zostały brutalnie okaleczone przez tłumaczkę
Dorotę Malinowską-Grupińską, która swoją nieudolną translacją, pełną błędów stylistycznych, rzeczowych i wszelkich innych, jakie tłumacz może popełnić, sprawiła, że i tak już dalekie od popisowych powieści
Pratchetta książki stały się zupełnie nieciekawe i ciężko przyswajalne, do tego stopnia, że człowiek miał wrażenie, iż w ogóle nie dzieją się na dobrze znanym
Świecie Dysku. Humor uleciał, błyskotliwe dialogi zostały spłycone a imiona postaci fatalnie wręcz przeinaczone.
Biorąc do rąk
"Zimistrza" należy grubą kreską przekreślić to co było - bo
"Zimistrz" to już zupełnie inna bajka. Z tych, za które uwielbia się dwóch panów:
Terry'ego Pratchetta i
Piotra W. Cholewę!
Przyznam szczerze, że zabierając się do lektury
"Zimistrza" nie byłem zupełnie przygotowany na to, co mnie czeka. Ot, z czystego fanowskiego obowiązku postanowiłem zapoznać się z kolejną częścią przygód
Akwilii i smerfowatych
Fik Mik Figli i... o żesz! Jaka
Akwila? Jakie
Fik Mik Figle? Rzut okiem na stronę tytułową... jaka
Malinowska-Grupińska?
Tak, moi drodzy! Modlitwy tysięcy polskich fanów
Pratchetta zostały wysłuchane! Do tłumaczenia cyklu zabrał się jedyny słuszny tłumacz -
Piotr W. Cholewa. To czuć od samego początku i nie chodzi tu tylko o nazwy własne (
Tiffany nazywa się tak jak w oryginale, podobnież
Nac Mac Feegle) ale o niepowtarzalny styl
Pratchetta, który z taką finezją potrafi przełożyć tylko Pan
Cholewa. Dialogi, aż skrzą się humorem a
Feegle wreszcie mówią tak, jak powinny - przezabawną mieszanką
góralszczyzny z zapożyczeniami z różnych innych gwar i slangów. Ich wypowiedzi wręcz powalają!
To, że
"Zimistrz" podobał mi się bardziej niż dwie poprzednie książki z serii o
Tiffany nie jest jednak tylko zasługą Pana
Cholewy, ale również tego, że powieść ta jest najbardziej
dyskowa ze wszystkich trzech. Jest
dyskowa do tego stopnia, że spokojnie mogłaby należeć do głównego cyklu. Na przykład, jeśli w
"Wolnych Ciut Ludziach" pojawienie się
Babci Weatherwax było czysto symboliczne, to w
"Zimistrzu" urasta ona do pełnoprawnej, choć wciąż drugoplanowej postaci.
Niania Ogg również ma do odegrania niebagatelną rolę, a cała akcja dzieje się w większej części w
Lancre i okolicach. Swoją drogą, nie wiem czemu, ale
"Zimistrz" przez cały czas budził we mnie skojarzenia z
"Równoumagicznieniem", które czytałem już szmat czasu temu. I nie chodzi tu o fabułę, ale o pewne cechy narracji i coś jeszcze, czego nie potrafię dokładnie określić
Polecam wszystkim fanom
Pratchetta i nie tylko. Mniemam, że
"Zimistrza" czyta się równie dobrze, jako zupełnie odrębną opowieść z nurtu fantastyki humorystycznej lekkiego kalibru. Podejrzewam też, że ta historia ma jakiś morał i Przesłanie
ale ja raczej jestem za duży, żeby na takie rzeczy zwracać uwagę
Młodsi pewnie wyciągną wnioski odnośnie tego, że każdy nasz czyn rodzi konsekwencje, z którymi zmierzyć się musimy sami i sami ponosić za swe uczynki odpowiedzialność. Skrótowo morał brzmi: z wielka mocą przychodzi wielka odpowiedzialność. Ale to już było, wiadomo... Najważniejsze, że nam się znowu dobry
Pratchett w
"Zimistrzu" trafił
Daję 5/5!
*
Po przeczytaniu "Zimistrza" w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy mniemam, że poprzednie dwie powieści wcale nie były takie złe, tylko trafiły na złego tłumacza, niestety...