Teraz jest 30 lis 2024 12:55:12




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Współczesne opowiadanie ze szczyptą surrealizmu i humorem 
Autor Wiadomość
Post Współczesne opowiadanie ze szczyptą surrealizmu i humorem
W niedzielę rano, czyli wczesnym popołudniem Piotr obudził sie z ogromnym bólem głowy jak to na kacu i dodatkowo szyi, czego powodu nie udało mu się natychmiast ustalić. Jakby tego było mało miał dość mgliste pojęcie na temat tego, co działo się po wczorajszej imprezie, to znaczy, nie tak, pamiętał imprę dokładnie, no dość dokładnie, no dobra z grubsza, a zwłaszcza z początku, ale na tyle jednak żeby jarzyć, kto, z kim, ile i czego. Potem, no jasne były schody, bo to na trzecim piętrze.
- Nie, no schody pamiętam dokładnie - powiedział do lustra.
- Jasne stary, schody się przecież nie zmieniają - pomyślało odbicie, ale je zignorował.
- Mogą się zmienić, na przykład ta, no, poręcz może się urwać. O! - zagestykulował gwałtownie - Aż dziw swoją drogą, że jeszcze się nie urwała.
Mieszkanie Tomka należało do typowych, wynajmowanych zbiorowo w większych miastach, zwanych potocznie studenckimi, nawet jeśli zajmujący je lokatorzy dawno rozstali się z legitymacją niekoniecznie wymieniwszy ją na dyplom. W sumie, im kto miał ciekawszy i dłuższy przebieg akademicki tym lepiej się tam czuł. Mieszkanie, jak to w starej kamienicy było zniszczone i od wieków nieodnawiane, słowem żadna nawet największa impreza nie mogła mu popsuć wyglądu ani reputacji, klatka wyglądała jeszcze gorzej, rzadko było światło, na wycieraczce można było znaleźć gołębie jajo, o czym podeszwy Piotra przekonały się na tyle naocznie, że nauczył się z niej nie korzystać, co mieszkaniu wyszło raczej na zdrowie, choć stanu skupienia ani koloru podłoża zasadniczo nie zmieniło.
- Potem była ulica, ciemna, czyli wyszedłem dość wcześnie, czemu...a tak bo Adam z Długim wpienili mnie dyskusją o wpływie wielkości damskiego biustu na percepcję samców w miejscach pracy. Długi to pedzio, poza tym zupełnie wporzo koleś, pełna kultura do tego, ale po kiego grzyba bierze udział w dyskusji i wpiera innym, że minimalizm jest podstawą piękna, że wystarczy choćby spojrzeć na malarstwo średniowieczne. Tu wmieszał się Adam, niedoszły historyk sztuk wszelkich, dowodząc wszechwładnej licencja poetica, jak choćby na obrazie madonny przedstawiającym ponoć samą Anies Sorel - gdzie kto kiedy widział takie cycki. Potem razem z Długim zaczęli dowodzić że, rozmiar jest niekoniecznie wprostproporcjonalny do działania siły grawitacji i tak zaczęły się przykłady coraz bardziej imienne, a przy okazji wyszło, kto, z kim i że świat jest mały. - Jak Konfucjusz to powiedział, to nie to miał na myśli - obraził się Piotr na koniec, nie wiedzieć dlaczego. Gdzieś w środku dyskusji wpadły do i tak już za małej łazienki dziewczyny biorąc tradycyjnie wszystko do siebie, właścicielki małych nagle stanęły po stronie Długiego, te najbrzydsze, których nikt nie wymienił wrzeszczały o seksizmie i szowinistycznych świniach, a Kami siedziała w tle enigmatycznie uśmiechnięta z wyżyn swoich 105 cm jak na szczycie wieży i w pancerzu na dodatek. Długi - dżentelmen w każdym calu się o tą świnię oczywiście obraził i oświadczył obrażającej, że on nie chciał kobiet tykać w ogóle, a jej w szczególności, co część towarzystwa rozśmieszyło, przysadzistej oponentce ukazało jednak obnażone meritum jej problemów osobistych, a jednocześnie zachęcająco wypięty biust Kamili uśmiechał się coraz promienniej, Piotrowi bardziej i bardziej kojarząc się z poduszką, wrzaski odbijały się głuchym dudnieniem w jego głowie, zrozumiał wreszcie że przeholował, namieszał i jeśli nie chce się całkowicie zbłaźnić przed swoim pogotowiem seksualnym, to najwyższa pora na spacer. Zaczął więc torować sobie drogę wśród ciał, jak tonący złapał kurtkę w jakiejś bliżej nieokreślonej przestrzeni i stukot bramy był ostatnim faktem, który mógł sobie przypomnieć.

- Nie pamiętasz jak znalazłeś się na chacie?- Kama prychnęła w słuchawkę - Ale miałeś odlot stary. Żeby sie tak zalać bez żadnego powodu. Naprawdę nic nie pamiętasz? Nic?- kpiącowspółczujacy głos w słuchawce doprowadzał do szału jego kaca
- Czasem sie zastanawiam czy ja cię naprawdę lubię
- Jak ty sie obrażasz za prawdę - głos zrobił się bardziej przymilny
- Coś tam pamiętam. Pamiętam faceta.
- Faceta? Ty naprawdę skonsultuj te zwidy ze swoja wątrobą
- Gościa z długimi, czarnymi włosami
- Ha ha ha i co dalej? A macałeś się po tyłku czy dalej jest taki sam? Czy nie straciłeś cnoty?
- Jesteś niesmaczna - poczuł gwałtowną ochotę wyrżnięcia słuchawką w widełki, musiał jednak zadowolić się możliwością wciśnięcia czerwonej słuchawki.

Kamila odłożyła telefon i westchneła pragmatycznie - Szkoda ze nie wiedzialam, pożyczyłabym od niego troche kasy.

Poniedziałkowy poranek był słoneczny, co niedopasowane do okna zasłony pozwoliły Piotrowi w pełni docenić. Dodatkowy czas postanowił wykorzystać w sposób nietypowy i dobrać sobie odpowiednią do choler... znaczy przepięknego słoneczka koszulę. We własnej szafie żadnej wystarczająco niewymiętnej nie znalazł, przetrzepał więc szafę współlokatora, z dna wygrzebując cudo jaśniejące anielskim błękitem i ręką wprawnej prasowaczki - pewnie Grześka mamy. Ten niecodzienny wszakże fakt oglądany w zakurzonym lustrze ukuł nowego zdobywcę w okolicy żołądka, co zinterpretował jako wyrzuty z powodu babskiego pożyczania cudzej garderoby.
- Grzechu pożyczam koszulę
- .....
- Grzech koszulę biorę
- Chrr rrr hmmm?
- Koszulę
- hramp wh yy co ?
- Koszulę
- A bierz stary, co moje to twoje......jaką koszulę?
- Twoją, w kolorze sierpniowego nieba
Poetycka metafora zrobiła swoje. Grzech podniósł kudłatą łepetynę i otwarł spuchnięte ślepia, skonstatował, że nie widzi, odgarnął kudły, stwierdził nadal kiepską widoczność, wyciągnął kudłatą łapę w poszukiwaniu lampy, zwalił ją, zaklął, obudził się ostatecznie i przypomniał sobie, że nie grozi mu zbicie żarówki, bo dokonała tego samobójczego aktu tydzień temu, zrozumiał, czemu nie widzi i ściągnął kołdrę z głowy. Piotra już oczywiście w pomieszczeniu nie było. Zrozumiał dobrze groźbę i żeby zabezpieczyć się przed konsekwencjami socjalistycznego podziału dóbr, postanowił spożyć na śniadanie wszystko, co mu z owych dóbr pozostało. Grzesiek zwalił się ze złożonego tapczanu, potknął o kołdrę, odsłaniając okno urwał zasłonę razem z firaną, zrzucił szynę, prezentując się w stroju Ewy nieświadomym zagrożenia sąsiadom, podrapał po bujnym owłosieniu pod brzuchem i na głowie i ruszył w poszukiwaniu bokserek w kopulujące misie. Znalazł inne, czerwone w kopulujące mikołaje i renifery wciśnięte między okno a parapet, a ponieważ nie mógł przypomnieć sobie niedawnego użycia tej części garderoby, założył, że są czyste, a przynajmniej dobrze wywietrzone. W tym niecodziennym, wiosennym stroju ruszył do kuchni, gdzie Piotr zmagał się właśnie z ważnym problemem. Po odsunięciu stołka dociskającego drzwi lodówki i wyłożeniu średnio nieświeżych produktów na średnio jak na lokal niedomyty stół, burżujsko zamarzył o kawie. Czarny pozbawiony aromatu proszek był stałym lokatorem każdej niemal studenckiej i poststudenckiej kuchni, ale wizja zakładała dodatkowo jego lokalizację w czystym kubku. I tu właśnie powstał dylemat, problematyczna decyzja miedzy dokopaniem sie do właściwej powierzchni kubka przy pomocy zimnej po nocnym śnie bojlera wody, a pochlapaniem sobie mankietów jakoś niespodziewanie dzisiaj ważnej koszuli. Z braku w okolicy kochającej kobiety czy chociażby matki, Piotr westchnął i wyciągając przed siebie ręce dotarł do łazienki gdzie wytarł je w papier toaletowy i starannie podwinął rękawy.
-Stary, co ty za cyrk odstawiasz? - zainteresował się współtowarzysz miedzy kolejnymi łykami maślanki. Przy trzecim coś mu reszcie podpadło wsadził wiec oko do kartonika gdzie odnalazł spore wysepki pleśni koloru szarego. Odstawiwszy karton poparzył na niego ze smutkiem, upił jeszcze łyka i z ciężkim westchnieniem schował do lodówki. Na koniec usiadł przy uszykowanym przez Piotrka śniadaniu i zaczął obżerać go z sera tostowego.
- Masz randkę po robocie? No przyznaj się brachu, przecież nic Kami nie powiem.
- Jej nic do moich randek, ale nie mam
- Przecież kręcicie ze sobą
- Od czasu do czasu, ale nie jestem jej przyklejony do tyłka, ślubu nie braliśmy - dziś myśl o Kami jakoś napawała go niesmakiem
- No, co ty cycara jest wolna - ucieszył sie Grzesiek - bo ja bym się zakręcił
- Jasne stary, czemu nie - Piotr zastanowił się przez chwilę, czemu jest mu to obojętne, zauważył znikniecie śniadania, krytycznie przyjrzał się kumplowi i zastanowił nad niesamowitym rozwojem osobniczym tegoż w porównaniu do koszuli, która właśnie nosił.
- To, co wizytacje masz, robotę zmieniasz?
- Nie, no co ty, taką jakaś potrzebę miałem- dopił kawę, obczaił budzik i wyrwał do pracy, wiec ominęło go totalne zbaranienie kolegi.

- Jaki pan dzisiaj elegancki Piotrze - zaszczebiotała lasencja z innego działu, w śliwkowym żakiecie. Wydęła przy tym usta na angelinę, a gdy to nie odniosło zamierzonego efektu przerzuciła się na pozę i mimikę britnej. Piotr pomyślał, że jest tandetna, podziękował i poszedł czując ciężar jej spojrzenia na plecach.
- Ta mała z marketingu wyglapia cię dzisiaj- zagaił do Piotra Czajnik na przerwie miedzy rozważaniami o wartościach na generalnej guberni a szukaniem jakiś pierduł w sieci. - Wiesz, że jak wpiszesz w guglach suknia przez ó to od trzeciej - czwartej pozycji wyjdą ci cuda, laski z koniem, co chcesz - cieszył sie Czajnik. - Ta mała to ma boski tyłek - obślinił się erotoman - Tylko jakiś dziwnie denaturalny kolur na sobie.
- To ciemna śliwka z lekką domieszką fuksji.
- No, co ty, śliwka to owoc, ale tyłek pierwsza klasa
- Marek to ma boski tyłek - powiedział nieoczekiwanie nawet dla siebie Piotrek.

Pod koniec pracy by otrzeźwić oczy zmęczone wgapianiem w monitor, oparł głowę na dłoniach i odprężył się. Gdzieś miedzy jednym ruchem gałki, a drugim dotarło do niego wspomnienie snu i jakby czegoś jeszcze, jakiś podniebny lot, w ciemności różowego miejskiego nieba, szum skrzydeł czy płaszcza, chłód czegoś na twarzy, szelest włosów, zmysłowy zapach, jakieś pragnienie i wołanie, wreszcie ból straszny i spadanie gdzieś z bardzo wysoka.
- Dobrze sie czujesz? - pytanie padło od Czajnika, który spoglądał z wyraźną obawą od czasu tego nieszczęsnego piotrowego stwierdzenia parę godzin temu. - Bladziutki jakiś jesteś dzisiaj, idź na słoneczko - zatroszczył się na koniec.

Wróciwszy do mieszkania Piotr z niesmakiem ogarnął panującym tam porządek.
- Co tu taki syf dzisiaj?
- Normalnie stary jak zwykle - Grzecha nie ruszyło.
Piotrka jakoś ruszyło i nawet zachciało mu sie coś z tym zrobić. W tym celu przebrał się, koszulę zamiast do szafy położył na górze prania i wtedy zauważył.
- Co ty rodzina przyjeżdża czy dupa przychodzi, że chcesz sprzątać?
- Grzechu chono tu
- Jak coś chcesz to sam przyleź
- Rusz tu dupsko
- Czego - doczłapał niedźwiedź
- Czy mam coś na szyi?
- Coś to znaczy, co? - wystraszył się kudłaty. - Jak cos obrzydliwego to sprawdzaj sam.
- Coś, co by krwawiło?
- Popaprałeś mi koszulę?- zapytał obojętnie były właściciel. - Pokaż
Na kołnierzyku widniały dwie małe plamki krwi w odstępie kilkucentymetrowym.
- Ła, koniec z tobą stary, umierasz - ucieszył się teatralnie Grzech.
- Nie bredź, powiedz jak to wygląda
- Normalnie, coś cię ugryzło, może komar
- Komar? - panikował dalej Piotrek
- Mucha tse tse stary - Grzegorzowi właśnie znudził się temat. Przetrzyj czymś jak się boisz.
- Ale czym? Utlenionej ani spiritu nie ma. Jest jeszcze wódka w lodówce?
- Dzięki za przypomnienie. Gul gul gul, nie, już nie ma. Weź piwo.
- ...?
- Też alkohol, nie?

- Co tu tak mokro?- spytał, poślizgnąwszy się na nieokreślonej, a lepkiej substancji.
- Pewnie padało - dobiegła z kuchni spokojna odpowiedź.

- Twoja konserwa nauczyła się chodzić, żyje własnym życiem
- Jak wyjdzie z lodówki, będe miał z kim chodzić na spacery

- O, świnka ci zmartwychwstała
- Myślałem, że poczeka do wielkanocy

- Czekasz aż śmieci same wyjdą do zsypu?
- I tak je wyniesiesz wcześniej, więc nie mam na co liczyć

Dnie mijały jak zwykle i tylko jakiś niedosyt przeszkadzał Piotrowi cieszyć się rzeczywistością, chodził do pracy, starannie dobierał stroje, układał włosy mimo kpin kolegi, pastował buty, sprzątał już bez słowa i wprawy, unikał samej nawet myśli o Kami, a nocami śnił ciągle swój mroczny, latający sen. I czuł jakby ten mrok i chłód ze snu przenikał całe jego jesestwo i malował pogodę dni i nosił ten mrok w duszy w rozwijającym się kłębku i nie wiedział, co ma z nim zrobić, ani jak się go pozbyć.
W piątkową parną już i pachnącą niedawnym deszczem noc Piotra obudziło coś tak gwałtownie, że aż usiadł na łóżku. Zrozumienie. W każdym śnie nieświadomie dla dziennej części osobowości próbował dociec, drążył, wiązał, za każdym razem wchodząc coraz głębiej i więcej widząc. Myślą, która tak gwałtownie otworzyła mu oczy był obraz widziany z niecodziennej perspektywy, dlatego wcześniej nierozpoznany, wyraźna wizja tomkowej kamienicy, nad którą unosił się przez wszystkie te noce. Piątkowa noc przyniosła wraz z deszczem znajomą postać siedzącą w oknie, postać, która gapiła się na księżyc, a potem obróciła zwabiona jakimś nocnym szelestem i zrzuciła doniczkę, której huk obudził Piotra.

Godzina trzecia rano była jednak sobą i kiedy zwalczył już natychmiastową ochotę zrobienia z siebie totalnego idioty i wykonania telefonu w celu wyjaśnienia sytuacji zaistniałej w świecie snu, aksamitny dotyk nieocenionej na upały satynowej pościeli zrobił swoje. Normalnie rzeczona pościel - dar od matki była wyciągana tylko na specjalne okazje, kiedy na tapczanie gościła jakaś kobieta, co zdarzało sie sporadycznie, a to z powodu współmieszkańca. Grzech traktował obowiązki lokatora równie poważnie jak niemiecka armia okupację i sumiennie okupował i wymieszkiwał, a żadnej miłośniczki voyeryzmu jakoś nie udało się Piotrowi znaleźć. Wmientosił się teraz w granatowy materiał i ponownie opuścił rzeczywistość.
Poranek, co jest rzeczą normalną zastał go w zupełnie innym nastroju. Piotr przeciągnął się z błogim uśmiechem i podśpiewując w swoim odczuciu zmysłowo, zdaniem innych fałszywie, poczłapał na poranną kąpiel. Wyłączył bojler, wtranżolił się do wanny, z lekką głową i przeświadczeniem czegoś cudownego, rozleniwiająco przyjemnego i przesyconego światłem jak pusta butelka po sobieskiej. W pragnieniu przedłużenia rozkosznego nastroju, przymkniętymi powiekami usiłując zatrzymać umykające obrazy Piotr dolał do kąpieli silanu o zapachu różanym i kolorze porzeczkowego budyniu, nie tylko nie przyjmując do wiadomości faktu testowania tegoż na zwierzętach, ale zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego pierwotnego przeznaczenia, jak i intencji kupującej go Kamili. Wykorzystując błogo i całkowicie pasywnie rozpoczętą w ten sposób sobotę Piotrek nakrył się budyniową kołdrą i próbując zmusić wybyczony organizm do drzemki na zadany temat przypominał sobie poszczególne klatki snu. Marzenie nocne miało ewidentnie erotyczny charakter. Stopniowo na purpurowych powiekach klarowały się obrazy, początkowo rozmazane, mgliste, stopniowo coraz bardziej wyraźne. Piotr z uśmiechem zobaczył ponownie na ekranie mózgu smukłe długie wspinające się ręce, szczupłe palce o niewiarygodnych paznokciach opalizujących chińską czerwienią, białe szczupłe plecy, pokryte poplątaną smugą barwy smoły. Widziadło ukazało w czerwonawym świetle kawałek bladej twarzy, pełne pulsujące szkarłatem wargi, spod wąskich wygiętych jak kamienny most brwi spojrzało na niego przeźroczyste niebieskozielone oko i zdawało się zaglądać gdzieś w głąb duszy, wdzierać coraz bardziej, a kiedy lekko spłoszony przerwał penetrację spuszczeniem wzroku, usta rozchyliły się drwiąco ukazując białe jak z reklamy proszku do prania zęby i pochłonęły jego język. Piotr odkrywał na nowo w półśnie znajome zakamarki ciała, i rozkosz ostrą, gwałtowną i palącą, budząca ukłucie tęsknoty aż bolesnej, zacisnął więc powieki, pragnąc jeszcze większego powrotu. Zrozumiał całym sobą, że uczuciem wywołującym niedosyt, jaki w sobie nosił przez ostanie dni była tęsknota za zapisanym niewiadomo skąd w mózgu i wyświetlanym jak zacięta płyta na korze marzeniem, wspomnieniem jak z innego wymiaru, tych świetlistych oczu, androgenicznych kości policzkowych, zmysłowych niezwykle wprawnych ust, smukłej talii, długich łydek, delikatnie wysklepionej klatki piersiowej o fioletowych sutkach, lekkiego przejścia tali i...gwałtownie otworzył oczy, wyprysnął z wody, poślizgnął na mokrym dywaniku i wyleciał z łazienki, natknąwszy się na pustoszącego lodówkę Grześka, który z braku wolnych rąk i ust okazał uciechę na ten widok resztą zwalistego cielska, z przerażeniem złapał najbliższą dostępną tkaninę, owinął się przypalonym ręczniczkiem kuchennym na wiadomej wysokości, co dało rezultat nakrycia wiadomego zwierzątka wiadomą częścią bielizny pościelowej i sprintem znalazł się w pokoju. Początek kąpieli i jej zakończenie nasuwały przed oczy tragedię ofiar Tytanika. Zakryty od stóp po szyję prześcieradłem, trzęsącymi się palcami wybrał na komórce numer Długiego.
- Słucham - odezwał się spokojny, modulowany głos
- Długi, muszę się z tobą spotkać
- Wybacz, ale mam lepsze plany na sobotni wieczór
- To strasznie ważna sprawa, naprawdę muszę z tobą pogadać - w roztrzęsionym głosie słychać było błaganie
- Rozumiem, że coś się stało i że, nie na telefon, ale nie masz nikogo innego na podorędziu? Naprawdę jestem zajęty - zdanie zostało wymówione z akcentem na ostatnie słowo.
- Nie znam nikogo takiego jak ty
- Dziękuję - Długi przyjął komplement od petenta beznamiętnie – Ponieważ jednak wątpię, żebyś docenił wyjątkowe cechy mojego charakteru czy maniery, to o co konkretnie?
- Nie mam drugiego kumpla, który jest... sam wiesz kim - rzeczone słowo w dzisiejszych okolicznościach udławiło się w niskich partiach gardła, a opakowanie zastępcze wymówił szeptem
- Dobrze - głos w słuchawce wyraźnie się ubawił- może poświęcę ci chwilkę. Zaczekaj. - Zakrył zadbaną dłonią słuchawkę i chwilę coś komuś cierpliwie tłumaczył. Odpowiedzi towarzyszyło urażone fukniecie.
- Dobrze, znajdziesz mnie po czwartej w Old Cafe na dole, tylko ubierz się ze smakiem, żebym się ciebie nie musiał wstydzić. Mam tam sporo znajomych.- I nie czekając na dalsze mędzenie zdesperowanego Piotrka rozłączył się.

Pytania, obawy i ogólny niepokój wygoniły go na spacer gdzie snując się sennymi z upału ulicami i wypatrując godziny zero, nie mogąc znaleźć w duszy spokoju, a ciału miejsca zadreptał w końcu pod tomkową kamienicę. Postał, pogapił się i bez większych nadziei wdrapał się trzeszczącymi schodami na górę, starannie ominął wycieraczkę i zapukał.
Dziesięć po trzeciej, kiedy Piotrek zbierał się już zdecydowanie do wymarszu, przez drzwi wkroczyła objuczona siatkami Aśka - dziewczyna Tomka zwana pokątnie Stasią z racji nikczemnego wyglądu i pochodzenia. Wśród ewidentnie pokarmowych zawartości wyszukała niewielką ceramiczną doniczkę obsypaną różowym mięsistym kwieciem. Ten niecodzienny fakt w męskim bądź, co bądź domu zainteresował Piotra na tyle by spytać, na co i po co. Każde oderwanie od kołujących w głowie myśli było mile widziane.
- Długi zbił doniczkę z begonią krwiopijcy i musiałem odkupić. A że begonie znam tylko z opowieści ciotki, która każdy hipochondryczny lament kończyła zdaniem - Posadźcie mi na grobie begonie - zaprzągłem Asię do pomocy.
- Jak zbił?
- Normalnie, siedział na oknie i zrzucił. Roztrzaskała się w trzy dupy. Normalnie jak granat, dobrze że nikt nie zginął, bo jakby w ciągu dnia...
- To, kiedy to było? W nocy? Co Długi robił tutaj w nocy?
- No na tej imprezie, ostatnio, co tak wcześnie wyszedłeś. Pamiętasz? Czy nic nie pamiętasz?
- No i?
- No i Długi sie upił i przypadkiem zbił doniczkę
- ??? Długi? Upił się? Jak? Przecież Długi, przecież on, nigdy...
- No wiem, Długi nigdy się nie upija, ale powiedział, że miał śrubę i zawadził doniczkę
- Jak się zachowywał? Długo po tym jak wyszłem?
- Nie, zaraz jak wyszedłeś. Siedział w oknie, zbił doniczkę, mówił że ma zwidy, poszedł, zebrał zwłoki tej doniczki, zamówił taxi i tyle, w sumie nie było nic po nim widać, więc nie wiem, powtarzam, co powiedział, że ma majaki.
- Mówił, jakie?
- Coś mówił, nie pamiętam, też już późny byłem
- Ja pamiętam - powiedziała Stasia dziwnie podekscytowanym głosem - przestraszył nas, dziewczyny nie chciały potem wracać same i Mycha z Bachą zostały do rana, jeszcze je musieliśmy odprowadzać na ranny autobus.
-?
-Podobno widział kolesia, takiego gota unoszącego sie w powietrzu i ten facet trzymał kogoś w ramionach i całował, czy gryzł go po szyi.- Na koniec ściszyła głos rozkoszując się uwagą słuchaczy i zrzuciła bombę - Długi mówił, że ten drugi to byłeś ty, że wyglądał jak ty - poprawiła się.
Po ciszy, jaka zapadła dodała już swoim zwyczajnym, niepewnym tonem - No, nie wiem, może z nas zakpił. To by do niego pasowało.
Z totalnym już mentlikiem w głowie i tak naprawdę z wdzięcznością w duszy, za absurdalny w sumie problem, odrywający myśli od meritum sprawy, Piotr trafił za dwie czwarta do Old Cafe mieszczącego się w jednej z bocznych uliczek starego rynku. Lokal jak inne znajdował się w piwnicy którejś z licznych kamienic, w przeciwieństwie jednak do większości podobnych, branżowych knajp miał swój styl, a nawet odznaczał się pewną elegancją zarezerwowaną zwykle dla drogich herba- i kawiarni. Przy małym stoliczku z dala od światła, ubrany z nonszalancką elegancją Długi popijał kawę z małej staroświeckiej filiżanki, jakimś cudem mieszcząc długie, a jakże palce w fikuśnym uszku i odginając najmniejszy z nich. Piotr zszedł po małych krętych schodach, z trudem panując nad ciekawością i jednocześnie chęcią zapadnięcia w najdalszy kąt.
- O! Podają tu kawę? Nie tylko piwsko?- zdziwił się
- Tylko, jeśli dobrze znasz barmana. I umiesz ładnie poprosić.- odpowiedział Długi i pałając chęcią prowokacji w ramach małej zemsty na Piotrze puścił stylizowanego calusa w kierunku baru.- Ale nie ściągnąłeś mnie tutaj, mam nadzieję po to, żeby dyskutować o kawie, na którym to trunku mówiąc miedzy nami zupełnie się nie znasz. Nie odróżniłbyś lury od dobrej kawy.- powiedział łagodnie.
- Długi, no teges, wiesz - zaczął przedwstępny wstęp
- Proszę bez owijania wełny w bawełne. Nie mam całego wieczoru dla ciebie - znudził się smakosz kaw.
- Długi - zaryzykował Piotrek- Skąd wiedziałeś, no jak poczułeś? Jak to sie wszystko zaczęło? - wyrzucił z siebie.
Długi westchnął, lekko rozczarowany banalnym, spodziewanym zresztą pytaniem.
- Nie zadaje się takich pytań bez powodu, nie marnujesz mi przecież czasu, po to by słuchać szumu źródeł mojej młodości - bo to nie pasuje do twojej egotycznej osobowości - dodał w myślach. - Znaczy, ku memu sporemu zdziwieniu, że masz dylemat, spotkało cię coś dziwnego, jakieś zawirowanie na zakrętach losu i szukasz nagle odpowiedzi wcześniej zdawałoby się oczywistej.- Dopił kawę i lekko zawisł nad stolikiem - Nie, Piotrek, nie jesteś gejem. - powiedział dobitnie - Jeśli to wszystko, to zechciej nie marnować mi dłużej czasu.
- Czekaj, no zaczekaj, proszę - zmitygował się Piotr. - Skąd wiesz tak nawiasem, o co chciałem - wyszeptał trwożliwie, rozglądajac się nerwowo.
- Bo to najczęściej poruszana kwestia, przez różnej maści heteryków - odpowiedział cierpliwie, gryząc ziarenko pogardy gorzkie jak ziarno kawy.- Którym wydaje się, że chwilowe znudzenie płcią przeciwną, jakaś krótka fascynacja, ciekawość, czy wreszcie rutyna w łóżku i chęć coraz mniej przecież piętnowanego społecznie eksperymentu upoważnia ich do stanięcia pod sztandarem bez zmiany sposobu życia. A pytania z cyklu "jak to jest?" i "jakby to było?" zwyczajnie mnie nudzą. No dobrze - złagodniał widząc minę słuchacza - Co się stało?
Cierpliwie i bez spoglądania na zegarek wysłuchał opowieści o snach, marzeniach, zmianie postrzegania i wreszcie tym, co Piotrka najbardziej przygnębiało: absolutnym i namacalnie cielesnym brakiem jakiegokolwiek zainteresowania tak intensywnie seksualnym archetypem kobiecości zwanym Kamilą.
- Jak na razie rozumiem, że twój problem stanowi większa wrażliwość, ciekawość i radykalna zmiana gustu mam nadzieję, że na lepsze - podsumował po czwartym Piotrkowym piwie.
- Co ty opowiadasz - obruszył się - przecież to taka niesamowita laska, każdy chciałby ją mieć
- Każdy archetypowy samiec chciałby ja pomacać w wiadomym miejscu - spuentował kpiąco akceptujący siebie gej popijając sok z wysokiej szklanki - i na tym możnaby poprzestać. Z tego, co słyszałem w łóżku zachowuje się jak materac.
- Jak większość kobiet
- Właśnie - podkreślił Długi - Co w niej poza tym niesamowitego? Jakie zalety?
Piotrek pomemlał coś pod nosem, ale żaden ze zwyczajowych epitetów jakoś mu nie pasował. Czuła, troskliwa, wesoła - wyliczał w myślach - Nie, może chociaż inteligentna? Tylko w złośliwościach, poza tym muł, jakich mało. Niczego nie czyta, czas wolny spędza w knjapie albo na zakupach, niewierna, a za to zazdrosna i zaborcza. Prokuratorskie argumenty nasuwały się same. Długi milczał obserwując na wpół kpiąco, na wpół z zażenowaniem lekko już pijane mamrotanie, liczenie na palcach i przeczące kręcenie głową. Przyłapany na powyższym Piotr odrzucił piłeczkę i zapytał z nadzieją:
- A ty, co o niej sądzisz?
- Jest agresywną i przebojową osobą - spojrzał na niego badawczo spod nieoczekiwanie długich rzęs i delikatnie dwoma palcami przytrzymując pasiastą, wykręconą słomkę napił się soku.
"To suka, jakich mało" - przetłumaczył sobie Piotrek i aż go zatchnęło. Długi uniesieniem wąskich zadbanych brwi podsumował oświecenie kolegi.
- Jeżeli więc przejrzenie na oczy i pragnienie znalezienia osoby, która będzie sobą reprezentowała coś więcej, niż samouwielbienie i związana z tym wszystkim chwilowa negacja górnych partii Wenus z Vilendorfu czy kobiecości kulturowej albo biologicznej w ogóle, mają przekonać mnie do twojego przejścia na drogę oświecenia, to wybacz Piotrek, ale trochę się znamy i jakoś nie czuję się porażony twoimi argumentami. Jeśli ona ci się aż tak dojadła, przerzuć się na jej kobiece przeciwieństwo - może na Myszkę?
- To świetna dziewczyna, ale z kobietą ma niewiele wspólnego.
- No właśnie
- Krystian - miękki dotyk ręki przerwał ich rozważania. Długi odwrócił głowę, więc nie zauważył małpiego grymasu, jakie wyraziła twarz Piotrka - To Długi ma na imię Krystian?- zdziwił się.
- Przepraszam - Krystian nadstawił policzek i ucho dla ust gościa, jednak tamten z wyraźnym błyskiem zaciekawienia wężowym ruchem wyciągnął się nad stołem podając spłoszonemu Piotrkowi rękę, miękko nieruchomą i wygiętą jak do pocałunku. Przyparty do muru spróbował odwzajemnić uścisk, złapał wypielęgnowaną dłoń i z pewną taką nieśmiałością ścisnął nieruchome, żabio miękkie palce.
- A to nie gej, nie gej - sztucznie modulowanym głosikiem zauważył blondyn. Długi uśmiechnął się wyraźnie ubawiony.
- Widzisz - wykonał lekki gest dłonią, gdy tamten odszedł
- Ale mnie jakoś zupełnie przestały interesować kobiety, nie odrzuca mnie od nich, patrzę sobie jak na ładny przedmiot, kwiat, drzewo, cenię ich talenty, rozmawiam, ale nie reaguję, za to nagle dostrzegam mężczyzn, dostrzegam ich...cielesność. Poza tym i przede wszystkim marzę o kimś konkretnie, nawet śnię o nim - przyznał się wstydliwie przy piątym piwie wlanym na pusty żołądek.
- O kimś realnym, prawdziwym? Czy zatopiłeś się w marzeniu? - zainteresował się słuchacz
- Powraca w moich snach, każdym przymknięciu powiek, wysoki, smukły, ubrany na czarno, czuję gdzieś w sobie te usta, nagle zaczyna mi brakować tchu, zimne, prześwietlone źrenice jak lodowiec zdają się ciągle ze mną kroczyć, czuję je na sobie, rozglądam się i jestem sam i czuję, że ta pustka, ten brak rozdziera mi serce.. - wyrzucił w końcu z siebie.
Długi słuchał ze ściągniętym czołem, zatroskany, nieobojętny, zadziwiony głębią uczuć wylewających się z takiego zwykłego, najzwyklejszego telemarketera.
- Tak wyglądają ideały, a tak smutna rzeczywistość - spróbował powrócić na poprzedni poziom - Jak mawia znajoma leska: idę na randkę, mija mnie wysoki towar, w koszulce z własną twórczością na pełnych kształtach, a na spotkaniu trafia mi się wychudzone skrzyżowanie siostry oazowej z deską do prasowania i jeszcze razem wypadły z lumperu pod kosiarkę. - Zauważył brak reakcji i spoważniał
- Hm, mówisz, że nagle, że nie stopniowo, a pamiętasz, co zmieniło twoją percepcję rzeczywistości?
Piotrek podniósł głowę ze stolika, spojrzał mętnym już wzrokiem w ciepłe jakoś i bardziej niż zwykle zielone oczy, pogrzebał z prędkością muchy w smole w pamięci i nagle go olśniło.
- Od poranka, od następnego dnia, od niedzieli znaczy, po tej imprezie u Tomka, a właśnie - przypomniał sobie - Stasia coś bredziła, że miałeś niesamowitą historię na usprawiedliwienie zczaśniętej doniczki. Ej zaraz, ja nawet miałem taki sen, siedziałeś na oknie, księżyc płynął nad dachami, był duży i srebrny, patrzyłeś gdzieś w górę na niebo i na mnie i zbiłeś zieloną doniczkę.- Ukojony wyraźnie całkowicie bezkarnym wyrzuceniem z siebie największej z tajemnic i kołysany alkoholem etylowym umysł Piotrka zaczął łączyć fakty w surrealistyczny krajobraz, którego zadziwiającej logiki nie był w stanie docenić. Długi jednak wpatrywał się cały skupiony i zmartwiały w jego usta zjeżdżające coraz bardziej na blat stoliczka. Piotrek podniósł głowę, zmienił pozycje, nie otwierając oczu, oparł się na siedzeniu, zgiętą nogę w kolanie położył na drugiej niemal pod kątem prostym i wyrecytował, jakby opisując obrazy wyświetlane na ekranie powiek. - Wtedy po raz pierwszy przyśnił mi się i ciągle powraca ten sam sen. Idę chodnikiem, jest ciepła, przyjemna, ale nie parna noc, wieje chłodny, szeleszczący wiatr, księżyc jest większy niż zwykle, a niebo wydaje się być na wyciągniecie ręki, więc ja wyciągam rękę, czuję ten wiatr śpiewający gdzieś w uszach i czuję jak narasta w mnie słodko-gorzka tęsknota, czuję jej zapach, smak i aromat i pragnę nagle z całego siebie czegoś innego, głębszego od tej codziennej egzystencji, większych pragnień i potrzeb niż tylko bezmyślna praca za jakieś psie pieniądze, chwilowe zatracenie w ramionach równie zagubionych kobiet, mogących marzyć już tylko o rzeczach najbardziej podstawowych jak rodzina, mieszkanie, ładna sukienka w knajpie i widzę, właśnie widzę kroki i szelest, a nie słyszę, spoglądam w dół i widzę Jego, jak przechodzi ze spokojem przez mój sen i przez duszę. Widzę taneczną elegancję kroku, biel twarzy, która wyłania się za cienia drzewa intensywnie szumiącego śpiewną kołysankę. Czarna lekko rozchełstana koszula, wiązana, a nie zapinana, wąskie, niesamowicie długie łydki, w ręku cylinder i laska ze srebrną, wężowatą głową, i te czarne powiewające na wietrze włosy, jakby żyjące własnym życiem, pełne duże usta w kolorze czereśni odsłaniające ostre i niewiarygodnie białe zęby i oczy porosłe turkusowym lodem patrzące zimno, badawczo i zachłannie. - Przyłożył dłonie do zaciśniętych powiek, nie widząc wpatrzonej w siebie stężałej twarzy Krystiana i rozgorączkowanych oczu dziecka słuchającego zakazanej bajki. - Odrywam się z trudem od tych niesamowitych, trawiących mnie źrenic i patrzę w niebo i niebo jest bliżej i bliżej i czubkiem głowy prawie zawadzam sufit księżyca, wiatr świszcze i śpiewa, frunę i czuję dotyk jedwabiu, jak sukni ślubnej babci ukrytej w szafie, w której chowałem się jako dzieciak, dotyk szczupłego ciała tak blisko, zapach, aromat drażni nos, wszystkie zmysły stają dęba, rzęsy jak ćmy rozkładają skrzydełka i pochłaniają mnie, czytają, przewiercają na wskroś. Odwracam głowę, czuję jego paznokcie na plecach, widzę jak obraz z innego, dawno minionego świata, ciebie jak siedzisz w oknie, gapisz się na mnie, odpływam czując jego usta na szyi, wszystko inne nie ma żadnego znaczenia, zdarzyło się w innym wymiarze i dawno temu, albo może kiedyś się dopiero wydarzy. Czuję jego usta, długi zwinny język, zęby użyte odrobinę zbyt mocno, wstrząsa mną dreszcz, czuję jakbym porastał łuską, w spazmie rozkoszy plecy rozwierają się by wypuścić skrzydła, pęcherzyki płucne eksplodują, słyszę, nie tylko słyszę, ale czuję przemożny, rytmiczny skowyt bębna, jego rytm pulsuje w każdej żyle, strumienie takt za taktem śpiewnie płyną, łącząc się w rzekę tętnicy, spełnienie, zamykam powieki jak wrota grobowca i spadam w ciemność, nie ma mnie i słyszę ostatkiem jak spod tafli wody, jak stuknięcie kropli deszczu - dźwięk twojej doniczki. - Piotrek podniósł powieki, oczami wyrażając pragnienie zrozumienia, i zasekurował się drwiącym, przepraszającym uśmieszkiem. Widząc zmarszczone brwi Długiego dodał zmęczonym tonem - To mnie prześladuje każdej nocy, a przez cały dzień pragnę znów się tam znaleźć i boję się, strasznie się boję, że tej nocy mój sen, mój wariacki, szalony sen nie powróci. - Zabrzmiało już rozpaczliwie i jak tonący uczepił się oczu słuchającego. Długi jednak nie złozył ust w zwykły cyniczny grymas tylko wpatrywał się w niego i wreszcie z desperacją lekarza oznajmiającego wyrok śmierci powiedział:
- To nie był sen. Ja was widziałem.

Piotrek wbrew swoim najbardziej egotycznym wyobrażeniom nie był bynajmniej jedyną znaną sobie osobą, którą dręczył niepokój i zmienne nastroje, Kamie pozostawionej samej sobie w niecodziennej sytuacji coraz bardziej doskwierał dyskomfort i ssanie w okolicy żołądka spowodowane pośrednio brakiem uwagi, bezpośrednio zaś wyciem dotkniętego do żywego ego rozrośniętego do naprawdę sporych rozmiarów. W sobotni ranek z lekkim bólem głowy zwlekła się z łóżka. Na łupanie w czaszce pewien wpływ miało piątkowe imprezowanie a bezpośredni nagłe i gwałtowne przebudzenie wrzaskiem dochodzącym zza okna, świadczącym niezbicie o tym, że okoliczne szkoły podstawowe rozpoczęły cykl wakacyjny i na pohybel wszystkim prowadzącym normalny, bezdzietny tryb dzienno-nocny spuściły bachory z uwięzi. Kamila próbowała stłumić wycie poduszką bez żadnego efektu, dziecko udowadniając swoją wiochmeńską proweniencje nadal wrzeszczało jak na castingu do nowej wersji „Egzorcysty” wzywając rodzicielkę i budząc trzy okoliczne bloki. Z okna na czwartym wysunęła się w końcu nieśpiesznie zdobna w aureolę perhydrolowanych kłaczków głowa i odwrzasnęła:
- Zamknij się – ci jednak, którzy nabrali po tym zdaniu nadziei na rychłe zakończenie porannego przedstawienia srogo się zawiedli. Dziecko darło się jakby ktoś próbował mu wydrzeć zachachmęcone z portfela drobne, co po kolejnych dziesięciu minutach przywołało w końcu strojną w odpustowy róż matkę wrzeszczącej siedmiolatki.
- Czego? -
- Mamaaa! maaaamaa! - dzieciak nie zdążył zmienić płyty. – Mama, a Michał mnie ciągnie za włosy, mogę mu przyjebać?
Kamila zaczaskując okno stłumiła przewidywalną w rzeczonych cykurmstancjach odpowiedz i ubrała się do pracy, po raz niewiadomo który przeklinając wszystkich kretynów którzy wymyślili pracujące soboty. W tramwaju z wyuczoną wprawą ignorowała przez dwa przystanki sapiącą lokomotywę napierająca na nią zapuszczonym i otłuszczonym cielskiem, kiedy jednak oprócz zwykłego zapaszku niedomycia wyczuła wyraźny odór czosnku i zjełczałej wędlinki marki "mechata" czy paszteciku "sekret magazynu" Kamila zzieleniała i nie zdzierżyła, zrejterowawszy do najbliższego źródła świeżych spalin zza okna, umożliwiła babostworowi spełnienie celu i rozwalenie cielska na nagle małym siedzeniu mimo okazałych żyjących własnym życiem obfitości, które się przez to siedzenie przelały. - Czy ludzie nie mogliby częściej zmieniać wody w wannie - mimochodem narzuciła się jej słynna już w środowisku akademickim opowieść o babci, która wynajmującemu pokój studentowi nałożyła embargo w postaci kraty na wannę. Wysiadła na warzywnym rynku i pieszo, mijając wypełniony kiczem ekskluzywny salon z lampami i upiornie drogą, a za to tandetną mydlarnię dotarła nieśpiesznym marszem do pracy. Jak zwykle spóźniona minęła długą kolejkę klientów i schowała się na zapleczu. Kamila, jak wiele innych absolwentek szkół i szkółek uczących bankowości, inercji i umiejętności rozróżniania czy dupa którą chce się dzisiaj kopnąć nie jest przypadkiem tą samą w którą trzeba będzie wchodzić jutro, była pracownicą banku i to nie byle jakiego, ale banku szczycącegio się imieniem samego twórcy wojen gwiezdnych. Po półgodzinnym piciu kawy, ziewaniu, wysyłaniu smsów i realizowaniu innych ważnych życiowych kwestii, Kami już w niedopasowanym i niegustownym wdzianku wychynęła bokiem i dopadła biurka. Technika na przeczekanie na niewiele się zdała, kolejka nie ubyła ani o jedną osobę, nieliczni szczęśliwcy kurczowo trzymali się krzeseł, ogonek grzecznie wyuczonym jeszcze za poprzedniej władzy gestem przenosił ciężar z nogi na nogę.
- Czy ci ludzie pracy nie mają, mogliby się czymś zająć, zamiast przeszkadzać innym w robocie.- Zebrała z biurka przypadkowe notatki i ruszyła do stanowiska kolegi
- Cze gewara Sylwek, co to za nowa ściema? - ruchem brody wskazała na ścianę gdzie obok wielkich złotawych liter "GEORGE'S BANK" wisiał nowy wykwit reklamowy oczywisty tylko dla marketingowego trolstwa. Tym razem na zielonopomarańczowym tle pyszniły się niczym z maca podkolorowane na fotoszopie produkty żywnościowe masowego rażenia, jakiś rozpuszczalnik w jednorazowym kuble i lekko pozieleniałe parówki recyklinki "Ostatnia wieczerza". Kamila zignorowała seksualnie aluzyjny napis na temat zwiększania objętości czegoś tam i wysłuchała teorii kolegi:
- Zielony jest alegorią - trudne słowo - parówki z Konstaru, a pomarańczowy jest metaforą - jeszcze trudniejsze słowo - barszczyku ukraińskiego, których to produktów tak samo jak możliwości otwarcia konta w 15 minut nie serwujemy.
- Może chodzi o to by klient zgłodniał i przestał nam męczyć dupę - spróbowała odgadnąć nieprzewidywalne i zawiłe ścieżki umysłu speca z marketingu.
Dwadzieścia po dziewiątej wielkopańskim gestem przywołała w końcu pierwszą klientkę, która zamiast wpłacić, wypłacić, czy sprawdzić stan zażyczyła sobie założenia lokaty i wypłacenia pożyczki pod ową lokatę - usługi absolutnie niestandardowej. Kamila zamarkowała działanie, a po paru minutach wykonała usługę standardową czyli telefon do przyjaciela, wykręciła numer i wyuczonym w pracy, prawie niesłyszalnym dla klienta szeptem wezwała koleżankę z drugiego biurka.
- Agnieszka, klientka chce pożyczki pod zastaw lokaty, a ja tego nigdy nie robiłam, to ja ją odeślę do ciebie, jak skończysz tego gościa to ją wezmniesz.
Agnieszka spojrzała na nią jak na nieświeżą rybę, zaczerpnęła powietrza i zrealizowała od dawna powzięte postanowienie pt."dosyć tego dobrego"
- Nie mogę, jestem zawalona robotą, musisz się zacząć uczyć - dodała ostrożnie - Po pół roku mogłabyś wreszcie coś zrobić, a nie tylko zwalać wszystko na innych - uzupełniła w myślach
- Ej no nie rób mi tego, przecież się pogubię - zaskomlała błagalnie Kamila
- Nie za bardzo mogę ci w tej chwili pomóc - Agnieszka wysyczała wyuczoną formułkę. - Jak zwykle frajerki szuka. Poszukaj sobie kogoś głupszego od siebie do czarnej roboty. - i z desperacją rozłączyła się.
Kami westchnęła i rozejrzała sie po sali, Sylwek, mimo iż nie dysponował z racji płci aż takimi możliwościami bezkarnego urżnięcia głupa, był jeszcze lepszy od niej w te klocki i w ogóle bezapelacyjnie był pierwszym prezesem TURu - Towarzystwa Unikania Roboty, wobec braku w okolicy dostępnych jeleni i braku zniechęcenia tymi manewrami klientki wykonała telefon do centrali. Przedstawiła sytuację i upiornie wolno, nie rozumiejąc i nawet nie starając się czegokolwiek zapamiętać realizowała punkt po punkcie. Po tak ofiarnie spędzonej półgodzinie z kompletnego wynudzenia zapomniała nawet jak wrócić do podstawowego panelu, postanowiła więc zrobić coś z ogólnym zniechęceniem i zwiała na zaplecze. Tam spotkała równie ofiarnie pracującą Jolkę, która właśnie w podręcznym lusterku smarowała jasne rzęsy na czarno tak, by były grubo pooblepiane.
- O fajno, że jesteś - ucieszyła się i dodała znaczącym szeptem - Stasia poroniła. Podobno.
- Jak to podobno? Nie można być trochę w ciąży – Kami wzruszyła ramionami i włączyła ekspres.
- Na pewno już nie jest, tylko nie wierzę jakoś żeby z przyczyn naturalnych
- Czekaj, wróć, od początku, może tylko myślała że była?
- Była, była, tylko usunęła - zawyrokowała z miną mądrej, starej baby Jolka
- Bardzo mądrze, a już myślałam, że będą ciągnąc to totalne zidiocenie i wrócą na ciężką wiochę żyć jak za króla ćwieczka. Ile oni się znają? Dwa miesiące?
- Bez pracy, bez perspektyw,
- Wiesz wydawało mi się ze teraz kobiety po dwudziestce nie wpadają, że to tylko taka ściema, żeby nie musieć pracować, leżeć jak niedźwiedź brunatny i żyć z jelenia, którego się w to wszystko wrobiło. Nie sądziłam, że można wpaść przy takiej dostępności…
- Jak to po pijaku
- A właśnie - przypomniało sie Kami - miałaś opowiedzieć ze szczegółami jak będzie wolna chwila - nalała kawy do dwóch granatowych papierowych kubeczków i rozsiadła się
- W sumie nie było imprezy, tylko Tomek szukał towarzystwa do wypitki
- Jak zwykle
- I jakoś tak siedzimy, pijemy, gadamy, a tu Tomek wyciąga z szafy swój ułański mundur, wkłada i zaczyna salutować, nic niezwykłego w końcu, siedzimy, pijemy, potem patrzę nie ma go, a tu myk i Stasia wychodzi, no i wiadomo słychać było
- ...fetyszysta - skomentowała Kamila na bezdechu - Co za cymbał swoją drogą
- Żebyś wiedziała, cymbał, wsiór i pozer - Jolka z rozkoszą oddała sie ulubionej rozrywce
- Stracił u mnie resztki szacunku
- A miał jeszcze jakieś? - prychnęła. No i potem wyszło, że na wariata i na łysych oponach
- Skąd wiesz?
- Przyznał się po pijaku. Już myślałam że za warszawką będą tworzyć nowe państwo buraczane, a tu proszę jednak odrobina cywilizacji dotarła
- Razem z pruskim wojskiem
- To nie był Prusak to był Ułan - Jolka popłakała sie ze śmiechu
- Swoją drogą jakoś nie widzę tego sztandarowego wyludnienia, wszędzie pełno dzieciaków - Kami otrząsnęła się ze zgrozą na wspomnienie poranka - albo ciężarówek
- Taa, tylko zobacz kto się mnoży. Bezrobotne i młodociane prolstwo
- No przecież nie my, my jesteśmy na to za mądre - z nosem pod sufitem skwitowała dyskusje Kama.

Niestety w kwestii pracy, sytuacja nie uległa zmianie, klientka pełna samozaparcia trwała na swoim miejscu wykazując upór godny lepszej sprawy. Kamila głęboko westchnęła i wróciła do poprzedniego zajęcia, przynajmniej cieleśnie.
- Płacą pani od kilometra?- uprzejmie spytała klientka
Kami udała, że nie dostrzega sarkazmu i spytała:
- Na czym skończyłyśmy?
- Na niczym. Na początku.
Kamila złapała za telefon, całkowicie ignorując samotnie kołaczący się w mózgoczaszce fakt posiadania obszernego, zaopatrzonego w zrzuty ekranowe i szczegółową instrukcję podręcznika i spróbowała zacząć zabawę od początku, tu jednak wtrąciła się czujna klientka i długim paznokciem postukała w ekran w odpowiednim miejscu
- Tu proszę rozwinąć menu
- Jak jest taka cwana to czemu nie zgłosi się do nas do pracy - pomyślała. Jednak ofiarna współpraca trzech pań bez łódki, nie licząc telefonu, nie przyniosła żądanego efektu. Nawet słuchawka nie miała żadnego pomysłu.
- Za każdym razem wyskakuje error na stanie cywilnym. Pani miała puste to okno, uzupełniłam dane i nic, za każdym razem wyskakuje error. Może trzeba poczekać aż zatwierdzą w centrali? - zaryzykowała próbę spławienia
- A pani zdaniem ile to zajmie?
- Ja wiem, pewnie parę godzin - zmniejszyła ostatnie słowo na widok miny - ale dzisiaj jest sobota, więc już w czasie weekendu nie zdążą
- A może wystarczy zatwierdzić na tym pasku na dole? - zaryzykowała klientka. Kamila nieśpiesznie odnalazła przycisk, kliknęła i po chwili błąd zniknął.
- O proszę - ucieszyła się pani, samotna w swojej radości
- To babsko tak łatwo nie odpuści, a tu jeszcze tyle roboty - pomyślała i ponownie wystukała numer na Wrocław.
- To jeszcze raz ja. Nie, niestety. Jak widać. Nie ma lekko. Teraz powiedz jeszcze jak pod tą lokatę wziąć kredyt. A która to jest? Musze sprawdzić. Pamięta Pani, która to była lokata? A jak wrócić do panelu głównego?
- To są jakieś kpiny, przecież pani nie ma zielonego pojęcia, co pani robi – nie zdzierżyła klientka
- Bo robię to po raz pierwszy. Najlepiej będzie jak pojedzie pani do naszego drugiego oddziału, tam są najbardziej doświadczeni pracownicy.
- A pani jak widzę nie zamierza zdobywać doświadczenia. Proszę z kierownikiem.
- Proszę bardzo - odpowiedziała Kamila spokojnym wyuczonym tonem.- Zapraszam obok.
Zaraz potem wstała i poszła na zaplecze. Usiadła rozkoszując się odzyskanym spokojem.
- O Kamilko, słoneczko, zrób coś dla mnie - zaczął polowanie Sylwek - sprawdź te numery kont...
- No, co ty, jestem zawalona po uszy, za Chiny nie zdążę.
- Ja właśnie też, cały czas latam, no nie daj się prosić - właściciel fryzury na mokrą włoszkę i żydowskiego nosa, rozsiadł się wygodniej
- Sama bym chętnie kogoś wzięła do pomocy - Kamila odbiła atak. - Normalnie polowanie na jelenie. - To co ty tu jeszcze robisz?
- Kawę, muszę ułożyć plan działania ze spokojem, a tam taki młyn - Sylwek nawet nie drgnął - Jak będziesz wychodzić włącz ekspres, dobra?

W tym czasie kierownik oddziału, na którego przystojnej skądinąd twarzy, długie i zapamiętałe wylizywanie drogi przed sobą odcisnęło niezatarte piętno, a jednocześnie kierownicze stanowisko i związany z nim wygodny fotel w znaczący, choć wybitnie miejscowy sposób zaokrągliło okolice przypośladkowe, z wprawą i spokojem tłumaczył poirytowanej petentce sprawdzony i najbardziej skuteczny sposób rozwiązania problemu - przejście do innego oddziału. Wbrew obiegowym i jakże krzywdzącym opiniom na temat szefów Szymon Kałagate przez współpracowników zwany colgejtem nie należał do żadnej ze zwyczajowo wydzielonych jednostek taksonomicznych dzielących szefów na pedałów, superpedałów, antypedałów, pedałów-magików, pedałów-pirotechników czy wreszcie pedałów-McGyverów, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętności wypierdalania niższych stopniem.
Oprócz wewnętrznej harmonii i niczym niewzruszonego spokoju, hołdował rzadkiej w czasach bezrobocia zasadzie chronienia swoich podopiecznych przed czepiającymi się i okrutnymi klientami, nieobarczaniu ich zadaniami ponad siły i niewręczaniu wymówień. Aby uchronić swój pozytywny wkład w walkę dobra ze złem przed rażącym wpływem rzeczywistości zatrudniał na umowy stale tylko osoby znajome, z rodziny i dobrze polecone. Te piękne, przedwojenne normy zachowania, miały wentyl bezpieczeństwa w postaci zdrowego wyjątku dla dwóch - trzech osób przyjętych spoza kręgu po dłuższym sprawdzeniu umiejętności zarówno zawodowych jak i wytrzymałości na wampiryzm i pasożytnictwo oraz umiejętności nieustannego przygryzania sobie języka. Rodzina rodziną, ale ktoś tu w końcu musiał pracować. Przynajmniej od czasu do czasu.

Kamila wróciła do biurka i gestem przywołującym nieposłuszną kurę w przeznaczoną dla niej część kurnika zaprosiła chudego młodziana o rozbieganym spojrzeniu.
- Nasz klient jest dla nas najważniejszy. Słucham?- wygłosiła reklamowy slogan
- Chciałbym dokonać wypłaty i sprawdzić stan konta - nieśmiało zaproponował
- Prościej i taniej mógłby pan skorzystać z bankomatu przed oddziałem - skarciła go za brak myślenia. - Będę musiała pobrać prowizję wysokości 2 zł.
- Ja właśnie chciałem, ale bankomat był nieczynny, to może proszę coś z tym zrobić - dodał z nieśmiałą nadzieją
- Nie zajmuję się obsługą bankomatu, do tego jest przeznaczony specjalny personel - upomniała go chłodno
- A gdzie ten personel?
- Aktualnie jest nieobecny
- A kiedy...?
- Są pewne szanse że w poniedziałek - odparła znudzonym tonem. - Co to? Informacja?-
- Czy to znaczy że do poniedziałku bankomat będzie nieczynny??? - zgroził się klient
- No i weź tu tłumacz debilowi... - zirytowała się Kamila, a na głos dodała karcąco:
- To nie jest ostatni bankomat w mieście

Kolejny był zdenerwowany emeryt, któremu bankomat zeszłej nocy "zeżarł" kartę.
- Zaginięcie karty proszę zgłosić w oddziale, do którego przypisany jest bankomat – spławiła go z nadzieją.
- To właśnie tutaj - brutalnie zgasił były właściciel
- O, pewnie dlatego bankomat się zepsuł - pomyślała
- Proszę wypełnić formularz o zagubieniu karty - podała mu kartki i ucieszyła się z łatwego zakończenia sprawy. Dziadek trzęsącą się dłonią wciągnął okulary i wolno a dokładnie zapoznawał się z małymi literkami, co dało Kamili kilka minut upragnionego spokoju.
- Przepraszam, tutaj pisze, że mam podpisać oświadczenie o zagubieniu karty – zbulwersował się dziadek
- Noo, tak - Kamila zdecydowała się na strategię rżnięcia głupa
- Ale ja - wyjaśnił cierpliwie - jej nie zgubiłem, włożyłem ją do WASZEGO bankomatu i on ją połknął
- Jeśli nie odebrał pan karty po wypłaceniu kwoty, taka karta zostaje automatycznie zatrzymana, w celu uniknięcia kradzieży dla dobra naszych klientów - wyrecytowała z pamięci. - Po co mózg zapamiętuje takie głupoty?- zastanowiła się
- Chciałem odebrać kartę, ale bankomat jej nie chciał zwrócić, dusiłem różne przyciski i potem on się zupełnie wyłączył, poza tym nie wypłacałem żadnej sumy, chciałem tylko sprawdzić stan.
- To teraz wiadomo, kto go zepsuł... Ja nie wiem, chodzą takie dziadki po nocy i wszystko rozwalają. Zająłbyś się dorabianiem do emerytury, to byś nie miał czasu na głupoty - pokręciła głową z niesmakiem.
- Rozumiem, że stracił pan kartę i potrzebuje pan nowej, w takim razie może ją wyrobimy? - cierpliwie tłumaczyła jak czterolatkowi
- A ile to potrwa? - zainteresował sie klient
- Czas oczekiwania na nową kartę wynosi ok. miesiąca, po tym czasie przysyłamy numer nowego pinu i z tą kartką zgłasza się pan do oddziału w którym ją zamówił.
Starszy pan pokiwał głową.
- A ile kosztuje?
- 50 zł
- Jednak wolałbym odzyskać swoją kartę - uczepił sie nadziei
Kamila westchnęła . - I tak do zajebania! Całe życie z kretynami.- Na głos jednak powiedziała:
- Myślę, że w ten sposób nie uda nam się tego zrobić.
- Też tak myślę - dziadek zrobił się cyniczny.- Proszę otworzyć bankomat i wyjąc moją kartę.
Kamila spojrzała na niego jak na gaworzące dziecko. - Myślisz, że to takie proste? -
- Nie jestem upoważniona do obsługi bankomatu.
- To proszę wezwać kogoś kto jest - upierał sie klient
- Dzisiaj nikogo takiego nie ma już w oddziale, a jutro jest
- Niedziela, tak wiem
- To proszę przyjść ponownie w poniedziałek , to może ktoś będzie - zrobiła mu nadzieję, o której wiedziała że jest płonna.
- Nie mogę czekać do poniedziałku, proszę otworzyć tylny panel, widziałem jak umieszczacie tam kasetkę z banknotami, wiec klucz na pewno jest w oddziale.
- Nie mam pojęcia jak to działa - zbulwersowała się w myślach - Zbyt długo musiałabym to wyjaśniać, proszę podpisać oświadczenie albo poczekać do poniedziałku - spróbowała cierpliwie.
Dziadek zmierzył ją złym spojrzeniem i z desperacja oświadczył
- To w takim razie, ja rezygnuję z państwa usług, proszę o wypłacenie pieniędzy i zamknięcie konta
- Proszę bardzo. - I nie można tak było od razu, przynajmniej usługa standardowa.
Kiedy emeryt odszedł pomstując pod nosem, Kami wzniosła oczy do nieba, ziewnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przeciągnięciem ramion. - Co za męczydupa. - i zgodnie z odwiecznym naturalnym rytmem poszła sobie odsapnąć na zapleczu. Z torebki wyciągnęła przefiknięty do góry nogami deser tiramisu, żywiąc nadzieję, że zgodnie z obietnicą zawartą w tytule podniesie ją na duchu i odczytała napis na spodzie plastikowego opakowania "Nie odwracać do góry dnem." Urzeczona błyskotliwością tego stwierdzenia poczuła się już zupełnie jak w domu wariatów.
- Normalnie produkt będzie gorący po podgrzaniu - Chryste, całe życie z debilami. - i świadomie wolno rozkoszując się każdym gestem wyjadała deser plastikową łyżeczką. Tę romatyczną sjestę przerwała Agnieszka wpadajac jak oparzona i chaotycznie szykując się do wyjścia.
- Coś się stało? - spytała grzecznie Kamila, świadoma faktu, że z pewnością nie przegapiłaby pory zakończenia pracy i w takim razie wydarzyło się coś na tyle ważnego co skłoniło pozbawioną pleców pracownicę do wcześniejszego opuszczenia oddziału.
- Zadzwoniłam do domu, żeby sprawdzić czy wszystko gra i odebrał młodszy syn i powiedział że bawią się w basen
- W basen? Gdzie? - wyobrażnia Kami nie przećwiczona praktycznym zetknięciem z mózgiem czterolatka nie nadązyła.
- No właśnie, w pokoju, w mieszkaniu! - spanikowała Agnieszka i wyjżała przez żaluzję czy jest już zamówiona taksówka
- Zostawiłaś dzieci same? - obojętnie zapytala, namiętnie wylizując łyżeczkę
- No co ty, Z Jackiem, ale on odsypia nocną zmianę i nie udało mi się obudzić go nawet telefonem. Obudzi się jak wypłynie razem z materacem - dodała kąśliwie
- O dobrze, że panią złapałem - wyhynąl zza drzwi Sławek - Mogłaby pani dzisiaj zostać po godzinach.
- Czyś ty zwariował? Co ja domu nie mam czy co? - wyraziła dobitnie mina Agnieszki.- Nie mogłabym, mam potop w mieszkaniu - i wybiegła zanim szare komórki Sławka zdązyły zignorować jej wypowiedź.

Za piętnaście druga nogi Kamili wysukiwały już weekendowy hymn wolności, przeszla obok wejścia do pasażu i podeszła do jak zwykle nieprzekraczalnej zebry do momentu wystapienia korków dwie przecznice wyżej, zapatrzona już w imprezowe możliwości wieczoru. Wiśniowy wóz zachamował gwałtownie tuż przed jej błekitnymi japonkami, na które zmieniła kanciate jak z pogrzebu cioci obowiązkowe obuwie biurowe. Kamila podniosła wpatrzone dumnie w horyzont oczęta i spojrzła wzgardliwie w kierunku otwierających się w jej kierunku dzrzwi, kiedy jednak przejżala na oczy zobaczyła za kierownica bynajmniej nie naprzykrzającego się ksiecia z emptyvi, ale Panterę. Kiedy zadziałało kulturowe upupienie, stłumiła w sobie chęć ucieczki, pomimo nieprzyjemnej dla nikogo perspektywy rozmowy z byłym i jazdy z wariatem wsiadła. Kamila wielokrotnie widzała ludzi których ciągnące się latami przezwiska były w dużym stopniu uzasadnone, Pantera jednak wyglądał jak panda, duża, sympatyczna, zadowolona z obfitych kształtów panda.
Mimo łysej jak głobus czachy, osadzonej na pozbawionym przejscia w szyję karku i spasionego brzuszka, Pantera nie był bynajmniej kwadratem, ale lekarzem i to chirurgiem na dodatek, a że dorabiał sobie w pogotowiu, u mniej odpornych i bardziej obrzartych wywoływał wielogodzinne mdłości opowieściami z pracy.
- Zjeżdzam do domu po dyżurze to cię podrzucę.
- Nie mogli cię podwieść karetką jak zwykle, przecież padasz z nóg - nieoczekiwanie nawet dla siebie zatroszczyła się Kami. Pantera zawsze był wymęczony i niewyspany, przez co cyniczny i marudny, teraz wyglądał jednak jakby wracał z własnego pogrzebu na którym własnoręcznie okopał sobie dupę na dodatek.
- Ciekawe praca cię wykańcza czy nowa "dziewczyna"? - pomyslała złośliwie. - Coś taki zmechlany jak pan młody po nocy poślubnej? - nie zdążyła jednak zadać pytania, bo panda znalazwszy słuchacza zaczęła wylewać gorzkie żale
- Mała znowu jest chora, jak tylko zjeżdżam na chwilę to ciągle wyje bo głodna albo brudna. Wczoraj znowu ją wiozłem na dyżur zaraz jak wróciłem. - Kamila zżymała się pod nosem, co w końcu mogły ją obchodzić gastryczne przypadłości dziecka, które było tak bardzo nie jej.
Kiedy okres studenckiego leniuchowania zaczął drastycznie zbliżać sie ku końcowi, Kami również wpadła na pomysł jak przejsc w stan chroniczny i zaczęła namawiać równie wówczas, co teraz zagonionego Panterę na tandetnie romantyczne przypieczętowanie związku białą bezą i gaworzącym rożowym berbeciem. Zamęczony przy chomącie osioł zareagował w sposób łatwy do przewidzenia dla osoby bardziej subtelnej, a mniej egotycznej, na wizję dołożenia cięzarów i odciął ją od łoża i knajpy, wykrzykując przy okazji generowane przez przemęczony organizm epitety na temat barłożacych się niedzwiedzi brunatnych, na koniec dorzucając groźbę na temat wiadomej pigułki w zupie w razie czego. Święte oburzenie Kamili na zamach na jej przyrodzone prawa, głównie do wydawania cudzej pensji i nic nie robienia i ogólny brak zaufania wpłyneły rażąco na trzymający się siłą przyzwyczajenia niedobrany zwiazek pracocholika i imprezowiczki, który po awanturze wywołanej kolejną nieudaną próbą wyciągnięcia totalnie zacharowanego i padnietego partnera na imprezę ostatecznie się rozpadł. Pantera po dłuższym czasie zaczął chodzić z Moniką, którą wtedy nazywał żabką, a Kamila unikała stałych przynależności słusznie zauważając, że przypadkowe, a krótkie kontakty dają mniej zależności, przy większych możliwościach dojenia. Nowa para bardzo szybko zamieszkała razem, a nawet dopełniła papierkowych formalności, jednocześnie też Pantera odnalazł drogę do dawnej miłości i zaczął jak starej przyjaciółce wyżalać się na obecną, Kamila znała więc wiele szczegółow i wyciągała z nich własne, podbudowane doświadczeniem i nieprzetrawionym jadem wnioski. Wbrew własnemu przekonaniu, nie była bynajmniej jedyną osobą w której chirurg znajdował wentyl bezpieczeństwa. Dowiedziała się jak biedna Moniczka staciła pracę z powodu szykan zawistnej szefowej, jak nie mogła nic znaleźć na swoim poziomie kwalifikacji w dobie bezrobocia, jak przepadła posada wyproszona u pandziej kolegi, bo Monika czuła się tak fatalnie przez trzy tygodnie, że nie wychodziła z domu, wreszcie jak Pantera wracał po całej dobie tyrania do zapuszczonego domu, a ten cholerny niedzwiedź brunatny dopiero zwleka się z łóżka i próbując markować jakieś ruchy brauna oświadcza, że jest głodny i że ktoś mógłby pójść na rynek do nocnego, bo ona znowu zapomniała zatankować. Na koniec doprowadzony do ostateczności postawił babie ultimatum, czego skutek mógł być nieprzewidywalny tylko dla niego, Monika w sposób natychmiastowy i oczywisty dla każdej kobiety w swoim rodzaju zaszła w ciążę, mimo wielu skutecznych latami zabezpieczeń. Kamila słuchała tych nielojalnych, rozpaczliwych wynużeń próbując zrozumieć, gdzie popełniła błąd i dlaczego jej strategia życiowego polowania na jelenia nie odniosła zamierzonego rezultatu. W końcu oczywistość odpowiedzi spadła na nią jak bilboard w czasie wichury, następczyni, która przejęła opiekę nad zwierzątkiem, była o piekło bardziej bezczelna, bezkompromisowa i gotowa dbać o swoje wygody i dochody nawet po trupach, tym bardziej że innych. Rozmyślania przerwała rzeczywistość pomstująca głosem Pantery na zarząd dróg miejskich za wymierzoną specjalnie w jego osobę złośliwość w postaci zamknięcia ulicy przelotowej z powodu remontu, którego to jej skandaliczy stan wymagał przynajmniej od lat trzech.
- Tam jest objazd - wskazała beztrosko
- Ale tej drogi nie znam - oświadczył ponuro, a Kamila przypomniała sobie jak poważne ryzyko podieła wsiadając do samochodu. W czasie ich znajomości mimo braku własnego prawka, szybko oceniła umiejętności swojego weterana szos i pojeła, że chociaż jeździ on samochodem tak długo, że powinien nauczyć się już paru podstawowych rzeczy, jakoś się ich nie nauczył. Znał za to wszystkie potrzebne mu drogi na pamięć. Zamienił co prawda ktoryś z rupieci odziedziczonych po przodkach, którzy zgineli chyba jeszcze w kampani wrześniowej, na nowy wóz, ale stan techniczny własciciela od tego nie uległ zmianie. Pantera jak spora grupa osobników tej samej płci, traktował jezdnię jak tor wyścigowy, zupełnie nie zauważając, powtarzajacego się na każdym przejściu, faktu występowania świateł, rozpędzał się za każdym przejsciem, po to tylko, by trzydzieści metrów dalej, równie gwałtownie zachamować, przyprawiając współpasarzerów o mdłości i rozbity nos lub do wyboru bolesne otarcia pasa potęgującego chęć wymiotów. Żeby odwrócić swoją uwagę i pandy sposobiącej się własnie do długiej tyrady pod adresem jakiegoś cichociemnego rolnika przejazdem po mieście
- A co w pracy? - spytała w panice, bezmyślnie wybierając temat i niepomna wielokrotnie wywołanej burzy wpakowała się w przysłowiowe bagno.
- Normalka - z wyuczonym spokojem zaczął wypluwać z siebie rewelacje po których nawet masarz nie zeżarłby własnoręcznie obdartego obiadu - Jakiś wesoły dziadunio gotował żarcie...dla psa...w puszce i nie chciało mu się jej otworzyć i... puszka wybuchła jak granat. - przełknął slinę.
- No i?- spytała obawiając się dalszego ciągu. I słusznie
- Kiedy złapał za nią, ciśnienie ją rozsadziło i urwało mu trzy palce. - Pantera był poważny.- A wczoraj przywiezli gościa, który poszedł opić wyrzucenie z pracy, zasnął w kontenerze na śmieci...a obudził się już bez ręki i nogi. Wciągneła go śmieciarka, musieliśmy...amputować.
Kamila nauczyła się unikać Pantery po okresie sylwestrowym kiedy to potencjalni pacjenci wykazywali największą pomysłowość przy jednocześnym braku wyobrazni, wtedy przy natłoku działań frontowych chirurg odgradzał się od świata jeszcze większym murem cynizmu niż zwykle. A opowieści z obszernego cyklu " co się dzieje kiedy pali się jednocześnie peta i petardę i omyłkowo wsadzi się to drugie do ust" miała serdecznie dosyć. Jeszcze w czasie ich burzliwego związku bardzo szybko uznała, że nie ma w sobie ani cech menczeńskich ani samozaparcia bulimiczki, zupełnie nie dostrzegając faktu że ukochany raczył ją tylko telegraficznym, pozbawinym szczegółów skrótem najcięższych wydarzeń z lini frontu i to tylko w momentach gdy całym zasobem swoich chęci i zdolności bezskutecznie walczył z ludzką głupotą i bezmyslnością. Nigdy też żadnemu z nich nie wpadło do łepetyny, że wystarczyłaby odrobina czułości i wspólczucia, żeby cały ten koszmar zostawić za drzwiami. Ponieważ Kamila nie miała ochoty, ani zamiaru zrezygnować z posiłku, o leczeniu świata czy najbliższego otoczenia nie wspominając, brutalnie przerwała


06 lip 2008 12:05:59
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: