Teraz jest 29 mar 2024 11:39:18




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
OCEAN 
Autor Wiadomość
Post OCEAN
PLUSK!
- JARO! Gdzie jesteś?
To, co wpierw było zabawne, zaczęło się przekształcać w koszmar niczym z powieści Stephena Kinga. Bazyliszka uświadomiła sobie, że od ponad godziny nawołuje Barda, a nie odpowiada jej nawet echo. Ponadto cały czas widzi jego postać wpatrzoną nieruchomo w odmęty stawu. Co się stało?
PLUSK!
- Jaro!....
Wodnik siedzący w szuwarach plusnął płetwą w jej stronę. Nie miała nawet co go pytać, tak nieuprzejmego typka nie można było spotkać w całej okolicy. Postanowiła poszukać go na własną rękę...
- Tu jestem!
- Jesteś!...
Uśmiech rozjaśnił jej gadzie oblicze. Jaro usmarowany resztką powideł z zapasów Nimfy Bursztynki niezdarnie poprawiał na sobie ubranie.
- Łakomczuch - pomyślała z rozrzewnieniem Bazyliszka i łasząc się do niego zapytała:
- Zabawisz się ze mną?
- Zabawię, Smoku.
- To opowiedzmy sobie jakąś historię...
- Jak sobie smok życzy - uśmiechnął się Jaro i wyjąwszy zza pazuchy fletnię Pana dmuchnął w drewniane szczeliny. Świszczący powiew zawibrował i pognał w stronę domu obrośniętego bluszczem. Stuknął w uchylone okno i poruszył płatki błękitnej róży stojącej w wysmukłym wazonie z białej porcelany. Na zewnątrz pogoda była gadzio-paskudna. Deszcz siąpił pomiędzy zwiędłymi krzakami pigwy, a przemoczone nornice o ciemnopopielatych futrach chowały się do ciepłych, suchych i przytulnych norek.

Mazin siedział na kanapie i niecierpliwie obgryzał paznokcie.
- Co u diaska się stało? Przecież nigdy się nie spóźniał, zwłaszcza, jeśli chodziło o jego interes - myślał gorączkowo. Nasłuchiwał, czy nie posłyszy chlapiących odgłosów kroków na werandzie, ale chlapał tylko deszcz wskakujący z rynny prosto do beczki.
Po raz kolejny spojrzał w stronę okna; wszystko w porządku, było otwarte, a deszcz stukał w szybę dokładnie tak, jak się umówili wczoraj po południu. Naraz jedna rzecz zaniepokoiła go. Sygnał wygrywany na szybie miał mieć tonację f-mol, a krople dżdżu wygrywały ją o oktawę wyżej... Czyżby nastąpiła dywersja???
Jedno było pewne... W takich warunkach Elton na pewno nie mógł przyjść!
Postanowił zadziałać.
Niestety, dokładnie w tym momencie silny podmuch wiatru szarpnął gwałtownie oknem, szyba uderzyła w wazon z błękitną różą, posypało się szkło.
- To klapa - pomyślał z goryczą. - Teraz już nie przyjdzie.
Podniósł się z kanapy i wyszedł na podwórze.
Błękitna róża patrzyła za nim trochę zdziwiona. Zawsze jej przysięgał, że dla niego jest ona najważniejsza, a teraz... Nawet nie zainteresował się wstrząsem, jaki przeżyła! Cały jej porcelanowy świat uderzony framugą zatrząsł się i niebezpiecznie zakołysał, a on, jakby nigdy nic wyszedł, nawet na nią nie spojrzawszy. Opuściła smutnie główkę i uroniła kilka płatków.
Jakkolwiek liściasta kokietka wiedziała, że szmer ich odezwie się w uszach Mazina głosem wodospadu, to jednak rozgoryczenie wzięło górę nad rozsądkiem.
- Kłamca, kłamca! - szeptała strosząc kolce. - Pewnie znów poszedł na te swoje błota! Gdzie ja miałam rozum, pozwalając mu zabrać się z mego ogrodu do tej ciasnej nory, gdzie wiatr czuje się tylko wtedy, kiedy łaskawie uchyli okno!
Nawet nie zauważyła, kiedy Mazin wrócił i drgnęła przestraszona, gdy delikatnie i pytająco dotknął jej łodyżki.
- Co ci jest? - spytał. - Masz wody ile ci potrzeba, dziś rano dałem ci witamin, jak nie słońcem, to lampą cię ogrzewam, czemu takie dąsy?
Przekornie go ukuła. Uśmiechnął się i nachylił, by ucałować jej kwiat. Niestety, skudłacona, gęsta broda zaczepiła o kolce i długo musiał się biedzić, by się od nich uwolnić. Starał się jednocześnie, by żaden gwałtowny ruch nie uszkodził wrażliwego kwiatu. Róża zadowolona z troskliwości zwinęła kolce i zaczęła się łasić do niego miękkimi listkami. Deszcz nasilił swoją grę o parapet - tym razem we właściwej już oktawie.
- Co ty wyprawiasz? - usłyszał głos dobiegający go spod drzwi. Elton krzywiąc ryj w ironicznym uśmiechu (nic na to nie mógł poradzić, takim się urodził) stał w mokrym, wymiętoszonym ubraniu dźwigając na plecach worek łatany z mocnych kawałków płótna. Zawstydzony Mazin szybko schował różę z powrotem do brody.
- Ja tylko tak... - wymamrotał niewyraźnie. Za nic w świecie nie przyznałby się przyjacielowi do afektu, jakim darzył swoją różę.
- Wszystko już mam przygotowane. Teraz tylko musimy tam pójść i zrobić, co potrzeba.
- Taka paskudna pogoda... Czy musimy iść tam właśnie dzisiaj?
- Jak najbardziej! Potem nie będzie drugiej takiej okazji!
- A co masz w tym worku?
- Przekonasz się na miejscu. Teraz ładuj go na plecy, ja dość się go odźwigałem!
Energiczność Eltona zawsze peszyła Mazina. Posłusznie zawinął worek i rzucił sobie na plecy. Deszcz padał nadal. Ale teraz bez żadnej oktawy, pozostał mu tylko rytm upartego starca, który tłucze laską o podłogę chcąc uciszyć zbyt głośnych sąsiadów.
Wyszli przez zabłocone podwórze na ścieżkę biegnącą w dół stromej skarpy. W oddali szumiał ocean. Mazin odruchowo uchylał się przed większymi kroplami, co najwyraźniej irytowało Eltona.
- Czasami zastanawiam się, czemu urodziłeś się wodnikiem, skoro tak nie lubisz wody - burknął ze złością.
Mazin nie odpowiedział. Prawie cala jego świadomość wypełniał słodki zapach, którym róża zalotnie szeptała do niego. Reszta zmysłów ledwo wystarczała mu na utrzymanie się na stromej ścieżynce i na unikanie za dużych kropel deszczu. O! Znów jedna trafiła go w sam czubek głowy! Jak przez mgłę przypomniał sobie jeden z rodzajów chińskich tortur - uporczywe, wielogodzinne kapanie wody na głowę więźnia. Ciągle i ciągle, bez jakiejkolwiek odmiany swego losu... Zdany na łaskę i niełaskę oprawców... Tak jak on, przywiązany okolicznością wydarzeń do Eltona i jego ciemno-mokrych sprawek!
- Hej, nie wiem, o czym myślisz teraz, ale przestań, bo cię tu zostawię! - usłyszał ostry głos Eltona.
- A zostaw, zostaw - pomyślał złośliwie, ale lojalność wobec Eltona nakazała mu przestać myśleć.
Ocean szumiał coraz głośniej. Zbliżali się do celu wędrówki. Róża wyjrzała lękliwie z gmatwaniny brody i przerażona widokiem, jaki zobaczyła wczepiła się kolcami we włosie i cofnęła, próbując z bojaźni nawet nie pachnieć.
OCEAN BYL PUSTY!

~ ~ ~ ~ ~ ~
<Bazyliszka zaskoczona przestała zionąć. Wreszcie zapytała:
- Jaro, co znaczy pusty? Bez ryb, czy bez wody?
- A skąd ja to mogę wiedzieć? - odparł Jaro i przymrużył oko. - Ale brzmi nie najgorzej, prawda?>

~ ~ ~ ~ ~ ~

Od brzegu, aż po horyzont wilgotny piach pokryty był migotliwymi ciałami trzepoczących ryb i innych morskich stworzeń. Mazinowi dech zaparło w piersi.
- Co tu się stało? - wyszeptał po chwili.
Odpowiedział mu tylko głośny szum odeszłych fal.
Mazin spojrzał w zachmurzone niebo, zastanawiając się, jak długo musi padać deszcz, by ocean na nowo zapełnił się wodą, ale przypomniał sobie, że miał nie myśleć. Więc nie myślał.
- Na co czekasz, bierzmy się do roboty! - szturchnął go Elton.
Mozolnie zaczęli schodzić ze skarpy, przytrzymując się rachitycznie rosnących kęp traw. Zapadał już ciemny i zimny wieczór.
Mokry worek ciążył Mazinowi na plecach. Zaczął powoli żałować, że zabrał ze sobą różę. Obawiał się, że ta wędrówka nie przysporzy jej zdrowia, wręcz odwrotnie.
Mokry piasek plaży kleił się do czarnych kudłów, jakimi były obrośnięte bose stopy Eltona. Uszy zawadiacko sterczące pod wiatr pieścił jednostajny szum fal. Podszedł do linii brzegu i ukucnął. Jego niewidome oczy zastępował słuch i dotyk, którym teraz usiłował wybadać piach leżący przed nim.
- Niech to wszyscy... - nie dokończył przekleństwa - przecież miało go nie być!
- Czego miało nie być? - Mazin spojrzał zdumiony.
- Oceanu!
- Przecież nie ma!
- Jak to nie ma! A to co? - zdenerwowany Elton trzepnął w powietrzu ręką. Mazin nachylił się i dotknął piasku. Ku jego zaskoczeniu poczuł na dłoni zimne łaskotanie fali.
- Milady, czy to ja zwariowałem czy oni? - szepnął do róży.
Róża westchnęła. Jak zwykle nie docierało do niego oczywiste - że jeśli czegoś nie widać, nie oznacza to, że tego nie ma.
- Chwila, wyjaśnij mi to wszystko - Mazin złapał Eltona za rękaw. - Dlaczego twierdzisz, że miało nie być oceanu?
- Co tu jest do wyjaśniania. Oceanu miało nie być, a jest. I to bydlę, cholera, na wskroś wyczuwalne. To raczej trzeba zrozumieć, czemu jest, kiedy miało go nie być.
Mazin podrapał się w głowę. To wszystko zaczęło być zbyt zagmatwane, jak na jego rozum.
- Elton, mowie to, co widzę. Oceanu nie ma. I nie nabierzesz mnie na to, że go czuję.
- To w końcu którym zmysłom chcesz wierzyć? - parsknął z gniewem Elton. Mazin nie odpowiedział. Z rezygnacją usiadł na piasku.
- Poczekam, aż wszystkie moje zmysły dojdą do porozumienia.
- No to czekaj. Ja nie mam zamiaru zrezygnować z tego, co postanowiłem. Choćby nawet wszystkie żywioły stanęły mi na przekór! - to mówiąc Elton złapał za worek, wysypał z niego zawartość i mamrocząc jakieś nieznane słowa klasnął w dłonie. Metalowe i plastikowe kawałki nieodgadnionej w swym przeznaczeniu aparatury zgrabnie ułożyły się w błyszczący przedmiot. Mazin z wrażenia otworzył szeroko usta.
- Co to jest?
- Radar.
- Po co ci radar?
- A nie wiesz, do czego służą radary? Do szukania. Do wyszukiwania i znajdowania.
- Co chcesz znaleźć, Ocean?
Elton parsknął ze złością:
- A ten znów swoje! Mam gdzieś ocean! Chcę skorzystać z okazji, że go nie ma i znaleźć młynek solny. A jak już go znajdę... Mówię ci, Mazin, giełda jest moja! Nawet ropa nie jest w takiej cenie, jak sól! Będę bogaty!
- Co ty, zwariowałeś? A co poczną ryby, jak zabierzesz im sól? Czym będą konserwować przetwory?
- Co mnie obchodzą ryby - wymamrotał Elton i gwizdnął przeciągle. Zza skarpy wybiegła z kwikiem morświnia. Usiadł na niej i obejrzał się na Mazina.
- Jedziesz ze mną?
- Nie rób tego, Elton - zawołał Mazin prosząco. - Po co ci bogactwo kosztem biedy innych? Sól ich łez będzie bardziej gorzka, niż słodycz twego dobrobytu i zatruje ci ją!
- Filozof się znalazł - prychnął pogardliwie Elton i pogonił w głąb niewidzialnego oceanu.
Mazin chwilę patrzył za nim, a potem podniósł się ociężale.
- Musimy dowiedzieć się, co się stało z Oceanem - szepnął do róży i ruszył wzdłuż brzegu.
Róża aprobująco stuliła płatki do pocałunku, próbując w jakiś sposób pocieszyć Mazina. Zaczął kropić deszcz, tym razem w tonacji E-sol. Zapadał zmierzch.
...ciąg dalszy nastąpi...[/i]

------------------ Dodano: Dzisiaj o 13:02:02 ------------------
* * *
Ciepły blask żarówki oświetlającej szkiełko preparatu AB1345 przygasał powoli. Aldona oderwała oko od okularu mikroskopu, rozprostowała plecy i nacisnęła przycisk nawilżacza.
Z aparatury dobiegł ją syk powietrza. No tak, jak zwykle kolega nie zadbał o uzupełnienie zapasu wody. Podniosła się, by napełnić baniak. Odkręciła zawór i zaniosła białą butlę do kuchni. A to pech! W kranie także nie było wody.
Zaniepokojona, sprawdziła szybko temperaturę w przekaźnikach. Była na granicy bezpieczeństwa! Aldona obniżyła szybkość transmisji i, gdy strzałka termometru spadła poniżej czerwonego obszaru alarmowego, włożyła butlę do torby i wyszła z laboratorium.
* * *
Tymczasem Mazin doszedł do wciętego głęboko w ocean półwyspu. Mimo pogłębiającego się mroku dostrzegł stojące na wzniesieniu dwie postacie.
Zdawały się trwać nieruchomo w miejscu. Dopiero, gdy podszedł bliżej, zauważył niecierpliwą i nieufną krzątaninę. Ten kontrast bezruchu i krzątaniny był czymś tak niezwykłym, że Mazin aż przysiadł ze zdumienia. Zaniepokojona gwałtownym ruchem róża przestała pieścić go zapachem płatków i wyjrzała ostrożnie z jego brody.
- Hej! - krzyknął Jeden z Krzątających się. - Nie wolno ci tu siadać!
- Dlaczego nie pozwalasz mu tu siedzieć? - zapytał Drugi Krzątający się.
- Nie siadam, tylko kucam - odparł odruchowo Mazin.
- Kucają kucyki - sprostował pierwszy i wrócił do swego krzątania się.
- Od wczoraj odpowiadasz tylko wykrętami! - warknął drugi.
Mazin spoglądał na nich w milczeniu i czekał na finał ich sprzeczki.
- Czemu myślisz, że się kłócimy? - zapytał nagle jeden z Krzątaczy.
- Jesteś medium? - zdziwił się Mazin.
- Nie, ty jesteś - odparł Pierwszy i wyciągnął z kieszeni chusteczkę.
- Medium, nie gap się tylko, bierz chusteczkę Drugiego i zabieraj się z nami roboty! - zarządził Pierwszy.
- Ale dlaczego moją chusteczką???? - zapytał z nieukrywaną pretensją w głosie Drugi.
- Bo twoja jest czystsza - wyjaśnił Pierwszy.
- Zawsze mnie wykorzystywałeś... - zasmucił się Drugi.
- Co wy właściwie robicie? - zaciekawił się Mazin.
- Nie widzisz? Przetykamy - objaśnił precyzyjnie Pierwszy.
- Kłamca - burknął Drugi. - Jeśli już nawet mamy to robić, bądźmy w tym uczciwi.
- No to powiedz mu sam - sapnął z oburzeniem Pierwszy.
- A wchodzisz z nami w interes? - nieufnie zapytał Drugi.
Jak przez mgłę Mazin przypomniał sobie porady swojego dziadka.
- Jaki interes? Ile można stracić? - rzucił niedbale.
- Interes jest na to, żeby na nim zyskać - rzekł Pierwszy.
- Pewnie, pytanie tylko, kto zyska? - zarechotał nieprzyjemnie drugi.
- Dlatego nie pytam, ile wy zyskacie, ale ile ja mogę stracić - wyjaśnił spokojnie Mazin.
Róża ukuła go ostrzegawczo. Z takimi typkami nie ma co wchodzić w spółkę.
- Zawsze masz taki słaby refleks? - ofuknął tymczasem Pierwszego Drugi i wrócił do przerwanego zajęcia.
- Odkąd się z tobą zadaje - burknął ironicznie Pierwszy i odwrócił się tyłem do Mazina. Wyglądało na to, że zapomnieli o nim.
Korzystając z ich nieuwagi, Mazin usiadł spokojnie na piasku i rozprostował zmęczone nogi. Noc zapaliła na granatowym niebie iskry gwiazd. Mazin przypomniał sobie cel, w jakim dążył wzdłuż brzegu oceanu.
- Hej, a wie któryś z was, czemu nie ma Oceanu?
Obejrzeli się na niego z nieukrywanym zdumieniem.
- Przecież mówiłem ci, że przetykamy - rzucił pogardliwie Pierwszy.
- Przecież nie interesował cię nasz interes - syknął Drugi.
- I słyszałeś, że nie wolno tutaj siadać! - zawołali oboje.
Podrapał się w głowę w zadziwieniu. Chwilę pomyślał, a potem rzekł:
- Po pierwsze, przetykanie było waszym wykrętem. Po drugie, jak można przetykać coś, co nie jest zatkane, po trzecie; piasek jest własnością Oceanu, a nie waszą. A Ocean jest, tylko go nie widać i to chcę wyjaśnić.
To powiedziawszy podniósł się i poszedł dalej.
Gdy przeszedł jednak zaledwie parę kroków poczuł, że jakaś siła ciągnie go za spodnie do tyłu.
- Dokąd to, mój drogi? - powiedział spokojnie Pierwszy.
- Mówiliśmy ci, że tu nie wolno siadać - zachichotał Drugi.
- To chodzić też nie wolno? Przecież nie siedzę.
- Ale siedziałeś.
Mazin przestraszył się. Nie chodziło mu nawet o swoje bezpieczeństwo, ale róży.
- Czy zrobiłem coś złego? - zapytał z niepokojem.
- Wszedłeś z nami w interes. Jakbyś się nie wtrącał, nie miałbyś z nami udziału. Teraz musisz robić to co my.
Mazin westchnął i wyciągnął rękę po chusteczkę.
- Co mam z nią zrobić? - zapytał ze zrezygnowaniem.
- Szukaj małż i przetykaj im małżowiny.
- Ale ja nie znam się na biologii!
- Małżeństwo to nie tylko biologia, mój kochany - zapachniała mu na to róża.
Mazin w panice zaczął szukać wykrętu od tego interesu. Przecież zanim przetka wszystkie małżowiny, miną miesiące, jeśli nie lata! A tymczasem Elton skradnie młynek solny, róża zwiędnie, a Ocean...
- A próbowaliście kiedyś zakarbować kraby? - zapytał podstępnie.
- Zakarbować kraby? - zdziwił się Pierwszy. - Kraby można zakrabować!
- A może to chodzi o zakarbowanie karbów?
- Albo zakrabowanie karbów?
Mazin wykorzystał dezorientację interesantów i wycofał się chyłkiem.
Niestety, zanim uszedł kilka kroków, złowroga siła znów przytrzymała go za spodnie...
...ciąg dalszy nastąpi...

------------------ Dodano: Dzisiaj o 6:09:13 ------------------
Był tylko jeden sposób na to, by od niej się uwolnić. Zdjąć spodnie.
Ale życie nie jest takie proste...
- Myślisz, że zdejmując spodnie uciekniesz od małż, małżowin i małżeństwa? - zapachniała mu czule róża.
- Bez insynuacji - szepnął Mazin lekko zawstydzony.
- Nie insynuuję, tylko wnioskuję - uśmiechnęła się błękitnie.
Nie zważając na jego zawstydzenie interesanci zastanawiali się, kto powinien zagarnąć którą nogawkę i dlaczego. Mazin po raz pierwszy ciesząc się, że jego broda osiągnęła odpowiednie rozmiary skrył się za wydmą.
- Co ma małżeństwo wspólnego z brudnymi interesami tych drabów? - zapytał, gdy już poczuł się bezpieczny.
- Sam już doświadczyłeś tego, że życie nie jest tak proste, jakby się wydawało - westchnęła róża. - Niejedno małżeństwo z powodu brudnych małżowin nie słyszy się nawzajem i przez ten brud dochodzi do nieporozumień. A ciemne sprawki tych typków... Czy nie zauważyłeś, że czyszczenie małżowin było tylko ich wykrętem? Przecież oni opychali się małżami, zakrywając chusteczkami usta, by nie było widać, który zjadł ich więcej...
Zaiste, ten interes był opłacalny dla nich, a nie dla małż. I tym razem dziadek miał rację.
- To mam teraz robić? Wracać do nich czy uciekać?
- Odkryj, co się dzieje z oceanem. Wtedy małże same sobie wyczyszczą uszy - uśmiechnęła się róża, filuternie usiłując nie zaglądać Mazinowi w głąb brody.
Mazin westchnął, przepasał się wstydliwie chusteczką i ostrożnie poczłapał wzdłuż linii wydm. Deszcz przestał padać. Nie wiadomo skąd zerwał się silny wiatr.
Gdzie powinien się skierować? Kto może znać wyjaśnienie zagadki, dotyczącą niewidzialnej wody?
Zaczęło mu brakować Eltona. On na pewno wiedział, dlaczego Ocean stał się nie widzialny. Przecież nawet na to liczył, przychodząc na plażę w poszukiwaniu solnego młynka.
- Jak myślisz, czy Elton naprawdę chce zdobyć ten młynek? - zapytał różę.
- A czy ty naprawdę mnie kochasz? - zapachniała mu w nos.
- Ach, te kokietki, myślą tylko o jednym - niezadowolony z odpowiedzi powtórzył pytanie. Róża roześmiała się słodko.
- Przecież ci odpowiedziałam - i udała, że zajęta jest prostowaniem zmiętoszonych w drodze płatków.
Zastanowił się. Pewnie, że kocha swoją różę! Co prawda, nie jest ona łatwa w życiu, wręcz odwrotnie, potrafi zaskakiwać go zmiennością nastrojów, począwszy od miłego łaskotania płatkami, skończywszy na ostrym kłuciu kolcami, ale w sumie miłość ta jest ciągłym poszukiwaniem tego, co się posiada! Cóż więc róża miała na myśli łącząc poszukiwanie Eltona z jego uczuciem do niej?
Naraz skojarzył pewne fakty i stanął jak rażony gromem. Niewidzialny Ocean, niewidzialny świat, jaki otaczał jego przyjaciela! Ale on jest głupi... Jak mógł kierować się tak płytką oceną sytuacji!
Nie powinien tak łatwo pozwolić odejść Eltonowi! Gdyby bardziej interesował się jego problemami... Palnął się w czoło. Tak długo znał go i nie domyślił się, że młynek solny był tylko pretekstem do desperackiej wyprawy w głąb oceanu. Postanowił pójść za nim. Skręcił w lewo kierując się odgłosem bijących z szumem o brzeg plaży fal. Piasek, który nagrzany słońcem koił ciepłem jego stopy, schłodniał od mokrej, niewidocznej wody.
Powoli zanurzał się w nieobecną toń. Nie martwił się, jak będzie oddychać w wodzie. Ostatecznie był wodnikiem.
Czas prawie stanął w miejscu, przynajmniej tak się Mazinowi zdawało, gdyż mimo ciemnej nocy i braku nowiu księżyc nie pojawiał się na horyzoncie. Za to coś innego pojawiło się obok niego.
Istoty, które wpierw pokrywały dno oceanu podniosły się i machając wdzięcznie płetwami szybowały wokół niego. Co jakiś czas przepływały w powietrzu obok niego zwinne ryby i niezgrabne żółwie morskie. Nadal jednak nie było widać wody.
Mazin patrzył na to wszystko zdumiony. To jest niemożliwe, by morskie stworzenia mogły poruszać się bez morskiej toni. To tak, jakby ptaki mogły latać bez powietrza!
Nagle coś sobie uświadomił i ogarnęło go przerażenie.
Czyżby woda zaczynała powoli wracać???
A jeśli wróci, to co stanie się z Eltonem? Przecież Elton nie jest wodnikiem!

(- Jaro! - Bazyliszka aż puściła z pyska swój ogon, którym się bawiła. - Myślałam, że Elton także jest wodnikiem!
- A widziałaś kiedyś wodnika, który potrzebowałby osuszenia się Oceanu, aby dostać się na jego dno?
- No nie - zakłopotała się smoczyca. - Kim w takim razie jest Elton?
- Jest Moczarem - wyjaśnił Jaro i podjął na nowo opowieść.)


Moczary, na jakich wychował się Elton nie sprzyjały jego zaadoptowaniu się do głębokich wód. Mazin musiał się pośpieszyć. No tak, ale dokąd? Nie znał celu, ani też nie miał instynktu morświń. Lądowe świnie zwykle kierowały się w las, morskie pewnie do wody, ale woda jest równie rozległa, co i las. Gdzie więc ich szukać?
Postanowił pójść za wodnicką intuicją.
Zamknął oczy. Intuicja nie chciała jednak się ujawnić. Zacisnął mocniej powieki. W dalszym ciągu nic.
- Co robisz? - szepnęła róża.
- Próbuję przywołać swoją intuicję - odszepnął.
- Myślisz, że ci się uda?
- Nie wiem, liczę na to. Inaczej nie znajdziemy Eltona.
Róża pełna zaangażowania zwinęła kolce na szczęście i skupiła się w swym błękicie. Kiedy zabrakło jej tchu westchnęła głęboko.
- Nie poradzę chyba - poskarżyła się.
Już miał ją pocieszyć, gdy usłyszał przed sobą jakiś szmer. Otworzył oczy.
Jakiś niewyraźny, smukły kształt kołysał się przed nim. Był równie błękitny jak róża i równie przeźroczysty jak woda.
- Kim jesteś? - zapytał. Róża niespokojnie spojrzała z głębi brody. Ten błękit wyraźnie jej się nie podobał.
- Nie poznajesz mnie?
- Nie. A powinienem?
Błękit zakołysał się z niejaką przykrością.
- Tak długo się znamy... - wyszeptał ze smutkiem.
Mazin zaczął buszować w głębinach zaskoczonej pamięci. Szuwary, moczary, błota, stawy - gdzie on mógł coś takiego spotkać?
- Jesteś Rybą?
Błękit aż podskoczył z wrażenia.
- A wyglądam na nią?
No tak, ryba toto nie jest. Żaba też. Ani rak. No, może w tej swojej przeźroczystości przypomina nieco meduzę, ale nie chciał narażać się na kolejną gafę.
- Co jak co, ale w duchy nie wierzę - zastrzegł się przezornie Mazin.
Odpowiedź Mazina sprawiła róży niespodziewaną przykrość. Czy każdy błękit musi od razu kojarzyć się z duchami?
- Przyznaj się - szepnął Mazin ledwo słyszalnie do róży - to twoja sprawka?
- Chodź za mną, musimy znaleźć tego moczynogę Eltona - odezwała się smukłość.
- Wiesz chociaż, gdzie on może być? - spytał, sam czując się moczynogą. Woda jakby zaczęła się konkretyzować.
Nie odpowiedziała. Zafalowała powabnie i zaczęła się oddalać.
- No to w drogę! - dziarsko podkasał chusteczkę i poszedł za przewodniczką.
...ciąg dalszy nastąpi...

------------------ Dodano: Dzisiaj o 14:31:29 ------------------
* * *
Aldona otworzyła drzwi i skrzywiła nos. W całym pokoju panował niemiły zapach wilgoci i szlamu. Dwóch mężczyzn w ubrudzonych kombinezonach hydraulików pochylało się nad otworem wywierconym w podłodze.
- Co tu panowie robicie?
- Jesteśmy z pogotowia hydraulicznego. Rura zatkała się na amen, w całym instytucie od godziny nie macie wody. Pani jeszcze tego nie zauważyła?
- Nie było mnie - rozejrzała się z roztargnieniem. - A szybko panowie to naprawicie?
- Spieszy się pani? - zapytał rzeczowo Pierwszy.
- Się da, to się zrobi - mruknął filozoficznie Drugi.
- Tylko niech pani tu nie siada, bo się pani sukienka do sprężyny przyczepi - zarechotał Pierwszy.
- Śpieszy, jak śpieszy. Preparaty potrzebują wilgoci.
- Jakie preparaty? - zaciekawił się Drugi.
- Nie pana interes - zdenerwowała się trochę. Praca ją przynaglała, a tu taki bałagan...
- Jak nie mój, to nie ma o czym mówić – burknął Drugi. – Chodź, Bolek, w gardle mi zaschło od tego gadania, osuszymy buteleczkę.
- Chwileczkę! - zakłopotała się. - Chyba nie zostawią panowie tego w takim stanie?
- My? Nigdy! Myśmy są fachowcy, proszę pani. Pani nas obraża!
- W takim razie poproszę panów o szybkie dokończenie pracy - poddała się z rezygnacją i usiadła na krześle.
- Już mówiliśmy, że tu nie wolno siadać! - hydraulicy zakrzyknęli chórem.
Poderwała się mimo woli.
- No, tak lepiej - zarechotał uciesznie jeden z nich. - Bolek, to jak, wkręcamy panią do interesu?
- Do jakiego interesu? - zapytała nieufnie.
- My wyczyścimy rurę, a pani przeczyści nam gardełko. Korzyść obopólna.
Aldona westchnęła i ruszyła w stronę drzwi. Naraz poczuła lekki opór i usłyszała za sobą głośny trzask.
- Cóż, sprężyna - Bolek przymrużył zawadiacko oko.
- A ostrzegaliśmy! - zawołał jego kumpel.
- To może ja poczekam, aż panowie skończą, a potem pójdę po tę butelkę - Aldona niezręcznie próbowała zasłonić rozdarte miejsce w sukience.
- Hehe, jak pani woli, tylko niech pani nie siada! - usłyszała w odpowiedzi.
Zrezygnowana stanęła w kacie. Tymczasem Mazin ufnie podążał za swoją błękitną przewodniczką.

Brak wody rozrzedzał się niepokojąco i wodnikowi coraz trudniej było iść a coraz łatwiej płynąć.
Wreszcie trafili na piętrzącą się wysoko wyspę wulkaniczną, z wygasłym kraterem.
Na prawie pionowym zboczu, mniej więcej w połowie jego wysokości, widać było wyraźnie duży, nieforemny otwór. Smukła postać odbiła się zgrabnie od piasku i poszybowała w jego kierunku. Chwilę kołysała się na krawędzi, a potem zniknęła w głębi pieczary.
- To chyba znak, byśmy tam weszli - mruknął do róży. - Trzymaj się mocno kolcami.
Czepiając się odłamków skały, z trudem utrzymując równowagę na osypującym się zboczu wspinał się w górę. Cała ta sytuacja zakrawała na co najmniej dziwną, ale przestał na to zwracać uwagę. Ważne było dotrzeć do celu, gdziekolwiek on był.
Otwór promieniował jakimś dziwnym, bladym światłem. Od czasu do czasu blask przygasał i nasilał się.
- Wygląda, jakby światło miało czkawkę - pomyślał zdziwiony Mazin, łapiąc za krawędź jaskini.
- Nie wiem, co sobie myślisz, ale chyba nic rozsądnego - usłyszał naraz znajomy, wesoły glos.
Głos i jego pochodzenie było tak zaskakujące, że o mały włos, a puściłby się i wylądował u stóp wzniesienia. Opanował się jednak i wczołgał do pieczary.
Wewnątrz, przy oświetlonym jasno stole, na którym stała butelka księżycówki, siedział Elton.
W kącie leżał pijany w sztok księżyc, obok w przezroczystej bani kołysał się z lekka już trzeźwiejący ocean.

* * *
- Nie ma takiej rury na świecie... - zagaił jeden z hydraulików.
- Której nie można odetkać - zarechotał drugi i odkręcił zawór. Woda z bulgotem i parskaniem wyleciała z kranu.
- No, teraz będzie mogła sobie pani tu posprzątać. Woda jest.
- Panowie mają zamiar zostawić taki bałagan?
- My są fachowcy od hydrauliki, a nie od sprzątania - uniósł się godnością pierwszy. - Chyba, że znajdzie się jakaś buteleczka, to w ramach nadgodzin...
Aldona wolała już posprzątać po nich, niż narazić się jeszcze na nadgodziny w obecności tych typków. Pożegnała się z nimi i podbiegła do mikroskopu. Włączyła żarówkę i spojrzała w okular.
Księżyc lekko zataczając się chował za horyzont.
Mazin siedział na krawędzi wulkanu i wąchając różę spoglądał na różowiejące niebo.
- I co, znalazłeś wreszcie ten młynek?
- Pewnie, że znalazłem - Elton podrapał się z zadowoleniem po zarośniętym policzku.
- I co dalej?
- Dalej to zarejestrowanie spółki i ciągnięcie zysków. Ugadałem się z Oceanem, że będę mielił dla niego sól, a on mi odpali podatek od zasolenia. Korzyść obopólna. On zajmie się zarybianiem, a ja będę miał jakieś zajęcie.
- Co jak co, ale do robienia interesów to jesteś dobry - zaśmiał się Mazin głośno i trzepnąwszy Eltona płetwą w ucho pociągnął go po skarpie. Potoczyli się w dół i z chlupotem wpadli do wody. Róża dystyngowanie wygładzając płatki pokiwała z politowaniem głową.
- Wodniki to dzieci. Nigdy nie wydorośleją - pomyślała, a potem odwróciła główkę w stronę wschodzącego słońca.

KONIEC


14 mar 2008 15:31:29
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron