eKsiążki
https://forum.eksiazki.org/

[NZ] Szpieg Jego Królewskiej Mości
https://forum.eksiazki.org/proza-f43/szpieg-jego-krolewskiej-mosci-t8117.html
Strona 1 z 1

Autor:  Patrice [ 04 sie 2009 12:04:52 ]
Tytuł:  [NZ] Szpieg Jego Królewskiej Mości

„Szpieg Jego Królewskiej Mości”

Krzesło, które mu zaproponowano, na pozór nie różniło się niczym od stu innych krzeseł, przysuniętych do stołu. Było tak samo źle wykonane, ze starego, łuszczącego się drewna, niedbale pomalowane różową, olejną farbą i miało krzywe oparcie, a właściwie dwie, niedokładnie zbite deski, które owo oparcie udawały. Kiedy do niego podszedł i przesunął je z trudem, okazało się, że każda noga pochodzi z innej parafii. I to dosłownie; krzesło zostało wybrane spośród wielu darów zaofiarowanych pobliskiemu kościołowi, przy czym król, który je wybrał, wcale nie był darczyńcą, lecz łajdakiem, który napadł na kościół i okradł go ze wszystkich, niezbędnych rzeczy. Król został spalony na stosie, krzesło zaś zabrał jego następca, który lubił antyki, nawet jeśli były bardzo zaniedbane.
Na siedzisku leżała stara, nadgryziona przez czas i mole poducha, która może kiedyś była bardzo piękna i uznawano ją za wytwór elegancji, teraz jednak odpychała swym wyglądem i zapachem.
Rycerz uważnie obejrzał krzesło, dostrzegając to i owo i przezornie zachowując to dla siebie, nim wreszcie zdecydował się usiąść. Mebel ugiął się pod nim, jak gdyby protestował, że ktoś śmie ładować na niego tak wielki i niewygodny ciężar. Kiedy ostrożnie się oparł, omal nie fiknął kozła, bo deski odpadły, ukazując ogromną dziurę.
Sir Roger wstał i przeciągnął się mocno, udając, że zrobił to specjalnie i wcale nie zauważył walących się desek, ani ogromnej, ziejącej pustką dziury. Ściągnął hełm z głowy i ostrożnie rozejrzał się po komnacie, do której go przyprowadzono. Było to bardzo stare i wysłużone pomieszczenie, które z pewnością pamiętało lepsze czasy i innych, sędziwych rycerzy, którzy w nim zasiadali. Dwóch młodzików ustawiono przed niepozornymi drzwiami, które prowadziły do znacznie okazalszej i wystawniejszej komnaty, zajmowanej przez królewską parę. Jeden z nich trzymał w ręku pergamin, z którego odczytywał nazwiska osób mogących zobaczyć się z królem. Sir Rogera, jak się okazało, na niej nie było.
Do diabła, król obiecał się dziś ze mną zobaczyć, pomyślał stary wojak, zakładając hełm i odwracając się tyłem do drzwi. Wymaszerował z sali hardym krokiem, odprowadzany wzrokiem przez pozostałych gości. Z pewnością już się zastanawiali, czy sir Roger popadł w niełaskę i czy, w związku z tym, bezpiecznie jest się z nim jeszcze zadawać. Bo królewska łaska nie trwa przecież wiecznie; na dworze przebywa obecnie ponad dwieście osób, a każdej z nich może się podwinąć noga.
Żeby się tu utrzymać, trzeba być na bieżąco!
Królewskie obietnice, prychnął lekceważąco, kiedy znalazł się na dziedzińcu, gdzie pod czujnym okiem jego zastępcy przygotowywano konie do podróży. Kiedy uratujesz ich córkę z opresji, gotowi są ci oddać pół królestwa w posagu i młodziutką królewnę za żonę, a kiedy do nich przyjdziesz i zażądasz spełnienia obietnicy, udają, że nie wiesz o czym mówisz.
Szalony, jesteś szalony, chłopcze!, to właśnie powiedział mu przed trzema dniami stary król, kiedy go poprosił o dotrzymanie danego wcześniej słowa. Kiedy ci to wszystko obiecywałem?!
Nie pomogły ani ciche nalegania królowej matki, ani łzy młodej królewny, król pozostał nieugięty.
Jego wysokość gorzko pożałuje, że go tak niesprawiedliwie potraktował. Zemsta może i jest ślepa, ale on jest cierpliwy. Bardzo cierpliwy; jeśli nie zdoła się zemścić, to ktoś, nie wiadomo jeszcze dokładnie kto, zrobi to za niego. Jego syn, wnuk, prawnuk, to jest mu zupełnie obojętne!
Zemsta nie ulega przedawnieniu, pomyślał sir Roger, przecinając brukowany dziedziniec i wchodząc do ciemnej i wilgotnej stajni, gdzie w dokładnie wysprzątanych boksach, stały królewskie wierzchowce. Miał ogromną ochotę poprosić, by jego giermek dał mu najlepszego konia, zarezerwowanego zwykle dla króla.
Machnął tylko ręką, gdy zobaczył do jakich środków ostrożności, posunął się król, by uchronić rumaka przed kradzieżą.
W głowie mu się to nie mieściło: dbał o to bydlę lepiej, niż o własną córkę!
- Edwardzie, przygotuj dla mnie konia!
- Jak sobie życzysz, panie.
Nie miał ochoty zostać tu ani minuty dłużej, niż to było naprawdę konieczne.




Pół roku wcześniej...

Zamek tonął w błękicie i bieli; były to barwy, w które zwykle przyodziewał się król i jego szacowna małżonka, gdy obchodzono ważne państwowe święto. Z tej okazji udekorowano również cały zamek; na wysokie baszty, na których zwykle powiewały biało-niebieskie flagi, poprzywiązywano długie wstęgi błękitnego i białego materiału, które spowijały wieże niczym mgła wisząca wczesnym rankiem nad jeziorem i sięgały aż do samej ziemi, wyczyszczono stojące w korytarzach zbroje, kielichy i talerze, z których mieli jeść szacowni goście, wypolerowano do wysokiego połysku. A przy każdym oknie, okienku i okieneczku przyczepiono dwubarwne szarfy, w jakie zwykły stroić się panie, gdy wybierały się na turniej rycerski. W tym roku, zgodnie z wolą najjaśniejszego pana, turniej odwołano. Oficjalnym powodem była zbyt mała ilość ściągających do zamku rycerzy. Tym mniej oficjalnym młoda królewska córka, która po swym ostatnim wybryku popadła u ojca w niełaskę. Damy dworu szeptały między sobą, że zamiast poślubić tego, który był jej przeznaczony, chciała uciec z przygodnym rycerzem, zwycięzcą ostatniego turnieju. Skończyło się na tym, że królewnę zamknięto w najwyższej pałacowej wieży, a upokorzony rycerz, chcąc nie chcąc, wyjechał.
Teraz, pozbawiona złudzeń i wesołego towarzystwa, siedziała na parapecie okna i z nosem spuszczonym na kwintę, obserwowała ostatnie przygotowania. Od tych wszystkich kolorów, zapachów i ludzi, kręciło się jej w głowie, a jakby tego jeszcze było mało, co chwilę przez zwieńczoną ozdobnym łukiem bramę przejeżdżał kolejny rycerz na swym gniadym koniu. Ubrani w połyskujące w słońcu zbroje, z przypasanymi do bioder mieczami, rzadziej toporami, lub lekkimi korbaczami, znajdowali się w centrum zainteresowania.
Królewnie nigdy nie było dosyć! Każdemu z nich musiała się uważnie przyjrzeć, każdego szczegółowo ocenić.
Największe wrażenie zrobił na niej młodzieniec, który z pewnością niedawno został pasowany na rycerza; miał jeszcze mleko pod nosem i strzechę jasnych, kędzierzawych włosów, które wystawały mu spod hełmu. Kiedy zdjął długi zielony płaszcz, zobaczyła, że pod spodem nie nosi zwykłej, lśniącej zbroi, jak wszyscy jego poprzednicy, lecz eleganckie ubranie znamionujące jego szlachectwo. Dokładnie obejrzała towarzyszących mu rycerzy i dopiero wtedy dostrzegła, że jeden z nich ma przytroczony do siodła ogromny, owinięty w szare płótno pakunek.
Ojciec z pewnością nie będzie z tego zadowolony, pomyślała królewna, obserwując jak młodzieniec zwinnie zeskakuje z konia i oddaje wodze w ręce swojego giermka, zawsze powtarza, że rycerz powinien o siebie dbać. Żadnych niesfornych kosmyków, długich wąsów i brody! Żadnych dziewek na boku, tylko eleganckie i bogate damy dworu, żadnego pijaństwa i bijatyki. Za coś takiego można szybko zakończyć służbę.
Każdy rycerz wygląda na zarozumialca, uznała w duchu, przyglądając się jak młodzieniec tłumaczy coś stajennemu. Najwyraźniej uważał, że jego konia należy traktować w specjalny sposób!
Schowała się, gdy, wiedziony dziwnym impulsem, spojrzał dokładnie w jej stronę. Odważyła się wyjrzeć dopiero po kilku minutach; poszedł, zdążyła jeszcze zauważyć, jak macha na swych kolegów i coś krzyczy. Roześmieli się, i bez wahania, ruszyli za nim.
Niewiele brakowało, pomyślała, doprowadzając się do porządku; przeczesała palcami swe gęste, rude włosy, marząc w duchu, by pewnego dnia zmieniły się w kasztanowe i uszczypnęła się kilka razy w oba policzki, by wywołać ładne, czerwone rumieńce. Kto wie, co by się stało, gdyby mnie przyłapał... Z pewnością wspomniałby o tym ojcu, a on zrobiłby mi z tego powodu okropną awanturę. Koniec z tym!, dodała w myślach, rozplątując tasiemki, które podtrzymywały jedwabne firanki.
Jeszcze z Tobą nie skończyłam, panie rycerzu, pomyślała, szeroko się uśmiechając i machinalnie poprawiając zwisający nad czołem pukiel włosów. Ta ostatnia myśl wyraźnie dodała jej otuchy.

~*~
Usadowiła się na trochę za małym taborecie; jej obfite kształty przelewały się poza krzesło, zwisając bezwładnie nad podłogą. Za ciasne pantofelki boleśnie wrzynały się w pulchne stopy, ale królewna za nic nie chciała ich odłożyć. Zacisnęła mocno zęby, obiecując samej sobie, że wytrzyma do końca prezentacji. Choćby miało ją to zabić!
Gruba warstwa pudru, którą jakaś nieprzytomna dama dworu nierówno nałożyła jej na twarz, sypała się teraz na podłogę. Wokół nóg utworzyła się już niewielka wysepka; jeśli minie jeszcze trochę czasu będzie mogła tam umieścić malutką wisienkę, którą zwykle dodawało się do koktajli. Zamrugała czarnymi rzęsami, udając, że chce być uwodzicielska; musiała jak najszybciej pozbyć się tego drapiącego świństwa z oczu.
Na jej ustach pojawił się cierpki uśmiech, gdy jeden z mężczyzn porównał jej urodę do rozkwitającego pączka róży. Ona sama uważała, że znacznie bliżej jej do pokrzywy. Zwłaszcza wtedy, kiedy się do kogoś uśmiechała.
Wcale nie chciała tu przychodzić; zrobiła to tylko z powodu pewnego mężczyzny, młodego i z pewnością nie wprawionego w boju rycerza, który przyjechał dziś rano.
Niestety, młodzieniec nie raczył się pojawić.
Zawiedziona królewna wymknęła się z sali - złamała przy tym parę zasad etykiety -, ledwo trzymając się na nogach.

~*~
Edwardzie zrób to, Edwardzie przynieś tamto! Inaczej wyobrażałem sobie życie giermka, pomyślał sfrustrowany chłopiec, wykonując kolejne polecenie swego pana. Sir Horace kazał mu rozsiodłać konia; kiedy udało mu się już uspokoić to głupie bydlę i ciężka praca prawie dobiegała końca, zwierzę postanowiło się zemścić za – jego zdaniem – nieludzie traktowanie i kopnęło go w tyłek, gdy przeciskał się między nim, a lekko uchylonymi drzwiami. Wyleciał na zewnątrz, trzymając się za siedzenie, jakby się za nim paliło.
Wielkie bitwy, nadobne dzieweczki, sława i bogactwo, tego mi trzeba. Zamiast tego mam dziury w butach, starte podeszwy, cuchnące ubranie i noce spędzane z myszami na sianie. Nie śmierdzę groszem i nikt oprócz niedomytych dziewek kuchennych, nie chce się do mnie zbliżyć. A i one podchodzą dopiero wtedy, gdy mój pan przysięgnie na Boga – w którego nie wierzy – że nie mam wszy i w zasadzie jestem czysty. I kto by pomyślał, że syn Wielkiego Hrabiego, pana wschodnich i zachodnich ziem, skończy jako niedomyty kocmołuch, ciągle biegający za cudzym koniem i wykonujący rozkazy, które nie mają większego sensu. Ojciec dobrze wiedział, jak mnie ukarać! Ten ostatni wypad z chłopakami wcale nie był potrzebny. Zresztą, za dobrze to ja się wtedy nie bawiłem...


~*~
Nie znasz dnia ani godziny. Bądź czujny, a wiele zyskasz – tak zawsze powtarzał mu jego szef. Miej oczy szeroko otwarte i uszy czułe na podszepty i półsłówka, które będą krążyć wokół ciebie, a zyskasz sobie sławę nieprzewidywalnego szpiega.
To były główne zasady jego szefa. A William się do nich stosował, kiedy miał na to ochotę...
Hrrrr! Głośne chrapanie wydobywało się z największego, ustawionego pod ścianą stogu siana. Siano to wznosiło się, to opadało, podrzucając do góry trzy małe myszki, które zjawiły się tam, by poszukać czegoś do jedzenia. Nie pogardziły kolacją, którą przyniesiono tu dla młodego chłopca; przezornie zostawiły sobie trochę miejsca w brzuszkach, bo po takiej uczcie liczyły na równie wspaniały deser. Palec, który wystawał z tego nietypowego wzgórka, nie okazał się za dobrym wyborem. Myszka tylko pokręciła noskiem i czym prędzej uciekła. Na Willym nie zrobiło to absolutnie żadnego wrażenia.
Z zewnątrz dochodziły przytłumione odgłosy; stary kupiec krzyczał na konia, ciągnąc go za uzdę - rozklekotany wóz wjechał ostrożnie na stary, podziurawiony most i na dobre tam ugrzązł. Woźnica się wściekł, rzucił starszemu człowiekowi w twarz kilka przykrych słów i porzuciwszy ich obu, szybko odszedł. Wkrótce w mieście został wstrzymany ruch; dwie młode kobiety na co dzień usługujące w pobliskim dworku, zwinnie wyskoczyły z karocy i, zostawiwszy swą panią na łaskę i niełaskę starego idioty, wybrały się na spacer.
- O, ktoś tu jest - zauważyła jedna z dziewcząt, która przyszła tutaj, zwabiona nietypowym hałasem, a teraz stała nad wyciągniętą z siana, gołą kończyną, i radośnie się szczerzyła.
- Ciekawe, czy da się go obudzić? – zastanawiała się ta druga, łaskocząc go po podeszwie. Stopa prawie natychmiast drgnęła i wsunęła się do środka. Chłopiec zachrapał jeszcze donośniej; dziewczęta zachichotały, nie próbując nawet stłumić tego dźwięku, i, trochę niepocieszone, wróciły do swoich zajęć.

Cztery godziny później...

Koc, którym królewski sługa ciasno się owinął, nie wystarczył do zakrycia łysej głowy i pary ogromnych, owłosionych rąk. Kaprawe oczka uważnie rozejrzały się na boki, nim nakrycie wylądowało na podłodze, a mężczyzna wykonał kilka przysiadów i skłonów dla rozprostowania obolałych kości. To zadanie było przeznaczone dla silnych i młodych ludzi, a on miał już swoje lata. Dlatego droga z zamku zajęła mu dwa razy więcej czasu, niż powinna. A jeszcze trzeba było wrócić!
Strój zdradzał wysokie pochodzenie, a intuicyjnie wykonywane gesty świadczyły, że nawykł do wydawania innym rozkazów. Ubiór nie był dopasowany do jego figury; z obu stron zwisały fałdy ciemnego materiału, pod którym z łatwością można było schować nóż lub inne ostre narzędzie. Buty, które z pewnością stanowiły część tego przebrania, były brudne i w wielu miejscach pozszywane. Mężczyzna stanął na baczność, tak jak go uczono, i krzyknął:
- Jego królewska mość wzywa cię do siebie, panie!
- Wcale nie spałem... medytowałem tylko z zamkniętymi oczami. – Zerwał się na równe nogi, jak człowiek, przyłapany na jakimś niegodnym czynie i mocno się przeciągnął; rozległ się dźwięk rozprostowywanych kości. - Wiesz, jak to jest: upalny dzień, ptasie trele i miska porządnej strawy każdego ścięłyby z nóg. Eee... prawda?
Sługa wzruszył tylko chudymi ramionami; minęło sześć godzin odkąd miał coś w ustach, był na nogach od drugiej w nocy, a niebo mógł obserwować tylko zza wysokich, zamkowych murów. I to tylko wtedy, gdy nie został gdzieś wysłany. Tak jak teraz...
- Pospiesz się, młody panie. Nie wolno pozwolić, by król na nas czekał!
William poprawił czapkę, która zsunęła mu się na prawą stronę głowy, kilkoma wprawnymi ruchami doprowadził do porządku nędzne odzienie i, zadarłszy do góry głowę, rzucił:
- Prowadź!
Wyszli na dziedziniec, na którym wędrowni kupcy ustawili swoje stragany. Tu można było dostać dosłownie wszystko; od perfumowanej wody sprzedawanej w malutkich, błyszczących flakonikach, sprowadzanej z dalekich, zachodnich ziem, po pachnące zioła i przyprawy, które trafiały na niejeden pański stół (i wiele stołów chłopskich, o czym nikt nie śmiał głośno
mówić). Kupcy oferowali też zwiewne i jedwabne tkaniny, z których każda dama mogła uszyć sobie suknię godną samej królowej. W ofercie nie zabrakło też nielegalnych, odurzających ziół, jakimi raczyli się panowie, gdy w pobliżu nie było żadnej damy.
Will, korzystając z nieuwagi sprzedawcy, który obsługiwał właśnie jakąś wielką damę, zwinął jedną paczuszkę ze straganu. Sługa wzruszył tylko tłustymi ramionami, bo nie takie rzeczy już widywał; jeden gość próbował przemycić do pałacu tygrysa, wmawiając dwóm (bardzo osłupiałym) stojącym na warcie strażnikom, że jest zrobiony z porcelany.
A kiedy ów porcelanowy obiekt mocno zaryczał, sprawiając, że większość obecnych ludzi zatkała sobie uszy, mężczyzna stwierdził, że można to wyjaśnić w bardzo prosty sposób. Jeden człowiek (to znaczy on, we własnej osobie) trzyma zwierzę, poruszając jego paszczą, a drugi, schowany za murem, wydaje z siebie głośne ryki. Wartownik mu, oczywiście, nie uwierzył.
- Wejdziemy do zamku tajnym przejściem! – Był bardzo z siebie zadowolony. Zachowywał się tak, jakby robił to po raz pierwszy w życiu. Will zaczął poważnie się zastanawiać, czy król się nie pomylił i nie wysłał mu mylnego gońca.
- Głośniej, ci na murach z pewnością nas jeszcze nie usłyszeli – powiedział, mijając chłopca i wznosząc oczy do nieba. Nie robił tego po raz pierwszy; wiedział, jak ważne jest utrzymanie wszystkiego w ścisłej tajemnicy. Młodzieniec wprost przeciwnie; Willy wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że w promieniu mili nie ma nikogo, kto by go nie usłyszał. Dekonspiracja była czymś bardzo niebezpiecznym dla szpiega, bo zwykle kończyła się stryczkiem albo innym, jeszcze gorszym rodzajem śmierci.

C.D.N.

Autor:  buczo11 [ 04 sie 2009 14:02:44 ]
Tytuł:  Re: [NZ] Szpieg Jego Królewskiej Mości

Według mnie dobrze oddany klimat średniowiecznego rycerstwa, takiego trochę od kuchni. Ciekawie się zaczęło-opis krzesła i jego, że tak powiem, historii, to niezły zabieg na wprowadzenie i skupienie uwagi czytelnika na pewnym detalu. zauważyłem też pewne komiczne opisy, szczególnie pulchnej królewny i giermka kopniętego przez rumaka.
Opowiadanie wydaje się być fragmentem wyciętym z jakiejś całości, tym bardziej, że chronologicznie pisane jest wstecz. To również uważam za ciekawy zabieg, poprawiający walory estetyczne opowiadania.
Szczerze mówiąc to trudno jest szczegółowo ustosunkować się do fragmentu utworu pod tak enigmatycznym tytułem. Dlatego oczekuję na następne części, ponieważ ta przedstawiona zaciekawiła mnie.
Jeśli chodzi o uchybienia to zwróciłem uwagę na jedno. Mianowicie zwrot podwinęła się noga, należałoby zastąpić zwrotem powinęła się noga-ale może się mylę-myślę, że na pewno prof. Miodek rozwiązałby ten problem ;)

Autor:  Patrice [ 11 lut 2010 20:57:03 ]
Tytuł:  Re: [NZ] Szpieg Jego Królewskiej Mości

~*~

May nie mogła wprost uwierzyć w to, co słyszy. Nikt – no może za wyjątkiem kilku podstarzałych i wyjątkowo upierdliwych szlachciców, na których nie było sposobu – tak jej nie potraktował. Nie dość, że śmiał jej wytknąć błąd, i to publicznie, to jeszcze śmiał się wraz z innymi, gdy wycofywała się z Błękitnej Sali z wypiekami na twarzy. I co z tego, że nie wiedziała, z jakimi państwami sąsiaduje jej ojczysty kraj?! Od tego ma doradców. Na razie wprawdzie są to doradcy jej ojca, ale w przyszłości będą należeli do niej. To znaczy w przenośni... Nie można przecież mieć kogoś na właśność! Chociaż wuj Larry tak właśnie postąpił – kupił wszystkich swych służących za grosze i wcale marnie na tym nie wyszedł. On jednak to co innego! Rodzice od dawna jej powtarzali, żeby nigdy nie brała z niego przykładu. Ale! Gdyby zawsze postępowała tak, jak chcieli jej rodzice, wyszłaby na tym tak, jak Mary, jej służąca, na związku z biednym pomywaczem. Nie byłaby to zbyt świetlana przyszłość!
Z drugiej strony... gdy się kogoś tak mocno kocha...
Och, od tego wszystkiego zaczęła mnie boleć głowa! Czemu ja w ogóle muszę się tym tak przejmować?! To przecież proste; zapytam o to... kogokolwiek. Za coś w końcu ojciec im płaci.
- Lordzie Forks – zwróciła się do siwowłosego mężczyzny, którego pierwszego dojrzała na korytarzu. Stary Lord kontemplował właśnie niezwykle piękny obraz przedstawiający pole pewnej słynnej bitwy. May nie miała pojęcia, co to za bitwa, kto walczy, ani co oznacza zwycięstwo jednej ze stron.
I, prawdę mówiąc, niewiele ją to obchodziło. Pragnęła spędzać czas na wesołej zabawie i nie zawracać sobie główki takimi błahymi sprawami. W końcu dla tych tam, wielkich panów i szlachetnych rycerzy, nie miało to żadnej różnicy. Od tak dawna nie żyli!
Oderwała oczy od obrazu, by uważniej przyjrzeć się startemu szlachcicowi. Był wyjątkowo niedbale i niemodnie ubrany. Źle dopasowane, krzywo uszyte ubranie, które było modne w czasach młodości jej matki, tylko dodawało mu lat i sprawiało, że wzbudzał jeszcze większą niechęć. Tycie oczka schowane za grubymi denkami okularów z pewnością nie dodawały mu wdzięku. Tak samo, jak duże rybie usta, które stale wyglądały tak, jakby były ciągnięte przez żyłkę. Gruba, wylewająca się zza kołnierza szyja i koślawe nogi przelały czarę goryczy. A do tego ta ogromna krosta!
Wzdrygnęła się z obrzydzeniem; jak to dobrze, że nie musi za niego wychodzić!
- Wasza...
- Czy mógłby mi pan powiedzieć... kim są nasi sąsiedzi?
Lord Forks już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy nagle nie wiadomo skąd, tuż obok pojawił się rycerzyk, który pół godziny wcześniej wywołał w Błękitnej Sali tyle zamętu.
- Nadal tego nie wiesz, pani? – zapytał, przyoblekając swą twarz w niewinny, nie budzący żadnych podejrzeń uśmiech. Z takim wyrazem twarzy nikt nie mógłby go zaciągnąć na szubienicę. - To nieładnie być takim nieukiem.
- Do widzenia, Wasza... a tam! – Lord Forks machnął niedbale ręką i czym prędzej się oddalił. Sądząc po słowach, jakie doleciały z sąsiedniego korytarza, nie miał o tych dwojgu zbyt dobrego zdania. Nie on jeden.
- Jesteś nie do zniesienia – wycedziła przez zęby, odwracając się do niego plecami. – Wieprz miałby więcej ogłady!
- Tyle że one nie mogłyby cię nachodzić, pani, z racji tego, że mieszkają w chlewie.
- To działa tylko na ich korzyść! Daruj mi, panie, muszę się iść przebrać przed kolacją. – Dygnęła może nie z gracją, ale z prostotą przysługującą młodej, słabo wykształconej księżniczce, którą przecież była i ruszyła w stronę zachodniej wieży, gdzie znajdowały się jej komnaty.
Rycerzyk, nie przestając mówić, pobiegł za nią:
- Peria graniczy z nami od wschodu, a Worthon od zachodu. Na południu znajduje się morze, o którym pewnie nawet nie słyszałaś. Morze Balijskie, zwane również Morzem Szaleńców. Niewiele osób wie, dlaczego. Na północy są góry. Wysokie, przez cały rok pokryte śniegiem i lodem. Wielu ludzi stamtąd nie wróciło. Mówią, że zamieszkują je koczownicze ludy, które żywią się królewskim mięsem, przepadają za błękitną krwią... za górami mieści się kolejne, niepodległe państwo zwane Bren. To skrót od Brenttanny, gdzie mieszka twój daleki kuzyn. Straszny nieudacznik, jeśli chcesz znać moje zdanie...
- Nie chcę, zachowaj je dla siebie. Wyświadcz mi przysługę: idź sprawdzić, czy nie ma cię na dziedzińcu.
- Krążą też plotki, że zostaniesz, pani, odsunięta na boczny tor, a na tronie zasiądzie któraś z twoich kuzynek. Jaka szkoda! Na pewno zdajesz sobie sprawę, pani, jak wygląda sytuacja twojego ojca: książę Perii wciąż knuje za plecami swego stryjka. Chce go usunąć, by samemu zostać królem. My oficjalnie – sposób w jaki wypowiedział to słowo, dał jej jasno do zrozumienia, że to król, nic o tym nie wie, natomiast on, owszem, wie i to bardzo dużo, czym właśnie zamierza się z nią podzielić – nic o tym nie wiemy! Naturalnie. W królestwie Worthonu wciąż czekają na spełnienie obietnicy. Zostałaś, pani, obiecana tamtejszemu księciu. Wyjątkowemu brzydalowi, jeśli chcesz znać moje zdanie. Król nie ma zamiaru cię za niego wydać, o czym też oficjalnie nic nie wiemy. Oczywiście. Dawno spisał cię na straty, za mąż wyjdzie Lee. Ty obejdziesz się smakiem. Choć patrząc na to z innej strony... Ostatecznie wciąż możesz wyjść za swego kuzyna. Nie jest zbyt przystojny, ale ty też należysz do osób o nienarzucającym się typie urody. Jednym słowem, jesteś po prostu brzydka. Szkoda mówić, ale taka jest prawda. Ot, królewna jakich wkoło setki. To ty będziesz musiała szukać kandydata na męża, a nie on ciebie. Zapomnij, że kiwniesz tylko paluszkiem, a mężczyźni ustawią się w kolejce. W każdym razie; radzę ci wziąć się za siebie i coś zrobić ze swoim życiem, zanim ono przejdzie ci koło nosa. I zostaniesz na lodzie, zupełnie jak jedna z moich starszych sióstr. Ta to dopiero miała pecha; książę, który miał się z nią ożenić, umarł w dniu ślubu na zawał. No, ale w końcu był stary. Tak stary, że mógłby być jej pradziadkiem! I wyobraź sobie, pani, że Nan, moja siostra, tak długo...
- Wiesz, za dużo mówisz – stwierdziła królewna, odwracając się do niego. Rycerz był w szoku; chyba nigdy wcześniej nikt mu nie przerwał. Patrzył na królewnę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Poruszał ustami, ale nie wydawał żadnych dźwięków. W końcu udało mu się wykrztusić:
- Ja... - Nie dokończył, bo królewna zatrzasnęła mu drzwi przed samym nosem. Nim się zamknęły, May pokazała mu język. Wiedziała, że to dziecinne i że później będzie tego żałować, ale nie mogła się powstrzymać!
- Ja też nie!
- Dobrze wychowana, nie ma co!

~*~

To miał być jeden z tych zwyczajnych dni, podczas których wszystko mogło się zdarzyć, a ludzie chodzili wiecznie przemęczeni i niewyspani. Ot, kolejny - nieobfitujący w żadne, podnoszące ciśnienie zdarzenia - wtorek.
Mógłby, ale wszyscy dobrze wiemy, że matka natura za nic ma ludzkie potrzeby i plany.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Jeden z strażników patrolujących korytarze prowadzące do królewskich komnat ogłosił alarm, bo zobaczył mysz na podłodze. Wbrew legendom, które głoszą, że to kobiety boją się własnego cienia i stale wszczynają alarmy bez powodu, mężczyzna najpierw krzyknął, prawdopodobnie próbując przepłoszyć zwierzę, choć kilku świadków było gotowych zeznać pod przysięgą, że kiedy to robił był sino blady i wyraźnie wystraszony. Gdy to nie pomogło, uderzył z całej siły w stalowy dzwon stojący w jednej z wnęk głównego korytarza, podrywając na nogi nie tylko wszystkich strażników, ale i pałacową służbę, smacznie śpiącą na swych stanowiskach.
Król wybiegł ze swej komnaty, pewny, że komuś właśnie podrzynają gardło i omal nie wywinął kozła, potykając się o swego bratanka smacznie chrapiącego pod samymi drzwiami.
Wpadł na strażnika, z którego gardła nadal dobywał się głośny krzyk i po krótkiej chwili – która obu zdawała się wiecznością – znalazł się pod przeciwległymi drzwiami, prowadzącymi do komnaty jego stryja. Książę Perii wybrał sobie właśnie ten moment, by otworzyć i sprawdzić, któż to tak hałasuje o trzeciej nad ranem. Zamierzał znaleźć sprawcę i surowo go ukarać.
Był w połowie pisania bardzo ważnego pisma dowodzącego przewagi Izby Lordów nad Izbą Gmin i szukał kolejnego argumentu podważającego opinię jednego z lordów, mówiącą, iż nie trzeba być wysokiego urodzenia, by mieć głowę na karku. Chciał odczytać je jutro rano na posiedzeniu, które zaczynało się o wpół do dziewiątej. Nie był tylko pewien czy zdąży, czasu coraz mniej, a on nie poruszył jeszcze tylu ważnych kwestii. Trzeba było ustalić, kto powinien przygotowywać posiłki lordom, a kto plebsowi (było dla niego jasne, że nie mogą tego robić te same osoby, w przeciwnym razie rozsiewałyby mnóstwo zarazków), czym dokładnie zajmuje się służba, gdy nie służy swym panom, marzył też, by zredukować liczbę żołnierzy w pałacu do stu i samemu stanąć na ich czele. W końcu nie tak daleko od dowódcy straży pałacowej, do zajęcia królewskiego tronu.
Jego sąsiad, książę Abuldi, w ten właśnie sposób, został królem. Jemu także marzyła się tego typu kariera.
Problem stanowił król, który nie zgadzał się, by jego stryj objął po nim to zaszczytne stanowisko. Jego wysokością mógł się jednak nie przejmować. Mało to było w historii przypadków obalenia miłościwie panującego króla?! Można było policzyć na palcach... ale książę Perii nie zamierzał teraz łamać sobie tym głowy. Tym bardziej, że król zdążył się już pozbierać i teraz uważnie patrzył mu w oczy. Jakby szukał w nich jakiś konkretnych, nie pasujących do sytuacji uczuć czy emocji.
- Nic ci się nie stało, panie? – zapytał wypranym z emocji głosem, starając się jednocześnie przybrać minę zmartwionego. Po wyrazie twarzy króla domyślił się, że mu to nie wyszło. – Strażnicy nie powinni byli...
- Zrobili to, co do nich należy! – krzyknął król, dobrze wiedząc, że to kłamstwo. Nie powinni byli wszczynać alarmu; nie chciał dać jednak stryjkowi „do ręki” kolejnego argumentu, który mógłby wykorzystać przeciwko niemu, ubiegając się o upragnione stanowisko. Dobrze wiedział, do czego zmierza jego ukochany krewny. I stale miał się na baczności! Często zastanawiał się, kiedy stryjek wbije mu nóż w plecy. Termin chyba się zbliżał, bo mimo zamieszania, książę Perii wydawał się z czegoś bardzo zadowolony.
Zastanawia się pewnie, kiedy ma mi wbić w plecy ten przysłowiowy nóż, pomyślał, marząc tylko o tym, by jak najszybciej zejść mu z oczu.
- Jutro czeka nas ciężki dzień – powiedział, bezwiednie masując czoło. – Dobrej nocy, Asamie.
- Dobranoc, panie – rzucił stryjek słodkim jak miód głosem. – Śpij dobrze – dodał, kłaniając mu się w drodze do swej komnaty. Bo to może być ostatnia noc w twoim życiu, dodał w myślach.


~*~


Sędziwy władca Worthonu zdawał sobie sprawę, choć docierało to do niego z wyraźnym trudem, że księżniczka jest za młoda, i za głupia, by objąć tron po swym ojcu.
Zastanawiał się, jak to wykorzystać. Nie mógł zagrać w otwarte karty, nie mógł też sobie pozwolić na chwilę zwłoki. Za dużo czasu do namysłu oznaczało, że ktoś mógł go uprzedzić i wysłać inną kandydatkę: kuzynkę, lub dawno niewidzianą ciotkę, która wypełniłaby „zobowiązanie” w imieniu królewny. Strach pomyśleć, z kim musiałby się ożenić jego jedyny syn! Zdawał sobie aż za dobrze sprawę, że w rodzinie króla Henry’ego pełno jest starych panien, które tylko wyczekują byle okazji, by dobrze wyjść za mąż i ustawić się na całe życie. Było też kilka pękatych i niezbyt urodziwych kuzynek oraz Zołza nad zołzami, która traktowała wszystkich jak służących mających spełniać jej najbardziej niezwykłe zachcianki. Nie, nie miał ochoty zgotować synowi takiego losu! Owszem, jego pierworodny miał wady, i było ich więcej, niż kilka – jedne bardziej męczące od innych – ale nie zamierzał darmo oddawać jego skóry. Gdyby kandydatka, którą tak zachwalał król, okazała się niebrzydka i posiadała jedną drugą majątku, mógłby się nad tym, powiedzmy, z godzinę zastanowić. W końcu nie było pośpiechu. Przyszła panna młoda nie zając, nie ucieknie. A trzeba też było myśleć o tym, co będzie, gdy syn odziedziczy tron, a on – jeśli do tego czasu nie przytrafi mu się nic złego i dożyje wieku sędziwego – pójdzie w odstawkę. Nie chciałby, by się okazało, że aby przeżyć, musi pielić grządki z pietruszką. Albo nająć się do innej, równie upokarzającej fizycznej pracy.
Co to, to nie! W końcu był królem, a jego syn, po objęciu tronu, z pewnością nie zostawi go bez grosza przy duszy. Prawda?
Prawda czy nie prawda? – to pytanie bardzo długo kołatało się po jego sędziwej, udręczonej głowie.


~*~

Stary król najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku, czyli, że królewna nie nadaje się już do niczego, bo odsunął ją na bok – plotka głosiła, że nie mogła opuszczać wieży do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia – w zamian roztaczając opiekę nad jej starszą i o wiele ładniejszą kuzynką. Wielu ludzi na dworze popierało jego postępowanie; wiedzieli, że królewnie tylko jedno w głowie – nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos tych kilku strasznych słów – i że nikt nie jest w stanie jej tego zabronić. Rodzice, po wielu wylanych łzach, groźbach bez pokrycia i karach, które, jak widać było gołym okiem, nie przynosiły skutku, spisali swą pierworodną córkę na straty, chcąc ją oddać do zakonu, lub odesłać do wuja, którego posiadłości znajdowały się na tyle daleko od ich zamku, by nikt, choćby przypadkiem, nie mógł im donieść o haniebnym zachowaniu ich jedynej córki.
Biało – niebieskie flagi, które zwykle dumnie powiewały na szczytach wysokich baszt, opuszczono teraz do połowy masztu, oznajmiając tym samym całemu światu, że dla królestwa nadszedł czas żałoby.
Król Henry, również przybrany w biało – niebieskie przewiązane czarną szarfą szaty, kroczył dumnie po dziedzińcu, nie dając po sobie poznać, że w sercu dźwiga ogromny ciężar. Jego żona, ubrana dokładnie tak samo, czekała już na niego u podnóża szerokich schodów. Za chwilę mieli powitać wielce szanownego gościa, króla z sąsiedniego królestwa, który przybył do nich, by omówić kontrakt małżeński. May, mając siedem lat, została przyrzeczona synowi Jego Wysokości. Sytuacja się zmieniła. Zmienili się też ludzie. May „w tym stanie” jak wyrażała się królowa, mówiąc o swej córce, nie nadawała się do niczego. Król, chcąc nie chcąc, wysłał posłańca z listem do swego sąsiada, informując go o zaistniałej sytuacji i prosząc o jak najszybsze przybycie do zamku, w celu rozpoczęcia nowych rozmów. Za radą żony, w liście wspomniał też o wdziękach swej bratanicy, królewny Lee.
Jego sąsiad nie był jednak do tego pomysłu przekonany; obiecał, że jak tylko przybędzie, to obejrzy sobie królewnę i będą mogli rozpocząć negocjacje.
Negocjacje, pomyślał rozgoryczony król, bezwiednie pocierając policzek, słuchał, czy od strony traktu nikt nie nadjeżdża. To będzie dla mnie bardzo długi dzień. I nawet wiem, jak się skończy...

Król nie podzielał entuzjazmu do nowego pomysłu królowej. Od samego początku był mu przeciwny. Wiedział, że należy ukarać May za jej wybryki – choć specjalnie się do tego nie kwapił – lecz uważał, że królowa wymierzyła córce zbyt surową karę. W końcu królewnie należy się szacunek, bez względu na to jak się zachowuje. Staroświeckie poglądy Cat często musiały walczyć z nowoczesnymi sposobami wychowawczymi stosowanymi przez króla. Zwykle wygrywały, choć było kilka nerwowych sytuacji...
Cat była zdania, że May mogła się wyszaleć, jak to określała, przez kilka pierwszych lat i teraz, zdaniem swej rodzicielki, powinna dawać przykład innym, nie tak dobrze urodzonym pannom przebywającym na zamku. Cóż z tego, kiedy „przykład”, który im dawała, był tak zły, że większość lordów, którzy niegdyś prosili króla, by przyjął ich córki do świty królewny, teraz w pośpiechu się z tego wycofywali. Niektórzy z nich robili to z takim zapałem, że po drodze pogubili chustki, płaszcze i buty. Straż znalazła też na korytarzu kilka porzuconych mieczy, toporów, szabli i włóczni...
Wyczyny królewny, o których szeptali między sobą posłowie z innych królestw, okryły ją hańbą.
Król i królowa czasem długo nie mogli zasnąć w nocy, zastanawiając się, czemu los pokarał ich tak nieznośną córką. Czemu przewrotny los nie dał im posłusznej, miłej i wdzięcznej królewny?! Czemu muszą znosić to niewdzięczne stworzenie i stale się za nią wstydzić?!
Czemu? – to pytanie nie schodziło z ich ust. Pytali o to dworki królewny, które tylko lekko wzruszały ramionami. Pytali nadwornych magów, którzy wymawiali się nadmiarem obowiązków. Pytali szybko zmieniające się niańki jej wysokości, żadna nie znała przyczyny. Żadna też nie chciała na dłużej pozostawać w towarzystwie królewny. Pytanie straży nie miało sensu, bo zawsze odpowiadali, bardzo grzecznie zresztą, Nie, sir, albo Tak sir. Milczeli, gdy po dłuższym namyśle nie potrafili znaleźć odpowiedzi na zadane im pytanie.

Aż wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień...

Karoca wtoczyła się na dziedziniec. Wysiadł z niej król w otoczeniu świty: kilku starszych lordów, kilku królewskich pachołków, królowej i swego pierworodnego syna.
Król się wzdrygnął; nie wiedział, że jego sąsiad przywiezie ze sobą całą rodzinę. Liczył, że sami wszystko ustalą, pod nieobecność księcia. Teraz będzie musiał się lepiej targować. A że kupcem był marnym, spodziewał się nielichych kłopotów. Jeszcze raz westchnął, nim, przynaglany gestem swej małżonki, udał się w stronę karety, by w odpowiedni sposób powitać szacowną parę i ich jedynego syna.


~*~

Autor:  buczo11 [ 07 cze 2010 11:59:45 ]
Tytuł:  Re: [NZ] Szpieg Jego Królewskiej Mości

Poprzednia część była zdecydowanie ciekawsza, chociaż w tym fragmencie jest sporo informacji pomagających zbudować ogólne spojrzenie na całość. Szczerze mówiąc spodziewałem się bardziej dynamicznej akcji, ale cierpliwie poczekam na dalsze fragmenty. Nie spodobały mi się opisy w stylu "upierdliwy" itp., których sporo jest w tej części, a które należą do mowy pospolitej, ponieważ kaleczy piękno naszego języka i nie należy jej używać w tego typu opowiadaniach.
Zakończenie części zasługuje na pochwałę-znany wybieg-przerywamy w najciekawszym momencie, aby zmusić czytelnika do powrotu. Brawo.

Strona 1 z 1 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 [czas letni (DST)]
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/