Teraz jest 29 mar 2024 13:11:28




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 
Vampire time by Midnight 
Autor Wiadomość
Post Vampire time by Midnight
Na poczatek troche starych opowiadan.


Izabella


Jej aksamitny głos rozchodził się po przestronnym wnętrzu hotelowej sypialni. Śpiewała smutna piosenkę o niespełnionej miłości do nieosiągalnego kochanka, o miłości będącej połączeniem bólu, tęsknoty i słodkiego smaku jego krwi w jej ustach. Oczy miała półprzymknięte, usta delikatnie rozchylone. Złociste włosy falowały unoszone powiewami dużego wiatraka, umieszczonego w kącie. Po delikatnie zaróżowionych policzkach spłynęła pojedyncza łza. Izabella śpiewała zawsze, ilekroć w środku nocy zbudził ją ten sen. Sen o kochanku, o mężczyźnie, który jako jedyny zawładnął jej sercem, który nauczył ją co to przyjaźń, zaufanie, oddanie, o tym. który zranił ją najmocniej - o Williamie Mantera, egzekutorze z klanu Ventrue. Dziś nadszedł czas jej słodkiej zemsty. Dzisiejszego wieczoru zgładzi go i sen minie raz na zawsze. Morderczy uśmiech pojawił się na jej ustach gdy szykowała się do wyjścia w ciepłą, księżycowa noc..


Sala balowa w podziemiach jednego z najstarszych budynków w Minneapolis pełna była odświętnie ubranych przedstawicieli klanów należących do Camarilli. Dzisiejszej nocy Książe Dero gościł w swoim pałacyku wielkiego egzekutora klanu Ventrue - sir Williama Mantera. Jako że egzekutorzy niezbyt często uczestniczą w życiu towarzyskim Rodziny, wydarzenie to miało być jedynym w swoim rodzaju. Książe zaprosił z tej okazji Izabellę Renis, utalentowaną śpiewaczkę z klanu Torreador, której glos zachwycał wszystkich członków Rodziny.
Uroczystości trwały prawie całą noc. Występ pięknej Izabelli zakończył się głośnymi owacjami tak, iż piosenkarka musiała zaśpiewać bis. Nad samym ranem goście udali się na spoczynek do swych apartamentów, zadowoleni z przyjemnie spędzonej nocy. Nie wszyscy jednak powstali, nocy następnej...


Izabella szykowała się do zadania, jakie sobie wyznaczyła. Ubrana jedynie w przezroczystą koszulkę nocną, podążała korytarzami w kierunku sypialni egzekutora. Była pewna, że jeszcze nie zasnął. Czekał na jej przybycie jak już nie jeden raz w przeciągu ich długiego nieżycia. Drzwi uchyliły się nieznacznie, wystarczająco jednak, aby mogła się wślizgnąć do środka. Natychmiast jej talię oplotły silne ramiona, a usta zostały zmiażdżone namiętnym pocałunkiem. Mantera nie zamierzał ukrywać, jak bardzo stęsknił się za swoja kochanką. Nie wiedziała, kiedy znaleźli się w ogromnym łożu z baldachimem, jakie znajdowało się w sypialni oddanej mu przez księcia.

- Nareszcie przyszłaś! Zamruczał, przygryzając delikatnie płatek jej ucha. Już myślałem, że będę musiał po ciebie pójść, moja słodka.

Jakże ona go kochała! Kochała i nienawidziła jednocześnie. Te jego cudownie delikatne dłonie, gładzące każdy najdrobniejszy skrawek jej nagiego ciała, jego usta podążające za zręcznymi palcami, głos, który sprawiał iż prawie całkiem zapomniała, po co się tu znalazła. Ale to później. Namiętność porwała ją niczym potężna fala na wzburzonym morzu. Kochali się długo i namiętnie.
W końcu, wykończeni opadli na poduszki. William leniwie gładził nagie ciało pięknej Izabelli. Zupełnie nie spodziewał się tego, co miało nastąpić.
Torreadorka wiedziała, że musi się pośpieszyć. Udając, iż pragnie sprawić mu więcej przyjemności, przylgnęła ustami do zagłębienia w jego szyi. Drobne, aczkolwiek ostre jak szpilki kły, zagłębiły się w jego skórze. Słodki smak krwi wypełnił jej usta, sprawiając tym niewysłowioną rozkosz. Pozwolił jej na to, również zatrącając się w rozkoszy. Ufał jej, wiedział, iż przerwie we właściwym momencie, w końcu kochała go. Był dla niej niczym ojciec. Błąd w swoim rozumowaniu zauważył jednak odrobinę za późno. Izabella bynajmniej nie zamierzała przerywać. Gorące łzy spłynęły po jej policzkach, skapując na ramie kochanka, gdy ten coraz słabiej próbował ją od siebie odsunąć. Płakała nad nim i nad sobą, płakała teraz, gdyż później już nie będzie mogła.
W końcu oderwała swe usta od jego skóry. Ostatnia kropla jego krwi spłynęła z kącika jej czerwonych warg, mieszając się ze łzami. Izabella trzymała w ramionach bezwładne ciało ukochanego. Wiedziała, iż teraz zacznie się polowanie i że to ona będzie zwierzyną. Wiedziała, że musi jak najszybciej uciec i znaleźć sobie schronienie. Wiedziała to wszystko jednak wciąż tuliła go do siebie. Ocknęła się dopiero po paru godzinach. Z przerażeniem stwierdziła, iż już niedługo będzie noc. Odrzuciła bezwładne zwłoki od siebie. Nie miały już dla niej żadnego znaczenia. Teraz liczyła się tylko chęć przetrwania. Musiała się śpieszyć, w przeciwnym bowiem razie... Nie, nie chciała nawet myśleć, co się stanie jeśli ją złapią. Szybkim krokiem wybiegła z komnaty egzekutora.

Wkrótce ogłoszono Łowy.







**************************************



Duch


Lanoreth już od wieków przemierzał ten świat. Przez nikogo nie zauważany, samotny, przeklęty. Lecz nie zawsze tak było.

Kiedyś, dawno temu, gdy jego ojciec był u szczytu sławy wampirzej rodziny, Lanoleth miał przyjaciół, trzodę, liczne kochanki. Do czasu. Jeden błąd. Źle wykonane zadanie. Niesława, którą okrył zarówno siebie jak i swego stwórcę. Odrzucenie. Długo błąkał się od miasta do miasta w poszukiwaniu spokoju. W końcu go odnalazł. Młoda dziewczyna z maleńkiego miasteczka. Słodka Ninerl. Jej złociste włosy zawsze pachniały niczym młode róże. Błękitne oczy wpatrzone w niego niczym w boga. Niewinna, słodka Ninerl. Przemienił ją. Uczynił sobie podobna. Zasługiwała na wieczność. Zamieszkali w maleńkim dworku otoczonym lasem. We wsi i małym miasteczku pokazywali się sporadycznie, głównie aby się posilić. Służba, składająca się tylko i wyłącznie z ghuli dogadzała ich zachciankom. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu. Uciekając z Londynu zabrał ze sobą prawdziwa fortunę.

Szczęście jednak nigdy nie trwa wiecznie. W wiosce zaczęli masowo znikać ludzie. Na samym początku uznano, iż uciekali do miasta, tym bardziej, że wśród zaginionych dominowały młode dziewczęta. Wkrótce jednak w wiosce zapanował strach. Leśniczy w trakcie polowania odkrył zwłoki jednej z "uciekinierek". Były suche. Ani jedna kropla krwi nie zachowała się w jej ciele. Zaczęła się nagonka. Nie minął nawet tydzień gdy pewnego ranka do drzwi dworu zastukali ludzie uzbrojeni w widły i pochodnie. Ghul otworzył mówiąc, iż państwa nie ma w domu. Nie pozwolili mu nawet dokończyć. Nadziany na ich widły zginął, nim zdążył zareagować. Pochodnie rzucone na bogate perskie dywany roznieciły ogień w całym domu. Lanoreth obudził się wtedy, czując dym w nozdrzach. W przeciwieństwie do swych braci preferował spanie nad ziemią. W specjalnie zaprojektowanym pokoju bez okien umiejscowionym na tyłach domostwa. Ninerl także się obudziła. Najpierw zdezorientowany wzrok wampirzycy szybko nabrał przerażonego wyrazu. Był dzien. Ich dom stal w ogniu. Oszalała rzuciła się na drzwi próbując ucieczki. On jej nie powstrzymał. Nie zdążył. Patrzył jak złowrogie płomienie ogarniają jej ciało. Patrzył i nie mógł się poruszyć. Nie poruszył się nawet gdy dosięgły jego ciała. Stał tak dopóki ciemność go nie pochłonęła.

Obudziła go cicha melodia. Nie wiedzieć skąd, do jego uszu napływały kojące dźwięki fletu. Otworzył oczy. Miliony gwiazd na idealnie czystym niebie powitały go radośnie mrugając. Delikatny wiatr szumiał w koronach drzew. Muzyka ucichła. Rozejrzał się wokoło. Zgliszcza niegdyś wspaniałego dworu wróciły mu pamięć. Ninerl słodka Ninerl. Krwawe łzy potoczyły się po policzkach wampira. Co się stało? Czyż i on nie powinien zginąć? Przecież widział płomienie sięgające jego ciała. Czuł swąd spalonej skóry. Zdezorientowany spojrzał na swoje dłonie idealnie zdrowe. Dotknął ubrania nawet nie zabrudzonego. Gdyby nie te zgliszcza uznałby, że nic się nie stało.

Muzyka rozbrzmiała ponownie.. Delikatna, o lekko smutnym odcieniu. Słyszał ją często. Zawsze z mieszaniną żalu i czułości. Muzyka zwiastująca śmierć kolejnego wampira. Ta którą usłyszał tamtej nocy. Muzyka duszy. Lanoreth, duch wampira uśmiechnął się, witając kolejny dzien.





*********************************************
To opowiadanie jest dosc brutalne i na niektorych serwerach przynano mu latke +18.. tutaj.. niech zdecyduje gora :-)


Piekna i bestia.



- Dzień dobry. Zgubiłam się. Pomoże mi pan?

Standardowy tekst, standardowa reakcja. Starszy mężczyzna, siedzący na ławce koło placu zabaw uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Odwzajemniła uśmiech. Ubrana w skromną białą sukienkę i czarne sandałki stanowiła nie lada pokusę. Mężczyzna podniósł się skwapliwie mówiąc, że "owszem, z chęcią jej pomoże", najpierw jednak musi coś wziąć z mieszkania i czy ona nie ma nic przeciwko, aby z nim pójść i poczekać przy kubku kakao. Siedmiolatka nie miała nic przeciw. Właściwie to nawet z chęcią napiłaby się czegoś słodkiego. Ucieszony łatwą zdobyczą poprowadził ją w stronę obskurnie wyglądającej kamienicy.
Na klatce schodowej cuchnęło kocimi odchodami. Odrapane ściany, zdewastowana balustrada. Standardowe widoki podmiejskich slumsów. Goła żarówka rzucała ostre światło potęgujące ten obraz. Mężczyzna mieszkał na drugim piętrze. Małe, ale dość zadbane mieszkanie z kuchnią, mała łazienką, salonem i jedna sypialnią. Z salonu prowadziły drzwi na balkon wychodzący na ruchliwa ulice i park. Dziewczynka podeszła do szklanych drzwi. Światła nielicznych latarń i przejeżdżających samochodów rozbijały nieco ciemność nocy. Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy. Księżyc schowany za ciężkimi chmurami również nie chciał się ukazać. Jedynie latarnie i samochody i mrok. Mężczyzna wyszedł z kuchni niosąc parujący kubek kakao. Mała podeszła do sofy i grzecznie usiadła wyciągając rączki po obiecana pyszność. On również przysiadł koło niej włączajac telewizor i DVD. Dziwnym trafem okazało się, iż jest w nim płytka z Piękną i Bestią. Dziewczynka uśmiechnęła się radośnie. Trzymając mocno kubek zapatrzyła się w ekran. Nie piła. Wydawało się, iż nie widzi niczego poza piękną dziewczyną na ekranie, która właśnie zaczęła śpiewać radosną piosenkę.
Mężczyzna nie marnował czasu. Zostawiwszy ją na sofie, ruszył do sypialni. Spod lóżka wyjął sporą walizkę. Ułożył ją wygodnie na krześle, po czym otworzył. Jego oczom ukazały się doskonale mu znane skórzane pasy, pejcz i nabijana ostrymi kolcami kamizelka. Przygotował wszystko starannie. Kamizelkę założył na nagi tors. Pasy położył na brzegu łóżka, aby mieć do nich dobry dostęp, pejcz zakończony maleńkimi metalowymi kulkami przywiązał do ramy. Zadowolony, sprawdził, czy wszystko jest, jak być powinno. Spojrzał na zegarek. Mała powinna już być wystarczająco otumaniona narkotykami aby nie sprawiać zbytnich kłopotów. Z uśmiechem na ustach i oczekiwaniem w oczach wszedł do salonu. Dziewczynka tak jak powinna leżała na sofie wpatrując się w telewizor. Nie zareagowała na niego. Przyjrzał się jej dokładnie. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie. Poczuł znajome mrowienie. - Kochanie chodź, pokażę ci śliczną pozytywkę, która należała kiedyś do mojej córki.
Mała podniosła głowę. Spojrzała zdziwiona po czym uśmiechnęła się nieprzytomnie. Chociaż przez chwilę wydawało mu się, iż uśmiech ten jest nie taki, jak być powinien, to jednak ruch jej gibkiego ciała odesłał tą myśl w zakamarki pamięci.

- A kiedy pójdziemy do mojej mamy?

Spytała powoli z wysiłkiem zbierając myśli. Podała mu jednak grzecznie dłoń i dała się poprowadzić do drzwi. Mężczyzna zamknął je szczelnie. Teraz już pewien swego, roześmiał się głośno.

- Do mamy? Nie, nie pójdziemy do mamy. Ale nie bój się, będzie ci ze mną dobrze.

Potworny grymas wykrzywił mu usta zmieniając go z dobrotliwego staruszka w potwora z dziecinnych bajek. Dziewczynka krzyknęła. Jej krzyk zabrzmiał głucho w pokoju.

- Krzycz sobie, krzycz. Nikt cię nie usłyszy. Krzycz mała!

Powolnym krokiem zaczął się do niej zbliżać. Krok po kroku, cofała się przed nim, aż jej plecy napotkały ścianę. Nie mogła się już cofnąć. Przerażonym wzrokiem patrzyła jak potwor bierze pejcz.

- Pobawimy się, moja słodka.

Słowom towarzyszył świst i okrzyk boleści.

- O tak. Krzycz, krzycz najgłośniej jak potrafisz.

Dziewczynka krzyczała. Pejcz raz za razem orał jej delikatna skore zadając potworny ból. Upadla na kolana, po czym zwinęła się na podłodze. Małymi rączkami chroniła twarz i główkę otoczoną złotymi lokami. Wreszcie mogła już tylko słabiutko kwilić. Łzy kąpały na podłogę, mieszając się z krwią z rozciętej skóry.

- Moje biedactwo.

Glos mężczyzny pobrzmiewał doskonale udawana troska.

- Przytulę cię ptaszyno. Nie bój się.

Przykląkł obok niej na jedno kolano. Uniósł delikatnie i przygarnął do siebie. Jej twarz wtulił siłą w zagłębienie szyi. Ostre kolce wbiły się w jej skore. Szarpnęła się. Krzyknęła. Po czym z dzikim śmiechem zatopiła kły w jego ciele. Mężczyzna nie od razu zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Ból w szyi zupełnie go zaskoczył. Próbował oderwać ją od siebie jednak okazało się, iż jest od niego silniejsza. Powoli zaczął słabnąć. Krzyczał wiedząc, że i tak nic mu to nie da. Krzyczał najgłośniej jak potrafił. Krzyczał dopóki ciemność nie urwała jego krzyku.

Miesiąc później sąsiedzi zaniepokojeni jego zniknięciem wezwali policje, która wyważyła drzwi. Znaleźli go na sofie. Był nagi, nie licząc nabijanej kolcami kamizelki. W dłoni trzymał kubek z kakao. Na ekranie telewizora piękna dziewczyna przytulała się do bestii.






********************************************




Śpiący Królewicz



Pokój był duży. Ściany pomalowano na przyjemny i uspokajający błękitny kolor. Czyjaś wprawna dłoń domalowała kolorowe kwiatki, małe wróżki i cale stado sarenek. Z mebli znajdowała się tu jedynie biała szafa dwudrzwiowa, niska komoda, szafka z czterema szufladami i osobna komoda przeznaczona do przewijania. W pomieszczeniu było tylko jedno okno. Śnieżnobiała firanka powiewała delikatnie unoszona słabym powiewem wiatru. Niebieskie, satynowe zasłonki związano w połowie białymi wstążkami, a srebrne dzwoneczki przypięte do kołeczka z kolorowym łapaczem snów cicho dzwoniły, od czasu do czasu. W rogu, tuż koło okna, stała mała kołyska. Pomalowano ją na biało i ozdobiono niebieskimi kwiatuszkami tak, iż w połączeniu z resztą mebelków tworzyła spójną całość. W tejże kołysce, pod mięciutką kołderką ozdobioną satynową falbanką, z główką na cieniutkiej poduszeczce spało dziecko. Od czasu do czasu dolna warga poruszała się leciutko ssąc drobny kciuk. Długie, czarne rzęsy rzucały słaby cień na rumiane policzki. Maleństwo mogło mieć miesiąc, może mniej. Szczęśliwi rodzice robili wszystko, aby było szczęśliwe. W całym pokoju rozstawione były pluszowe misie, kolorowe i mięciutkie maty, nad kołyską znalazło się nawet miejsce na małą pozytywkę, wygrywającą słodką melodie. Każdego wieczora dumny ojciec przygotowywał swojego synka do snu. Najpierw kąpiel w wodzie o temperaturze dokładnie 37 stopni, z dodatkiem specjalistycznego płynu i odrobina oliwki, aby zbytnio nie wysuszyć delikatnej skóry. Po kąpieli układał go na macie do przewijania, uprzednio kładąc na niej zagrzany ręcznik. Delikatnie wsmarowywal balsam z ekstraktem rumianku i lawendy w pachnąca i zaróżowioną skórę swojego szkraba, wpatrując się jednocześnie w głęboko niebieskie oczka śledzące każdy jego ruch. Drobne dłonie zaciskały się w piąstki, a buzia śmiała, gdy ten wielki mężczyzna gaworzył i opowiadał historyjki. Gdy pieluszka była już założona, a śpioszki dokładnie zapięte, mały człowieczek lądował w miękkiej pościeli, a jego troskliwy tata siadał na bujanym fotelu tuż obok i uruchamiał mechanizm huśtania. Czasami zdarzało mu się zasnąć, patrząc na ten skarb tak bardzo mu drogi. Wtedy to do pokoju bezszelestnie wchodziła młoda kobieta o długich, złotych włosach i delikatnie dotykając jego ramienia budziła go ze snu. Wstawał wtedy i całował ją z miłością, rzucając ostatnie spojrzenie na synka i wychodząc z pokoju.
Ta noc była dokładnie taka, jak każda inna. Ojciec kolejny raz zasnął na fotelu, czuwając nad synem i kolejny raz troskliwa mama przyszła, aby go obudzić, i kolejny raz objęci wyszli z dziecinnego pokoju, aby nacieszyć się odrobiną czasu „tylko we dwoje”. Mały chłopczyk poruszył się niespokojnie przez sen, lecz nie otworzył oczu. Noc wolno wchodziła w swą najciemniejszą porę, kiedy to nawet koty wolą siedzieć w domach. Mocniejszy podmuch wiatru wtargnął do cichego świata czterech błękitnych ścian, niosąc za sobą głośny dźwięk dzwoneczków. Niemowlę przekręciło się na bok i otworzyło oczy. Przez chwilkę rozglądało się dookoła by w końcu wybuchnąć płaczem. Drzwi pokoju otwarły się szybko, wpuszczając do środka jasnowłosa kobietę.

- Cii słodziutki, cii... - powiedziała podchodząc szybko do kołyski i biorąc chłopca na ręce.
- Ciii...

Lecz malec najwyraźniej nie planował ucichnąć. Płacz roznosił się po pokoju wędrując dalej i dalej, aż w końcu słychać go było w całym domu.

- Taki ładny chłopczyk a tak brzydko płacze. Ciii...

Kobieta zaczęła powoli tańczyć po pokoju nucąc cichą kołysankę. Po chwili jednak przerwała.

- Wiesz, kiedyś dawno temu też miałam takiego małego chłopca jak ty. Miał takie śliczne złote loczki i piękne rumiane policzki. To było dawno, nawet bardzo dawno temu...

Jej słowa zagłuszył na chwilę odgłos kroków w korytarzu. Ktoś zatrzymał się przed drzwiami i nacisnął na klamkę raz, drugi, trzeci. Lecz drzwi się nie otworzyły. Wreszcie ruchy klamki stały się coraz szybsze i przeniknione panika. czyjeś ciało zaczęło napierać na drzwi, wołając jednocześnie przerażonym głosem, aby ktoś przyszedł i pomógł.

- Hm, chyba twoja mamusia się obudziła. To niedobrze mój słodki, niedobrze. Nieładnie tak budzić mamusię. Wiesz, mam pomysł, zróbmy mamie niespodziankę. Zobaczysz ucieszy się bardzo. Zgadzasz się?

Dziecko zapłakało głośniej. Małe dłonie zacisnęły się w piąstki i zaczęły wykonywać chaotyczne ruchy tuż przy twarzy kobiety. Dźwięki zza drzwi przybrały na mocy. Ktoś głośno krzyczał, ktoś inny próbował uspokajać. Klamka wciąż i wciąż unosiła się i opadała.
Kobieta uśmiechnęła się do maleństwa ignorując hałasy.

- Wiedziałam, że ci się to spodoba.

Nie zwracając na nic uwagi, przygarnęła szamoczącą się istotkę do siebie. Jej usta zaczęły delikatnie scałowywać słone łzy dziecka. Najpierw w okolicy oczu, później policzka, ucha. przy szyi zatrzymały się nieco dłużej. Najwyraźniej pocałunki zadziałały kojąco, gdyż maluch powoli cichł. Małe rączki przestały bić wokoło, oczka powoli się zamykały. Jeszcze tylko jedno chlipnięcie i nastała cisza. Nawet głośne hałasy dobiegające zza drzwi nie były w stanie obudzić niemowlęcia.

- Widzisz malutki to takie łatwe. Teraz ułożę cię wygodnie na poduszeczce i przykryję kołderką. Mamusia będzie bardzo zadowolona, widząc że jej grzeczny chłopiec tak słodko śpi.

Szepcząc na ucho maluchowi podeszła do kołyski i delikatnie ułożyła wątle ciałko na białej pościeli, przykryła kołderką i włączyła pozytywkę.

- Słodkich snów, mój śpiący królewiczu.

Złożyła jeszcze ostatni pocałunek na jego policzku, a następnie podeszła do na wpół otwartego okna.

Gdy wreszcie udało się otworzyć drzwi pokoju dziecinnego, wszystko wyglądało jak zwykle. Może okno było uchylone nieco bardziej niż zazwyczaj, ale spokojnie można było to zrzucić na karb wiatru. Mężczyzna odwrócił się w stronę zapłakanej kobiety.

- Widzisz, wszystko jest w porządku. Nic się nie stało, a Tommy śpi spokojnie. Wróćmy lepiej do łóżka.

Kobieta nieufnie przyjrzała się wszystkiemu. Usilnie starała się zaufać słowom męża. W końcu szepnęła zrezygnowana.

- Tylko poprawie kołderkę i przymknę nieco okno.

Mąż przytaknął i wyczekująco stanął przy drzwiach. Matka podeszła do kołyski delikatnie poprawiając kołderkę. przypadkiem dotknęła raczki dziecka. Wstrzymała oddech bojąc się, iż ponownie obudzi malucha lecz nic takiego się nie stało. Pochyliła się więc, aby z czułością pocałować jego czółko. Wtedy to dostrzegła. Z jej ust wydarł się okrzyk rozpaczy. Mężczyzna natychmiast podbiegł do niej, łapiąc w ostatniej chwili bezwładne ciało żony.

Dwadzieścia minut później na miejscu była już karetka pogotowia, policja i koroner. Zrozpaczeni rodzice stali na ganku przypatrując się jak ich jedynego syna okrytego białym prześcieradłem wkładają do wnętrza karetki, która natychmiast wyruszyła do kostnicy. Funkcjonariusz policji stojący wraz z nimi i spisujący zeznania, podążając za ich wzrokiem rzekł.

- To już jedenaste w tym miesiącu. Ludzie z dziećmi zaczynają uciekać. Ech żeby to jeszcze był jakiś ślad, cokolwiek, a tu nic. Parszywa sprawa panie McColl, doprawdy parszywa.





*****************************************

Teraz cos nowszego:



Spotkanie.




- Masz szluga?

Zapity glos przerwal jej czytanie. Zdziwiona uniosla glowe napotykajac przekrwione oczy lumpa spod mostu.

- Przykro mi ale nie pale.

Mezczyzna wzruszyl ramionami i oddalil sie chwiejnym krokiem w strone nocnego. Przez chwile sledzila jego poczynania, lecz dosc szybko dala sobie spokoj. Ta noc byla juz dostatecznie spartaczona, zeby sobie jeszcze glowe zawracac spolecznymi zerami. Z westchnieniem powrocila do lektury gazety. Ksiezyc swiecil dzis na tyle jasno, ze nawet bez brudnego swiatla latarni litery byly doskonale widoczne. Nagle ktos, po raz kolejny stanal nad nia, a ona majac juz dosc ciaglego pytania o fajki wybuchnela.

- Nie, nie mam fajek, skretow, drobnych ani tez nie pojde z toba w krzaki za piec zlotych.

- Najmocniej pania przepraszam. Chcialem jedynie zapytac o droge do najblizszego w miare przyzwoitego hotelu. Naprawde nie mialem nic z tych rzeczy na mysli. Pani raczy wybaczyc.

Zdziwiona uniosla glowe. Przez chwile miala wrazenie iz przeniosla sie o dobre kilka stuleci wstecz. Mezczyzna, ktory przed nia stal ubrany byl w dlugi czarny plasz i wygladajacy na dosc drogi czarny garnitur. Jego zadbana dlon spoczywala na srebnej galce laski, ktora delikatnie sie podpieral. Twarz nieznajomego sprawiala wrazenie starej, wrecz wiekowej. Wlasciwie nie wiedziala dlaczego, gdyz z wygladu mogl miec najwyzej trzydziestke, jednak jego oczy... Tak, zdecydowanie to wlasnie te oczy byly przyczyna dla jakiej przykleila mu latke "wiekowego".

- To ja przepraszam. Ta okolica nie nalezy do najprzyjemniejszych, a ja mialam zly dzien. Nie powinnam sie wyladowywac na obcych.

Usmiechnela sie przyjaznie po czym wstala z lawki, na ktorej spedzila ostatnie dwie godziny oczekujac na swgo ksiecia z bajki.

- Pozwoli pan, ze go zaprowadze. Wynajmuje pokoj niedaleko stad w calkiem przyjemnym hotelu prowadzonym przez mlode malzenstwo. Naturalnie o ile moje towarzystwo panu odpowiada.

Nie widziala dlaczego zachowuje tak wzniosly i patetyczny ton. Ten mezczyzna dzialal na nia wlasnie w ten sposob sprawiajac, iz nie mogla sie powstrzymac.

- Alez prosze wybaczyc moje maniery. Luis DeVero do uslug. Z przyjemnoscia udam sie z pania w owo czarowne miejsce.

Nie, no teraz to jednak przesadzil. Przemknelo jej przez mysl lecz nie wypowiedziala tego glosno. Usmiechnela sie jedynie po raz kolejny i ruszyla przodem.

- Weronika Karska. Milo mi pana poznac...

- Luisie, jezeli moge prosic. Pan brzmi tak... staro.

Omal nie parsknela glosnym smiechem... Naprawde skad ten facet sie urwal?! Moze to zbieg z wariatkowa, albo szaleniec, ktory jeszcze tam nie trafil... Normalny to on napewno nie jest.





Gawedzac o litelaturze i sztuce (gdy zaproponowal ten temat wybuchnela gwaltownym kaszlem) dotarli wreszcie do hoteliku Pod Karmazynowym Lwem. Sliczny, maly budynek pamietajacy jeszcze czasy sprzed wojny otoczony byl wspaniale utrzymanym ogrodem. Weronika lubila sie tu zatrzymywac ilekroc wypadl jej wyjazd sluzbowy do Krakowa. Ceny byly przystepne, jedzenie znakomite i przede wszystkim bylo czysto. Tylko okolica nie najlepsza ale to mozna jakos wybaczyc. Pan Stefan wciaz jeszcze nie spal wiec Luisowi szybko zostal przydzielony pokoj, jak sie okazalo sasiadujacy z jej wlasnym. Rzuciwszy krotkie „Dobranoc” ruszyla po schodach i juz po chwili rozkoszowala sie strumieniem cieplej wody padajacym na jej zgrabne cialo. Weronika miala dwadziescia szesc lat. Od trzech lat pracowala w firmie swojego ojca zajmujacej sie projektowaniem i wykanczaniem domkow jednorodzinnych. Lubila swoja prace i czeste wyjazdy z nia zwiazane. Ten jednak byl wyjatkowy. Dzisiejszej nocy miala sie spotkac z kims bardzo dla niej waznym. Marka poznala rok temu na jednym z targow. Mily chlopak w jej wieku z burza blad wlosow i zawadiackim usmiechem bez trudu zdobyl jej serce. Dzisiejszej nocy byla rocznica ich spotkania, a on sie nie zjawil. Slone lzy naplynely jej do oczu lecz szybko otarla je wierzchem dloni. Jeszcze tego brakowalo zeby plakala przez jakiegos faceta.
Nagly halas w pokoju przerwal jej rozmyslania. Kto to moze byc do diabla?! Zaniepokojona wyszla szybko z kabiny i otuliwszy sie miekkim recznikiem ostroznie uchylila drzwi. Cios spadl znienacka, nawet nie zdazyla sie oslonic. Zapadla w ciemnosc.



Budzila sie powoli. Bol glowy i potezny odruch wymiotny sprawialy iz niechetnie otwierala oczy. Bylo jej zimno, straszliwie zimno. Odruchowo otulila cialo rekami aby ofiarowac mu choc odrobine ciepla. Zaplacila za to dlugimi torsjami po ktorych ustapieniu dlugo siedziala bez ruchu. Pomieszczenie do ktorego ktos ja wrzucil mialo gladkie, szare sciany bez okien i potezne stalowe drzwi. Miala wrazenie iz jest w jakims wiezieniu choc nie wiedziala jak sie tu znalazla. Jej ubranie gdzie wyparowalo pozostawiajac ja bezbronna wobec chlodu i szczorow, ktore jakims cudem znalazy sobie droge do tej celi. Zaczela wolac. Jej krzyki odbijaly sie od scian powodujac kolejne fale bolu. Wreszcie przestala. Zchrypnieta, wykonczona wymiotami, zalamana....

Kilka godzin pozniej drzwi nagle sie otwarly. Zdziwiona nie ruszlala sie z koca, ktory sluzyl jej za poslanie. Tam tez uderzyl w nia strumien lodowatej wody wypuszczony z weza strazackiego trzymanego przez roslego mezczyzne. Stalo sie to tak niespodziewanie, ze nie zdazywszy zlapac na czas powietrza. Zaczela sie krztusic. Gdy byla juz bliska smierci poprzez utopienie ktos zakrecil wode. Nad soba uslyszala meski glos.

- Zabierzcie ja na gore... Szef chce sie zabawic.

Nie majac sily protestowac pozwolila im postawic sie na nogi i zawlec do jakiegos pokoju gdzie niezdarnie ubrano jej biala sukienke, a mokre blad wlosy spieto wyszukana spinka. Znosila te zabiegi ze spokojem czlowieka pogodzonego ze swoim losem. Coz bowiem mogla zrobic? Slaba, wymeczona, smiertelnie przerazona. Nie miala pojecia gdzie sie znajduja ani tez kim jest ow "szef". Nie wiedziala nawet ktora moze byc godzina.... Wreszcie zaprowadzono ja do obszernej sypialni. Glownym elementem wystroju tego pomieszczenia bylo stare loze z baldachimem zaslane wygladajaca na jedwabna, posciela. Goryle ustawili ja na srodku pomieszczenia po czym szybko sie oddalili. "Szef chce sie zabawic". Slowa te brzmialy w jej uszch pelne nieprzyjemnego posmaku. W naglym odruchu buntu rzucila sie w strone okna szarpnieciem odsuwajac ciezka zaslone. Zamarla. Rzad czerwonych cegielek powiotal ja zamiast tak upragnionego widoku wolnosci.

-Gdzie ja jestem? Gdzie ja do diabla jestem?

Szeptala przerazona krazac po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki lub chociazby czegos co moglo by jej posluzyc jako bron. Niczego jednak nie znalazla.Gwaltowny, bezsilny szloch wstrzasnal jej cialem gdy osunela sie na miekki dywan obok lozka.
W takiej oto pozycji zastal ja "Szef". Z poczatku nie zauwazyla jego wejscia. Dopiero gdy brutalnym pociagnieciem za wlosy poderwal ja na nogi odkryla iz nie jest juz dluzej sama.

- Marek?

Spytala zdezorientowana patrzac w oczy swojego kochanka. On jednak nie odpowiedzial. Usmiechnal sie jedynie ukazujac rzad lsniacych zebow. W rzedzie owym dominowaly dwa, ostre jak szpilki kly. To nie byl dobry usmiech powitania.

- Witaj moja droga. Teskinilas?


07 mar 2008 20:43:45
Post 
widzę, ze kolega po fachu;> i doskonale przygotowany teoretycznie (pierwsze opowiadanie Izabella)...też wolę Camarillę od Sabatu...no i rzeczywiście na jednym z opowiadanek powinna być łatka +18;> zapraszam do mojej Nicoli ;> wprawdzie u mnie nie ma klanów ale trochę historii wampirów ;>pozrdo


17 mar 2008 11:10:07
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron