A ja sie mocno zawiodłem na początku tej serii...
Nie spodziewalem sie cudow, co prawda, ale Wasze opinie sprawily, ze nastawienie mialem dosc pozytywne. Niestety, szybko sie to zmienilo. Z przykrością muszę powiedzieć, ze tak miałkiej i nudnej ksiazki fantasy to ja nie czytałem od czasu mojej przygody z proza
Eddingsa (tez zresztą wspominanej niezbyt cieplo).
Poczatek
"Magii Recluce" jest nawet intrygujacy i sugerujacy, ze poza granicami tytulowego krolestwa (?) czeka nas zupelnie inny swiat, jakies zaskoczenie itp. Tymczasem bohater wyrusza nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. I, o ile poczatkowo jest to interesujace, to szybko caly "quest" przeobraza sie w lazenie bez celu, spotykanie jakichs ludzi, ktore nawet nie pretendują do miana postaci z krwi i kosci.
Lerris robi to i owo, czegos tam sie uczy, chodzi od gospody do gospody, idzie spac, kogoś tam niechcący zdenerwuje, kogoś niechcący "zdezintegruje", odda kilka przyslug jakims ludziom (przyslug przeważnie niedźwiedzich) i tak do usranego końca tej "pasjonującej" opowieści...
Nic - absolutnie nic - mi sie w tej powiesci nie podobalo. Za to draznilo prawie wszystko. Jesli autor ma juz jakis ciekawy pomysl (odwrocenie barw "dobra" i "zla", bardziej zaawansowana technika niz w wiekszosci ksiazek fantasy) to nic z tego konkretnego nie wynika i jest to pomysl zmarnowany.
Irytujacy jest jezyk powiesci. Ogolnie nie lubie narracji pierwszoosobowej, ale to jeszcze nie moze byc podstawa do zarzutu, bo dobrze poprowadzona narracja taka moze swietnie wzbogacic powiesc. Tu jest kompletnie nie wykorzystana - Lerris "mysli" tak, jakby wstydzil sie swoich... myśli. Wszystko jest takie uladzone i grzeczne, a jak juz cos niegrzecznego roi sie w glowie glownego bohatera, to jest to przedstawione tak, ze wzbudza politowanie. Wielkim grzechem jest wg mnie, jesli autor decydujac sie na narracje pierwszoosobowa nie potrafi tak poprowadzic historii, zeby nie uciekac sie do skokow w trzecia osobe - a
Modesitt nachalnie, ni z gruchy ni z pietruchy, przerzuca sie kilkukrotnie na "trzecia osobe". Nie mowcie mi, ze inaczej tego nie szlo zrobic, bo to bzdura! Czytelnik mogl poznac wydarzenia dotyczace
Antonina i tej rudej "kolezanki"
Lerrisa np. z opowiesci ludzi, ktorych mogl spotkać młody mistrz Ladu, czy chocby z jego snow... Taki zabieg, jaki zastosowal
Modesitt dowodzi tylko jego brakow warsztatowych, talentu i finezji. Dla mnie porażka...
No i jeszcze jedno: do usranego znudzenia zmuszani jestesmy do czytania o tym, co sie jadlo, co sie pilo (cholerny sok z jakichś tam jagód), jak kto byl odziany i tak dalej. Kolejny przyklad na marnosc "kunsztu"
Modesitta, ktory celem chyba zwiększenia objętości powieści ucieka się do takich zapchajdziur.
Nuda, banalny jezyk, masa zmarnowanych pomyslow, plastykowe postaci - to powody, z ktorych po kolejna ksiazke o
Recluce raczej szybko nie siegne. No, chyba, ze ktos powie mi, ze jakis skok jakosciowy miedzy tym tomem a kolejnymi nastapil, albo cos, bo dla mnie to w tej chwili gorsze niz... w sumie nie wiem, od czego to moze byc gorsze?... Po prostu to tak zle, ze nic gorszego byc nie moze, o!
------------------ Dodano: 22 lipca, 2008 o 16:23:21 ------------------
Bede musial chyba zweryfikować swoja opinie o tej serii. Tzn. tego, co sadze o
"Magii Recluce" odwoływać nie zamierzam, bo to wyjatkowo słaba książka była, jednak juz pierwsze kilka rozdziałów
"Wież Zachodzącego Słońca" sprawia dużo, dużo lepsze wrażenie... Poczatkowo wahałem sie, czy warto tracić czas na dalsze zapoznawanie się z
Recluce i siegajac po drugi tom robiłem to z niechęcią i trochę wbrew sobie, ale cosik czuje, ze nie będę żałował tego posunięcia...
------------------ Dodano: 17 sierpnia o 20:27:47 ------------------
No i skończyłem
"Wieże Zachodzącego Słońca". Jak już wspomniałem wyżej, lektura dużo lepsza od pierwszego tomu, choć przy tym nie pozbawiona jego największej wady - autor zbyt wiele miejsca poświęca na nużące czytelnika opisywanie podstawowych, często powtarzających się czynności. To, zdaje się, podstawowy błąd warsztatowy początkujących pisarzy, co może trochę dziwić, bo
Modesitta raczej do debiutantów (w okresie kiedy pisał pierwsze tomy
sagi Recluce) zaliczyć nie można. Te ciągłe siodłania koni, nalewania soku z krasnokrzewu i wiele innych opisów, które bym dla dobra książki po prostu wyrzucił jest naprawdę irytujące.
Podobnie, jak poprawność opowieści. Ciężko mi się wczuć w świat, który mimo targających nim mrocznych i tragicznych wydarzeń maluje się przed oczami, jakoś tak idyllicznie. Tu nikt nie porządnie nie przeklnie (nawet marynarze
), magiczne bitwy i pojedynki na miecze wydają się nazbyt uładzone i choć trup ściele się gęsto, nie czuć wagi tego, co się dzieje.
A poza tym, to całkiem fajnie obmyślony świat nam się tu pomału buduje. Podobał mi się ten cały
origin Recluce, początki panowania
Wyspy i wyjaśnienie tego, skąd ten strach przed jej rezydentami u innych narodów.
Postaci całkiem fajne, budzące zdecydowanie więcej wszelakich uczuć niż bohater(owie) pierwszego tomu...
Troszkę brakuje mi jeszcze tego
steam-fantasy (czyli technologii, na temat której było kilka wzmianek w pierwszym tomie), no ale skoro akcja
"Wież Zachodzącego Słońca" dzieje się dużo wcześniej, to wypada tylko pogratulować autorowi konsekwencji w budowaniu tła do calości sagi
Jednak będę czytał dalej, jakby to kogoś interesowało
------------------ Dodano: 21 września o 22:09:58 ------------------
Tom 3 - "Magiczny inżynier" przynosi kolejne rozczarowanie. Mamy tu, po raz kolejny, powtórkę... a raczej miks tego, co działo się w tomie 1 i tomie 2. No, ludzie, za coś takiego to karać powinni pisarza zakazem wydawania kolejnych tomów pod groźbą śmierci!
Książka jest do bólu przewidywalna, nawet jeśli ktoś nie czytał tomów poprzednich. Mało tego - akcja ślimaczy się okropnie! Znowu powielane są te same błędy - za dużo opisów prostych czynności, to jest za dużo walenia młotem, siodłania konia, robienia gwoździ, siania i zbierania ziół, picia soku z krasnokrzewu i tak w koło Macieju! Przez większość książki jesteśmy "raczeni" nic nie wnoszącymi do fabuły opisami pracy kowali, uzdrowicieli, wynalazców, handlarzy itp. Nuda, nuda, po trzykroć nuda!
Fabuła, jak już pisałem, mało ciekawa a dla kogoś, kto czytał poprzednie tomy przewidywalna. Powielany jest ten sam schemat, zmieniają się tylko czasy i imiona postaci. I o ile w
"Wieżach Zachodzącego Słońca" było kilka ciekawyszych pomysłów, to o
"Magicznym inżynierze" nic, zupełnie nic dorego powiedzieć nie można. Ot, kolejna, walnięta na sztukę, sztampowa powieść
fantasy...