Użytkownik
Dołączył(a): 07 gru 2009 21:16:57 Posty: 3
|
Strażnik Światów
W wielkiej komnacie stało sześciu mędrców. Dyskutowali o czymś poważnie. -Trzeba go wezwać. Strażnik umiera, a przecież ktoś musi utrzymać równowagę.- zaczął jeden z nich. -Nie. Nie jest jeszcze gotowy, Adonisie. Nie podoła wyzwaniu. A poza tym może dostać szoku, jeśli się dowie, że został tam wysłany bez potrzeby. A wtedy wcale do nas nie przyjdzie.- -Musimy zaryzykować, Ternarze. Nie możemy poświęcić całego świata.- -Dosyć. Spokój panowie. Jeśli zajdzie potrzeba, to go wezwiemy. Ale nie możemy też zrobić tego ze zbytnim pośpiechem. Strażnik pożyje jeszcze kilka lat. Jednakże trzeba od tego okresu odliczyć czas potrzebny na naukę Wybranego. Musimy posłać człowieka. Ale nie. To nie może być żaden z naszej rady. To musi być ktoś inny. Ale zaufany. Macie jakieś propozycje?- -Mój uczeń może pojechać, mistrzu.- -Nie. Ucznia nie możemy posłać. To musi być ktoś, kto przeżyje, całodobową jazdę, ktoś kto potrafi obronić siebie, i Jego.- -Więc może On. Jeszcze tyle wytrzyma. I będzie potrafił obronić, Go w każdych warunkach.- -Wiesz dobrze, że to niebezpieczne.- -Jednakże tym razem musimy zaryzykować. Strażnik przeżyje, a tylko on będzie potrafił przekonać chłopca.- -Dobrze. Niech tak będzie. Poślijcie po Niego. Albo nie... Sam tam pójdę.- Powoli wszyscy zaczęli się rozchodzić. W końcu zostały tylko dwie osoby. Mistrz i jego uczeń. -Dalarze, przygotuj konia. Zaraz wyjeżdżam. Przez te kilka dni nauczać cię będzie Mistrz Adonis.- -Jak rozkażesz mistrzu. Koń będzie gotowy za parę minut. Przygotować prowiant?- -Nie, Dalarze. Będę gnał co sił. Trzeba jak najszybciej sprowadzić go tutaj. Możesz odejść.- -Dobrze. Żegnaj mistrzu.- Aarafiel skierował swe kroki do stajni. Zawsze jednak istniało ryzyko. Dlatego musi się spieszyć. Zwłaszcza, że do zamku Strażnika kilka godzin drogi. I nie wiadomo, czy go zastanie. Wsiadł na konia, i ruszył z kopyta. -Jedź Strzało, jedź. Pędź do warowni Daedra.- i pognali lasem. W czasie podróży nie wydarzyło się nic ciekawego. Bądź co bądź, jest jednak Arcymagiem. Gdy dotarł pod twierdzę, brama sama się otworzyła. Wjechał do środka, i skierował się do stajni. Zostawić swego wierzchowca. Po drodze spytał sługę, czy Strażnik jest u siebie. Gdy uzyskał zadowalającą odpowiedź, od razu skierował tam swe kroki. Zapukał do drzwi, i wszedł. Strażnik siedział przy biurku, i coś pisał. -O. Aarafiel. Cóż za miłe spotkanie. Czemu mam zawdzięczać twą wizytę?- -Cóż. To trochę dziwna sprawa. Prosimy cię, ja i rada, żebyś pojechał po chłopca. Twojego następcę. Tylko ty możesz dostarczyć go nam bezpiecznie.- -Ja? Przecież jestem już prawie na łożu śmierci.- -Ale tylko ty masz szansę go przekonać.- -Dobrze. Wybiorę się do niego. Możesz już odejść. Tylko wyślij dwa konie do domu jego wuja. Teleportuję się, by nie tracić czasu. -Dziękuję. Ja już wracam. Wyślemy dwa konie i prowiant. Będą tam za trzy dni. Do zobaczenia.- wyszedł z budynku i zamierzał już wracać do Cytadeli, gdy nagle nad zamkiem pojawiły się błyskawice. Znak, że Strażnik już opuścił jego mury. W tym czasie w pokoju Daedra. Wszystko było już przygotowane. Wiele ksiąg znajdowało się teraz na biurku. Wszystkie otwarte na potrzebnych stronach. Strażnik narzekał na swoją pamięć, przez którą musiał używać tychże przedmiotów. Skupił się, usiadł i zaczął nucić inkantacje. Po 15 minutach zaczął „zaginać” materię do swojej woli. Chwilę później w pokoju zostały tylko księgi. A on? On był już zupełnie gdzie indziej.
|
Użytkownik
Dołączył(a): 07 gru 2009 21:16:57 Posty: 3
|
Re: Strażnik Światów
Strażnik Światów Rozdział I Przybysz, zdziwienie, wyjazd Siedział. Podziwiał paletę barw zachodu słońca. Był lekko chłodny, letni wieczór. Jak zawsze w lecie. Coś mu mówiło, że ten nie będzie taki sam jak inne. Tak, Haven Mortis miał pewne obawy. W końcu wstał, i skierował swe kroki do domu. Rozmyślał po drodze co może się zdarzyć. Jego intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła, nawet, gdy się tak wydawało. Szedł, spacerkiem, nie spiesząc się, podziwiając widoki (parę krzaków i drzew). –‘Pewnie wuj już czeka z kolacją’- przyspieszył nagle, znając jego stosunek do spóźnień. „Lepiej być o trzy godziny za wcześnie niż o minutę za późno”. Jak mawiał jego wuj. Mógłby go jeszcze „skazać” na 2 dni bez jedzenia itp. Minął bramę, przeszedł przez ogród, i był już prawie przy drzwiach do domu, które ku jego zdziwieniu były uchylone. Zatrzymał się nagle. Głosy. Słyszał dwa głosy. Jeden z pewnością należał do jego wuja, ale drugi? Nie słyszał jeszcze takiego głosu: zimny, pełen okrucieństwa, jakby wyprany z emocji. -… nie możesz go powstrzymywać, powinien znać swoje przeznaczenie.- - Nie. Jest moim siostrzeńcem, i ja na to nie pozwolę. Po moim trupie(:P).- -On musi poznać swoje dziedzictwo, dumę swego rodu. Inaczej powstanie chaos, dobrze o tym wiesz, Logan.- -Nie zabierzesz mi go. Nigdyyy..- zdziwiony Haven pchnął mocno drzwi i rzekł mocnym głosem: -Gdzie chcesz mnie zabrać? Nigdzie nie pojadę. Chcę zostać z wujem.- -A wiesz chociaż, do czego to doprowadzi? Zniszczysz symbiozę całego wszechświata. Musisz poznać swe przeznaczenie.- -Przeznaczenie? Przecież jesteśmy tylko jakimiś rolnikami. Los nigdy takich nie wybiera.- -Nigdy nie mów nigdy.(zawsze chciałem to napisać ;p) „Niezbadane są ścieżki losu”. Co ty możesz o tym wiedzieć? Zwykły rolnik, phi. Nawet nie wiesz kim naprawdę jesteś.- przybysz odwrócił się do niego. Długie do ramion włosy. Czarne, jak noc. Stalowo- szare oczy, bezdenne, z których biła potęga. Przez jego lewy policzek przebiegała blizna. Rozciągała się od oka aż do ust. Jednak wcale go nie szpeciła. Dodawała mu uroku, wyglądał z nią diabelnie przystojnie.(:P:-)) -Czego nie wiem? Jakie pochodzenie?- - Nie powiedziałeś mu?? Nie miałeś odwagi?- tym razem słowa skierowane były do jego wuja. -Co miałem powiedzieć? Że pochodzi z rodu TYCH Mortisów? Że jego przeznaczeniem jest bronić TO?- -Jakich Mortisów? Wuju, przecież mówiłeś, że to tylko zbieżność nazwisk. Że jestem tylko zwykłym chłopcem.- -Nie, chłopcze. Nie jesteś. Pochodzisz od Mortisów i to właśnie ich ród przysłał jego po ciebie. Ale ja cię im nie oddam. Wychowałem cię, wpoiłem ci wszystkie zasady dobrego wychowania. Tak jak poleciła mi Pani Mortis, gdy cię oddawała mnie pod opiekę. Właśnie. Mnie, nie jemu. A teraz to on przychodzi, by cię ode mnie zabrać. Nie pozwolę na to.- Jego wuj już mocno czerwony na twarzy sprzeczał się dalej. -Wuju! Nie powiedziałeś mi prawdy. Jak mogłeś? Dlaczego?- -Nie potrafiłem tego zrobić. Moja krewna, a twoja matka zakazała mi. Teraz ona nie żyje, a ty jesteś tutaj.- -Albo pozwolisz na jego wyjazd, albo…- do rozmowy wtrącił się przybysz. - Albo co? Niczego mi nie możesz zrobić- -Jesteś tego pewien?- wuj nagle zbladł na twarzy. -Nie odważysz się. Nie możesz.- -Jesteś tego pewien?- -To może ja już pójdę do swojego pokoju.- wypowiedź Havena zbiła ich z tropu. Pewnie zapomnieli, że jest jeszcze w izbie. -Tak. Tak. Idź. Wyśpij się. Jutro czeka nas dużo pracy-w głosie starszego mężczyzny słyszeć było troskę. Wszedł na górę i do swojego pokoju. Było to jego małe królestwo. Jego oaza spokoju. Wyglądał mniej więcej tak: błękitne ściany, biały sufit, pod dużym oknem biurko, z drewna bukowego. W kącie, obok biurka, stało łóżko. A tuż nad nim półka, na „pamiątki” po rodzinie, jak to określił wuj. Po drugiej stronie pokoju, znajdowała się szafa na ubrania, półka na książki i kolejne drzwi. Prowadziły do łazienki. Była pomalowana na kolor żółty, było w niej wszystko, co potrzebne, by zadbać o higienę. Położył się na łóżku i zaczął rozmyślać, o tym, co dzisiaj usłyszał. Nagle jego rozmyślania przerwało stukanie do drzwi. Rzucił krótkie „proszę” i dalej leżał. Dźwignął się gwałtownie, gdy ujrzał, kto stoi w drzwiach. Przybysz, tak, to on go odwiedził. -Witaj, twój wuj pozwolił mi wreszcie spotkać się z tobą na osobności. Jeszcze się nie znamy. Jestem Daedr, ostatni z rodu Deyarów. A ty?- -Jestem Haven, z rodu Mortisów, jak się dziś dowiedziałem-. -Tak. To wielki zaszczyt być jednym z Nich. Ale nie po to tu przyszedłem, żeby rozmawiać z tobą o zaszczytach. Jestem tutaj, aby przekonać cię do podróży ze mną. Ponieważ, to ty jesteś wybrańcem, i ty musisz wiedzieć, co uczynić. Dlatego proszę, przemyśl to jeszcze. A teraz Dobranoc.- -Dobrze. Przemyślę. Odpowiedź dostaniesz jutro.- -Dziękuje- Zaczął rozmyślać. Po chwili zaczął nucić swoją ulubioną piosenkę:
The day door is closed, The echo's fill your soul. They won’t say which way to go, Just trust your heart.
To find what you're here for, Open another door. I'm not sure anymore. It's just so hard.
The voices in my head, Tell me they know best! Got me on the edge, they're pushin', pushin', they're pushin'
I know they got a plan, While the balls in my hands! This time its man-to-man, I'm droppin', fightin', its time too…
Co by mu to dało, jeśli by pojechał z Daedrem. W końcu postanowił, że pojedzie. Przecież to jego przeznaczenie. A może będzie fajnie. Nigdy nie wiadomo. Jak postanowił tak zrobi. Rano wstał wcześnie, i zaczął się pakować. Wziął wszystkie swoje rzeczy i zszedł na dół. Mężczyźni już tam siedzieli. -Zadecydowałem już. Pojadę z Daedrem, wypełnię przepowiednię. Nauczę się wszystkiego co trzeba.- Haven zdecydowanym tonem oznajmił im swoją decyzję. -A więc wybrałeś chłopcze. Mam nadzieję, że ta decyzja okaże się trafna. Nie mogę cię jednak powstrzymywać, wszakże jesteś przecież pełnoletni. Więc żegnaj Haven, żegnaj. I nie zapomnij nigdy o swym wuju. Mam dla ciebie trochę monety, żebyś nie żebrał po ludziach.- to mówiąc wuj wręczył mu średniej wielkości sakiewkę. -Wuju. Nie trzeba było. Dziękuje.- Haven był mile zaskoczony. -Ależ trzeba. Nie możesz wyglądać na biednego chłopaka, jeśli jesteś od Mortisów.- wuj pobłogosławił mu jeszcze na drogę, ucałował w czoło i pożegnał serdecznie. Wyszli przed dom. Czekały tam na nich 3 konie- dwa do jazdy, a jeden z przytroczonymi do jego grzbietu jukami.- ‘Więc zaczyna się nowy rozdział w moim życiu’- pomyślał Hav i wsiadł na konia. Odjechali lekkim stępem w nieznane mu wcześniej krainy. Do świata pełnego magii, wiedzy i potęgi. Daedr obejrzał się za siebie, i ujrzał wuja stojącego w bramie i machającego mu na drogę. Odmachnął mu i odwrócił się. Chwilę potem wjechali w ciemny las.
* * *
|