Chandler Raymond - Żegnaj laleczko
Jeśli ktoś lubi/kocha/czytuje kryminały, a w dodatku przepada za klimatem czasów prohibicji w Stanach Zjednoczonych to Chandler stanowi oczywisty wybór na kolejną porcję czytania.
Postacią której poczynania będziemy śledzili jest Philip Marlowe, prywatny detektyw który za miejsce pracy obrał Los Angeles. Marlowe jest na tyle charyzmatyczną postacią że poruszył wyobraźnię niejednego już reżysera czy autorów kontynuacji jego przygów (Chandler zmarł w 1959 roku). Jego powiedzonka nie raz stanowiły teksty którymi przerzucano się w prawdziwym świecie. Doczekały się nawet własnej nazwy: "czandleryzmy":
Jak widać powyżej twardziel miesza się w nim z bezczelnym cwaniakiem. Ale kobiety to lubią, podobno:
Chciałoby się powiedzieć że dzisiaj już takich kryminałów nie piszą, choć przyznam się bez bicia że z nowościami na rynku nie jestem obeznany. W "Żegnaj laleczko" Los Angeles jest brudny. Brudny, zatęchły, pełen ludzi z kupą szmalu, którego nie wiedzą na co wydać. Pełen skandali, romansów i porachunków między prominentnymi obywatelami Hollywood'u. I właśnie o jednym z takich skandali opowiada fabuła recenzowanej przeze mnie ksiązki Chandlera. Nie oczekujcie książki podobnej do kryminałów Agathy Christie. Tutaj nie można podzielić fabuły na wstęp-zabójstwo, środek-przesłuchania, koniec-clou historii. Tutaj wszystko rozgrywa się bardziej chaotycznie, a przez to naturalniej. I choć względem pomysłowości przestępców powieści Christie są lepsze to nie mają szans w segmencie klimatu. Z książek Chandlera bije on wręcz niesamowicie. Kolejną wyraźną przewagą prozy Chandlera są postacie. Żywe, barwne wypowiadające przekonywujące dialogi, a Marlowe wybija się spośród nich cynizmem i poczucie humoru. Bardzo czarnym poczuciem humoru. Książke czyta się bardzo łatwo i przyjemnie, bez niepotrzebnych przestojów w akcji oraz bez zbędnych i nadmiernych opisów koloru bruku na ulicach Los Angeles.
Ocena: 5/6. Mocno polecam.