Orbitowski Łukasz - "Tracę ciepło"
Orbitowski Łukasz - "Tracę ciepło"(recenzja)Unikam polskich autorów szeroko pojętego fantasy - do której bywa zaliczany również horror - młodego pokolenia z różnych powodów. Przeważnie dlatego, że poziom ksiązek tego gatunku bywa zazwyczaj mierny. Nie podwieszam automatycznie pod tą opinię
Orbitowskiego, ale jak jest z tymi naszymi pisarzami każdy chyba wie i rację mi przyzna. Sam
Orbitowski Łukasz zbiera sporo pozytywnych opini i postanowiłem sobie , że w końcu muszę się przełamać i sięgnąć po coś, co spłodził. Padło na
"Tracę ciepło". Do przeczytania zachęciło mnie motto, zamieszczone przed pierwszą częścią książki, głoszące, że:
"Napisać książkę o dzieciństwie jest najłatwiej, bo każdy miał dzieciństwo.". Oho, pomyślałem sobie, szykuje się coś w stylu
kingowego "Tego", i w tym przypadku wiele się nie pomyliłem.
Pierwsza część książki jest bardzo dobra, głównie dlatego, że skupia się na dzieciństwie głównego bohatera, które przypada na lata dziewięćdziesiąte ubiegło wieku. Tak się składa, że w tym czasie byłem mniej więcej w tym samym wieku, co książkowy
Kuba i miałem całkiem podobne zainteresowania...
Orbitowski w niesamowity sposób przeniósł mnie do tego przełomowego okresu, kiedy dorastałem nie tylko ja, ale również zaczynała raczkować nowa, kapitalistyczna Polska. Opisy tamtych czasów, trendów i wszystkiego, co związane z nimi to duży zastrzyk nostalgii. Świetnie to wyszło a w połączeniu z całkiem przyzwoitym elementem nadprzyrodzonym i dobrą intrygą niewiele ustępuje pierwsza część książki
"Temu" Kinga. Serio!
Potem, niestety, następuje nad wyraz rozwleczona i pozbawiona sensownej puenty część druga. Początek rodem z powieści
Pilipiuka można by jeszcze strawić, jeśli całość nie kończyła się zupełnie nijak. Dodane w środku tej częsci miłosne
ghost story sięgające czasów okupacji było zabiegiem raczej chybionym. Może sprawdziłoby się, jako lekko okrojony antrakt przed kolejną częścią - w tej postaci jest jednak niepotrzebnie rozciągnięte i po prostu nudne. Jedynie historia uzdrowiciela-guru sekty i anioła
Azraela w jakiś sposób ratuje tą partię książki - jej makabryczne zakończenie jest zaś naprawdę przednie!
Ostatnia część to już czysty surrealizm. Nie wiem, na co się autor zapatrzył, ale mi historia
Kalborni i zamkniętych w niej, niczym w
"Dniu Świstaka" bohaterów, kojarzyła się z kinowym
"Silent Hill" wymieszanym z najbardziej odjechanymi pomysłami z
"Mrocznej wieży" Kinga. Jest horror, jest makabra, ale przede wszystkim fantastyka zmieszana z eschatologią stworzoną przez rezydenta szpitala dla obłąkanych.
Klimat ciężki, beznadziejnie smutny i głęboko przygnębiający.
Bohaterowie świetni i bardzo przekonująco skonstruowani. Przyjaźń chłopaków pokazana w bardzo fajny sposób, dzięki temu końcówka powieści wywiera mocne wrażenie... Bardzo dobre dialogi, choć z lekka irytujące anachronizmami. Może mi się wydaje, ale pewne elementy nowomowy młodzieżowej pojawiły się dużo później niż w czasach, w których toczy się duża część akcji książki. Mimo tego, ani przez chwilę nie miałem wrażenia sztuczności postaci.
Podsumowując, nie jest źle, ale bardzo dobrze tez nie jest. To znaczy, nie porwała mnie ta książka, ale z drugiej strony przekonałem się do
Orbitowskiego i z przyjemnością sprawdzę inne jego pozycje.
Ocena: 3/5