Teraz jest 21 lis 2024 14:00:39




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Wykorzenianie zła 
Autor Wiadomość
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 wrz 2010 9:32:19
Posty: 6
Post Wykorzenianie zła
Wrzuciłem to opowiadanko na kilku forach dyskusyjnych, więc mogliście już się z nim spotkać. Mam jednak nadzieję, że znajdą się użytkownicy, którzy go jeszcze nie czytali. Zapraszam zatem do lektury i wyrażania swoich opinii.



Wykorzenianie zła


Rara i Ruru szły przez pogrążony w ciemności stary kościół. Obie wyglądały tak samo: wysokie, szczupłe, miały niebieskie oczy i ogolone głowy. Obie były piękne. Jednakowe. Ubrane w identyczne, białe sukienki. Zrodzone tego samego dnia, z tego samego łona i nasienia stanowiły jedność, choć zamieszkiwały dwa odrębne ciała. Zawsze nierozerwalnie związane, niewidzialną nicią bliźniaczego życia.
Trzymając się za ręce, szły w kierunku marmurowego ołtarza. Przyglądały się ukrzyżowanemu człowiekowi, wiszącemu wysoko na ścianie. Cierpienie na jego twarzy było martwe i zimne, od dawna zapomniane. Niemniej siostry nie potrafiły przejść obojętnie. Nie odważyłyby się nawet pomyśleć o odwróceniu wzroku i zbagatelizowaniu utrwalonych w kamieniu ran. Jakiż artysta mógł stworzyć tak wielki ból, zastanawiały się. Jakiż to człowiek (lub potwór) był w stanie przedstawić drugiego w niekończącej się agonii?
Słońce całkowicie już schowało się za horyzontem. Cienie wydłużyły się do tego stopnia, że zapanowały nad całą przestrzenią. Ukrzyżowany człowiek jarzył się natomiast swoim własnym, tajemniczym blaskiem.
– Witajcie, panienki – usłyszały głos za plecami. – Co was tu sprowadza o tak późnej porze, jeśli wolno spytać?
Rara i Ruru nie przestraszyły się nieznanego głosu. Jednocześnie odwróciły głowy i zobaczyły niskiego, pomarszczonego przez czas staruszka. Miał na sobie czarną szatę z białym kołnierzykiem. Siostry nigdy wcześniej nie widziały tak dziwnego stroju. Mimo wieku – niewątpliwie bardzo podeszłego – nieznajomy stał wyprostowany, a z jego wątłego ciała emanowała siła, która zdawała się pożerać ciemność panoszącą się dokoła.
– Jestem ojciec Esteban – mężczyzna odezwał się ponownie z szerokim uśmiechem. – Miło mi was widzieć, dziewczynki.
Rara i Ruru miały już po dwadzieścia osiem lat i wcale nie czuły się „dziewczynkami”, ale w ustach starego człowieka określenie to bynajmniej nie wydawało się obrazą.
– Kto to jest? – zapytała Rara, a może Ruru, któż by rozpoznał. Jej siostra wskazała palcem ukrzyżowanego człowieka.
– To jest Bóg, panienko – odparł ojciec Esteban. Nie przestawał się uśmiechać.
– Bóg? – siostry spojrzały po sobie, nie rozumiejąc. W ich świecie nie istniało takie słowo. Jedna z nich zapytała:
– A co to jest bóg?
Stary ksiądz nawet nie westchnął z politowaniem. Dawno już minęły czasy, kiedy to oburzał się na dźwięk podobnego pytania. Dawno już nie karcił młodych ludzi za bezbożne życie i pogańskie umysły. Wiedział, że to nie ma sensu. W dzisiejszych czasach ludzie nie pamiętają już o Bogu. Mają siebie nawzajem. Swoich braci i siostry.
Esteban przyjrzał się kobietom, które w jego mniemaniu były zaledwie małymi dziewczynkami. Tak niewinne i intelektualnie niewykształcone, że określanie ich mianem dojrzałych kobiet było, według księdza, nietaktem. Niczym się od siebie nie różniły, co oczywiste. Oczywiste dla współczesnego pokolenia, ale nie dla osób w wieku Estebana. Choć, być może, nie było już nikogo w jego wieku. Może był ostatnim reliktem poprzedniego pokolenia. Świata, w którym ludzie rodzili się pojedynczo.
– Gdzie jest pański brat? – odezwała się dziewczyna stojąca po lewej stronie, jakby czytając w myślach kapłana.
– Nie mam brata.
– Co?
– Jak to możliwe? – dodała druga z sióstr.
Esteban podszedł krok bliżej.
– Nie mam brata, dziewczynki. Urodziłem się sam.
– Ale wszyscy rodzą się parami – zaprotestowały. Nie ma znaczenia, która wypowiedziała te słowa, wszak były prawie jednością.
– W moich czasach nie wszyscy tak się rodzili. Zdarzało się to coraz rzadziej, ale jeszcze przychodziły na świat normalne dzieci. To znaczy… ech, wybaczcie. Nie chciałem was obrazić.
– Nie obraził nas pan.
– Proszę, mówcie mi: ojcze – zaproponował ksiądz. Już dawno nikt tak się do niego nie zwracał.
– Dlaczego?
– Przecież nie jest pan naszym ojcem.
– Wiem, dziewczynki. Jestem proboszczem w tym kościele. Dawniej tak tytułowano księży. „Niech będzie pochwalony, ojcze”, mówiono na przykład. Albo: „Ładny mamy dzień, prawda, ojcze?”
Rara i Ruru ponownie niczego nie zrozumiały. Z drugiej jednak strony nie było nic złego w sprawieniu przyjemności staremu człowiekowi.
– Dobrze, ojcze – powiedziała jedna z nich.
Esteban uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe.
– Dziękuję, dziewczynki. Jak się nazywacie?
– Rara i Ruru.
– Bardzo ładnie – ksiądz nie zdradził, że nie podobają mu się, wygolone do nagiej skóry, głowy dziewcząt. Nie potrafił zaakceptować współczesnej mody. Zdawała się nienaturalna, jakby ludzie chcieli jeszcze wyraźniej podkreślić swoją odrębność od świata, od natury. Było to, rzecz jasna, ogromnym błędem. Zapytał jednak beztrosko:
– A zatem, co robicie w kościele o tej porze?
– Słyszałyśmy o tym miejscu – to powiedziała chyba Rara.
– Chciałyśmy zobaczyć ukrzyżowanego człowieka – Ruru wskazała ponownie wiszącą postać.
– Musiał bardzo cierpieć.
– To prawda – rzekł Esteban. – I nie wiecie, kim jest?
Siostry pokręciły przecząco głowami. Równocześnie.
– Dawno temu Bóg stworzył ludzi – Esteban zaczął opowieść, której nie podejmował od wielu lat.
– Ale co to jest bóg? – przerwała Rara, a Ruru dodała:
– No właśnie.
I jak odpowiedzieć na takie pytanie komuś tak nieuświadomionemu, zastanowił się stary ksiądz. Jak wytłumaczyć coś, o czym ludzie nie mają dzisiaj pojęcia? Co nawet przez chwilę nie zaprząta ich myśli. Co jest im – jak się wydaje – niepotrzebne, gdyż mają siebie nawzajem. Ludzie nie znający samotności nie potrzebują Boga, by koił ich smutki, lęki i pomagał spełniać marzenia. Nie potrzebują nikogo, kto umarłby za ich grzechy i poprowadził do życia wiecznego.
– Bóg to stwórca wszystkich ludzi – powiedział wreszcie. – I nie tylko, On stworzył cały wszechświat i to, co się w nim znajduje.
– Serio?
– Mhm – skinął. – Chcecie, żebym opowiedział o „ukrzyżowanym człowieku”?
– Tak, prosimy.
– A zatem – ojciec Esteban powrócił do przerwanej opowieści. – Bóg stworzył ludzi i pozwolił im żyć na tej pięknej planecie…
– I na Marsie.
– I księżycach Jowisza i tej, jak jej tam, Pherii w konstelacji Andromedy.
– Bądźcie tak miłe, dziewczynki, i nie przeszkadzajcie mi przez chwilę.
Zamilkły.
– Ludzie żyli… we wszechświecie i zajmowali się swoimi sprawami. A były to często sprawy niegodziwe i nieprzemyślane. Toczyli wojny, o czym na pewno słyszałyście na lekcjach historii w szkole. Wyniszczali Ziemię, nie wiedząc, że okradają w ten sposób samych siebie, gwałcili i mordowali, odurzali się narkotykami i oddawali lenistwu przekraczającemu wszelkie normy przyzwoitości. Oczywiście, robili także wiele pięknych rzeczy. Ich sztuka sprawiała radość i wynosiła ponad wszelkie inne stworzenia, ich poezja… ach, dziewczynki, gdybyście mogły poznać ich poezję. To najwspanialsza rzecz, jaką stworzył człowiek od początku swojego istnienia. Czasem myślę, że Bóg powołał nas do istnienia jedynie po to, byśmy mogli uprawiać poezję. Dzisiaj nikt już jednak nie czyta starych mistrzów. Z wyjątkiem profesorów literatury i kilku dziwaków, jak ja.
Spojrzał na siostry, nie wiedząc czy jeszcze słuchają. Słuchały, jak zaczarowane.
– Ludzie byli wspaniali i przerażający jednocześnie. A Bóg cały czas ich obserwował ze swojego złocistego tronu. Był zachwycony ich dobrem i zasmucony złem. Bo, musicie wiedzieć, że żaden człowiek nie był do końca czysty, pozbawiony grzechu. Nikt nie był także do końca zły, tak więc można powiedzieć, że równowaga obu pierwiastków nie została nigdy zachwiana. Jednak Bóg był rozżalony niedoskonałością rodzaju ludzkiego. Postanowił zmienić panujący stan rzeczy, więc objawił się pewnemu pobożnemu mężczyźnie. Przekazał mu swoje prawa i wysłał między ludzi, by nauczał. Przez jakiś czas było dobrze. Ale tylko przez jakiś czas, potem wszystko znów zaczęło szwankować.
– I co wtedy zrobił bóg?
– Wówczas to zlitował się nad ludźmi i sam zszedł na ziemię w ciele człowieka, zrodzonego z łona prawdziwej, ludzkiej kobiety. I nauczał tych samych praw, które wcześniej wręczył prorokowi. Miał wielu uczniów, ale pojawili się wśród nich zdrajcy i bluźniercy. Wydali Boga na tortury i śmierć na krzyżu – wypowiadając te słowa ojciec Esteban wskazał wiszący nad głowami sióstr krzyż. – Bóg kochał ludzi i przyjął zadaną mu mękę na odpuszczenie win tak jego ciemiężycieli, jak wszystkich innych. Krzyż wiszący nad naszymi głowami jest symbolem, upamiętniającym tamte wydarzenia.
– To znaczy, że bóg pozwolił się zabić?
– Tak.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, by ludzie zrozumieli, jak bardzo ich kocha i, że wybacza nawet najcięższe grzechy.
Rara i Ruru wydawały się wstrząśnięte opowieścią. Być może Bóg właśnie docierał do ich serc.
– I dlatego na świecie nie ma już wojen i cierpienia – podsumowała Ruru stanowczo. Uśmiechnęła się do siostry.
Ksiądz jednak nie podzielał entuzjazmu dziewczyny. Bez ogródek wyprowadził ją z błędu.
– Niestety, moja droga, cierpienie i śmierć Boga nie wystarczyły.
– Jak to? – zdziwiła się Rara. – Gdyby ktoś oddał za mnie życie, pozwolił się torturować… nigdy nie zrobiłabym więcej nic złego. Robiłabym wszystko, co każą rodzice, nie złamałabym żadnego prawa, nawet przepisów ruchu drogowego. Już nigdy nie złamię.
– Ech, dziewczynki. Musicie zrozumieć, że kiedyś ludzie byli inni. Tacy jak ja.
– Rodzili się w pojedynkę – powiedziała cicho Ruru.
Ojciec Esteban zaczynał już rozróżniać siostry.
– Dokładnie. Niespełna dwa tysiące lat po śmierci Boga stworzyli cywilizację, która nie tylko uniemożliwiała przestrzegania boskich nakazów, ona wręcz z nimi walczyła. Powstało imperium obejmujące cała planetę, imperium dźwięku i światła, nieustannie przepływających pieniędzy i łez umierającej z wolna planety. Zanim jednak doszło do najgorszego, Bóg ponownie zszedł z tronu i wmieszał się między ludzi. Tym razem, by samemu pobierać nauki. Wiedział, że wszelkie wysiłki spełzną na niczym jeśli nie pozna ludzi lepiej, niż znał ich do tej pory. Wędrował więc po świecie niewidzialny i niemy, i słuchał serc. Pewnego dnia spotkał człowieka, który siedział sobie jakby nigdy nic pod drzewem. Był to mnich, który opuścił klasztor, by zgłębiać ludzką naturę bez niedorzecznych nakazów społeczności klasztornej. Został żebrakiem i całe dnie pogrążony w medytacji wędrował po rozległych krainach ludzkiej cywilizacji. Jego postać emanowała niebywałym światłem. Bóg usiadł obok i zajrzał w serce tego człowieka. Ujrzał czystość, jakiej dotąd bezskutecznie poszukiwał. Odtąd towarzyszył świętemu – przez następne pięćdziesiąt lat, aż tamten umarł. Przez cały czas słuchał jego nauk. Później słuchał jego uczniów, a potem ich uczniów. Pobierał nauki przez kilka pokoleń, aż uznał siebie za prawdziwie równego ludziom. Choć tak naprawdę dowiedział się tylko jednej rzeczy: ludzie najbardziej lubią nauczać się sami. Żaden mistrz czy guru, żadni święci, mądrzy zakonnicy, głowy kościołów nie mogły wykorzenić z ludzkich serc zła, gdyż zawsze pozostawało w nich ziarno, z którego wyrastały nowe chwasty. To samotność pchała człowieka na drogę destrukcji i ponaglała do coraz szybszego biegu.
– Samotność?
– Tak. Oto przyczyna wszelkiego zła, które kiedyś panowało na Ziemi.
Ruru nagle doznała olśnienia.
– Bóg sprawił – powiedziała – że wszyscy ludzie rodzą się parami. Żeby nigdy nie czuli się samotni.
– Zgadza się – ucieszył się ojciec Esteban. – Bóg uświadomił sobie nasz strach przed samotnością i potrzebę jego wyeliminowania. Ponieważ to strach jest źródłem. Z niego rodzi się nienawiść, zazdrość i zachłanność. Gdyby zniknął, ludzie mogliby żyć i tworzyć w spokoju piękne rzeczy.
– Ale pan nie ma brata, ojcze.
Ksiądz skrzywił się nieco słysząc tak dziwnie skonstruowane zdanie. Jednak nie jego składnia, lecz znaczenie wywoływało smutek. Esteban był samotny i wiedział o tym, choć starał się zawsze myśleć o czym innym. O Bogu na przykład.
– Bóg jest ze mną – powiedział. – Nigdy mnie nie opuszcza. A ja nie opuszczam jego.
– Ale nie może pan trzymać go za rękę, ojcze. Prawda?
– Nie, nie mogę.
– I nie może pan go zobaczyć, porozmawiać z nim.
– Porozmawiać – szepnął ksiądz, lecz zaraz dodał silnym głosem: – Rozmawiać mogę. Robię to codziennie.
– Naprawdę?
– To wspaniale. A my możemy też porozmawiać z bogiem?
– Oczywiście, dziewczynki.
– Gdzie on jest? – obie siostry zaczęły się rozglądać.
– Może go pan zawołać, ojcze?
– On cały czas tu jest.
– Gdzie?
Ojciec Esteban przyłożył dłoń do piersi.
– Tutaj.
– Znaczy, w ojcu?
– W moim sercu. On jest w sercu każdego człowieka, tylko ludzie nie słuchają już jego głosu.
Rara i Ruru przyjrzały się księdzu uważnie. Zrobiło się im go żal. Samotność otulała go szczelnym kokonem. Być może nawet postradał zmysły i dlatego wygaduje dziwne rzeczy. Rara nigdy nie słyszała w sobie głosów, natomiast Ruru uważała, że gdy coś słyszy, to są jej własne myśli. Obie z kolei brały udział w wykładach na temat chorób psychicznych, jakie dotykały czasem ludzi. Słyszenie głosów było jednym z objawów.
– Chyba musimy już iść – powiedziała niepewnie jedna z sióstr, ojciec Esteban znów nie wiedział która.
– Dziękujemy za opowieść. Zrobiło się ciemno, nasi mężowie będą się niepokoić.
– Właśnie. Do widzenia, ojcze.
Kobiety wycofały się pospiesznie z zapomnianego przez ludzkość kościoła. Olbrzymie drzwi skrzypnęły za nimi, jakby opłakując utracone życie drzew, z których zostały zrobione. Wiatr tańczył wokół samotnej wieży, na której od dawna nie było już dzwonu.
– Do widzenia – powiedział Esteban.
Wiedział, że nigdy więcej nie zobaczy sióstr. Nie miał im za złe obaw i wątpliwości. Pewnie, gdyby miał brata bliźniaka, z którym mógłby dzielić życie, również nie wierzyłby w Boga. Nie potrzebowałby Go.
Z drugiej zaś strony Bóg prawdopodobnie nie potrzebował ludzkiej wiary. Kiedyś Esteban myślał, że ateizm to największy i najcięższy z możliwych grzechów. Jednak, skoro Bóg stworzył ludzi takimi, jakimi są, to jak można ich czyny nazywać grzechem? Wszak wszystkie są częścią boskiego planu. Także współczesna mentalność i, co tu ukrywać, pogaństwo.
A samotność… nie ma już samotności. Z wyjątkiem tego jednego serca, które biło w piersi Estebana.
Stary ksiądz proboszcz przyklęknął pod krzyżem i odmówił modlitwę. Potem poszedł na tył kościoła, do małego pokoiku, w którym mieszkał, i położył się spać. Jak zwykle przyśnił mu się brat bliźniak, którego nigdy nie miał.
Bóg siedział na ołtarzu ze skrzyżowanymi nogami. Dłonie opierał na kolanach. Jego wzrok podążał za starym mężczyzną. Cierpienie ostatniego sługi bożego ciążyło niczym głaz na sercu Pana. Tym bardziej, że samotność doskwierała i Jemu. A przecież mieszkał z Estebanem od ponad czterdziestu lat.

_________________
Zapraszam na stronę: Cała prawda o Rozwoju Osobistym
oraz stronkę z polskim tłumaczeniem Tao Te Ching


26 wrz 2010 10:25:05
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron