Użytkownik
Dołączył(a): 18 sie 2009 15:09:47 Posty: 31 Lokalizacja: Wlkp
|
"Anakonda" - Zlecenie
Mężczyzna zakończył pracę. Było późne popołudnie. Od jakiegoś czasu, w godzinach wieczornych i nocnych, pracował w domu zlecającego przy wykonaniu szachtu instalacyjnego i wentylacyjnego, a także montażu rekuperatora. Powierzającego prace nie widywał i nie kontaktował się z nim. Przekazywali sobie informacje pisemnie. Gospodarz domu był kolekcjonerem sztuki współczesnej. Od kilku lat posiadał unikatowy zbiór obrazów poświęconych zabytkowym pałacom i parkom w malarstwie włoskim, gromadził też rzadkie wydane książki o winach. Białe kruki zwoził z całego świata. Wykonawca godzinę przed zakończeniem pracy z soboty na niedzielę spowodował zwarcie. Było to działanie zaplanowane. Do gabinetu, obok pomieszczenia gdzie odbywały się spotkania z zaproszonymi gośćmi i była ekspozycja obrazów, którymi gospodarz bardzo się zachwycał, wkradał się dym. Spaliny, przedostawały się przez kratkę wentylacyjną z przewodu wentylacyjnego i nastąpiło zasysanie powietrza. Dom pozbawiony był elektryczności przez dwie godziny. W ciągu tego czasu z powodu braku energii elektrycznej temperatura w domu spadła do około osiemnastu stopni. Gospodarz wezwał pogotowie energetyczne. Fachowcy orzekli, iż awaria powstała z powodu osłabieniem kabla średniego napięcia i przepięcia, które powstało na skutek zwarcia i zamontowali w piwnicy tymczasowe urządzenie. Dzisiaj panelem sterowniczym kilkakrotnie sprawdzał działanie rekuperatora. Wszystko działało bez zarzutu. Był zadowolony. Umówił się wcześniej z właścicielem, iż odbiór pracy odbędzie się dzisiaj w godzinach wieczornych i po tym wykonawca przedstawi rachunek. Od trzech godzin był w swoim mieszkaniu. Zegar pokazywał godzinę siedemnastą. W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła był blady, zimny promień padający z lampy zawieszonej w drugim rogu pokoju nisko nad stolikiem. W pewnym momencie nagle wstał z fotela i podszedł do okna i rozsunął zasłony bacznie lustrując otoczenie. Jego oczy natychmiast wszystko spostrzegały. Jedno z okien wychodziło na pusty o tej porze roku park. Rysowały się wielkie ściany roślin z bogactwem kształtów i kolorów. Pomiędzy tymi piętrami nieliczne o tej porze samochody mknęły szeroką arterią łączącą południowo – zachodnie dzielnice i północną częścią Poznania. Ten szlak zawsze jest pełen aut, niezależnie od pory dnia i nocy. Ruch na nim praktycznie nigdy nie ustawał. Na jednym z pasów tego komunikacyjnego szlaku pędził samochód z włączonymi światłami i sygnałami uprzywilejowania. Wczoraj późnym popołudniem idąc do domu, prawie natychmiast zauważył parkującą na światłach tuż za rogiem srebrną Skodę. Pierwszy raz zauważył to auto zaparkowane w pobliżu wejścia do sąsiedniego domu w ubiegłym tygodniu. Przypadkiem rzucił okiem na numer rejestracyjny, który zaczynał się literami PVR. Wcale nie był zdziwiony, kiedy dzisiejszego ranka znów zobaczył ten sam samochód. Stał nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w drzwi wejściowe domu naprzeciwko, które ktoś otworzy za jakiś czas i wyjdzie. Myśli krążyły wokół nieznajomej osoby. Zwrócił uwagę, że furtka jego do ogrodu była otwarta. Był przekonany, że wracając z dworca kolejowego do domu zamknął wejście na klucz. Deszcz dzwonił o szyby. Wiatr nagle przycichł. Chodnikiem po drugiej stronie ulicy przeszedł szybko jakiś mężczyzna. Patrzył przez szybę na ludzi idących w deszczu i z postawionymi kołnierzami odzieży idących szybkim krokiem w dół ulicą na przystanek autobusowy. Pustym wzrokiem wpatrywał się w swoje odbicie w oknie.
Odbiór prac wyznaczyli sobie na godzinę dziewiętnastą. Było za późno, żeby miał siłę iść na mały spacer do pobliskiego parku. Usiadł na fotelu i zaczął przeglądać wczorajsze gazety, dokładnie czytając wszystkie doniesienia. W pokoju było duszno. Otworzył szeroko okno. Po kilku minutach przerwał obserwację. Potarł dłońmi twarz. Gdzieś w oddali słychać było stukot kół pędzącego pociągu. Nim rozsunął bardziej roletę w oknie, patrzył na ulicę. Nawałnica nie ustawała lecz owszem zdawała się powiększać co chwila. Przesunął popielniczkę na swoją stronę stołu i zapalił papierosa. O osiemnastej wsiadł do swojego samochodu i ruszył. Nie spieszył i jechał ostrożnie przez ulice miasta. Radio emitowało utwór “I'll Be There For You” zespołu Bon Yovi. Jechał z niewiele ponad czterdzieści kilometrów na godzinę. Ruch uliczny prawie zamierał, i coraz częściej wyprzedzały go inne samochody. Spojrzał na zegar potem przeniósł wzrok zza okno. Zatrzymał samochód na parkingu na osiedlu na poznańskich Ratajach. Przeszedł pieszo niecałe sto metrów na dworzec autobusowy i wbiegł do środka w ostatniej nieomal chwili przed odjazdem autobusu. Ostatnio często przemieszczał się tym środkiem komunikacji. Niebo nad miastem przybierało kolor ciemnego granatu, przechodzący gdzieniegdzie w ciemną ołowianą szarość. Na dworze było zimno i wiał silny północno-wschodni wiatr. Po obu stronach szosy, stały nagie o tej porze roku drzewa. Pasażerowie autobusu rozmawiali ze sobą, inni zajęci byli rozmowami telefonicznymi, czytaniem gazet inni spoglądali przed siebie spod wpółprzymkniętych powiek i wpatrywali się w tylko znany sobie punkt. Te same, jak co dzień twarze. Choć jadących było coraz mniej. Po chwili drzwi autobusu z sykiem zamknęły się za nowym pasażerem. Mężczyzna niczym specjalnym nie wyróżniał od pozostałych pasażerów. Był niskiego wzrostu, krótko ostrzyżony szpakowaty, o dużej ogorzałej twarzy. Po wejściu do środka autobusu zajął miejsce tuż obok pasażera, rozpiął skórzaną ocieplaną czarną kurkę, brązową kraciastą marynarkę w duże ciemniejsze kostki, rozluźnił krawat i poprawił kanty czarnych spodni, popatrzył na czarne botki, po czym wygodnie w usadowił się na siedzeniu. Założył okulary w złoconej oprawce i chwilę rozglądał się po jadących. Pięć minut przed wyznaczoną godziną wysiadł z autobusu przeszedł wyboistym chodnikiem. Okna w domu były ciemne, ale z pracowni sączyło się słabe światło. Drogą przejechał podmiejski autobus kursujący z południowych dzielnic Poznania przez Rogalin do Kórnika i zniknął za zakrętem w oddali, wzbijając w powietrze cząstki wody. Punktualnie o wyznaczonej godzinie słychać było cichy dźwięk dzwonka. Czekał aż mu otworzy. Stał pod czarnym parasolem, w eleganckim płaszczu i w garniturze przed furtką prowadzącą do domu trzymając zmarzniętą dłoń w rękawiczce na klamce. Wpatrywał się przed siebie. Gospodarz pojawił się w drzwiach i przywołał ją ruchem dłoni. Potem on ruszył w jego stronę. – Mogę wejść? – zapytał. – Bardzo się cieszę, że znalazł pan dla mnie czas. Zapraszam.– powiedział gospodarz i wpuścił gościa do domu. Po pół godzinie nim opuścił dom, nagle w całym mieszkaniu zgasło światło. Wyszedł. Deszcz ustał. Wzmógł się wiatr. Szumiały stuletnie drzewa. Po chwili podjechał na przystanek autobus. Odjechał. Postanowił wykonać jeszcze jedno zadanie.[/list]
_________________ magas
|