eKsiążki
https://forum.eksiazki.org/

Star Wars - Nowe zagrożenie
https://forum.eksiazki.org/proza-f43/star-wars-nowe-zagrozenie-t6672.html
Strona 1 z 1

Autor:  dj.mafiozo [ 15 gru 2008 18:32:32 ]
Tytuł:  Star Wars - Nowe zagrożenie

Witam. To, co tu przeczytacie stanowi pierwszy tom z zamierzanej trylogii. Obecnie jestem w trakcie pisania drugiej części, więc pierwsza czasami ulega zmianie, rozszerzeniu lub innym podobnym modyfikacją.
Dzieło to powstało z założeniem ekranizacji przeze mnie i przyjaciela, jednak nasze drogi się rozeszły i plany ekranizacyjne zostały zawieszone.
Zachęcam do komentowania.



Cytuj:
Star Wars

Trylogia Nathaniela
Tom I
Nowe zagrożenie

Dedykacja
Przede wszystkim pierwszą część z trylogii Nathaniela pragnę zadedy-kować osobie, bez której nie byłoby Star Wars — George’owi Lucasowi.


Inna galaktyka, inny czas.

Rozdział I: Przepowiednia Yody

Młody mistrz Jedi leżał w łóżku, obok niego spała jego żona, jednak Luke nie mógł zasnąć. Rozmyślał o tym co powiedział mu Ben. Nie mógł zrozumieć jak Kenobi mógł opuścić go w takim momencie. Czuł, że niedługo zaśnie. Już same oczy mu się zamykały, gdy usłyszał swoje imię. Otworzył oczy i zastanawiał się czy przypadkiem nie to miejsce powoduje, że ma przewidzenia. Nadal nie był zadowolony, że zmuszono go do zamieszkania w Pałacu Imperialnym. Nie miał nic do ideologii stworzonej przez siostrę, aby powrócić z stolicą Nowej Republiki na Coursant, jednak jego zdaniem na tej planecie, która stanowi jedno wielkie miasto jest wiele innych budynków w którym mógłby mieszkać, jeżeli chodzi o niego samego, to nie miałby nic przed zamieszkaniem nawet w jednej z kwater w Świątyni Jedi, jednak został zmuszony przez Leję do mieszkania w tym miejscu i chodzenia korytarzami, którymi od śmierci jego matki przechadzał się Imperator Palpatine. Zaczął się zastanawiać ponownie nad tym dlaczego Ben musiał go teraz opuścić gdy ponownie usłyszał własne imię, lecz głośniej i jakby bardziej materialnie.
- Pewnie śpi, zdziwił się bym nie, ze zmęczenia po wczorajszym gdyby padł on.
Luke zerwał się i usiadł na łóżku. Nie poznał przybysza po głosie bo mówił bardzo cicho, lecz wiedział kim on jest. Znał tylko jedną osobę, która składała w ten sposób zdania i nie był on najwidoczniej sam.
- Nie śpię mistrzu Yoda.
- Jednak więc. Nie miałem racji od dawna gdy ty masz.
- Tak pamiętam to jak by to było wczoraj, poszedłem do mistrza Windu, a ty powiedziałeś, że Palpatine nie jest Lordem Sith. Pamiętam też co powiedziałem Padme jak wróciłem wieczorem do domu już jako Lord Vader.
- Ale chyba nie pryśliście tu aby wspominać moją matkę?
- Nie Luke. Yoda ma dla ciebie pewne wieści, a ja jestem tutaj aby życzyć ci powodzenia.
- Ben odszedł.
- Tak wiem, ale Obi-Wan nie chciałby, abyś zawracał z tej drogi, na której postawił cię jeszcze zanim zginął. Zabawne.
- Co jest zabawne ojcze?
- Tak wyglądałem właśnie jak walczyłem z nim na Mustafar. Dokładnie tak, nawet tak samo włosy mi opadały na twarz. Ale darujmy sobie to, Yoda chce ci przekazać wiadomość, potraktuj ją jako ostrzeżenie, przestrogę.
- Mistrzu?
- Strzeż się Luke, zawładną znowu galaktyką Sithowie. Potężny Vader był, twój potężniejszy syn będzie. Wnuk Darta Dartem stanie się i galaktyką rządzić będzie a potem jego syn i wnuk. Dopuścić do tego ty nie możesz. Ale Ciemnej Strony się strzeż sam. Bo Sithem Skywalker będzie.
- Ale co to znaczy mistrzu?
- Za dużo powiedziałem i tak już.
- Ojcze?
- Nie wiem. Powodzenia Luke na tej nowej drodze, tu na Coursant. Zabawne, mieszkałem z twoją matką zaledwie parę ulic dalej. Pamiętam jak się z nią żegnałem wyruszając na Mustafar. A tam jest świątynia Jedi, nieopodal Senat. Zamierzacie w Nowej Republice przywrócić Senat?
- Tak ojcze.
- Cieszę się, jeszcze się spotkamy Luke.
Rozpłynęli się obaj jak na jakiś sygnał do startu. Luke położył się z powrotem do łóżka, ale teraz był dalej od zapadnięcia w błogi sen przynoszący ukojenie i odpoczynek niż kiedykolwiek. Jakby tego było mało rano musiał stawić czoło biurokratycznym urzędnikom Nowej Republiki, by pod wieczór dowiedzieć się, że zostanie ojcem. Dopiero teraz zaczął rozumieć powoli co chciał mu przekazać Yoda. Ród Skywallkerów był obdarzony wielkim darem, jakim była moc, ale i wielkim przekleństwem, jakim była skłonność do ulegania Czarnej Stronie Mocy. Dowiedział się niedawno o okolicznościach, w których Wielki Kanclerz Senatu Republiki Palpatine przeciągnął jego ojca na Ciemną Stronę. Dowiedział się jak to się stało, że Republika stała się z dnia na dzień Imperium Galaktycznym. Był pewien, że ostrzeżenie małego mistrza wiązało się z tym. Wiązało się, z pragnieniem chronienia bliskich za wszelką cenę. Zanim się obejrzał spędził kolejną bezsenną noc obok swojej małżonki. Pod koniec tygodnia zaczął nie wytrzymywać takiego napięcia. A do tego jego małżonka zauważyła, że jest jakiś zamyślony i zmartwiony.
- Co się dzieje Luke?
- Nic kochanie, tylko dobija mnie już ta cała demokratyczna biurokracja. Ciekaw jestem, czy Imperator też miał takie problemy.
Jakiś czas później złapała go na korytarzu siostra, będąca w ciąży.
- Luke, co się dzieje?
- Mówiłem już wam...
- Tak, biurokracja... o co tak naprawdę chodzi?
I zanim zdążył się powstrzymać opowiadał Lei o swoim spotkaniu z Yodą i Anakinem.
- A na dodatek zostanę ojcem.
- Gratuluję, słuchaj nie przejmuj się tym co powiedział Yoda. Słyszałam, że przepowiednie rzadko się sprawdzają, a szczególnie te wypowiedziane zza grobu.
- Dziękuję. Musiałem o tym komuś powiedzieć, a skoro Han jest teraz na Tatooine...
- Uważasz, że mój mąż lepiej się nadaje do zwierzeń niż ja?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś, a tak pomijając to, to uważam, że powinieneś powiedzieć o tym Marii.
- Wiem, ale nie mogę jej tego zrobić.
- Więc ja to zrobię.
- Nie. Daj mi trochę czasu, wiem, że muszę jej powiedzieć.
Luke poszedł odnaleźć swoją małżonkę i zastanawiał się jak jej o wszystkim powiedzieć.
Po dziewięciu miesiącach na świat przyszedł syn Luke'a Skywalkera, dano mu na imię Remi. Mały już od urodzenia przejawiał oznaki posiadania mocy, potężne oznaki posiadania mocy. Martwiło to strasznie Luke'a, ponieważ nie mógł zapomnieć o przepowiedni Yody. Rozmyślał długo co zrobić z chłopakiem, czy szkolić go na rycerza Jedi, czy nie, a może w ogóle powinien opuścić Coursant, a może nawet galaktykę. Gdy jego syn miał już prawie pół roku ojciec postanowił wysłać go na najodleglejszą planetę. Dowiedział się o istnieniu jedynej zamieszkałej i nadającej się do życia planecie, na której nie wiedziano o istnieniu mocy ani Jedi. Luke z ciężkim sercem zdecydował, że najlepiej będzie, jak tam się wychowa. Luke siedział w Pałacu Imperialnym z synem na kolanach i płakał, płakał bo wiedział, że następnego dnia będzie musiał go pożegnać i nie miał pewności czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Podjął już decyzję, decyzję z której wiedział, że Ben by był dumny, a jeszcze bardziej byłby dumny jak jego plan by się powiódł. Następnego dnia umieszczając syna w kapsule płakał jeszcze bardziej. Trwało to dużo czasu, ponieważ łzy przysłaniały mu prawie całkowicie oczy i nie widział dokładnie co robi. Gdy skończył podniósł się i otarł łzy rękawem swojej szaty.
- Niech moc będzie z tobą mój synu, na zawsze. Mam nadzieję, że nie żegnam cię na zawsze.
Zamknął właz kapsuły i padł na kolana, podeszła do niego jego siostra i żona, a kapsuła wystartowała.


Rozdział II: Adoptowana sierota

Było już ciemno, na polu zboża stał młody rolnik i patrzył z narzeczoną na przepiękny zachód słońca. Gdy nagle na ziemi obok nich spadła kapsuła. Właz otworzył się zaledwie dziesięć metrów od nich i usłyszeli płacz dziecka. Pobiegli w tamtym kierunku. W środku znaleźli chłopczyka i kartkę z imieniem i datą urodzenia. Przygarnęli bezbronne dziecko.

***

Wiele wydarzyło się w ostatnim czasie. Ostatni z Wielkich Admirałów Imperium Galaktycznego zginął skrytobójczo z ręki własnego ochroniarza, Noghriego imieniem Rukh, co stanowiło kres tego, co potem określane było mianem II Imperium Galaktycznego. O mały włos Thrawn nie zwyciężyłby nad całą flotą Nowej Republiki w decydującej bitwie, co stanowiłoby ostateczny kres rządów prawa i sprawiedliwości, rządów demokratycznych. Ale na szczęście zarówno na Waylandzie w prywatnym skarbcu Imperatora wewnątrz góry Tantiss, jak i w Imperialnej stoczni na Bilbringi demokratyczne siły zbrojne Nowej Republiki odniosły zwycięstwo. Potem już nie było Ciemnej Strony Mocy, a przynajmniej jej rycerzy, złych Lordów Darthów Sithów. Nie. Ale za to Luke Skywalker i Mara Jade, która wkrótce została jego żoną, a także Leia Organa-Solo Skywalker odbudowali prastary zakon Jedi. Luke stanął na jego czele jako Wielki Mistrz Jedi, pierwszy z nowych rycerzy Jedi. Stojąc w małej, okrągłej komnacie Rady Jedi przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie z Mocą. Przypomniał sobie jak Ben Kenobi zabrał go do siebie i dał mu miecz świetlny jego ojca, miecz Anakina Skywalkera, który obecnie należał do jego żony.
- Miecz świetlny, broń rycerza Jedi, elegancka broń na spokojniejsze czasy... mniej toporny od zwykłego blastera. - wyszeptał cicho słowa, które powiedział wtedy Obi-Wan wręczając mu ten bezcenny przedmiot i dotknął dyskretnie swego własnego miecza przypiętego przy pasku.
Spojrzał po jedenastu siedzących na fotelach mistrzów Rady Jedi. Sam był jednym z nich. Zatrzymał chwilę dłużej wzrok na żonie i gestem ręki przywołał do siebie młodego człowieka stojącego niepewnie przy drzwiach. Duma rozpierała Luke'a Skywalkera i cały promieniał, gdy zasiadł w końcu na ostatnim wolnym miejscu, a młodzieniec stanął dokładnie w miejscu, które on zajmował poprzednio. Był on podenerwowany i podekscytowany zarazem. Również spojrzał po wszystkich dwunastu Mistrzach Rady, a w końcu zatrzymał wzrok na trójce Skywalkerów. Po lewej stronie Luke'a siedziała jego siostra, księżniczka Aldeeranu, Leia Organa-Solo Skywalker, a po drugiej stronie żona Luke'a, Mara Skywalker. Młodzieniec uśmiechnął się do nich i pochylił lekko głowę czekając na znak, iż może ponownie podnieść wzrok, co miało oznaczać oddanie się pod wolę Rady Jedi i spokojne oczekiwanie na decyzję, którą podejmie jednogłośnie dwunastu najpotężniejszych mistrzów Jedi, dwunastu najmądrzejszych istot w galaktyce. Ośmiu z nich było ludźmi.
- Nathanielu Henry Skywalker, zostałeś wezwany dziś tu, ponieważ Rada Jedi pragnie wynagrodzić twoje oddanie, opanowanie, dojrzałość, umiejętności, odwagę, bohaterstwo i wiele innych cech, których wymienianie zabrałoby nam za wiele czasu, aby sobie na to pozwolić. Rada Jedi pragnie podnieść Cię do rangi Mistrza Jedi. Nathanielu Skywalker, podejdź tu, aby odebrać symbol Mistrzów Jedi.
Młody chłopak podniósł na powrót wzrok i pospieszył do jednego z Mistrzów Rady, który już miał w ręku rozpięty złoty łańcuszek z symbolem zakonu Jedi - ośmioramienną gwiazdą. Posłusznie podszedł i pozwolił sobie założyć go na szyję.
Jego ojciec, którym był Wielki Mistrz Zakonu Jedi, Luke Skywalker patrzył na syna i rozpierała go duma z powodu tego, że jego syn został właśnie wyniesiony do rangi Mistrza, jako jeden z najmłodszych rycerzy Jedi w całej ponad tysiącletniej tradycji istnienia tego zgromadzenia. Nathaniel miał zaledwie szesnaście lat, ale wyglądał znacznie poważniej niż na swój wiek, był znacznie bardziej odpowiedzialny niż chłopcy w jego wieku i nie był tak beztroski jak jego rówieśnicy. Przeszłość rodu Skywalkerów naznaczona jest przez Moc, ale także przez cierpienia, które od początku - od samego protoplasty rodu - Anakina Skywalkera - niewolnika z Tatooine, chłopca, który stał się wolnym rycerzem Jedi tragicznie zakrwawiały karty księgi rodzinnej historii. Młody Nathaniel już od małego dziecka, praktycznie odkąd pamiętał, dorastał z piętnem swojego starszego brata, którego nigdy nie poznał. Wiedział jednak o jego istnieniu i wiedział dlaczego nie mieszkał on razem z resztą rodziny na jego ukochanym Coursant.
Nathaniel był młodzieńcem nad wiek dojrzałym, był gotowy przyjąć na swoje barki brzemię, które stawiała przed nim Moc, przed nim jako Mistrzem Jedi. Wielu jego rówieśników pewnie nie potrafiłoby się zachować w takiej sytuacji, nie potrafiliby się w tym wszystkim odnaleźć, ale on - wnuk Dartha Vadera posłusznie dźwigał to brzemię.


***

Myśliwiec Republikański klasy X pojawił się niewiadomo skąd na tle pomarańczowej planety i natychmiast ruszył w jej stronę na silnikach manewrowych. Gdy przelatywał przez atmosferę planety rozległo się ciche elektroniczne pikanie.
- Spokojenie Artoo, już jesteśmy... Tak, tajna kryjówka Wielkiego Admirała Thrawna, coś w rodzaju drugiego Waylanu... miejmy nadzieję, że nie ma tu komór spartii.
Rozległo się kolejne pikanie, a na ekranie komputera wyświetliło się jego tłumaczenie. Młody chłopak za sterami rzucił okiem na nie i uśmiechnął się pod nosem.
- Tak, ciemnych Jedi, też wolałbym nie spotykać znów. Na razie starczy mocnych wrażeń.
Planeta pokryta była gęstą roślinnością, która sprawiała trudności nawigacyjne podczas lądowania na niewielkiej polanie, ale myśliwiec nie był przecież pilotowany przez jakiegoś żółtodzioba z akademii, tylko najlepszego pilota Nowej Republiki.
Nathaniel Skywalker posadził maszynę z pewną gracją, na którą mógł sobie pozwolić, tak aby nie uszkodzić maszyny. Otworzył pokrywę kabiny i wyjrzał na polanę. Nikogo nie było na niej, ale młody Jedi zdziwiłby się gdyby ktokolwiek na niego czekał. Planeta z tego co zdążył się o niej dowiedzieć nie była zamieszkana przez żadną rozumną rasę, a drapieżniki same nie pakowałyby się w miejsce, gdzie z hałasem osadzony został na ziemi statek.
- Ty tu zostajesz Artoo. - rzucił Jedi do robota, który już się usiłował wygramolić ze swego miejsca, co poskutkowało nieco obrażonym popiskiwaniem.
Rycerz Jedi nie zwracał jednak na to uwagi i już stał na twardym gruncie porośniętym pomarańczową trawą. Zostawił swój myśliwiec i wszedł głębiej w las wyciągając swój miecz świetlny i wycinając żółtą klinką sobie drogę wśród gęstej roślinności.
Wokół rozchodziło się ciche buczenie miecza świetlnego, podczas gdy Jedi przedzierał się w kierunku pobliskiego wzgórza, które doskonale było widoczne nawet przez te zarośla.
Skywalker w końcu przedarł się przez gąszcz i stanął przed wejściem do jaskini mieszczącej się pod wzgórzem, całkiem sporym wzgórzem porośniętym podobną roślinnością, jak ta, przez którą się właśnie przedarł.
Nathaniel zgasił miecz świetlny i wszedł do jaskini. Z zewnątrz wyglądała normalnie, jak zwykły element krajobrazu, ale gdy wszedł dostatecznie głęboko prowadzącym w głąb ziemi korytarzem, tak iż nie widać było już wejścia napotkał na umocnione drzwi i działko blasterowe broniące ich. Gdy się zbliżył działko przekręciło lufę w jego stronę. Nathaniel momentalnie wyciągnął przed siebie miecz świetlny i włączył go. Klinka energetyczna nie zdąrzyła całkowicie się wysunąć, gdy działko oddało serię kilku strzałów. W jaskini panował znaczny półmrok, a żółta poświata miecza rozświetliła ją na tyle aby dostrzec wielką sześcioramienną gwiazdę umieszczoną na drzwiach.
W jego kierunku posypała się kolejna seria zielonych strzałów blasterowych, które Jedi odbił swym mieczem w stronę wieżyczki uszkadzając ją na tyle, że przestała strzelać.
Skywalker tymczasem podszedł bliżej drzwi i zaczął przedzierać się przez nie topiąc je za pomocą swego miecza. Chwilę potem znalazł się w środku. Gdy tylko wszedł na ścianach, tym razem murowanych zapaliło się kilkanaście lamp prezentując raczej zagracone pomieszczenie. Nathan zaczął przeglądać swoje znalezisko. Nie było tu zbyt wiele ciekawych rzeczy.
Zresztą nie spodziewał się takich. To, co tu było tkwiło tu przez ponad dwadzieścia pięć lat, a technika przez ten czas dokonała dość pokaźnego postępu. Jednak ostatni z wielkich admirałów Imperium Galaktycznego, Admirał Thrawn miał coś, czego dotąd nie udało się opracować Republikańskim naukowcom mimo tego, co wydobyli z gruzów góry Tantiss na Waylandzie.
Nathaniel Skywalker spodziewał się znaleźć tu, na nieznanej planecie w Nieznanych Terytoriach plany generatora pola maskującego Thrawna. Co prawda Republikanie opracowali własne pole maskujące, ale to ich pole miało wiele wad i daleko mu było do perfekcji pola opracowanego za czasów Imperium.
I w istocie młody Jedi znalazł plany pola maskującego, co więcej znalazł kilkanaście sprawnych egzemplarzy, które czekały tu przez tyle lat na to, aż on je odnajdzie i wykorzysta. Miał zamiar wykorzystać to pole do ukrycia całej planety. Co prawda jeszcze jej nie znalazł, a nikt o niej nie słyszał, ale Nathaniel miał mgliste pojęcie na temat tego, gdzie należało jej szukać. Wyciągnął tą informację od Dartha Kerwera, którego pokonał przed miesiącem w walce na miecze świetlne i go zgładził. Z tego co zdążył się zorientować była to niewielka planeta połorzona niedaleko Coursant, a mimo to nie znana. Planeta leżąca niemalże w centrum galaktyki, a dotąd nie znana.
Powód tego stanu rzeczy był jasny i prosty. Planeta owszem została odkryta i zbadana, ale Imperator Palpatine nie zamierzał dzielić się tą wiedzą z kimkolwiek, a w galaktyce niewielu jest śmiałków, czy raczej szaleńców, którzy latają gdzie popadnie przetrząsając miejsca, które na oficjalnych mapach są tylko zbiorowiskiem gwiazd, a tak małych planet nie da się w inny sposób zlokalizować.
Nathaniel zabrał ze sobą przede wszystkim plany, a także tyle działających generatorów pola maskującego ile zdołał zabrać i ruszył z powrotem do swego myśliwca.
Oficjalnie był na wakacjach na rodzinnej planecie jego babci... i Imperatora Palpatine, Naboo.
Jedi mieli swoje sposoby na przenikanie umysłów innych, a potężni Jedi potrafili nawet przenikać umysły innych Jedi, ale Sithowie mieli sposoby na powstrzymanie ich przed tym. Nathaniel znał Ciemną Stronę Mocy i wykorzystywał niektóre jej aspekty.
Jego dziadek - protoplasta rodu Skywalkerów - Anakin, stał się najpotężniejszym Lordem Sith w historii znanym jako Darth Vader. Jego matka była znana jako Ręka Imperatora, a jego ojciec, Luke Skywalker, sam przez pewien czas był Lordem Sith. Co prawda było to dawno i wcale nie tak długo, ale zawsze. Miało to wszystko związek z skłonnością Skywalkerów ku Ciemnej Stronie Mocy, ale Nathaniel nie wykorzystywał sztuk Sith dla uzyskania władzy, ale w celu ograniczenia władzy nad nim samym innym rycerzom Jedi.

***

Remi dorastał przez lata, był bardzo grzecznym chłopcem, pomagał rodzicom na roli, lecz czół jakąś pustkę w sercu. Czasami śnił mu się jeden i ten sam sen, najpierw ktoś stał koło niego z czymś w ręce i dochodziły do niego dziwne dźwięki, jakby wydawało je to coś co trzyma osoba stojąca obok niego podczas pracy, potem pochylał się nad nim jakiś mężczyzna i coś robił, robił i bardzo płakał.
- Luke, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz jeszcze go zobaczysz.
Mężczyzna pocałował go, poczuł na policzku mokre i słone łzy mężczyzny, który wstał.
- Niech moc będzie z tobą mój synu, na zawsze. Mam nadzieję, że nie żegnam cię na zawsze.
- Luke, starczy już wiem, że trudno ci to zrobić, ale im szybciej tym lepiej.
Mężczyzna upadł na kolana, przesunął ręką w powietrzu i zamknął się właz od jakiejś kapsuły w której siedział chłopiec, jakby mężczyzna ten w jakiś sposób zamknął go nie dotykając go rękami. Zawsze budził się w tym momencie zlany potem, jednak pierwsza część tego snu wydawała mu się radosna, szczęśliwa. Obudził się w środku nocy i poszedł do kuchni i wziął z lodówki świeże mleko, które sam własnoręcznie wydoił od krowy. Wypił mleko i wrócił do pokoju i natychmiast zasnął. Nie chciał się przyznać do tych snów, tak jak nie chciał się przyznać do tego, że najbardziej na świecie pragnie mieć brata, ponieważ był jedynakiem. Rano obudził się i uświadomił sobie, że są jego dziesiąte urodziny. Minęło kilka kolejnych lat, a Remi nadal nie doczekał się brata, ani nawet siostry.

***

Nathaniel Skywalker uśmiechnął się spoglądając na tłumaczenie ostatniej wypowiedzi swego robota astronawigacyjnego Artoo-Ditoo i przesunął dźwignię napędu nadświetlnego, a gwiezdna mozaika rozproszyła się i zamieniła się w wydłużone smugi, a następnie w gwiazdy, gdy statek gwałtownie wytracił prędkość w psełdoruchu. W oddali widać było dwie dość bliskie gwiazdy, które niemal oślepiły młodego Mistrza Jedi, zanim jego wzrok nie zdążył przyzwyczaić się do tego blasku po ciemnej, kolorowej mozaice nadprzestrzeni.
Gdy już jego oczy przyzwyczaiły się do jasnego światła dostrzegł pośrodku obu gwiazd małą planetę. Była ona zielono-niebieska i była naprawdę miniaturowa w porównaniu na przykład z jego ukochanym, ogromnym Coursant.
Młody Jedi skierował swój statek w stronę planety i po pewnej chwili już stał na powierzchni planety. Tym razem nie przemierzał zimnej pustki kosmosu w swym myśliwcu, lecz na pokładzie transportowca "Szalony Karrde" należącego do starego znajomego jego ojca. Jednak ani Luke, ani Talon Karrde nie mieli pojęcia gdzie Nathan się wybrał i po co potrzebny był mu tak duży statek w porównaniu z jego własnym myśliwcem admirała armii Nowej Republiki. Nie mieli oni także pojęcia, co zabrał z sobą w ładowni. Zresztą tylko Karrde wiedział, że nie podróżował on swym myśliwcem. Wszyscy inni myśleli, że nadal siedzi na Naboo, gdzie spędził jedynie kilkanaście godzin przed wyruszeniem.
Talon Karrde, niegdyś szef przemytników, w czasach, gdy istniało jeszcze Imperium, a przemyt stanowił nielada gratkę dla ludzi pokroju Karrde'a, w czasach gdy się jeszcze opłacał, a sam Karrde nie był jeszcze powszechnie szanowanym admirałem armii Nowej Republiki był człowiekiem, którego wyróżniał ponadprzeciętny spryt, chociaż nie aż tak nadzwyczajny w porównaniu z jego wujkiem, senatorem Hanem Solo, niegdyś również przemytnikiem.
Zdawało się jasne młodemu rycerzowi Jedi, aby przed wyruszeniem w rzeczywisty cel podróży zatrzymać się gdzieś i upewnić się, że na statku nie ma żadnych nadajników naprowadzających pozostawionych przez Karrde'a, który w dalszym ciągu lubił wiedzieć więcej niż w danej chwili było to konieczne, więc Nathaniel zatrzymał się w drodze na tą planetę bez nazwy na swym ukochanym Coursant i tam pozbył się aż trzech nadajników naprowadzających.
W ładowni "Szalonego Karrde'a" znajdowały się materiały budowlane i podstawowe wyposażenie centrum obronnego. Nathaniel może był człowiekiem, który niechętnie opuszczał na dłużej swój ukochany dom, ale był także realistą, który nie pogardziłby swoją prywatną tajną kryjówką, o której tylko on by wiedział i dlatego spędził na tej planecie prawie dwa miesiące budując i urządzając dom, który z powodzeniem mógłby stanowić twierdzę, przy ewentualności gdy konieczna byłaby defensywa, lub wręcz zaszycie się gdzieś w bezpiecznym miejscu na jakiś czas, bezpieczną kryjówkę.

***

Był piątek popołudniu, za miesiąc miał obchodzić siedemnaste urodziny. Szedł w kierunku dworca autobusowego i kolejowego w 80 tysięcznym mieście w centrum Polski, rozmyślał nad tym, że niedługo będą wakacje. Tata obiecał mu jakiś prezent za nagrodę na świadectwie, ale był nieco zmartwiony, ponieważ wiedział, że jego rodziców nigdy nie będzie stać na jego wymarzony prezent. Szedł tak zamyślony nie zwracając uwagi jak idzie, chodził tędy co dziennie pięć dni w tygodniu i znał drogę na pamięć. Jednak nie przewidział, że o tej porze ktoś jeszcze będzie szedł tą ulicą, mimo, że było to centrum miasta. Nie zauważył jak wpadł na dziewczynę. Była atrakcyjna. Remi przewrócił się i upadł na nią. Razem leżeli przez chwilę na ziemi, a potem młody dżentelmen pomógł wstać panience, ukłonił się i przeprosił. Młoda dama była urzeczona jego manierami, widać było, że w życiu nie spotkała się z kimś tak dobrze wychowanym.
- Jak się nazywasz młody dżentelmenie?
- Będziesz się śmiała.
- Nie będę, obiecuję.
- Remi.
- Nawet ładnie. Ja jestem Ola.
- Pewnie ciągle to słyszysz, ale masz ładne włosy.
- Właśnie, że bardzo rzadko słyszę jakiś komplement.
- Dlaczego?
- Nie jestem zbyt lubiana w mojej klasie.
I tak od słowa do słowa zaczęli rozmawiać. Stali tak przez pół godziny, a następnie poszli usiąść nieopodal na ławce. Przerwali tą miłą pogawędkę dopiero, gdy Remi zorientował się, że ostatni środek transportu do domu tego dnia właśnie odjechał bez niego. Więc było już po jedenastej. Wymienili się jeszcze kontaktami, Remi ponarzekał, że będzie musiał piętnaście kilometrów iść na piechotę do domu i się rozstali. Syn Luke'a Skywallkera miał nadzieje jeszcze się spotkać z nową znajomą poszedł ku wylotowi z miasta. Do domu doszedł o wpół do pierwszej w nocy, całą długą drogę rozmyślając o nowej koleżance. W domu czekała na niego zmartwiona matka. Gdy wytłumaczył dlaczego nie przyjechał tym autobusem, oczywiście przemilczając prawdziwy powód swego spóźnienia poszedł do swego pokoju i długo jeszcze nie mógł zasnąć. Ciągle rozpamiętywał ich wspólną rozmowę, a rozmawiało się im tak przyjemnie i tak prosto jakby znali się od wieków. Zasnął dopiero po dwóch godzinach. Minęło trochę czasu, wakacje były coraz bliżej a on był coraz bliżej Oli.

***

Grupka senatorów Coursant spieszyła w kierunku budynku senatu, gdyż zwołana została nadzwyczajna sesja. Zresztą nie było to takie niespodziewane, ponieważ wiadome było, że Wielki Kanclerz Senatu Nowej Republiki, admirał armii republikańskiej jeszcze z czasów rebelii, admirał Ackbar był w bardzo ciężkim stanie.
- Wujku, a co jeżeli Kanclerz... - spytał młodzieniec ubrany w ciemną bluzę z kapturem zarzuconym na głowę.
- Nie wiem, w tej chwili nie możemy sobie pozwolić na żadne przepychanki w Senacie.
- A kiedy można sobie pozwolić na przepychanki w Senacie, kochanie? - zapytała męża księżniczka Leia uśmiechając się nieco przy tym ironicznie.
Grupka dotarła do wielkich schodów prowadzących do głównego wejścia do budynku Senatu i wszyscy zaczęli się wspinać po nich w tłumie, który z każdą chwilą się rozrastał. W końcu wszyscy zajęli swoje miejsca, a trwało to naprawdę długo, ponieważ wszyscy się przepychali, a najgorsi byli przedstawiciele obcych ras. Nathaniel nigdy nie przepadał za obcymi, ale nie miało to nic wspólnego z alienofobią, tak popularną za czasów Pierwszego Imperium Galaktycznego.
Od początku było wiadomo, że senator Palpatine był nastawiony niechętnie do przedstawicieli ras niehomoidalnych, a nawet przedstawicieli ras homoidalnych innych niż ludzi odnosił się z rezerwą, co stanowiło zresztą powód do tego, iż długo w Nowej Republice nie mogli uwierzyć, że Thrawn został naprawdę mianowany Wielkim Admirałem przez Imperatora, jako półczłowiek.
W końcu, z dużym opóźnieniem posiedzenie Senatu się rozpoczęło.
- Panie i panowie, senatorowie, przedstawiciele swych systemów, Senat zebrał się z przykrego obowiązku. Muszę was poinformować, że niestety nasz przywódca, Kanclerz Ackbar dziś nad ranem przeistoczył się w Moc. To smutna i nieodżałowana strata. Odszedł wielki polityk, wielki wojskowy i wielki strateg, którego zasługi dla Republiki są nieocenione. Trudno będzie nam się pogodzić z tą stratą, ale my musimy żyć dalej, a Senat funkcjonować, a aby Senat mógł funkcjonować potrzebuje przywódcy, Wielkiego Kanclerza. Dlatego proszę o zgłaszanie kandydatur.
Na tablicy zgromadzenia, na której zazwyczaj wyświetlane były wyniki głosowania pojawiła się pierwsza prośba o udzielenie głosu, z systemu Naboo.
Mężczyzna tymczasowo pełniący funkcję Kanclerza wyraził zgodę i miejsce na mównicy zajęli przedstawiciele Naboo.
- Nasza uważać, Naboo też uważać, Kanclerz powinien być z Coursant wybrany. Nasza uważać, senator z Coursant najlepszy, bliski polityki. Dlatego nasza zgłaszać kandydaturę Coursant.
- Dziękuję, kandydatura Coursant zostanie rozpatrzona. Czy Coursant zgłasza sprzeciw, lub inną kontr kandydaturę?
- Nie... - powiedziała Leia wstając.
- Tatooine zgłasza kandydaturę Utapoo. - wtrącił któryś z senatorów z Tatooine, rodzinnej planety Skywalkerów.
- Yawin.
- Endor.
- Naboo.
- Czy są jeszcze inne kandydatury?
Przez pięć minut trwała cisza, więc zgodnie z regulaminem zaprotokołowane zostało pięć kandydatur.


Rozdział III: Nowe zagrożenie.

Tymczasem wiele setek lat świetlnych od miejsca, gdzie potomek Darta Vadera właśnie usnął, w stolicy Republiki, w dawnym Pałacu Imperialnym chłopak miej więcej w jego wieku rozmawiał z matką.
- Dlaczego wujek przeszedł na Ciemną Stronę Mocy?
- Po tym co się stało z jego synem nie mógł się pozbierać. Podejrzewam, że to właśnie wtedy wpłynął na niego zza światów Imperator.
- A co się niby stało, przecież Nataniel jest cały i zdrowy.
- Ale nie chodzi mi o Nata.
- Jak to?
- Najstarszy syn Luke'a, Remi. Wież kim był Yoda, prawda?
- Tak.
- Zaraz po powstaniu Nowej Republiki, gdy namówiłam, go by przenieść stolicę z powrotem na Coursant, zjawił się Yoda z twoim dziadkiem i wypowiedział przepowiednię.
- Znasz jej treść?
- Tak. Tłumacząc na nasze, jest coś w tym stylu: "strzeż się Luke, Sithowie znowu zawładną galaktyką. Vader był potężny, ale syn twój będzie potężniejszy. Wnuk Darta Dartem stanie się i będzie rządzić galaktyką a potem jego syn i wnuk. Ty nie możesz do tego dopuścić. Ale Ciemnej Strony sam strzeż się. Bo Sithem będzie Skywalker."
- Więc co się z nim stało?
- Luke wysłał go na odległą planetę poza galaktyką, gzie nic nie wiedzą o mocy. Nie wiem co się z nim stało.
- To jak to się stało, że wujek powrócił na łaski zakonu?
- Zrozumiał dwa ostatnie zdania przepowiedni. Właściwie zrozumiał całą przepowiednie, zrozumiał, że nie koniecznie odnosi się jedynie do jego syna, lecz także do niego, chodzi konkretniej o fragment o synu i wnuku. Ale nie mów na razie, wujkowi, że wiesz o tym, nie wiem czy Natan wie, że gdzieś tam ma starszego brata. Wiesz po kim masz imię?
- Oczywiście po dziadku. Wujek Luke opowiadał mi, że był bardzo odważny, mądry, silny w mocy i był najlepszym pilotem Starej Republiki.
- Właśnie, Starej Republiki. Nie chcę, abyś brał przykład z dziadka.
- Dlaczego? Przecież podobno był bohaterem, walczył w Wojnach Klonów.
- I zdradził kodeks Jedi żeniąc się z twoją babcią.
- Bo ją kochał.
- Tak kochał ją, ty byś zrobił to samo i Natan też, ale nie chodzi mi o to.
- Więc co może być gorszego od zdradzenia kodeksu?
- Ani, Anakin Skywallker to Dart Vader.
- Co?
- To niestety prawda.
Młody Ani wybiegł z pomieszczenia. Ostatnią rzeczą jaką spostrzegła Leia było, że po twarzy jej syna spływają łzy. Ani udał się do portu lotniczego, gdzie w hangarze znajdował się jego myśliwiec. Gdy tylko podniósł zasuwane drzwi dobiegł go cichy metaliczny pisk.
- Spokojnie R6. Lecimy w długą podróż.
Kolejne popiskiwania droida.
- Nie, nie lecimy do taty na Utapu, wraca za dwa dni, my lecimy na Dagobah.
Włożył kombinezon, wsiadł do swego statku i wystartował. Nie był tak jak dziadek najlepszym pilotem Republiki, najlepszym pilotem był jego młodszy o półtora roku brat cioteczny, drugi syn Luke'a Skywallkera, Nataniel. Skierował się w stronę układu Dagobah, o którym wiedział, że mieszkał tam Yoda podczas, gdy jego dziadek panoszył się po całej galaktyce. Wiedział, że Yoda stoczył tam kiedyś pojedynek z jednym z założycieli zakonu Sithów, wiedział również od wujka, że jest tam jaskinia przepełniona Ciemną Stroną Mocy. Rozmyślał nad tym czego się właśnie dowiedział nie zwracając uwagi na pojękiwania R6. Przygotowywał się właśnie do skoku w Przestrzeń Nadświetlną. Niedługo potem lądował na słabo zaludnionym Dagobah. Odszukał jaskinię. Stał przed nią zastanawiając się właściwie co on robi, gdy przed nim ukazała się postać w kapturze, na nie zasłoniętej części twarzy widać było liczne zmarszczki. Postać ta wyglądała dziwnie, miała nie materialne kontury, i była półprzeźroczysta. Ani nie wiedział kim jest ów dziwny nieznajomy, podczas gdy on się odezwał.
- Czekałem na ciebie mój młody sprzymierzeńcu.
- Pan mnie zna?
- Znam ciebie, twego wujka, tak jak znałem Obi-Wana Kenobi, Mace'a Windu, Qui-Gon Jinna i Yodę i Anakina Skywallkera.
- Pan jest mistrzem Jedi?
- Byłem nim dawno temu, jeszcze za czasów Starej Republiki.
- Yoda mieszkał tutaj.
- Tak wiem, Yoda był moim mistrzem.
- Ale przepraszam, kim pan właściwie jest?
- Mów mi Sidious.
- Nie słyszałem nigdy o panu.
- Mało ludzi słyszało o mnie, Jedi nie szukają rozgłosu. Walczyłem ramie w ramie z twoim dziadkiem.
- Walczył pan w Wojnach Klonów?
- Tak. Wiem także dlaczego tu jesteś.
- Mówił pan, że czekał pan na mnie.
- Wiedziałem, że to się kiedyś stanie, przyleciałeś tutaj, do miejsca które należy do Ciemnej Strony, ponieważ musiałeś się dowiedzieć o pewnej ponurej tajemnicy z przeszłości.
- Wie pan, że mój dziadek to Vader?
- Tak, to był cios dla każdego Jedi. Wiele z nich sam zabił po zdradzie, po tym jak przyłączył się do Imperatora. Wiesz dlaczego to zrobił?
- Niestety nie.
- Chciał chronić Padme przed śmiercią, poniekąd sam sprowadził ją na nią.
- Dowiedziałem się, że mam brata ciotecznego, o którego istnieniu nie wiedziałem.
- Remi. To też musiał być dla ciebie cios.
- Skąd pan wie o nim?
- Od Luke'a, przyszedł tu załamany, a wkrótce potem przeszedł na Ciemną Stronę Mocy.
- Ma pan nadal miecz świetlny?
- Tak. - powiedział Sidious wyciągając z kieszeni rękojeść.
Obracał ją przez chwilę w palcach a potem nacisnął przycisk i zapalił czerwony miecz. Ani przestraszył się.
- Zaraz mówił pan, że był pan Jedi, ale nie przestaje się być Jedi tak ot. Mówił pan, że Yoda był pana mistrzem i że walczył pan z moim dziadkiem ramie w ramie...
- Dobrze kojarzysz fakty.
- Ale, nie walczył pan z Anakinem Skywallkerem. Wtedy był już Lordem Vaderem.
- Tak był nim.
- Więc pan to Palpatine, pan jest Imperatorem.
- Zgadza się.
- Ale pan nie żyje.
- I to jest właśnie największa tajemnica Mocy. Jesteś już prawie rycerzem Jedi, więc znasz kodeks. Nie ma śmierci...
- Jest Moc. Więc to w ten sposób wujkowi Luke'owi ukazał się Yoda i Anakin?
- Brawo. A teraz zakończ to po co tu przybyłeś. Przejdź na Ciemną Stronę Mocy. Nauczę cię wszystkiego.
- Nigdy, jestem Jedi, tak jak moja matka i jak był nim mój dziadek. - powiedział dobywając swego miecza świetlnego.
Nacisnął przycisk a z końca rękojeści wystrzeliła fioletowa klinka. Stanął naprzeciw Palpatina. Przypomniał sobie co mu mówił wujek Luke o Ciemnej Stronie Mocy, czym ona właściwie jest. Jednak wujek sam poddał się uczuciom gniewu i nienawiści. On się nie podda. To, że nosi imię po najpotężniejszym Lordzie Sith w historii nie znaczy, że ma postąpić tak jak on i zatracić się na rzecz Imperatora. Stanęli do pojedynku na miecze świetlne. Ani zaatakował, jednak każdy jego atak zostawał odpierany przez Imperatora, który nie wkładał w to żadnego wysiłku, bawił się po prostu odpierając jeden cios za drugim, sam nie atakował.
- Anakinie, ta walka jest bezsensowna. Myślisz, że gdyby nie to, że Vader nie mógł patrzeć jak umiera jego syn, to walczyłbym teraz z tobą? Nie bo nie było by cię tu, bo zabił bym nie tylko jego, lecz również twego ojca, który wszystko zresztą popsuł, gdyby nie Vader to Han sam by się przyczynił do mojego triumfu.
Te słowa rozzłościły Anakina, zaatakował ze zdwojoną siłą. Teraz Palpatine nie miał już takiej zabawy z odpieraniem jego ataków, ponieważ musiał dużo w to włożyć. Jednak Ani nie wiedział, że ten pojedynek z każdą chwilą zbliża go ku Ciemniej Stronie. Gdy się zorientował było już za późno.
- Mówiłem, że ta walka była bezsensowna. Teraz polecisz do układu Ziemia i odnajdziesz swego brata. Czas, aby Yoda po raz kolejny miał rację.
- Dobrze mój mistrzu

***

W sali posiedzeń zapanowała cisza, gdy na mównicę wyszedł pełniący tymczasowo obowiązki Kanclerza mężczyzna.
- Panie i panowie, senatorowie. Pragnę ogłosić wyniki tajnego głosowania. Otóż trzymam w ręku kopertę. Nie wiem co, zaiwera. Tylko kilkoro wybrańców w całej galaktyce zna jej zawartość. A zawiera ona nazwisko człowieka, który od dziś stanie się Wielkim Kanclerzem senatu Nowej Republiki. Aby nie przedłużać. Otwieram kopertę.
Koperta została otwarta. Przez chwilę panowała cisza, a następnie mężczyzna na mównicy wyciągnął z środka złorzoną kartkę papieru. Rozłorzył ją, spojżał i złorzył ponownie.
- Ja już wiem. Zanim ujawnię to nazwisko pragnę przypomnieć wszystkim zgromadzonym, że wybór ten jest nieodwołalny. Od dziś ktoś z nas stanie na czele tego zgromadzenia, czy tego chce, czy nie. Otóż tym szczęśliwcem jest senator reprezentujący układ Coursant, chociaż nie pochodzi on stąd. Zresztą tylko jeden senator Coursant pochodzi ze stolicy, a jest nim najmłodszy członek zgromadzenia, Mistrz Jedi, Nataniel Skywalker. Rozumiem, że nie możecie się doczekać. Nowym kanclerzem Senatu Nowej Republiki jest Han Solo.
Kilkaset metrów dalej, w loży Coursant radość wszystkich nie miała granic. Wszystkich? Nie wszystkich. Jedyną osobą, która się nie przyłączyła do radości, która powoli zaczynała ogarniać całe zgromadzenie nie przyłączył się Wielki Kanclerz Senatu Nowej Republiki, Han Solo.


Rozdział IV: Pościg

Tymczasem w stolicy Leia udała się do swego brata. Luke stał tyłem do drzwi z zielonym mieczem świetlnym. Wiedział, że od momentu nie jest sam w pomieszczeniu. Wyłączył klinkę i schował rękojeść. Stał nadal tyłem do siostry.
- Coś się stało, prawda?
- Ani uciekł.
- Jak to?
- Dowiedział się o Remim i Vaderze.
- Ty mu powiedziałaś?
- Tak. Pomóż mi Luke.
- Czy ktoś go widział potem?
- Anonimowy informator doniósł nam, że widziano X-Winga wychodzącego z nadświetlnej w układzie Dagobah.
- Co? Jaskinia Yody. Leia, to jest poważna sprawa. Daj mi tu Hana, podobno wrócił już z Utapu i powiedz Chewemu, aby przygotowywał Sokoła do lotu, niech przede wszystkim sprawdzi układ prędkości nadświetlnej. Natana sam znajdę, o tej porze zazwyczaj włóczy się po ulicach nieopodal Senatu.
- Luke, czy on wie, że ma brata, a jego dziadek był najstraszniejszym Lordem Sith w historii?
- Wie, od dawna, to dla tego jest taki poważny i tak usilnie trenuje sztuki walk Jedi. Ale dość tego bo czas ucieka, być może jeszcze nie jest za późno.
Wybiegli razem i udali się w przeciwnych kierunkach. Luke wybiegł na ulicę i pobiegł ile sił w nogach w stronę Senatu Republiki. Zastanawiał się po drodze nad tym co się stało. Zastanawiał się też jak wyciągnąć od Hana Sokoła Milenium. Dość szybko znalazł młodego chłopaka mającego na oko koło metra osiemdziesięciu wzrostu, ciemne krótko ostrzyżone włosy, niesamowicie zielone oczy i nieco skrzywiony nos, pamiątkę po wydarzeniu z przeszłości. Na lewym policzku miał niewielką bliznę, którą jednak można było dostrzec z bliska. Wyciągnął z kieszeni bluzy z kapturem rękę i pomachał ojcu. Gdy wyciągał pospiesznie rękę z kieszeni podwinął bluzę i przez chwilę widać było rękojeść miecza świetlnego umocowaną do paska. Nie była ona jakaś wymyśla w kształcie jak rękojeść Vadera lub Hrabiego Dooku, jego była prostym kawałkiem metalu, jednak nieco bajeranckiego i eleganckiego wyglądu nadawał mu dolny koniec, zrobiony z polakierowanego drewna. Prosty przełącznik klawiszowy, pokrętło regulacyjne i zaczep. To wszystko, tak wyglądał miecz młodego rycerza Jedi, miecz, który młody Nataniel wykonał własnoręcznie. Miał już parę mieczy, lecz do tego czuł sentyment, właśnie z powodu tego, że zrobił go własnoręcznie. Ulice o tej porze były puste, jednak ktoś przechodził tędy i nie spodobał się temu jegomościowi ubiór młodego Jedi.
- Dobrze radzę odpuść sobie.
Tamten był przynajmniej o dwadzieścia centymetrów większy i nie zamierzał odpuścić. Uderzył Natana w twarz. Nataniel był spokojnym człowiekiem, ale nigdy nie dawał sobą pomiatać, zwłaszcza na ulicy. Wyciągnął drugą rękę z kieszeni i złapał za rękojeść swego miecza świetlnego. Zręcznie przerzucił do prawej ręki i włączył klinkę. Z rękojeści wysunęła się zielona wiązka energetyczna.
- Przepraszam. - powiedział nieznajomy uciekając w popłochu, podczas gdy Natan wyłączył miecz i schował go do kieszeni.
- Yoda powiedział kiedyś, ażeby nie oceniać go po rozmiarach, bo jego sprzymierzeńcem jest Moc, a to potężny sprzymierzeniec. Co się stało ojcze?
- Anakin dowiedział się o przepowiedni i Remim.
- No i?
- No i widziano ostatnio myśliwiec wychodzący z nadświetlnej w układzie Dagobah.
Natan nie odpowiedział, tylko pobiegł jak najszybciej mógł w stronę Pałacu Imperialnego, Luke za nim.
- Jaskinia Yody, a Anakin jest człowiekiem, który łatwo poddaje się emocją, jeżeli spotkał Imperatora, to może być już za późno.
- Imperator wie o Remim i wie gdzie należy go szukać.
- Jak się tam dostaniemy?
- Chcę wyciągnąć od Hana jego statek.
- Dobry pomysł.
Dobiegli do Pałacu Imperialnego, gdzie na ulicy czekał na nich Han.
- Leia powiedziała mi co się stało, bierz Sokoła, jest całkowicie sprawny, tylko Nat nie rozbij mi go.
Pobiegli razem w kierunku hangaru, gdzie stał zaparkowany najszybszy statek w galaktyce. Po chwili opuszczali Coursant. Natan siedział za sterami, od razu jak tylko wydostali się z atmosfery skierował się na Dagobath i skoczył w nadświetlną, wychodząc zdążył dostrzec myśliwiec skaczący w nadświetlną. Nic nie mówiąc ojcu, który siedział obok skierował się w stronę odległego układu Ziemia i skoczył w nadświetlną.


Rozdział V: Początek szkolenia

Remi szedł na autobus w centrum miasta, nie był on jednak sam, obok niego szła dziewczyna. Dostrzegł, że jego transport czeka już na przystanku, rzucił towarzyszce na odchodne: "cześć" i puścił się biegiem, gdy tylko wsiadł autobus odjechał. Jechał trochę krócej niż godzinę. Wysiadł na przystanku i poszedł samotnie do domu, szedł opustoszałą uliczką, gdy natchnął się na niego dziwnie ubrany młodzieniec, na oko jego rówieśnik. Zdawał się na kogoś czekać, nie Remi nie widział jeszcze nikogo tak dziwacznie ubranego. Wyglądał trochę jakby ktoś go owinął w obrus kuchenny. Bawił się przerzucając z ręki do ręki jakieś kluczyki, chyba od samochodu. Remi minął go próbując ukryć to, że jest naprawdę zainteresowany tak dziwnym ubiorem.
- Remi! Poczekaj chwilę.
Remi odwrócił się, nie zobaczył nikogo prócz dziwnego osobnika, zdaje się, że dzieje się tu coś dziwnego, dziwnego ponieważ jakiś dziwak zaczepia go na ulicy. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że znał jego imię.
- Znasz moje imię?
- Tak. Masz chwilkę? Chciałbym ci o czymś ważnym powiedzieć potomku Darta Vadera i Luka Skywallkera.
- Kogo?
- Mojego dziadka i wujka.
- Co?
- A tak w ogóle gdzie moje maniery? Anakin Solo, rycerz Jedi. Niech moc będzie z tobą.
- Jaka moc?
- To ty nie wiesz kim jesteś? Nie wiesz, że nosisz w sobie wielki dar, dziedzictwo Skywalkerów?
- Jakie dziedzictwo?
- Moc.
- Co to jest ta moc?
- Moc jest siłą, dzięki której istnieje świat, galaktyki, Nowa Republika a przede wszystkim zakon Jedi.
- Ale kim są ci Jedi?
- Jedi są istotami, które urodziły się z darem kontroli nad mocą. Daje im to nadzwyczajne umiejętności, między innym możemy widzieć wydarzenia, zanim się jeszcze wydarzą, możemy przemieszczać różne przedmioty nie dotykając ich, ale najlepsza z tego wszystkiego jest walka na miecze świetlne.
- Miecze świetlne?
- Klinka tnie prawie każdy materiał w galaktyce.
Remi roześmiał się głośno.
- Z jakiej choinki ty się urwałeś?
- To jest twoje przeznaczenie, zostać rycerzem Jedi, może nawet mistrzem, kto wie, może nawet zasiądziesz w radzie Jedi, jako jeden z dwunastu w okrągłej komnacie rady na Coursant.
- Gdzie?
- Coursant. Cała planeta to jedno wielkie miasto. Jest stolicą Republiki, mieści się w centrum galaktyki.
- Dam ci dobrą radę, zgłoś się do Bełchatowa.
Remi odszedł nie zwracając na nawoływania młodzieńca. Następnego dnia była sobota, zamierzał spędzić ją całą z Olą. Szedł na przystanek, gdy dostrzegł z daleka osobę, z którą rozmawiał poprzedniego dnia.
- Więc nie zgłosiłeś się jeszcze do Bełchatowa?
- Jeżeli słowa cię nie przekonują, może cie przekona moc.
Anakin zrobił zamaszysty ruch ręką a kamień leżący u jego stóp wzniósł się w powietrze i poleciał w kierunku Ramiego, który stał przez moment jak wryty, a potem odruchowo wyciągnął przed siebie prawą rękę, ażeby się ochronić, jednak jeżeli to co ujrzał dotąd go zadziwiło, to co dopiero to, kamień zatrzymał się w locie z dwa metry od niego i upadł na ziemię.
- Jednak moc jest z tobą. Może teraz mnie wysłuchasz.
- Dobra posłuchać nie zaszkodzi.
- Zacznijmy od schyłku Starej Republiki. Głośno było wtedy o naszym dziadku, Anakinie Skywallkerze, był on utalentowanym Jedi.
- Był mistrzem?
- Widzę, że pamiętasz o naszej wczorajszej rozmowie. Nie on był dopiero Padawanem, trwała wojna klonów, poniekąd był zamieszany w jej wywołanie, gdy zginął Hrabia Dooko i Generał Grevious, został powołany do Rady Jedi, jednak nie stał się Mistrzem, został jedynie rycerzem. Był bardzo blisko dużej polityki i złamał kodeks zakonu Jedi. Ożenił się z Padme. Wkrótce po tym przeszedł na Ciemną Stronę Mocy.
- Co to znaczy?
- Znaczy, że uległ żądzy władzy, potęgi i zemsty. Stał się złym Sithem, Sithowie wykorzystują moc do własnych celów, w przeciwieństwie do Jedi nie używają jej jedynie do obrony, ale i do ataku. Stał się uosobieniem zła. Na trzydzieści pięć lat schował się za maską Lorda Vadera. Prawdą jest to, że zakończył wojnę klonów. Stoczył pojedynek na Mustafar z Obi-Wanem Kenobi i skrył się za żelazną maską.
- Kto wygrał ten pojedynek?
- Wtedy? Nikt, jednak po trzydziestu latach spotkali się ponownie i Dart Vader zabił swego dawnego mistrza Obi-Wana.
- Kim więc ja jestem?
- Synem Luka, wnukiem Vadera.
- Skoro tak to czemu ja jestem tutaj, a on gdzieś tam nie wiadomo gdzie?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wiem tylko, że pisane jest ci zostać Jedi. Chciałbym cię nauczyć wszystkiego, czego umiem. Znasz jakieś odludnione miejsce w okolicy?
- Tak, chodź.
Poszli do lasu. Gdy tam dotarli zaczęli trening. Siedzieli tak do późnej godziny nocnej. Tymczasem wiele tysięcy kilometrów dalej wylądował najszybszy statek w Nowej Republice.
- Trzeba go jakoś znaleść.
- To jak szukanie igły w stogu siana. Łatwiej by go było znaleść na Coursant.
Tymczasem na rzeczonym Coursant największy awanturnik w Akademij Jedi dowiedział się o misji naszych bohaterów i wyruszył w stronę układu Ziemia, myśląc, że będzie niezła zadyma. A na Ziemi Luke z synem przeczesywali wzdłuż i wszesz.
- Może on jest w innej części planety?
- Chyba tak Natanie, nie mogę wyczuć tu żadnych skupisk mocy, wież przecież, że moja wrażliwość na moc jest duża, szczególnie po tym, co przeszedłem po ciemnej stronie. Wsiedli z powrotem do "Sokoła" i wystartowali, wznieśli się, ponad chmóry, aby nie widać było statku z Ziemi i nie wzbudzali sensacji, oblecieli pół planety zanim natrafili na ślad mocy, wylądowali w lesie. Wysiedli. Luke zamknął oczy i powiedział bardzo wyraźnie.
- Remi. Remi, jesteś tutaj?
Po drugiej stronie lasu młody przyszły Jedi zaczynał poznawać podstawowe tajniki mocy. Stał próbując przesunąć kamyk rozmiarów orzecha włoskiego, chociaż na minimetr, jednak kamień ani myślał się ruszyć. Stał tak, gdy usłyszał głos, głos mężczyzny, nie był pewien, ale znał go skądś, znał zarówno głos, jak i jego właściciela, chociaż nie miał pojęcia, kim on jest i skąd się znają. Głos wołał go po imieniu.
- Remi. Remi, jesteś tutaj?
- Tak, kim jesteś?
Anakin spojrzał na niego jak na obłąkanego.
- Nie słyszysz?
- Czego?
- Ktoś mnie wołał i to po imieniu.
- Cholera.
- O co chodzi?
- Twój ojciec nie chcę abyś stał się Jedi. Musiał się dowiedzieć, że tu jestem i przyleciał na tę planetę.


Rozdział VI: Młody Jedi - Lord Sith

Mijały miesiące, a Remi stawał się potężniejszy i potężniejszy. Nie tylko dzięki treningom mistrza "Jedi". Remi był silny uczuciem, które go łączyło z dziewczyną, którą kochał. Wiedział, że szuka go ojciec, jego koleżanka ze szkoły uważała, że źle ulokował swe uczucia, ale on jej nie słuchał. Stając się coraz bardziej potężnym kochał ją coraz bardziej. Zaczęli planować wspólną przyszłość, Remi nie powiedział jej jeszcze o tej specyficznej części jego osobowości. Wkrótce spotkał młodego chłopaka ubranego w szaty padawana, zdziwił się na widok kogoś, kto paradował po ulicy w szatach ucznia na rycerza Jedi. Od razu jednak się domyślił, że nie przez przypadek znalazł się on na tej planecie, wiedział, że on musiał znaleźć się tu właśnie przez niego. Gdy spotkał go po raz kolejny był już tego pewien. Po raz trzeci widział go przed swoją szkołą, wtedy zaczął z nim rozmawiać. Nie dowiedział się niczego sensownego, nie przejmował się tym, bo właśnie dostrzegł czekającą na niego Olę, która stała zniecierpliwiona pod drzewem, pod którym po raz pierwszy się pocałowali. Pobiegł w tamtą stronę. Wieczorem siedzieli w kinie i oglądali jakiś wyciskacz łez, przynajmniej siedzieli w kinie, lecz bynajmniej nie oglądali filmu, lecz zajmowali się inszymi sprawami, w nocy młody Jedi, przynajmniej tak mu się wydawało, nie mógł zasnąć, ciągle myślał o ukochanej, nie wiedząc, że ta w tym czasie myślała o kimś, lecz bynajmniej nie o nim. Niedługo później po raz czwarty zauważył owego Jedi, tym razem to tamten do niego zagadnął, powiedział coś co zraniło Remiego, powiedział, że się spotyka z jego ukochaną, i to na poważnie.
- To nie możliwe.
- Zawierz swym uczuciom, a przekonasz się, że to prawda.
Remi odszedł pospiesznie, udał się do ukochanej, która się go nie spodziewała, zastał ją w objęciach tamtego padawana. Nie zastanawiał się nad niczym, po prostu wyciągnął miecz świetlny i go zapalił. Rzucił się na niego, tamten pospiesznie dobył swój oręż i zaczął się bronić, jednak na niewiele mu to wyszło, pojedynek nie trwał długo, po paru uderzeniach Remi wyczuł przeciwnika, co tamten przypłacił życiem, gdy młody Jedi przeciął mu tułów na pół. Nie patrzył na niego lecz na swą ukochaną, Ania miała rację, Ola nie była warta jego uczuć, spojrzał jej głęboko w oczy i wyłączył miecz świetlny. Odwrócił się i odszedł nie zważając na nawoływania Oli. Udał się do miejsca, gdzie mógł pobyć w samotności. Siedział na zwalonej kłodzie drewna i podziwiał zachód słońca. Myślał o tym co się stało. Nagle usłyszał, że ktoś woła go po imieniu, nie wiedział kto to, obok niego pojawił się dziwny stwór, był niski i cały zielony, mógł mieć co najwyżej z osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, był strasznie stary, wszelkie włosy jaki jeszcze mu pozostały były całkiem siwe, był dziwnie przeźroczysty.
- Kim jesteś?
- Boisz ty mnie się? Powinieneś ty nie.
- Kim jesteś?
- Jedi jestem mistrzem, a ty potomkiem Anakina Skywallkera jesteś. Trudnego stało się coś, ale wybaczyć musisz ty, poddawaj się złym uczuciom nie.
- Dlaczego?
- Stroną ciemną rządzą one.
Postać znikła tak nagle jak się pojawiła.
- Poczekaj.
Remi nie mógł już tego wytrzymać, najpierw jego nakrył swoją ukochaną w tak niezręcznej sytuacji, potem ten lilipuci dziwak go poucza, czół, że narasta w nim złość. Złość jakiej nigdy nie znał. Wyciągnął miecz świetlny, długo się w niego wpatrywał obracając rękojeść w palcach, potem włączył żółtą klinkę. Wstał. Spojrzał na miecz i ze zdumieniem dostrzegł coś dziwnego. Miecz zmieniał kolor z żółtego na czerwony i z powrotem, na początku bardzo szybko, potem coraz wolniej i na coraz dłużej pozostawał czerwony, Remi przestraszył się. Upuścił miecz, który nie miał czujnika i nie wyłączył się tak jak miecz jego brata, który w tym samym czasie ćwiczył pojedynek na miecze z ojcem zaledwie kilometr dalej. Młody Jedi, tak bardzo doświadczony przez los podniósł z ziemi miecz, który już pozostał czerwony. Nie wiedział, co to znaczy, ale wiedział, że na pewno nic dobrego, wszyscy Sithowie mieli czerwone miecze, żaden Jedi w historii nie miał czerwonej klinki. Wyłączył miecz i włączył go ponownie, chciał się upewnić, czy to nie zaniknie samoistnie po wyłączeniu, na próżno, miecz pozostał czerwony. Schował go w kieszeni swoich spodni i udał się do domu. Z samego rana odnalazł mistrza.
- Co się stało?
- Dokonało się.
- Co? - odparł zdumiony Remi.
- Uklękni Remi Skywallkarze.
Remi uklęknął a Anakin położył mu na ramieniu prawą rękę, po chwili ją zabrał i się odwrócił do niego plecami, odszedł na parę kroków.
- Wstań. Odtąd świat będzie cię znał jako Darta Carnage'a. Myślę, że jesteś gotów, aby zmierzyć się z przeznaczeniem, Lordzie Carnage.
Rozdział VII: Ojciec, syn... i brat

Następnego dnia czekała go niespodzianka, gdy poszedł na spotkanie ze swoim mistrzem zdziwił się, gdy z daleka dostrzegł, że nie jest on sam. Było z nim dwóch mężczyzn, wyglądających na rycerzy Jedi, było to widać na pierwszy rzut oka. Nie wiedział, kim oni mogą być i co to może oznaczać, jeden z nich był niewiele młodszy od niego samego, drugi zaś był znacznie starszy od młodego Darta, który przyspieszył kroku i udał się na spotkanie z przeznaczeniem.
- Więc Ani, gdzie on jest? - dosłyszał z daleka rozmowę.
- Nie denerwuj się Natan, minął już dawno czas, gdy miałeś nade mną przewagę. A on powinien być tu lada chwila.
- O kim rozmawiacie?
- O, proszę i jest nasz młody adept mocy.
- Kim jesteście?
- Spokojnie Remi.
- Skąd znasz moje imię?
- Jak miałbym nie znać twego imienia, skoro sam je wybierałem?
- Kim ty u diabła jesteś?
- Jestem Luke Skywallker.
- TO TY? - wrzasnął Lord, a echo powtórzyło jego słowa na tej niewielkiej polance w lesie.
- Spokojnie.
- Jak mam być spokojny, gdy stoję przed człowiekiem, który się mnie wyrzekł, własnego syna? Nie dość, że się go wyrzekł, to się go pozbył, wysłał go najdalej od domu, jak to tylko było możliwe.
- Nie rozumiesz.
- Bzdury gadzasz... Gówno prawda.
- Musiałem to zrobić, nawet nie wiesz jak mi było smutno...
- Akurat... już ci wierze!
- Ale musiałem to zrobić, musiałem cię chronić.
- Przed czym?
- Przed ciemną stroną.
- Byzydura!
- Nie mów tak.
- A bo co?!
- Nie mów tak, bo serce mi się kraje gdy to słyszę.
- Daruj sobie to tatulku. A ty to, kto?
- Nataniel Skywallker.
- Kolejny krewny do tej zasranej kolekcji!
- Proszę cię nie mów tak bracie.
- Bracie?! Bracie?! Chcesz powiedzieć tatulku, że mam brata, o którym nic nigdy nie wiedziałem... i o którym od zawsze marzyłem?!
- Nie krzycz Remi, proszę.
- Nie będziesz mnie pouczać! Chciałeś mnie chronić a porzuciłeś mnie!
- Chciałem!
- Gówno prawda! Przez jakiegoś zapyziałego, niebostrzykowatego mistrza, który powiedział coś tam nie bardzo wiedząc, co wygnałeś mnie z domu, bezbronne dziecko!
- Próbowałem cię chronić. Jestem twoim ojcem.
- Powiem ci, kim dla mnie jesteś! Nikim! I nie mów do mnie więcej używając tego przeklętego imienia!
- Mówiłem ci wuju, że już jest za późno.
- Coś ty narobił Anakinie Solo?
- Ja? Coś ty narobił? To przez ciebie twój syn się cię nienawidzi, stając po Ciemnej Stronie Mocy.
- Więc stało się to czego się obawiałem, niestety zmuszasz mnie do tego, co nie uniknione.
Luke dobył miecza świetlnego i go włączył. Obok, jego młodszy syn odgarnął szatę prawą ręką a lewą przyciągnął rękojeść. Zręcznie przerzucił ją do prawej ręki, w locie zapalając zieloną klinkę za pomocą mocy. Zawsze lubił się przechwalać swoimi zdolnościami, refleksem i umiejętnościami. Syn najlepszego przyjaciela Wielkiego Mistrza Jedi stał z uśmiechem na twarzy, sam nie zamierzał dobyć swego oręża. Lord Carnage stał jak wryty. Nie wiedział, co się dzieje, ponieważ wszystko to działo się za szybko. Jedi mają taką jedną wadę, nie atakują bezbronnego, w ogóle nie atakują, bronią się, ale nie atakują. To do Sithów zawsze należy pierwszy cios.


Rozdział VIII: Pojedynek śmierci

Młody Skywallker powoli zaczynał rozumieć, co się dzieje. Wyciągnął z kieszeni rękojeść swego podwójnego miecza świetlnego i przez długą chwilę przyglądał się jej z niedowierzaniem, po czym nacisnął guzik i z obu stron rękojeści wydobyła się czerwona klinka. Młody Sith podszedł spokojnie do ojca, który ruszył miecz i trzymał go w tej chwili przed twarzą gotów do obrony przed pierwszym ciosem, obok niego stanął jego syn. Sith zaatakował. Ojciec odparł atak, następnie Carnage zaatakował swego brata, z którym wymienił parę ciosów, po czym odepchnął go za pomocą mocy. Nataniel puścił miecz, który pozostał w pozycji, w której znajdował się przed momentem, Natan wyciągnął przed siebie prawą rękę, a miecz sam zaszarżował na brata. Natan podniósł się i złapał swój miecz, razem z ojcem zaatakował złego. Przez dłuższą chwilę walczyli ramie w ramie, we trójkę, po czym Lord Sith odepchnął ojca i już przymierzał się do śmiertelnego ciosu, gdy brat wytrącił mu miecz z ręki zręcznym półobrotem. Sith, dla którego to była dopiero rozgrzewka wkurzył się teraz nie na żarty. Przyciągnął swój miecz i zaczął napastliwie atakować brata, którego szanse z każdym uderzeniem stawały się coraz mniejsze. Gdyby Luke nie odzyskał świadomości i nie włączył się ponownie do walki Nataniel już by nie żył. Ojciec przeciął jeden z członów miecza syna, który go chwilę wcześniej rozdzielił, aby mógł walczyć jednocześnie z bratem i ojcem. Sith odepchnął mocą brata i zaatakował ojca, któremu wytrącił prawie od razu miecz z ręki i uciął mu nogi. Nataniel rzucił w jego kierunku swoim mieczem. Powstrzymał w ten sposób go przed odcięciem Lukowi głowy, lecz gdy miecz przeleciał pomiędzy ojcem i jego pierworodnym ten ostatni ugodził go w brzuch. Zabił swego ojca. Wyciągnął miecz z jego ciała z pogardliwym wyrazem na twarzy i zaszarżował na brata, który właśnie złapał miecz ojca. Nie pomogło mu to zbytnio, ponieważ Remi przeciął rękojeść na dwie części. W momencie, gdy już mierzył cios usłyszał swoje imię. Odwrócił się. Ku niemu biegła Ola, miała podkrążone oczy i widać było, że płakała. Natan przeturlał się po ziemi w stronę ciała ojca, wyciągnął rękę i przyciągnął swój miecz świetlny.
- Przepraszam cię, Remi, wiem, że masz prawo mnie nie nawiedzić. Wiem, że po tym, co ci zrobiłam nie zasługuję na twoją miłość.
Dart Carnage odwrócił się od niej i udał się w kierunku brata, który stał ze swym mieczem trzymanym oburącz. Odparł kolejne ataki Darta.
- PRZESTAŃ REMI!
Lord Carnage odwrócił się, ponieważ to nie był głos tej, którą kochał, a która go zdradziła i zraniła. Biegła w jego kierunku Ania. Dart Carnage stał jak wryty. Jego brat zrobił coś więcej niźli by zrobił Jedi, wykorzystał nieuwagę przeciwnika i przeciął jednym zręcznym ruchem rękojeść miecza świetlnego na pół. Carnage upadł na ziemię. Nataniel zgasił swój miecz świetlny.

Autor:  dj.mafiozo [ 11 wrz 2009 15:03:26 ]
Tytuł:  Re: Star Wars - Nowe zagrożenie

Ponieważ poprzednio ucięło nieco ostatniego rozdziału, zamieszczam jego pełną wersję.

Cytuj:
Rozdział IX: Z powrotem na łaski zakonu

Młodszy syn Luka Skywallkera podszedł do brata i stanął przed nim, obok niego stanęła Ania, która była smutna, to było widać, Anna Maria stała nad kimś, kto powiedział jej niegdyś aby dała mu spokój używając przy tym wulgaryzmów. Remi spuścił wzrok.
- Nienawidzę ich, zabrali mi wszystko, co kochałem, świat jest przeciwko mnie. Już nie wierze w nic… kompletnie nie obchodzi mnie to, co się stanie ze mną. Nie mam… po co żyć… a Jedi? Mogą mi na-skoczyć. Straciłem cały sens istnienia. Nie bardzo wiem, co ze sobą zro-bić… czuje ból, który jest wszechobecny. Oplata mnie zewsząd, nie opuszcza mnie ani na chwilkę… jest w sercu i w duszy, w każdym za-kątku. Przez swoją głupotę straciłem wszystko to, co kochałem. Jedyny powód mojego istnienia. Przeklinam dzień, w którym spotkałem tamtą, to ona była powodem całego tego nieszczęścia, które mnie spotkało. Oszukiwała mnie całymi miesiącami… a ja jej ufałem… nie ukrywam tego, że kochałem ją, ale tak do końca szczerze to nie była ta „wielka miłość”, której tak szukałem. Była tak blisko mnie a ja byłem ślepy, byłem głuchy na jej ostrzeżenia, nie chciałem słuchać… nie dopuszcza-łem do siebie, że Ona może się nie mylić, a jednak najgorszy scenariusz okazał się pieprzoną prawdą. Dowiadując się jej… dopiero wtedy po-znałem „dark side”! Poznałem, co to znaczy ból. Chciałbym cofnąć czas, but I’m not able to do it! Wszystko potoczyło się jak po nitce do kłębka, świat mi się zawalił… osoba, która mnie kochała naprawdę szczerze, nie mogła znieść tego, że przeszedłem na ciemna stronę mocy, nienawidzę się i całej tej zasranej mocy! Nienawidzę Jedi! I Sithów! Stało się coś jeszcze gorszego, Dark Lord zawrócił mi w głowie, za jego sprawą zabi-łem własnego ojca… i prawie zabiłbym brata… wszystko obróciło się przeciwko mojej osobie. Myślałem, że wiem, co to smutek i ból… nie miałem racji! Bo to, co teraz czuję… w porównaniu z tym, co było, jest niczym… wszystko, co było się zmieniło… ci, co naprawdę mnie kochali nie byli tymi, za których ich miałem, a ci których mi się wydawało, że znam są mnie bardziej obcy niźli pierwszy lepszy człowiek, który idzie ulicą nie mając na głowie moich problemów. Kocham i cierpię za razem! Kocham… bo… kocham, a cierpię… bo nie jest możliwe, abym był szczęśliwy! Czasu nie można cofnąć! Co się stanie to już na zawsze pozostanie w pamięci, nie można usunąć wspomnień z niczyjego umysłu, mówię to jako najpotężniejszy Lord Sith jaki chodził po świecie. Każdej z miliarda zamieszkanych planet i przestrzeni pomiędzy nimi! Czas… dziwne pojęcie… dziwne zjawisko… ciekawe, że kiedy coś nam nie jest na rękę… to czas jeszcze bardziej to komplikuje. Czas!… chwila!… czymże jestem ja?… czymże jest moc?… czymże jest ta chwila?… to tylko abstrakcja! To, co jest… ale tego naprawdę nie ma… bo zanim ktokolwiek zdąży zauważyć, że cośkolwiek jest, to coś już nie istnieje. Kocham i kochać będę! Ale wiem, że po tym, co się stało miłość nie jest tym, czym była przedtem… czymże jest miłość?… to tylko jedno z uczuć, ale kiedy ktoś zrobi tyle okropnych rzeczy miłość odchodzi na dalszy plan. Szczególnie, gdy osoba, którą uważałeś, że kochasz… i to do tego z wzajemnością… była jedynie wyrafinowaną… kochanką… a ktoś, kto cię naprawdę kocha został przez ciebie odrzucony na samym początku… została skrzywdzona przez ciebie. Jestem pewien, że po tym wszystkim jestem skazany… na wieczne potępienie przez Amora i Afrodytę. Wiem, że ci, którzy mnie kiedyś kochali… właśnie przestali… pozostała mi tylko jedna rzecz, którą mogę zrobić… zemścić się!… ale czymże jest zemsta? Może lepiej byłoby gdybym to ja się zgładził? Giń ścierwo Jedi! Nic nie może mnie powstrzymać!
- Remi, nie możesz tego zrobić!
- Nie chcesz tego zrobić!
- Chęci są nie ważne! Jestem po Ciemnej Stronie Mocy! Giń ścierwo Sith!
- Nie jesteś nawet w stanie zadać mi nieco bólu, nie mówiąc o zabijaniu.
Remi rozłoszczony słowami mistrza wyciąga w jego kierunku obje ręce, w jednej trzyma przeciętą rękojeść swego miecza świetnego.
- Byzydury gadasz, nie jesteś nawet w stanie błagać mnie abym dał ci drugą szansę.
Remi otwiera obie dłonie, rękojeść wypada na ziemie, a z ko-niuszków palców wydobywają się błyskawice, które przeszywają mło-dego lorda sith, który przestaje się śmiać zimnym i pozbawionym radości głosem. Upada na kolana. Nataniel wyciąga z za pazuchy swój miecz świetlny i rzuca go bratu, który już biegnie w stronę mistrza, który ledwo słania się na nogach, łapie i zapala w biegu zieloną klinkę, z lewej ręki nadal wydobywają się błyskawice, które przeszywają mistrza, Remi w biegu przeszywa jego brzuch klinką, zatrzymuje się i wyciąga miecz z brzucha syna Hana Solo, patrzy jeszcze przez chwilę mu w oczy z ni-czym prócz nienawiści i ucina mu głowę jednym, pewnym i bezbłędnym cięciem. Miecz wypada mu z ręki i gaśnie, on sam pada na ziemię.
- Co ja zrobiłem? Do czego on mnie zmusił? Nie chciałem go zabić, powinien żyć.
Podchodzi do niego dziewczyna, której niegdyś powiedział w ostrych słowach, aby się od niego odczepiła, raz na zawsze. Remi płacze, dziewczyna klęka przed nim i obejmuje go w swe ramiona.
- Nie prawda, on był zły, nie taki jak ty, kocham cię, jeśli ty jesz-cze jesteś w stanie kogokolwiek kochać, nie mażę o tym, że wybierzesz właśnie mnie, nie będę miała ci za złe, jeżeli nie będziesz chciał mnie więcej widzieć, zrozumiem to, ale chcę abyś spojrzał mi prosto w oczy i powiedział to.
- Zabiłem swego ojca! Nie możemy być raz…
Znowu się rozpłakał, ponieważ, wiedział, że to nie prawda, z ca-łego serca pragnął kochać i być kochanym, pragnął być kochanym wła-śnie przez tą kobietę, która żądała od niego niemożliwego.
- …nie!… kocham cię!… naprawdę, jeśli to jeszcze jest możliwe, chciałbym być razem z tobą, na zawsze.
Wstał na nogi. Połączył się w pocałunku z Anną. Po chwili, dłu-giej chwili odsunął ją od siebie i zrzucił się w kierunku brata. Uściskał go. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć żadnego dźwięku. Jednak Nathaniel Henry Skywalker zdawał się nie oczekiwać żadnych słów, po prostu wystarczyły mu same gesty, gesty pojednania i miłości.
- Carnage, co teraz?
- Proszę… nie mów tak do mnie, chcę być na powrót po prostu Remim, Remim Skywalkerem. I nie chcę widzieć więcej tego miejsca, tej planety. Chcę lecieć do domu… ale boję się tego. Zgodzisz się lecieć ze mną o najukochańsza?
- Jestem gotowa, powiedz tylko słowo. Kiedy?
- Zaraz. Nataniel?
- Ja nie chcę. Weź statek wujka Hana. Weź Sokoła Milenium. Zostaw mi proszę bracie myśliwiec Anakina. Leć ku swemu przezna-czeniu. Ja już podjąłem decyzję. Może kiedyś się jeszcze spotkamy, a na razie powiem tylko żegnaj.
- Skoro tak, to żegnaj bracie.
- Znasz prawa zakonu Jedi, prawda? Wiesz, co to oznacza?
- O co ci chodzi?
- Właśnie stałeś się rycerzem Jedi. Leć na Coursant, powiedz Hanowi, co się stało. Mam nadzieję, że zrozumie. Stań się mistrzem, jednym z dwunastu specjalnych ze wszystkich mistrzów. Mistrzem rady. Jednym z dwunastu. Zasłużyłeś sobie na to pokonując Lorda Sith, dwa razy. Raz wyzwalając się spod jego wpływu, a drugi zabijając go. Żegnaj Reminiuszu Skywalkerze.
W końcu Remi puścił brata i udał się trzymając Anię za rękę w kierunku zachodzącego słońca, które sprawiło, iż statek stojący na gra-nicy horyzontu był ledwo widoczny w tym pomarańczowo-niebieskawo-czerwonym świetle zachodzącego słońca.
- Zapomniałem o ostatniej sprawie. - powiedział odwracając się za siebie.
- O co chodzi?
- O to, to chyba należy do ciebie. - powiedział rzucając bratu jego miecz świetlny.
Natan po raz kolejny popisał się mocą. Wyciągnął rękę i przy-ciągnął miecz jeszcze w locie. Złapał go i schował w kieszeni patrząc na odchodzącego w stronę zachodu brata. Gdy Sokół Milenium odleciał powyżej granicy kolorowych chmur i przestał być widoczny Nathan jeszcze raz użył Mocy, aby przywołać kluczyki do myśliwca ukrytego pod gałęziami drzew iglastych z drugiej strony lasu. Potem wziął pod ramię leżącą na ziemi Olę, na której wydarzenia tego popołudnia wy-warły wielki wpływ zmuszając ją do dorośnięcia. Wysoko nad ich gło-wami rozległ się głuchy huk towarzyszący osiągnięciu przez pojazd prędkości światła, a więc za dwa tygodnie Coursant ujrzy kolejnego Skywalkera, a tymczasem na Ziemi jego brat wstał i razem z Olą odszedł w kierunku zachodzącego słońca.


Koniec

Autor:  qba1500 [ 21 gru 2009 12:25:26 ]
Tytuł:  Re: Star Wars - Nowe zagrożenie

Przeczytałem kawałeczek, i poza tym, że jest masa błędów i składnia niektórych zdań czyni je niezrozumiałymi :p To całkiem spoko. Powodzenia ^^

Autor:  Marduk [ 28 gru 2009 15:22:27 ]
Tytuł:  Re: Star Wars - Nowe zagrożenie

Przyznam, że przeczytałem zaledwie fragment... Co uderza w oczy? Przede wszystkim dialogi - masakra nie do przejścia. Na początku drugiego rozdziału jest w miarę dobrze, ale tylko na początku. Otwórz dowolną powieść, na dowolnej stronie i zobacz jak tworzy się rozmowę w prozie. Twoje są bez wyrazu tzn. zero emocji tylko myślnik i suchy tekst, tak że nie wiadomo kto co mówi, przy tak mnogim potoku słów. Już o wyrażaniu w nich emocji czy elementach zachowań nie wspomnę. Poza tym to co napisał autor postu wyżej. Tyle że składni Jody bym się nie czepiał - on tak mówi i tak wręcz być powinno. Opisy na poziomie, fabuła na tyle ile ją zdążyłem zgłębić wygląda na zachęcającą. Powodzenia w dalszych rozdziałach.
pozdrawiam!!!!

P>S>
Osobiście Ola nie pasuje mi w klimaty star wars (chodzi wyłącznie o imię bohaterki). Ale to tylko niewiele znaczący detal.

Strona 1 z 1 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 [czas letni (DST)]
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/