Teraz jest 28 mar 2024 21:56:38




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 4 ] 
Xewertum 
Autor Wiadomość
Użytkownik

Dołączył(a): 03 mar 2008 21:54:41
Posty: 34
Lokalizacja: z spamerskiej otchÂłanii
Post Xewertum
Oto fragment mojego opowiadania sprzed kilku lat (pomagal camil02) jest troche dziecinny i pourywany, ale oczekuje na pomoc przy jego rozwijaniu sie:
Tom I

Zielone

chorągwie














Prolog



Król Folop siedział na swoim złotym tronie w małej sali gdzie spędzał większość swojego czasu. Jadł tam posiłki i przyjmował gości - głównie namiestników z prowincji swego imperium Zarkon-Chas. Przez podłużne okno wpadało światło dwóch słońc, które wyglądały jakby się z sobą zrosły, tak było zawsze. Było to złudzenie, gdyż te gwiazdy leżały blisko siebie.

Ostatnio niepokojące wieści dopływały z państwa Dameo, które zostało zniszczone przez jaszczuroczłeki z Zielonych Moczarów.

Jaszczuroczłeki były karykaturami ludzi - istot stworzonych przez Kindela. Szpetne ciała pokryte łuskami, gigantyczne zakrzywione w głąb wielkiej paszczy zęby, zimne oczy z pionowymi źrenicami i długi rozwidlony język, czyniły te stworzenia strasznymi przeciwnikami . Jaszczuroczłeki chodziły na dwóch łapach, lecz pochylone i zgarbione, a ich chwytne i zwinne ręce zakończone były szponiastymi palcami z ostrymi pazurami.

Wszystko skazywało na to, że ich następnym celem będzie Zarkon-Chas. Stolica tego kraju - Klonmynt, wraz z zamkiem królewskim znajdowała się przy granicy z bagnami i Dameo, z którym stosunki zawsze były bardzo pokojowe, a nawet przyjacielskie. Dameo zobowiązane było stawać w obronie imperium Zarkon-Chas. Niedawno król wzmocnił obronę zamku, ale go nie opuścił.

Teraz zastanawiał się, jaki będzie następny krok nieprzyjaciela i co powinien zrobić. Był tak zatopiony w myślach, że nie usłyszał cichej i krótkiej agonii strażników za drzwiami. Wtem drzwi otworzyły się i do pokoju wpadły dwa jaszczuroczłeki w czarnych płaszczach i kapturach. Król wyrwany z zamyślenia poznał je po zielonych szponiastych łapach pokrytych małymi nieregularnymi łuskami, długich gadzich ogonach, wystających zza kaptura końcówek pysków i zgarbionej postawie ciała.

Folop był przerażony. Bał się, że zaraz zginie, lecz potwory tylko rozglądnęły się po pokoju i ustały po obu stronach drzwi , po czym zaczęły ryczeć przeprowadzając rozmowę w swym skrzeczącym języku.

-Khari hros.- zaczął gardłowo pierwszy.

-Ghrant.- odpowiedział drugi.

-Ohrgra grory hrya kry.

-Shur kry.- mówił zniecierpliwiony.

-Sssssssssssssssehrt!- krzykną pierwszy.- Możesz wejść- powiedział szpecąc wspólny język "taht".

Istota, która w tej chwili weszła była najbrzydszą, jaką Folop widział w całym swoim siedemdziesięcioośmioletnim życiu. Był to pół-jaszczuroczłek, czyli mieszanka jaszczuroczłeka i człowieka. Chociaż miał na sobie czarny płaszcz nie miał założonego kaptura.

Kilka czarnych, długich włosów wyrastało z różowej łusko-skóry. Twarz a raczej pysk był podłużny jak u jaszczuroczłeka , ale usta, wyglądające jak ludzkie i duże otwory nosowe upodobniały go do człowieka. Oczy były jaszczurze, z pionowymi źrenicami, okrągłe, brązowe, zimne i bez rzęs. Nad nimi wyrastały rzadkie brwi.

Potwór przemówił ludzkim głosem:
-Daj mi „Czarnego Kruka".- rzekł, od razu przechodząc do konkretów.
-Nie wiem, o czym mówisz!!!- krzyknął przestraszony władca, gdy zimny pot spłynął mu po karku.
-O twojej wyprawie w jaskinie Kile!- Wrzasnął stwór wyciągając z pochwy przypiętej u pasa długi, metrową katanę ze zdobioną złotem rączką.
-Nie mam go!- skłamał król, sądząc, że jeżeli ma zginąć to nie oddając potężnego artefaktu istotom.

Tym razem potwór nie powiedział nic, a zamiast tego lekkim uderzeniem przebił królowi kolano nad rzepką. Władca zawył z bólu. Zapomniał o najlepszym środku perswazji- torturach.
-Teraz powiesz?!
-Nie!!! Nigdy!!!

Kolejne uderzenie pozbawiło króla dłoni.

-Jest w sejfie za tronem.- wybełkotał cierpiący władca.

Potwór przesunął króla z tronem, za którym rzeczywiście był sejf, ale zamknięty.

-Gdzie jest klucz?!

-Nie wiem!

-Kłamiesz!- tym razem miecz przeciął udo i łydkę króla.

-Aaaaa! Spiczaste zdobienie w kształcie liścia na moim berle jest kluczem.

-O to chodziło! Trzeba było tak od początku!

Potwór wziął berło króla i włożył ozdobę do zamka, przekręcił i otworzył sejf. W środku leżała mała kryształowa statuetka z czarnego diamentu, w kształcie wzbijającego się w powietrze kruka.

Stwór pochwycił ją i wyszedł razem z jaszczuroczłekami. Król nie wiedział, jakim cudem jeszcze żyje, pozostawianie żywych świadków i ofiar działań nie leżało w ich naturze.

Nagle drzwi otworzyły się.

-Byłbym zapomniał!- wylatująca z korytarza strzała wbiła się w królewskie gardło.



Rozdział I



Był pierwszy miesiąc w kalendarzu Serdenckim, ale jeszcze nie zaczęły padać ulewne zimne deszcze charakterystyczne dla tego okresu. Zamiast tego w Kraju Orła, we wschodnim krańcu lasu Shedan, zwanym Sweuy tak samo jak ludzi tam mieszkających, trwała pogoda raczej letnia. Kalendarz Serdnecki opierał się na fazach księżyca, każdy miesiąc miał dwadzieścia osiem dni, a zaczynał się w nowiu. Rok serdnecki miał trzysta sześćdziesiąt cztery dni, które tworzyły trzynaście miesięcy. Pierwsze trzy miesiące to jesień, drugie- zima, trzecie- wiosna czwarte- lato. Natomiast trzynasty miesiąc zwany był „Okresem Burz".

Było późne popołudnie , a oba słońca rzucały swe promienie na korony gęsto rosnących drzew liściastych, przez co mało światło docierało do poszycia i runa i dlatego roślinność była tam uboga. W prawie całym lesie rosły głównie paprocie.

Czarnowłosy myśliwy średniego wzrostu skradał się przez las z napiętym łukiem. Jego ubranie zrobione było z zielonej skóry hirkona, idealnie maskując ej noszącego ją w wśród drzew. Na lewym ramieniu miał zawieszony skórzany kołczan, w którym tkwiło trzydzieści sześć strzał z szarego dębu. Dodatkowym wyposażeniem łowcy był worek, założony przez dwa rzemienie wokół barków i na plecach oraz buty z futrzaną podeszwą neutralizującą wszystkie dźwięki. Młode oblicze mężczyzny wyrażało skupienie, zaś jego błękitne oczy, bardzo poważne jak na ten wiek, wnikliwie wpatrywały się między drzewa. Łowca przygryzał wargę a strużki potu spływały mu po czole. Jego biała skóra i lekko zagięty do góry nos sugerowały, że należy on do charakteryzujących się tymi cechami Sweuyów.

Nagle myśliwy zobaczył to, na co tak długo czekał- jelenia z wielkim porożem. Była to tylko chwila, lecz sprawnemu młodzieńcowi wystarczyła w zupełności. Strzała z nieprawdopodobną szybkością poleciała prosto w zad jelenia. Zwierzę próbowało uciec, lecz szybszy łowca dogonił je i nagłym cięciem sztyletu skrócił męki wykrwawiającego się jelenia.



-Motar! Do cholery! Znowu wygrałeś zakład! Piękny jeleń. Ale nie przełknę już dziczyzny, dzisiaj na obiad zjadłbym kaczkę z buraczkami z mojej hodowli - Ertar powitał przyjaciela wychodzącego z lasu ze zdobyczą na plecach.

-Pamiętaj, tym razem postaw te piwo. -rzekł żartobliwie myśliwy kładąc jelenia na konia.- Nie wymigasz się „sprawami w domu".

-Dobrze, przysięgam. Z ręką na sercu!- to powiedziawszy położył lewą dłoń na prawej piersi.

-Znowu ten stary numer? Dlaczego ty zawsze musisz…- lecz słowa Motara przerwało wycie. Po kilku sekundach skowyt powtórzył się.

-Co ty! To tylko wilki, przecież one nie atakują ludzi. Czego tu się bać?- zdziwił się Ertar

-To nie wilk, uwierz mi! Moje ucho usłyszy wszystko.

-Więc, co to było?

Motar zastanowił się. Wycie zaś rozległo się ponownie. Chłopakowi dreszcz przebiegł po plecach. Wiedział, że wycie zwykłego wilka brzmi zupełnie inaczej, to zaś brzmiało prawie tak jakby było udawane przez człowieka, lecz było w nim coś dzikiego, strasznego… złego. Nagle Motar doznał olśnienia.

-Wilkołak!!!

-Co!- odpowiedział z oburzeniem Ertar.- Nie uwierzę w te bzdury.-lecz po chwili z zakłopotaniem rzekł - A może jednak…

Wycie powtórzyło się po raz kolejny, lecz tym razem było o wiele bliżej.

-W nogi! - krzykną tchórzliwy Ertar.

Motar wraz z przyjacielem wskoczyli na konie i z jeleniem na łęku pogalopowali w stronę wioski. Wycie szybko pozostało w oddali, więc przyjaciele zwolnili do kłusa, gdyż nie chcieli zbyt przemęczać koni. Jechali wąską leśną ścieżką na zachód, widząc pomiędzy drzewami promienie czerwono zachodzącego słońca. Za nimi słychać było powoli przybliżający się tętent końskich kopyt. Motar obejrzał się za siebie i spostrzegł galopującego na gniadym koniu człowieka. Był to Natar, brat Motara. Gdy spostrzegł, że brat go obserwuje krzykną:

-Patrz, co upolowałem! -po czym podniósł triumfalnie martwego hirkora do góry. Była to zielona jaszczurka wielkości kota, duża jak na okoliczną odmianę, z wielkimi kolorowymi motylimi skrzydłami wyrastającymi z korpusu. Jaszczur miał ranę po strzale.

-Masz się czym chłopcze pochwalić…- powiedział ironicznie Ertar odwróciwszy się.

- Przestań! - Motar popatrzył na niego gniewnie, gdyż choć Natar czasem zachowywał się dziecinnie Motar nie mógł znieść drwin z brata. Bądź, co bądź to jednak rodzina. „Myśliwy" tymczasem dogonił przyjaciół:

-Jak tam polowanie? Co złapaliście?- bez tchu wylewał z siebie potok słów.- Kto wygrał zakład? Masz jeszcze dużo strzał? Łuk dobrze działa? Ertar, czemu tak na mnie patrzysz…?- Ertara zawsze irytowała gadatliwość Natara. Na to Motar dyskretnie wskazał na tkwiący za pasem sztylet.

Do bramy „Wielkiego Muru" jechali w milczeniu. „Wielkim Murem" mieszkańcy nazywali długi częstokół ogradzający trzy wioski i kilka pól. Choć okoliczny lud żył głównie z polowań, to jednak potrzebował do zjedzenia czegoś więcej niż tylko dziczyzny.

Słońce jeszcze nie zaszło, więc brama stała otworem dla gości, w godzinach nocnych jednak , kiedy wystawiano tam straże i pytano każdego przyjezdnego o pochodzenie i cel wędrówki bardzo rzadko przybysz unikał czekania do rana pod bramą.

Gdy przekroczyli wrota skierowali się do północno-zachodniej wioski.

Wioska składała się z małych, drewnianych , zwykle trzy-czteropokojowych, chat. Tylko ratusz i dom znachora, starego zielarza znającego się trochę na piromancji, były zbudowane z kamienia.

Gdy podjechali pod ratusz, przy którym znajdował się dom Motara i Natara, Ertar musiał odjechać do własnej chałupy. Na pożegnanie Motar krzykną „Na biesiadzie ty stawiasz!" Na te słowa Ertar uśmiechnął się i mruknął coś pod nosem.

Bracia odstawili konie do publicznej stajni i wzięli swoją zwierzynę. Poszli do domu, który składał się z trzech części: przedpokoju obitego wieloma różnymi skórami i trofeami, oraz znajdujących się po jego lewej i prawej stronie pokoi Motara i Natara. W każdym z pokoi znajdowały się jedynie trofea myśliwskie, hamaki, kufry na ubrania, a u Motara także stół i krzesło. Motar zrzucił jelenia na podłogę, Natar biorąc przykład z brata także cisnął hirkona z pleców, po czym wszedł do swego pokoju.

Nagle zatrzymał się, rzygną krwią i upadł w drgawkach na podłogę. Motar dopiero teraz sobie przypomniał: dzisiaj pierwsza jesienna pełnia!



Rozdział II



Natarowi wszystko rozmazało się przed oczami. Potem jego głowę przeszył straszliwy pisk, po którym zapadł mrok.

Nagle jak przez mgłę ukazały mu się różne obrazy, w tym wspomnienie otrzymania „Daru Belginda" i pierwszej lykantropii.

Była pierwsza wiosenna pełnia, noc. Przez gęste listowie drzew prześwitywało delikatne, srebrne światło księżyca. Gdyby nie ono Natar nie mógłby niczego dojrzeć. Zgubił się, a wśród jego młodzieńczych wybryków ten był najgorszy. Dlaczego uciekł od brata? Teraz potrzebował jego pomocy i cały czas nawoływał. Od śmierci ojca, który zginą w czasie wojny z krasnoludami i matki , zmarłej w ciągu najazdu mrocznych elfów, Motar opiekował się Natarem.

Chłopak przestał krzyczeć gdy gdzieś za sobą usłyszał wycie. Wtedy zaczął biec najszybciej jak tylko potrafił. To go zgubiło. Noga wpadła mu do jednej z wielu zamaskowanych dziur leśnych pełzaczy. Wielki robak wielkości niemowlaka, przypominający wyglądem czerwia złapał go swoimi czarnymi żuwaczkami. Natar wyjął nogę z jamy i kopną stwora przewalając go na plecy. Pełzacz szybko schował się w dziurze.

Wtem znowu rozległo się wycie. Natar nie mógł uciekać, gdyż pełzacz zbyt dotkliwie zranił go w nogę. Z rany nad kostką sączyła się krew. Mimo tego spróbował wstać. Ból był tak potężny , że jękną i upadł na ziemię. To był kolejny błąd. Istota goniąca człowieka usłyszała to i szybko pobiegła w jego stronę. Natar zamkną oczy ze strachu, gdyż nie chciał widzieć swego zabójcy.

Lecz stwór wziął chłopca w miękkie łapy. Czuł pazury kłujące w skórę. Niezwykle silne stworzenie biegło trzymając Sweuya na rękach.

Gdy otworzył oczy, zobaczył wilczy pysk. Poczuj jakiś dziwny zapach i zapadł w sen.

Kiedy odzyskał przytomność, bał się otworzyć oczy. Czuł że jest przywiązany za przeguby i kostki do czegoś płaskiego i drewnianego.

-To człowiek, którego szukaliśmy!- rozległ się chrapliwy i przypominający szczekanie głos- Dar od samego Belginda! Zesłał nam tą oto niedoskonałą istotę ludzką byśmy mogli ją udoskonalić! W tych ciężkich czasach potrzebujemy młodej, świeżej krwi, by powiększyć nasze stado i by nasza wataha rosła w siłę!- Natar domyślił sie, że słowa te odnoszą się do niego.

Poczuł ciepły oddech na szyi, gdy wilkołak pochylił się nad nim. Otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim szarego wilkołaka, za którym stała w kręgu cała wataha, około stu osobników, dalej zaś na tronie siedział przywódca- największy wilkołak ze stada, całkowicie czarny.

Wilkołaki były dziwnymi stworzeniami. Miały wilczy łeb osadzony na garbatej szyi, owalny tułów, krótkie ręce z owłosionymi palcami zakończonymi pazurami i długie nogi z kolanami wygiętymi do tyłu, przeciwnie niż ludzkie. Ich stopy były długie i cienkie z pazurami i wyciszającymi poduszkami. Ważną cechą wilkołaków był wilczy ogon. Większość z ludzi-wilków miała brązową sierść porastającą całe ciało, chociaż magowie i starsze osobniki były szare, a pokoleniowe, czystej krwi, wilkołaki cechowało czarne futro.

Wilkołak stojący nad Natarem miał na szyi amulet z kawałka węgla i nóż w ręce. Chłopak spojrzał na swoją stopę i zauważył, że rana znikła bez śladu. Szaman szepcząc coś w tajemniczym języku powoli zbliżając nóż do ramienia Natara. Zaczął rozcinać skórę aż do momentu, w którym z rany polała się ciemna krew, Sweuy jęknął.

Znachor rozciął spód swej lewej dłoni, tak żeby wilkołacza krew padała na ranę człowieka. Jego szepty były coraz głośniejsze. Natar poczuł pulsujący ból rozchodzący się od rany po całym ciele. Po chwili zaczął jęczeć, krzyczeć i szarpać krępujące go więzy. Szaman przestał szeptać i przyłożył dłoń do rany, która błyskawicznie zamknęła się. Nagle, kiedy ból objął całe ciało, stał się silniejszy i przestał pulsować. Natarowi oczy zaszły mgłą, po czym zapadła ciemność. Nasilająca się udręka była nie do zniesienia.

Człowiek zaczął rzygać krwią, jego ciałem wstrząsnęły drgawki. I ból. Nieznośny, nieustępujący ból. Głowa powoli zamieniała się w łeb wilka, ręce skrócały się a kolana obniżały i wyginały w drugą stronę, rzepka zanikała, stopa chudła i wydłużała się, powoli wyrastał ogon i sierść. Całe ciało przeszywał ból a z nosa, ust i oczu ciekła krew. Natara utrzymywała przy życiu tylko właściwa wszystkim normalnym ludziom chęć istnienia, ale chłopak wiedział, że nie wystarczy mu ona na długo. „Te drgawki, krew, ból! Czy ja umieram?!"- pomyślał z trudnością.

Niespodziewanie wszystko ustąpiło, otworzył oczy. Leżał w swoim pokoju, słońca zbliżały się do horyzontu, a nad nim stał wystraszony Motar.



Rozdział III



Natar powoli wstał, w głowie kręciło mu się tak mocno, że z wielkim trudem próbował postawić pierwszy krok podłużną łapą. Popatrzył na swoje pięciocentymetrowe zakrzywione pazury.

Motar odsunął swój kufer ukazując klapę w podłodze, ewakuacyjne wyjście z grodu prowadzące do jaskiń położonych w lesie, gdzie odbywały się spotkania ludzkich wilkołaków. Ludzkie wilkołaki to takie, które potrafią zamienić się powrotem w człowieka, jednak mogą stracić tą umiejętność gdy w lykantropijnej postaci pozostaną miesiąc, od pełni do pełni. Od czasu walki z wilkołakami w 153312 roku, trzydzieści lat temu, musiały się ukrywać.

-Właź szybko!- krzyknął Motar otwierając klapę. Kiedy Natar wskoczył, zatrzasną klapę, zastawił ją skrzynią i wyszedł na kolejną comiesięczną biesiadę, biorąc ze sobą jelenia.



Wielkie ognisko miało płomienie dwa razy wyższy od wzrostu człowieka, wokół niego siedziało około pięćset ludzi na pieńkach, przy stołach okrążających ogień. W powietrzu czuć było wspaniały zapach pieczeni i miejscowego piwa. Cięgle przychodzili nowi biesiadnicy szukający miejsca wśród przyjaciół.

Samotny przy stole siedział Motar, tylko spróbował pieczeni z upolowanego przez siebie jelenia i wziął łyk piwa z drewnianego, prostego kufla.

Swój wzrok skierował w stronę ognia i patrzył jak płomień pożera gałęzie. Kiedy usłyszał znajomy głos, obejrzał się.

-Cześć Mepht!- krzyknął widząc znajomego- Jak tam w szerokim świecie?

-Cześć Motar- młody chłopak nieco starszy od Motara przywitał go przyjacielskim uściskiem dłoni. Miał brązowe oczy i krótkie kręcone czarne włosy, był również bardzo wysoki.- Nie dobrze. Słyszałeś co się stało w Zarkon-Chas? Król zamordowany, nikt nie wie jak to się stało. Podobno w zamku nikogo nie widziano, chociaż chodzili tam strażnicy. Oprócz króla zamordowano dwóch królewskich gwardzistów i coś ukradziono.- tu rozglądną się i zaczął szeptać-Pachnie mi to czarnoksięstwem tych jaszczuroczłeków. Nasz król, Pilnox czterdziesty dziewiąty, bardzo się nimi nie pokoi, boi się, że wkrótce nasz kraj zostanie zaatakowany, a nie mamy dobrze wyszkolonej armii, właściwie to parę chłopów, co nie umieją utrzymać miecza i staruszków- weteranów wojennych.

-Chcesz mi powiedzieć, że czeka nas wojna?

-To bardzo możliwe.

-A widziałeś gdzieś Ertara.- Motar postanowił zmienić temat na bardziej przyjemny.

-Jasne poszedł z jakąś dziewczyną do domu.

-To chyba jeszcze dla niego za wcześnie. -uśmiechną się.- Dopiero zaszło słońce i jeszcze upić się nie zdążył.

-Patrz już idzie.

Rzeczywiście. Ertar szedł prowadząc jakąś kobietę za rękę krzycząc i śmiejąc się głośno. Ona czasami chichotała.

-Cześć chłopaki!- rzekł kiedy do nich doszedł.- No to co, zabawimy się jak za dawnych czasów?

-Oczywiście.- powiedzieli Motar i Mepht.



Motar obudził się przy pierwszych promieniach słońc rozświetlających równiny i wielką zieloną puszczę. Ziewną, rozciągnął się wstał z hamaka, szybko narzucił na siebie ubranie.

Wyszedł z domu i poszedł na śniadanie, resztki z wczorajszej zabawy. Pospiesznie zjadł zimną pieczeń i poszedł po swój łuk i konia, by odszukać Natara.

Przejechał przez otwartą bramę, jechał początkowo główną drogą, lecz gdy tylko uciekł z oczu strażników skręcił w las. Wiedział gdzie odbywają się obrady wilkołaków i jechał w tamtą stronę.

Był już głęboko w lesie gdy zobaczył skałę, przy której spotykał się z Natarem.

Czekał tam bardzo długo, lecz ten nie przychodził. Gdy miał już wracać, Natar wyszedł z zarośli, ale pod postacią wilkołaka.

-Co się stało? Dlaczego tak długo nie przychodziłeś?- zapytał go rozgniewany Motar.

-Chciałbym się z tobą pożegnać.

-Co ty bredzisz…

-Zdecydowałem zostać wilkołakiem i tylko wilkołakiem.

-Nie możesz…

-Mogę!

-Robiąc to staniesz się zdrajcą całej rasy ludzkiej i ojczyzny.

-Nie chcę już być człowiekiem, stworzeniem całkowicie destrukcyjnym, które tylko bierze i nic nie daje. Popatrz, ludzie zabijają zwierzęta i niszczą naturę nic nie dając w zamian. Nie możesz zaprzeczyć, prawda? A ta twoja „ojczyzna" to tylko teren na którym żyłem.

-Ojczyzna to nie teren, to rodzina, przyjaciele, twój dom, to ty.

-Ja tak nie uważam.

-Nie uznajesz prawdy?

-To nie jest prawda, to twoje urojenia!

Nagle Motar usłyszał za sobą trzask i świst, a potem ogłuszony padł na ziemię.



Rozdział IV



Kiedy Motar się ocknął stwierdził, że jest przywiązany za przeguby i kostki do jakiegoś pala.

Ostrożnie otworzył oczy, było zupełnie ciemno, gdyż chmury zasłonił księżyc i gwiazdy. Gdzie on do cholery był?!

Nagle zaczęły padać malutkie kropelki deszczu. Mżawka szybko przekształciła się w ulewę. Motar czuł na sobie wielkie spadające krople, a więc był na otwartej przestrzeni.

Sweuy tkwiąc tak przywiązany, szybko zmoknął. Ulewa nie ustawała. „Pewnie będzie powódź" -pomyślał Motar.

Nagle w oddali zobaczył zielone światło, coś je przysłaniało, pewnie drzewa. A więc był na polanie. Światło powiększało się i wzmacniało, było coraz bliżej. Powoli stawało się oślepiające.

-Plwinkia kolpan enriquas Lnikiu apeprepnerusa.- odezwał się niezwykły głos, brzmiał echem i rozchodził się jakby zewsząd.

-Kim jesteś?

-Unluko, elf.-tym razem głos był normalny, dobiegał z kręgu światła.

-Pomożesz mi?

Światło osłabło i oczom Motara ukazał się elf. Miał szmaragdowe oczy, całkowicie białą skórę, dziecięco wyglądającą twarz i żółte włosy. Ubrany był w długą zieloną togę i trzymał w ręku kostur, którego czubek promieniował zielonkawym światłem.

-Kto cie tak urządził?- zapytał gdy odwiązywał supły.

-Nie wiem...Gdzie właściwie jesteśmy?

-W lesie.-Powiedział elf głupio się uśmiechając.

-Mógłbyś mówić precyzyjniej?- zirytował się Motar.

-We wschodniej części Sweuy.

-Cholera! Wiesz jak najszybciej dostać się do wiosek na zachodzie, do Kraju Orła.

-Tak, zaprowadzę cię jak najdalej mogę.

Deszcz wzmógł się na sile i obaj wkroczyli do lasu.

Kroczyli powoli omijając wystające z ziemi korzenie drzew. Pnie były tu bardzo grube, a im dalej szli, wchodzili w coraz starszy las.

-Gdzie idziemy?- spytał człowiek, gdyż domyślił się, że nie idą na Zachód.

Elf nie odpowiedział, bo nagle rozległo się wycie wilkołaka. Stworzenie było bardzo blisko.

-Tylko nie to!- wystraszył się Motar, który stracił już zaufanie do tych istot- Jesteśmy bezbronni! Nie mamy łuku, strzał czy nawet noża!

-Trochę znam piromancję.- odrzekł Unluko.

Zza drzew wyszedł pierwszy wilkołak, z brązową sierścią i błękitnymi oczami.

-Natar? To ty?- zdziwił się Motar.

Zwierzę rzuciło się na elfa z wysuniętym do przodu łapami, lecz elf błyskawicznie skierował czubek kostura w jego stronę i z laski wystrzeliła mało ognista kulka. Pocisk uderzając w wilkołaka eksplodował. Istota zawyła z bólu i upadła na ziemię w ogniu, dymie i swądzie spalonej skóry i sierści. Nie poruszyła się już więcej, a jej ciało płonęło w magiczny sposób, zamieniając się w kupkę popiołu.

Zza drzew wyszło jeszcze siedem wilkołaków: pięć brązowych, jeden szary i największy czarny.

-To się wpakowaliśmy.- powiedział cicho Motar.

Kiedy stworzenia zobaczyły swojego płonącego towarzysza, zawyły wściekle. Elf wypuścił kolejną kulę ognia w czarnego wilkołaka. Zwierzęta ruszyły do ataku. Jak się okazało, to nie była cała wataha, w lesie zawyły dziesiątki wściekłych głosów.



Rozdział V



-Zrób mur ogniowy, elfie!- wrzasnął spanikowany Motar.

-Nie jestem tak potężnym magiem, znam ledwie czternasty krąg mocy ognia, dziewiąty natury i szósty...

-Gówno mnie obchodzą twoje koła!

W oczach wilkołaków rosła dzika wściekłoś, lecz zatrzymały się nagle, zbierały się, po prostu bały się elfa, ale i ten strach niedługo pęknie.

-Słyszałeś kiedyś o piromorfii?- powiedział szybko Unluko.

-Zamienisz się w ogień?

-Tak. Patrz!- na oczach człowieka elf zaczął się palić, lecz nie spalać. Zamienił się w ognisty kontur, któremu nie przeszkadzał stłumiony przez korony drzew deszcz.

Bestie znieruchomiały, lecz szary wilkołak zakrzykną: „Chrwalicz schrszczały!"

-Kurde! On powiedział: „Dawać strzały!"- krzykną Motar.

Za placami człowiek i elf usłyszeli brzdęk puszczanych cięciw. Motar błyskawicznie padł na ziemię, Unluko stał dalej czekając, aż drewniane strzały uderzą w jego żar i błyskawicznie się zwęglą. Strzały, przed którymi umknął Sweuy, poleciał dalej i ugodziły dwa brązowe wilkołaki. Szary wściekł i zirytowany krzyknął: „szchrża"! Wszystkie stworzenia w bezładnej plątaninie ruszyły na mężczyzn. Motar pobiegł w tył sprytnie przebiegając między dwoma, pędzącymi zwierzętami. Biegnąc grzmotną pięścią w pysk zaskoczonemu trzeciemu i wyminął czwartego, po czym wskoczył w gęste zarośla. Unluko natomiast stał puszczając w wilkołaki kule ognia, które rzucał jak kamienie. Kiedy pierwsze bestie zaczęły do niego dobiegać, uderzał je z niezwykła siłą odrzucając, efekt magicznego ognia był taki sam jak u kuli. Gdy jakiś wilkołak uderzał w płonącego elf, również zajmował się ogniem.

Motar biegł, chciał być jak najdalej od tego miejsca, lecz potkną się o korzeń, gdyż było ciemno. Padł na plecy w nikłym świetle magicznego ognia zobaczył wilkołaka, najpewniej brązowego, o niebieskich oczach, celował do niego z łuku, patrzył mu w oczy. Naciągał cięciwę, lecz nagle delikatnie ją zluzował i skierował w dół łuk. Obrócił się w tył i odszedł w miejsce walki krzycząc przy tym: „Zwiał na północ!"

Natar...

Człowiek wstał i uciekł przed siebie, na zachód.

Tymczasem mag niestrudzenie pokonywał przeciwników. „Już trzydziesty"- pomyślał. Szary wilkołak zawył. Szarżujące bestie odsunęły się od Unluko, mag był z siebie dumny. Zrobił szyderczy uśmiech, który zbladł nagle gdy elf zobaczył, jak Szary wyciągnął nagle dłoń z rozczapierzonymi palcami i skierował ją w stronę elfa.

-Kryoma!- krzyknął wilkołak i po lesie rozległ się krzyk bólu, krzyk agonii elfa.

Motar był już dosyć daleko, lecz usłyszał wrzask, żałował, że nie może pomóc.



Rozdział VI



Motar obudził się pod jakimś korzeniem. Najwidoczniej musiał się przewrócić i stracić przytomność. Otarł dłonią mokrą twarz i stwierdził, że jest cała w ciemnoczerwonej krwi. Wstał i rozejrzał się znajdował się w starym lesie, drzewa były tu bardzo grube i wysokie. Świtało więc człowiek, pomimo drzew, zorientował się gdzie jest zachód i postanowił pójść w tym kierunku. Na niebie nie było żadnej chmury.

Szedł już od kilku godzin i zbliżało się południe. Doskwierały mu głód i pragnienie. Zlizał zakrzepłą krew z dłoni. Usłyszał plusk i szum. Pobiegł w tamtym kierunku. Szum był coraz głośniejszy. W końcu dobiegł do rzeczki, która wąskim pasmem przecinała las. Rzucił się do niego i pił niczym spragnione zwierzę. Kiedy się napił podniósł głowę i rozejrzał się, rzeczka musiała wylać z brzegów, gdyż pod powierzchnią wody było widać zieloną trawę, a na drugim brzegu woda muskała korzenie drzew. Postanowił nadal iść na zachód wzdłuż wody.

Mijały kolejne godziny, a Motar nie znalazł nic do zjedzenia. Śród drzew mignął jeleń Sweuy żałował, że nie ma łuku. Rzeka płynęła prosto, bez żądnych meandrów. Aż w końcu zobaczył krzak jeżyn, odstraszył żerujące na nim niewielkie hirkony wielkości wróbli i zaczął pożera czarne, drobne owoce. Objadł cały krzak ale i tak nie załagodził głodu. Szedł dalej, a zbliżał się wieczór. Tym razem znalazł grzyba, wielkiego borowika pod rozłożystym dębem. Zjadł go na surowo pomimo późniejszych konsekwencji.

Zbliżał się zmrok, a las rzedną i był coraz młodszy. Człowiek musiał znaleźć miejsce na sen.

Gdy słońce zachodziło postanowił spędzić noc pod korzeniem, tak samo jak ostatnio.

Wydało mu się, że gdy tylko zmrużył oczy, obudziły go promienie słońc. Wstał był strasznie brudny, więc postanowił popływać w rzeczce, zrobił to w ubraniach, kąpiel bardzo go odświeżyła. Motar szedł nadal na zachód, lecz rzeczka skręciła na północ. Głód coraz bardziej mu doskwierał.

Minął ranek, potem południe i zbliżał się wieczór. Sweuy wkroczył wreszcie na znajome tereny. Minął skałę, przy której spotykał się z Natarem. Konia nie było przy drzewie, do którego go uwiązał, na szczęście. Poszedł dalej na zachód do ścieżki, a następnie po niej na północ.

Dotarł do grodu przed zmierzchem, lecz wrota były zamknięte.

-Wpuście mnie!- krzyknął Motar.

-Motar!!! To ty?! Gdzieś ty był?!- odkrzyknął strażnik otwierając wrota.

-W lesie. Co tu się dzieje?

-Wojna, wojna z Khad-ka.

-Z kim?

-Z jaszczuroczłekami. Król wydał rozkaz mobilizacji armii, wszyscy ludzie zdolni do walki mają być zwerbowani. Magowie również, szczególnie fotomanci. W obozie trwa przygotowanie, głównie naszych tak cennych łuczników, ale też lekkiej kawalerii.

-Czy jaszczuroczłeki nas zaatakowały?

-Nie, ale to tylko kwestia czasu.

-Tak, wojna śmierć i zniszczenie.-mruknął cicho Motar i wkroczył za „wielki mur"



Rozdział VII



W grodzie wiele się zmieniło, wszędzie powiewały zielone flagi z białym zarysem szybującego orła- godłem Kraju Orła, tu i tam chodzili zbrojni odziani w kolczugi, po obozie rozlegały się dźwięki kuźni.

Do Motara podszedł niski człowiek w zbroi płytowej i hełmie z przyłbicą na twarzy.

-Gdzie ty się podziewałeś Motar? To już prawie dwa tygodnie!- z zbroi wydobył się głos Ertara.

-Zgubiłem się... Dwa tygodnie!

-Tak, już nów! Znaleźliśmy twego konia, biedny był taki wygłodzony, że z trudem zawlekliśmy go do wioski. Teraz nic mu nie jest, stoi w publicznej stajni.

-Wiesz gdzie jest Mepht?

-Tak. Kuje miecze.

-Mamy jakieś rozkazy?

-Na razie mamy się zbroić.

-To trzeba się zbroić.

Motar poszedł najpierw do publicznej stajni i przywitał się ze swą karą klaczą- Nocą. Następnie odszedł do domu. Grzebał w kupie ubrań, aż znalazł kolczugę z peleryną z godłem Orłów i herbem swego rodu na klatce piersiowej. Motar pochodził z rodu Hlop-Shedan, co znaczy „złoty liść", herbem tego rodu jest jesienne drzewo pokryte złotymi liśćmi na błękitnym tle.

W kufrze pod kolczugą leżały dwa krótkie elfickie miecze, lekkie, ale zabójcze. Obok nich znajdował się szyszak i kołczan ze strzałami. Motar wyjął całe uzbrojenie i schował ubrania.

Na ścianie w jego pokoju wisiał łuk, prawdziwy skarb rodowy. Świetny, elficki, długi łuk. Motar nigdy nie śmiał go nawet tknąć, to wojenna nie myśliwska broń, więc teraz mógł jej używać. Cały ten arsenał był spadkiem po dziadku.

Myśliwy postanowił sprawdzić strzały, to była bardzo złudna robota. Usiadł i zaczął je przebierać. Strzał były z szarego dębu a ich proste i długie groty ze stali. Lotki natomiast wykonano ze skrzydeł hirkonów. Hirkony były bardzo przydatne przy tworzeniu dobrych strzał i łuków, cięciwa łuku Motara była wykonana z jelita hirkona wielkiego obecnie żyjącego tylko na północy.

Motar przymierzył kolczugę, pasowała, lecz nieco utrudniała ruchy. Założył hełm, przywiązał pochwy do pasa, zarzucił kołczan i łuk na plecy. Po czym spakował ubrania do worka. Nie zdjął zbroi, gdyż chciał się do niej przyzwyczajać.

Ruszył po swego konia. Osiodłał go i wyprowadził ze stajni. Postanowił się nim przejechać, by nie zapomniał jak chodzić pod siodłem. Przejechał się po wioskach, wszędzie chodzili ludzie w nie zawsze kompletnych kolczugach. Na placu pod ratuszem urządzono miejsce treningowe, gdzie mężczyźni „walczyli" przeciw kukłom, kawalerzyści uczyli się jeździć konno, a łucznicy strzelać. „To ma być wojsko?"- pomyślał Motar.

Nagle przy bramie wybuchło wielkie poruszenie. Motar tam pokłusował. Powodem poruszenia był goniec, wysoki osobnik odziany w zbroję płytową i siedzący na pięknym gniadym koniu.

-Taki jest rozkaz.- krzyczał.

-Jak to? Teraz?- odezwał się ktoś z tłumu.

-Powtarzam: król Pilnox czterdziesty dziewiąty wydał rozkaz natychmiastowego ruszenia oddziałów do punktów zbiórek,.

-Dlaczego?

-Nie mi tłumaczyć wolę władcy.

-Ale nie jesteśmy gotowi…- powiedział sołtys wioski.

-Wykonać!- po tych słowach goniec odjechał.

Wszyscy ludzie rozbiegli się szykować bagaże. „Ruszamy rano!"- zakrzyczał sołtys.

Motar pojechał zaspokoić głód, lecz musiał się zadowolić suchym chlebem i zimnym mięsem. Odstawił konia do stajni i poszedł spać.



Obudziło go nieudolne granie trąby. Wstał szybko, wziął swój tobołek, ubrał się w zbroję i pobiegł do stajni, przywiązał worek do łęku konia, po czym wsiadł na niego i ruszył do bramy wielkiego muru. Stało tam w podłużnym szyku około trzystu ludzi, Motar ustawił się w rzędzie, po szybki sprawdzeniu obecności, nikt nie zdezerterował, ruszyli przez bramę. Nie wiedzieli, że żaden z nich nie wróci.



Rozdział VIII



Jechali stępa już kilka godzin. Już dawno wyjechali z lasu, teraz szli przez równinę, łąki i pola. Wszystkie mijane po drodze wsie wydawały się wymarłe. Monotonnie przemierzali krajobraz, drzew było tu nie wiele.

Było popołudnie, więc postanowili zrobić postój. Kilka osób zaczęło gotowa wielkie gary polewki ze znalezionych warzyw i zabranego solonego mięsa. Ertar podszedł do Motara rozprostowującego nogi po długotrwałej jeździe w kolczudze.

-Ta wojna jest okropna.- powiedział.

-Przecież się jeszcze nie zaczęła.- odrzekł mu Motar

-No tak… Ale nie ma piwa, zabawy, a co najgorsze dziewek.- na te słowa Motar się uśmiechnął.

-Ja jakoś żyje bez dziewek i dobrze się trzymam.

Ertar nie odpowiedział. Ktoś dalej krzyknął, że zupa jest gotowa.

Słychać było, okrzyki zdenerwowanych mężczyzn: „Ta zupa jest wstrętna!" „Obrzydlistwo!" lecz gdy kucharze pogrozili jej zabraniem, wszyscy umilkli. Motar zjadł swoją porcję, gdyż musiał coś zjeść, ale i tak było to lepsze od wczorajszego grzyba.

Po zjedzeniu wstrętnej polewki wszyscy wsiedli na konie i pojechali w stronę Hylognil, miejsca świątyni wiatru i punktu zbiórki całego Sweuy.

Teren robił się coraz bardziej pofałdowany, a pagórków i górek było coraz więcej. Tu i tam rosły niewielkie lasy iglaste. Na horyzoncie pojawił się czubek wieży. Była to wieża w Hylognil, świątynia powietrza i pogody, siedziba aeromantów.

Nagle usłyszeli, dźwięk przypominający krakanie kruka i zobaczyli lecące z północy dziwne stworzenie.

-Motar, weź to ustrzel.- powiedział Ertar.

-Po co?

-Tak z ciekawości.- zielone stworzenie było dokładnie nad nimi.

Nagle świsnęła strzała i trafiła istotę w tułów. To strzelał Mepht. Stwór zaskrzeczał okropnym głosem i zaczął spadać. W czasie upadku wypuszczał karmazynowe krople.

-Co to jest?!- zapytał Ertar.

-Na Kindela! To jest wiwerna!- krzyknął mepht.

Potwór miał długą wężowatą szyję i głowę, skrzydła nietoperza wyrastające z trójkątnego korpusu, ostre ptasie szpony, brudnozielony kolor łusek, oraz długi ogon. Wiwerna miała około siedemdziesięciu centymetrów długości.

- Lepiej stąd odjedźmy.- zaproponował Ertar.

-Ciekawe skąd ona się tu wzięła, wiwerny spotykane są tylko na moczarach…- Motar podszedł do martwego stworzenia.

-Nie wiem, lepiej pojedźmy do miasta.- powiedział Mepht.

Ruszyli kłusem w stronę wieży, niezwykle wysokiej. Budowla ta miała około dwudziestu kondygnacji, nie wliczając tych podziemnych. Zbudowano ją na planie koła. Była bardzo gruba, a magicznym sposobem miała w środku bardzo dużo miejsca. W wieży znajdowały się biblioteki, sale, sypialnie, jadalnie, kuchnie, lochy, prywatne pokoje arcymaga, laboratoria alchemiczne, magazyny, jednym słowem było to centrum miasta, coś co zastępowało zamek w innych miastach. Budowlę tę zaczęto budować w 152098 roku, dwa lata po Pokoju Klonmynckim, a skończono trzynaście lat później, zbudowano ją jako strażnicę i szkołę aeromancji. Ostatecznie ze szkoły zrobiła się siedziba aeromantów.

Wieczorem zobaczyli Hylognil. Miasto było zbudowane na wzgórzu, a wieża położona w centrum miasta była dużo wyższa od murów z blankami okrążających pierścieniem całe miasto.

Wjechali przez bramę. Czekano na nich, stajenni zabrali ich konie do stajni i pokazano im miejsce spoczynku- plac wokół ogniska. Dano im kawał zimnego mięsa do zjedzenia i kazano czekać na rozkazy rano. Nie byli jedynym spośród oddziałów, przebywało tu jeszcze około trzydziestu tysięcy Sweuyów, w tym piętnaście tysięcy miejscowych.

Motar zdjął kolczugę i próbował spać, inni żołnierze już pozasypiali. Usłyszał rozmowę dwóch dowódców.

-Jeszcze nie przybyli.

-Jak to? Powinni już być.

-Nie możliwe żeby zagubiło się pięć tysięcy ludzi.

-Może magowie mogą się o czymś dowiedzieć.

-Tak. Na pewno mają „Oczy" na zachodzie.

-Chodźmy do nich…

Motar już nic więcej nie usłyszał. Ognisko zgasło pogrążając miasto w mroku.

[/code][/list]


03 mar 2008 22:44:14
Zobacz profil
Użytkownik
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 02 mar 2008 18:45:44
Posty: 47
Post 
Dzięki za pamięć o mnie.Ale napisałeś to tak jakbym to ją był dziecinny i pourywany,oraz oczekiwał na pomoc w rozwoju. ;-)


04 mar 2008 7:44:39
Zobacz profil WWW
Użytkownik

Dołączył(a): 03 mar 2008 21:54:41
Posty: 34
Lokalizacja: z spamerskiej otchÂłanii
Post 
Ludzie, niech ktoś to przeczyta!!!


05 mar 2008 14:44:42
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 20 mar 2008 20:47:56
Posty: 54
Post 
Wzruszył mnie dramatyczny apel autora :) Przeczytałam . Nie jestem fanką Tolkiena i męczą mnie elfy , strzelające ogniem kostury itp. Styl prologu nie zachwycił mnie , ale też nie zamierzam wieszać psów na autorze. Rozdział pierwszy i drugi zainteresowały mnie i wszystko byłoby dobrze gdyby nie ten nieszczęsny jeleń :( Rozumiem , że to fantazy , ale ponieważ nie obdarzyłeś jelenia żadnymi łuskami, skrzydłami czy tym podobnymi dodatkami, wierz mi , że trafiony strzałą w zad uciekałby jeszcze wiele godzin. Tymczasem został natychmiast dognany i dobity. Wątpię też , by jelenia dało się przerzucić przez łęk siodła.Chyba , że byłby wielkości królika... Wiem, że czepiam się , ale pozostaje jeszcze to : "Jechali stępa już kilka godzin. Już dawno wyjechali z lasu, teraz szli przez równinę" , "Motar, weź to ustrzel.- powiedział Ertar". Moje uwagi nie wynikają ze złośliwości , bo na tle innych utworów, które przeczytałam na forum , twój prezentuje się nienajgorzej. Ćwiczenie czyni mistrza i mam nadzieję , że jeśli wyeliminujesz niektóre usterki , wszystko będzie ok . Podobają mi się opisy niesamowitych zwierzaków zamieszkujących krainę, a także to że zgrabnie zasygnalizowałeś niektóre wątki. Sądzę , że w kolejnych częściach pojawią się i wilkołaki ,i tajemniczy posążek z czarnego diamentu, którego przeznaczenia na razie nie ujawniłeś :)


22 mar 2008 20:50:36
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 4 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: