W XXII wieku ludzie zaśmiecili Ziemię na tyle, że nie dało się tam mieszkać. W związku z tym wyprawili się oni w kosmos w mający trwać 7 lat rejs na inną planetę, a na Ziemi zostawili roboty sprzątające, które miały uporządkować bałagan. Zaprojektowali też roboty zwiadowcze, które zwały się Ewa (niestety nie pamiętam od czego jest to akronim) i miały za zadanie regularnie wracać na macierzystą planetę i poszukiwać roślin, ponieważ byłby to znak, że Ziemia nadaje się ponownie do zasiedlenia. Niestety wiele rzeczy nie poszło zgodnie z planem i w efekcie film zaczyna się 700 lat później.
Hmmmm przepraszam - wprowadziłem was w błąd. Główny wątek faktycznie zaczyna się w XXVIII wieku, lecz nie początek. Ten możesz bardzo zdziwić, ponieważ ma niewiele spólnego z samym filmem. W pierwszych minutach oglądamy występ magika z pozornie nudnym numerem wyciągania królika z kapelusza. Królik jest bardzo głodny, a magik nie chce dać mu marchewki, więc występ jest niezmiernie ciekawy.
Ale ja nie o tym chciałem.
Otóż tak jak pisałem główny wątek zaczyna się niecałe 700 lat po opuszczeniu ojczyzny przez ludzi. Na Ziemi został tylko jeden sprawny robot sprzątający Wall.E (taką miały nazwę te roboty). Powód - nieznany. Sądząc po znajdowanych tu i ówdzie wrakach zapewne po prostu popsuły się ze starości. Nasz mały Wall.E jest zaradnym (zebrał sporo części zamiennych z wraków innych robotów), samotnym (nie licząc jakiegoś małego robaczka jest jedyną istotą na planecie), pracowitym (mimo upływu czasu i braku pomocy ciągle sprząta i jak na jego małe możliwości nieźle mu idzie), nieśmiałym (o czym dowiadujemy się później), romantycznym (lubił oglądać pewien stary film, a w szczególności scenę, gdzie para trzyma się za ręce i spaceruje) i zabawnym robocikiem-kolekcjonerem (zbiera różnego rodzaju pamiątki, które udaje mu się wyciągnąć spośród śmieci). Pewnego dnia znajduje nawet małą roślinkę, którą chowa jako największy skarb. Romantyzm psuje fakt, że zamiast do doniczki wsadził ją do starego buta, ale liczą się intencje.
I mijały mu tak dni na sprzątaniu (i sporadycznym unikaniu wielkich wichur - takich jakie można spotkać tylko na dużych pustkowiach), aż pewnego dnia w pobliżu wylądował statek zwiadowczy, który zostawił robota Ewa. Okazało się, że jest to dość agresywny robot, więc Wall.E bardzo się bał na początku. Mimo to samotność tak mu doskwierała, że próbował się zbliżyć do Ewy. Niektóre próby były bardzo zabawne i nie kończyły się zbyt ciekawie dla otoczenia za sprawą lasera (nie wiem jak określić tą broń - działo impulsowe?) zwiadowcy. W końcu pierwsze lody zostały przełamane i Wall.E podarował Ewie roślinkę. Ta po skanowaniu stwierdziła, że znalazła to, czego przez tyle lat szukali i zapadła w coś w rodzaju hibernacji. Zdezorientowany robocik nie wiedział co zrobić i tutaj też doszło do wielu ciekawych sytuacji. Po pewnym czasie po Ewę przybywa statek, aby zabrać ją do bazy. W ostatniej chwili Wall.E też załapał się na kurs i polecieli do bazy, a tam...
Nie będę się bardziej rozpisywał, bo i tak zdradziłem zbyt wiele szczegółów fabuły. Powtórzę tylko to, o czym wspomniałem na początku - niewiele rzeczy poszło zgodne z planem. Moim zdaniem przedstawiono tam bardzo ciekawą wizję przyszłości oraz rozwoju ludzi. Jest to dość trafna ironia wycelowana w kierunku osób spędzających cały dzień przed telewizorem lub komputerem. Z drugiej jednak strony po raz kolejny okazało się, że w obliczu zagrożenia ludzkość potrafi jednak zmobilizować się i przerwać swoją nudną egzystencję, do której przywykli.
W pewnym momencie nasunęły mi się skojarzenia do pewnej gry, którą bardzo lubię, a która jest mało znana. Mianowicie chodzi mi o "Scrapland". Nie napiszę czemu, ponieważ zdradziłbym zbyt wiele elementów fabuły filmu oraz gry, lecz podobieństw było kilka, między innymi w zabawnych momentach. Zwłaszcza szalone roboty, które wyrwały się spod kontroli, były dość śmieszne.
Summa summarum wyszło na to, że ze zwykłej bajki zrobiła się komedia romantyczna z bardzo zabawnymi momentami. Jeśli macie młodsze rodzeństwo/potomstwo, to warto wybrać się z nimi do kina. Dobra zabawa gwarantowana. Natomiast jeśli nie macie, to możecie dziwnie wyglądać na seansie wśród młodszej gawiedzi, lecz mimo to moim zdaniem warto się wybrać. W skali od 1 do 10 daję solidne 8.5, a może nawet i 9, ponieważ polski dubbing stał na wysokim poziomie i było przyjemnie posłuchać robotów gadających w rodzimym języku.