Kiedyś, już ładnych parę lat temu, napisałam krótkie opowiadanko dla kumpla. Jest ono, można powiedzieć, wyrwane z kontekstu, ponieważ planowałam wtedy napisać więcej o tym świecie, ale stwierdziłam, że byłoby to trochę wtórne - takich powieści jest masę. Tak więc zostały mi trzy strony tekstu, na pewno nie genialne, ale chyba totalne dno też to nie jest. Mam nadzieję, że się wam spodoba
.
Noc Ennecora
Noc Ennecora, noc cudów i magii, noc, gdy księżyc świeci jasno, a mróz ścina rzeki i jeziora. Najdłuższa noc w roku. Najpiękniejsza noc w roku. Noc, gdy się czuwa, a myśli są jasne i czyste. Noc, która zmienia ludzi. Noc, w której nie jest się sobą. Noc, w której jest się sobą bardziej niż kiedykolwiek. Noc, od której wszystko się zaczęło.
Nadeszli cicho, w mroku. Vanyar nie słyszał ich, dopóki ostrze włóczni nie ukłuło go w szyję. Podniósł głowę znad miski z zupą - i ujrzał tuzin wycelowanych w siebie łuków.
Wszyscy ubrani byli w obcisłe stroje w różnych odcieniach zieleni i lekkie, skórzane pancerze. Nie mieli innej broni poza długimi, smukłymi łukami i kościanymi nożami, ale bard wiedział, że byli bardziej niebezpieczni niż dwudziestu rycerzy w pełnym uzbrojeniu. A on nawet nie był rycerzem. Nie miał najmniejszych szans.
-Śmiertelniku - powiedział ten, który trzymał włócznię za jego plecami, zapewne przywódca. -Jesteś tak wielkim wojownikiem, że ośmielasz się sam przychodzić do naszego kraju? Do kraju Najstarszych?
Vanyar zadrżał. Ten głos… piękny, lecz przypominający mroźny, zimowy wiatr, skrzący się tysiącami błyszczących płatków śniegu. Wspaniały głos. Nieludzki głos.
-N… nie, nie jestem wojownikiem! Ja się tylko zgubiłem! - Wiedział, że w jego własnym głosie pobrzmiewają piskliwe tony strachu, ale nie mógł tego opanować.
-Zgubiłeś się? - głos, o ile to możliwe, zrobił się jeszcze zimniejszy, a do tego ociekał pogardą. -Jesteś więc głupcem, albo może stchórzyłeś i kłamiesz, chcąc uniknąć śmierci z naszych rąk?
-Zgubiłem się w drodze! Jestem bardem!
Mężczyzna był pewny, że usta Najstarszych ani drgnęły, a jednak powietrze wypełnił cichutki szum, jakby dzwonienie delikatnych kryształowych dzwoneczków. Głos milczał przez chwilę, jakby nasłuchiwał.
-Więc dobrze - powiedział w końcu nieco łagodniej. -Będziesz miał szansę ocalić życie, śmiertelniku. Zaśpiewaj nam coś. Ale - w głosie mówiącego znowu pojawił się zimny ton - jeśli skłamałeś, będziesz umierał długo.
Vanyar gorliwie pokiwał głową i ostrożnie postawił miskę z zimną już zupą na ziemi. Najstarsi zdjęli strzały z cięciw i bezszelestnie usiedli na ziemi poza zasięgiem światła z ogniska. Bard wstał… i włócznia znów zadrasnęła go w szyję, a łuki błyskawicznie skierowały się w jego stronę.
-Chcę… chcę tylko wziąć moją harfę.
Pozwolili mu na to. Kiedy usiadł z Panią przy ogniu, zauważył mimochodem, że ręce mu drżą. Wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się. Przecież występował już przed większą i bardziej nieokrzesaną publicznością. Teraz miał przynajmniej pewność, że jego kunszt zostanie doceniony.
Wziął do ręki swoją harfę, swoją słynną Błękitną Panią, i musnął długimi palcami struny. Zadowolony idealnym brzmieniem, zastanowił się, co zagrać, aby urzec swoich niecodziennych słuchaczy. Spojrzał w niebo. Gwiazdy błyszczały jasno, jak zawsze w Noc Ennecora. Była kiedyś taka pieśń…
W mroku widać było tylko wielkie, przypominające kształtem migdały oczy Najstarszych. Czaiło się w nich coś dziwnego. Coś jakby… głód? Vanyar odetchnął raz jeszcze i zaczął grać. Gdy był pewny, że uchwycił właściwy rytm, zaśpiewał:
Smutna Aydril w taką noc płacze lustrzanymi łzami
Gdy czerń nieba jak włosów Ennecora czerń
Gdy gwiazdy lśnią jasno jak jego złote oczy
Gdy śnieg jak gładkiej skóry biel
Skrzy się w blasku księżyca
Zakochana Aydril płacze w taką noc…
Ennecor, który wiecznie wędruje po niebie
Ennecor, piękne niebios dziecię
Jego serce jeszcze nie zaznało miłości
Choć smutek czasem ogarnia jego duszę
A cudna Aydril, ziemi dziecię, znów łka
Gdyż Ennecor, Srebrnoskrzydły,
Nigdy nie spogląda w dół
Oboje są tak samotni, i zawsze będą sami
Dopóki Ziemia
Nie spotka się z Niebem…
Zdjął palce ze strun i pozwolił, by ostatni rozedrgany, głęboki dźwięk powoli rozpłynął się w powietrzu. Zagrał i zaśpiewał doskonale, a to wcale nie była łatwa pieśń, o nieregularnych wersach i skomplikowanej linii melodycznej. Ale Vanyar był mistrzem, jego smukłe dłonie nigdy się nie myliły. Być może dzisiaj uratuje mu to życie.
Rozejrzał się. Ogień wystrzelił w górę, zaniepokojony powiewem wiatru, i zatańczył na pięknych twarzach Najstarszych. Wydawali się zasłuchani i… niegroźni; przypominali raczej dzieci, urocze i smutne dzieci.
-Pieśniarzu - powiedział mężczyzna z włócznią. Dopiero teraz Vanyar zobaczył, jak wygląda: czarne włosy kontrastowały z jasną cerą i prostą, złotą obręczą na czole, a w jego chłodnych szarych oczach widniały mądrość i smutek. -Dziękujemy ci za tę pieśń. Jest starsza niż sądzisz, ułożyli ją twoi przodkowie dawno, dawno temu, słysząc jedną z naszych legend. Możesz odejść wolno.
Bard stał nieruchomo, ze zdziwieniem patrząc na Najstarszego.
-Dlaczego… Nie rozumiem… Wypuszczacie mnie za jedną piosenkę?
Ciemnowłosy władca - bo to musiał być władca - uśmiechnął się lekko, ale wyraz jego oczu nie zmienił się.
-Wy, śmiertelnicy, nie możecie w niczym dorównać Starszemu Ludowi. Tworzymy piękniejsze przedmioty, budujemy wspanialsze miasta, rządzimy mądrzej i sprawiedliwiej. Ale jest jedna rzecz, którą wy robicie lepiej, dar, za który oddalibyśmy wszystko, co posiadamy, a którego nie otrzymaliśmy. Jest nim muzyka. I za to, że w tej pieśni ofiarowałeś nam chociaż małą jej odrobinkę, jesteśmy ci głęboko wdzięczni. Możesz odejść wolno. Jeden z moich wojowników wskaże ci drogę.
Vanyar nie ruszył się z miejsca.
-Czy pozwolicie, abym zagrał coś jeszcze?
Najstarsi nadal siedzieli na ziemi, ich twarze nadal były nieruchome, ale kiedy spojrzał w wielkie oczy, spostrzegł coś jakby cień prośby, choć byli zbyt dumni, żeby wypowiedzieć ją głośno. Ale bard wiedział. Więc siedział i grał, i grał, i śpiewał, aż rozbolały go palce i gardło, a jutrzenka zaróżowiła niebo na wschodzie. Czerpał z tego tyle samo przyjemności, co Najstarsi, ciesząc się z melodii i radości, jaką sprawiał.
Słońce wzniosło się już ponad horyzont niemal o dłoń. Vanyar poprawił ułożenie skórzanej sakwy na ramieniu.
-Czy mogę jeszcze wrócić? - zapytał czarnowłosego przywódcę, który odprowadził go do skraju lasu.
-Zawsze, kiedy będziesz chciał, pieśniarzu. Twoja muzyka daje nam szczęście.
Bard aż westchnął – Najstarsi do tej pory nie przejawiali najmniejszej chęci kontaktu z ludźmi, choć Południowe Plemię przeprawiło się przez wielki wir niemal trzysta lat temu. Być może, pomyślał, wysyłaliśmy nieodpowiednich emisariuszy?
-Więc przyjadę z pieśnią o was, i z tysiącem jeszcze innych pieśni. Przyjadę. Wypatrujcie mnie za rok.
Noc Ennecora, noc cudów i magii, noc, gdy księżyc świeci jasno, a mróz ścina rzeki i jeziora. Najdłuższa noc w roku. Najpiękniejsza noc w roku. Noc, gdy się czuwa, a myśli są jasne i czyste. Noc, która zmienia ludzi. Noc, w której nie jest się sobą. Noc, w której jest się sobą bardziej niż kiedykolwiek. Noc, od której wszystko się zaczęło.
Pierwsza noc.
A gdy czas się dopełni, będzie też ostatnią.