Użytkownik
Dołączył(a): 04 cze 2008 18:27:57 Posty: 27
|
Szepty i poszepty :: cz. 1
Bohater znany Wam już z "Szeptów zebranych" ma ważne zadanie - uleczyć z opętania pewną małą dziewczynkę. Czy mu się uda? Być może przekonacie się, czytając pierwszą część opowiadania "Szepty i podszepty".
Szepty i poszepty
Dziewczynka oddychała płytko i nieregularnie. Pan Tomasz - ojciec cierpiącej Andżeliki - pochylał się nad szpitalnym łóżkiem. Wszedł lekarz.
- Co jej jest? - zapytał pan Tomasz.
Lekarz poprawił stetoskop.
- Mała ma wysoką gorączkę. Majaczy.
- Co jej właściwie jest? - roztrzęsiony pan Tomasz chwycił lekarza za ramię. Ten odwrócił się.
- Prawdę mówiąc - nie wiemy. Andżelika zachowuje się jakby miała febrę. Ale to nie febra, jestem pewien.
Pan Tomasz opuścił głowę.
- To moje jedyne dziecko. Odkąd odeszła jej matka, mam tylko ją. Niech pan coś zrobi. Proszę.
***
Siedmioletni Mędrzec podszedł do pana Tomasza. Wyczuwał w tym pomieszczeniu dwie niesamowicie silne aury. Blada poświata otaczała leżące na szpitalnym łóżku dziecko, którego dusza rozpaczliwie szamotała się w walce o życie. Aura siedzącego przy niej mężczyzny promieniowała strachem i poczuciem winy.
Było jednak coś jeszcze...
Coś nieuchwytnego. Siła promieniująca mrokiem. Mrokiem, który skupiał się na małej dziewczynce.
Mędrzec wszedł do sali. Pan Tomasz obejrzał się.
- Chyba pomyliłeś sale - zauważył z roztargnieniem. Siedział na taborecie, blisko łóżka.
Mędrzec podszedł do Andżeliki.
- Jest chora. Bardzo chora. To moja jedyna córka - powiedział pan Tomasz. Nie wiedział czemu mówi to chłopcu w krótkich spodenkach i koszulką z Myszką Miki, ale czuł, że musi uzewnętrznić swoje uczucia - Nie mogę jej stracić. Zrobiłem wszystko, co mogłem.
Mędrzec odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
- A próbował pan się modlić? - zapytał.
- Modlić? - pan Tomasz zawahał się - Ja nie wierzę w Boga. A poza tym - co Andżelice może pomóc moja modlitwa?
- Jeśli nie jej, to panu.
- Jak?!
Mędrzec popatrzył w oczy panu Tomaszowi.
- Gdy już się pan pomodli - powiedział powoli - wtedy będzie pan pewien, że zrobił już absolutnie wszystko, co mógł.
***
- Ta dziewczyna - powiedziałem - Ona nie miała Anioła Stróża. A przecież każdy ma Anioła.
Risaldo zdjął T-Shrit i wskoczył do jeziora. po chwili wynurzył się, chapiąc wodą na wszystkie strony.
- Chodź popływać! - zawołał machając ręką. Usiadłem na skale, nieopodal brzegu.
- Jakoś nie mam ochoty.
Anioł podpłynął do mnie.
- Ciągle cię to męczy - zauważył - No dobra, powiem ci. Jeśli człowiek przeklnie Boga i odrzuci chrzest, który przyjął, jego Anioł zapada w sen. Sen pełen złych snów, koszmarów i ponurych majaków. Budzi się dopiero w chwili śmierci, albo nawrócenia człowieka. Coś takiego, to najgorsze, co może spotkać Anioła.
- Tamta dziewczyna nie wyglądała na bluźniercę - zauważyłem. Risaldo spojrzał na mnie spod oka.
- Nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Czy ja - na ten przykład - wyglądam i zachowuję się jak Anioł?
Musiałem zaprzeczyć.
- No widzisz - zaśmiał się Risaldo. Wyszedł z wody i włożył na wilgotne ciało jasnoszarą koszulkę. Położył się na trawie, podkładając splecione dłonie pod głowę i odetchnął z zadowoleniem.
Pochyliłem się i objąłem ramionami kolana.
- No już, nie zadręczaj się tak tym - usłyszałem za sobą. Risaldo wsparł się na łokciach. W ustach trzymał źdźbło trawy.
***
Lekarz niemal siłą musiał usunąć z sali pana Tomasza.
- Siedzi pan przy małej ponad piętnaście godzin - wyjaśnił - jeśli pan tu zasłabnie, to na pewno nie pomoże to córce. Proszę iść do domu i się przespać. Andżelika jest tu pod stałą opieką.
Kiedy trzasnęły drzwi, Mędrzec wyszedł na korytarz. Nim podejmie jakiekolwiek działania, musi nieco rozeznać się w sytuacji.
Cicho otworzył drzwi i wszedł się do sali. Leżąca na łóżku dziewczynka walczyła z czymś, co mogła dojrzeć tylko ona.
Mędrzec zamknął oczy. Delikatnie dotknął umysłu chorej.
Zabiję...
Uciekaj...
Zabiję!
Mędrzec otworzył oczy i gwałtownie cofnął się o krok.
Demon, pomyślał. Dał o sobie znać. Pokazał, co potrafi. Pokazał, że może zabić to dziecko.
Podszedł bliżej łóżka. Na twarzy Andżeliki pojawił się delikatny grymas. Nadal oddychała szybko i nieregularnie.
- Opuść to dziecko - powiedział cicho chłopiec. Przez ciało chorej przebiegł spazm.
- Nie mi się z tobą mierzyć - przyznał niechętnie - Ale jest ktoś... - zamilkł.
Popatrzył na twarz Andżeliki.
- Jest ktoś - powtórzył i wymknął się z sali.
***
- Risaldo?
- Mhm?
- Skąd mam wiedzieć, że Bóg naprawdę istnieje?
Anioł zamyślił się.
- Chodź! - powiedział, chwytając mnie za rękę - Pokażę ci.
W ułamku chwili przenieśliśmy się w sam środek gwarnego miasta. Ludzie, samochody, głośniki radiowe tworzyły przedziwny, lecz doskonale mi znany puls ulicy.
Mój Anioł Stróż zdawał się czegoś szukać - rozglądał się na boki, potrącał ludzi nie mówiąc im nawet "Przepraszam!". Wyjątkowo nieanielskie zachowanie. Do tego cały czas trzymał mnie za rękę, przez co zirytowane spojrzenia - i nie tylko spojrzenia - skupiały się głównie na mnie. Właśnie miałem poskarżyć, gdy Risaldo gwałtownie wypchnął mnie przed siebie.
- Tu jest Bóg - usłyszałem jego głos.
Rozejrzałem się zaciekawiony. Znaleźliśmy się na niedużym, średnio zadbanym osiedlu. Paru wyrostków kopało piłę. Na jednym z balkonów - tych nieestetycznych, betonowych brył, które wyrastały z bloków, na podobieństwo zaczepnie wysuniętej dolnej szczęki.
- Gdzie? - zapytałem, rozglądając się wokół. W odpowiedzi, Risaldo wskazał dłonią na parę siedzących na ławce staruszków.
Nic dziwnego, że wcześniej ich nie zauważył - byli tak szarzy i pospolici, że niemal niewidzialni. Przyjrzałem im się uważniej.
Staruszkowie patrzyli na siebie. W ich oczach była najczystsza miłość - miłość do świata, Boga a nade wszystko - do siebie nawzajem. Miłość nie skażona cynizmem, złem i nienawiścią, jaką widziałem już w tak wielu oczach. W tak wielu łzach.
- Miłość oparta na pożądaniu, chuci, czy najzwyklejszej chemii nie przetrwa nawet kilku lat. Wypali się szybko i pozostawi po sobie mdły smak goryczy. Ale popatrz na tych ludzi. Oni darzą się uczuciem, które przetrwa nawet śmierć. Czy trzeba ci większego świadectwa? - zapytał mnie Risaldo. Pokręciłem przecząco głową. Nie potrzebowałem już żadnego świadectwa.
Bóg jest miłością.
***
Mędrzec popędził ulicą. Zapadał wieczór, a wiedział, że nie ma wiele czasu. Musi znaleźć chłopaka, który Widział. Wiedział, że gra idzie o życie niewinnego dziecka, więc nie żałował nóg.
Patrząc na niego, można było donieść wrażenie, że nie był pierwszym.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
|
Użytkownik
Dołączył(a): 15 mar 2008 19:46:33 Posty: 191
|
Jeśli jest to kontynuacja poprzednich części to pogratulować, bo zjada mnie ciekawość co będzie dalej. Jestem pod wrażeniem, szczególnie fragmentów o chorej dziewczynce-troszkę przypomina wątek z Constantina, ale czekam z niecierpliwością na dalsze części. Bardzo trafnie ujęta jest też prawdziwa i czysta miłość w wydaniu pary staruszków siedzących na ławce. W istocie jak się coś takiego widzi, to aż serce rośnie (Czy aby nie jest to napisane pod wpływem własnych obserwacji lub przeżyć?Pogratulować spostrzegawczości, pomysłu, wyobraźni, talentu i doboru słów!) Niestety jeszcze nie chwytam fragmentów z Aniołem Stróżem, ale jestem cierpliwy i zaczekam na dalsze opowiadania.
Moje wyrazy uznania!
|