Teraz jest 18 kwi 2024 16:17:18




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 
Upadły Świat (Opowieści ze Świata Magii) 
Autor Wiadomość
Post Upadły Świat (Opowieści ze Świata Magii)
- Lily!... – ten rozpaczliwy krzyk wciąż brzmiał w jej uszach
To było u niej w domu. Lily poszła do swojej przyjaciółki. Była zwykłą szesnastolatką. Posiedziała u Kathy kilka godzin, potem zaczęła się zbierać.
Chcąc go zagłuszyć, jeszcze raz strzeliła do ruchomego celu. Była na strzelnicy. Tak jak wczoraj. Przedwczoraj zresztą tez odwiedziła to miejsce. Działo się tak już od prawie roku. Dziewczyna wyobraziła sobie, że celuje do NIEGO.
Dziewczęta poczuły, jak podmuch wiatru rozwiewa im włosy, niczym delikatny dotyk kochanka. Odwróciła się tylko Kathy… Ona nie.
Zmrużyła bursztynowe oczy. Wycelowała. PAF! Trafiła. Między oczy. Lekki wiatr poruszył jej długimi, prostymi czarnymi włosami, które swobodnie spływały kaskadą po jasnych plecach. Gwałtownie się odwróciła. Nie popełni tego samego błędu dwa razy. Nie dopuści ponownie do takiej sytuacji. Wtedy mogła ją uratować.
Stał w drzwiach. Wysoki. Mimo luźnego ubrania wyglądał dostojnie. Miał jasne włosy i ciemne oczy. Na oko koło 19 lat. Podszedł prosto do Kathy, rudowłosej i zielonookiej, niskiej nastolatki. Miał twarz jakby wykutą z lodu. Położył jej dłoń na czole, zadrżała pod wpływem zimna. Oczy dziewczyny rozszerzyły się gwałtownie, jakby wiedziała, co zaraz się stanie.
Patrzyła na niego. Stał w drzwiach. Wysoki. Otrząsnęła się. Spojrzała jeszcze raz na chłopaka. Pokaźnego wzrostu, uśmiechnięty rudowłosy nastolatek. Czarne oczy zalśniły w półmroku strzelnicy. Tom. Brat Kathy.
- Cześć, Lily. A ty znowu tutaj…
- Ta. Znowu ja.
- Minął już prawe rok, a ty wciąż masz w sobie nienawiść. Nie mogłaś przewidzieć, co się stanie.
- Ech – westchnęła dziewczyna. – Ale ONA wiedziała. Musiała wiedzieć, tak zareagowała.
- Lily… Daj już sobie spokój. Ciągle chodzisz na strzelnicę, ćwiczysz refleks, trenujesz. Po co?
- Kiedyś na pewno go spotkam. Pożałuje wszystkiego. A teraz mi nie przeszkadzaj.
Odwróciła się z powrotem do celu. Był cały w dziurach, ale jej to nie przeszkadzało. Strzeliła. Tym razem prosto w serce. Zmieniła się. Zadawała sobie z tego sprawę. Niegdyś roześmiana, beztroska nastolatka, gadatliwa, taka niewinna, nic nie wiedząca o prawdziwym świecie. Pełna radości życia, opalona. Aż lśniła i emanowała pewnością siebie. A teraz…? Ponura. Już dawno się nie śmiała. Stała się skryta i małomówna. Utrata Kathy wstrząsnęła nią dogłębnie. Jadała mało, strasznie schudła, zbladła. Wyglądała jak wampir. Jasna skóra, czarne jak smoła włosy. Olbrzymie oczy. Codzienne treningi sprawiły, że wyćwiczyła w sobie niebywały refleks i celność. Była silna i wytrzymała. Przygotowywała się na spotkanie z tajemniczym nieznajomym.
Od jego dłoni rozeszło się błękitne światło. „Lily!...”. Rozpaczliwy krzyk. To wszystko, co usłyszała dziewczyna. Już jej nigdy nie zobaczyła. Nie, Kathy nie umarła. Ona zaginęła. Nie było ciała. Jedynym śladem był wisior. Nieduży, oprawiony w srebro kryształ.
Wyjęła spod koszulki zawieszony na łańcuszku amulet. Kamień pięknie załamywał światło, mimo że był matowy. Żadne jubiler czy rzemieślnik nie rozpoznał go. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Otrząsnęła się. Nie mogła się rozpraszać. Nigdy. Niewolno. Jej. Tego. Robić. Strzeliła jeszcze kilka razy. Odłożyła broń. Pożegnała się z ochroniarzem, poczym wróciła do domu. Jutro rocznica – pomyślała. – Minie rok od tego… wydarzenia. Które tak zmieniło jej życie. Nie chcę Cię dotknąć... Boję się…Boję się Twego bólu… Rozejrzała się gwałtownie. Kto to powiedział?! Chcę Ci zostawić Twoją samotność… Jesteśmy inni… Znowu! Zdezorientowana spojrzała na samotnego przechodnia. Odpada. Młoda kobieta, a to był głoś mężczyzny. Każde z nas… Ma swoje tajemnice ciemne… Kolczasty… Dziki… Suchy chwast… Nadzieję nadaremne… Zawahała się. Zanurkowała w pobliską bramę. Spotkali się któryś tam raz… Śpiąca Królewna ze ślepym Królem… Niepewnie wyciągnęła wisior. Kryształ zalśnił mocno. Ostre światło oślepiło ją, by po chwili przeobrazić się w łagodną poświatę. Czule… Czulej… Najczulej… Stał przed nią. ON. Otulony błękitnym światłem niczym najdelikatniejszym aksamitem, z pochyloną głową. Uniósł ją powoli. Spojrzał jej w oczy. Nic się nie zmienił. Dziewczyna wyjęła z niewielkiej pochwy - dotychczas schowanej pod luźną bluzką – nieduży nóż. Zadziałał ćwiczony miesiącami instynkt. Pojawiła się przy nim, przystawiając ostre jak brzytwa ostrze do gardła chłopaka. Czuł jej oddech na karku.
- Jeśli chcesz, to mnie zabij. Nie dowiesz się, co stało się Kathy.
- Wiem, co się stało. Zabiłeś ją. Bez zawahania – wysyczała mu prosto ucha. Zaśmiał się gorzko. On dużo przeszedł – przemknęło jej przez myśl.
- Nawet nie wiesz, co mówisz. Ona jest jedyna osoba, której zrobiłbym krzywdę.
- Po co ją zabrałeś?
- Była potrzebna. W miejscu, w którym się urodziłem.
- On… żyje…?
- Tak.
- Gdzie to jest?!
- Daleko. Bardzo daleko. Sama tam nie dotrzesz. – W jej sercu pojawił się maleńki płomyczek nadziei. Zauważyła, że kryształ w medalionie zalśnił odrobinkę. Zawsze – oprócz momentu pojawienia się JEGO – był matowy. Nie błyszczał, nie lśnił. Dopiero teraz. Zaczął.
- Więcej powiem ci jutro. O 9 rano. Spotkajmy się w centrum. W parku. Wiesz, o który mi chodzi. – Coś zakuło ją w sercu. Wiedziała. Zawsze chodziła tam razem z Kathy.
- Zgoda – wyszeptała. Ledwie ją dosłyszał. Wycofała się w mrok. Dopiero w ostatnim momencie oderwała nóż od jego gardła. Nie wierzyła mu. Jeszcze zdąży się zemścić. Jedynie z ciekawości tam pójdę – przekonywała samą siebie. Ale iskierka na dnie jej zimnego serca, rozpaliła się nieco bardziej. Było to dla niej dawno zapomniane uczucie. Pobiegła w kierunku domu.
Obudziła się o 7. Spokojnie wzięła prysznic, ubrała się. Nie śpiesząc się zjadła śniadanie. W cholewkę buta włożyła nóż, to samo zrobiła z pochwą pod bluzką. Większy włożyła do etui na ramieniu. Zapięła na biodrach kaburę. Wsunęła do niej pistolet, który załatwił jej znajomy. Wcześniej przeładowała, sprawdziła magazynek. Dodatkowe nabije schowała do kieszeni luźnych dżinsów. Była gotowa. Wyszła z domu, nie miała daleko do parku. Zjawiła się mniej więcej 10 minut przed czasem. Przypomniało się jej pierwsze spotkanie.
Bawiła się na placu zabaw. Siedziała w piaskownicy. Obok niej było kilka innych dzieci. Jedno z nich na chwilę odeszło, by po powrocie przekonać się, że nie posiada już łopatki. Rudowłosa dziewczynka rozpłakała się.
- Mamoooo!! Nie mam mojej łopatki! Z zielonych oczu popłynęły łzy.
- Masz moją. Ja nie potrzebuję – mała Lily wyciągnęła w kierunku płaczącej dziewczynki swoją własność. Ta od razu rozweselała. Od tego momentu zaprzyjaźniły się. Miały wtedy po 4 lata.
- Już jestem – obok niej rozległ się głos. Przyszedł. – A tak przy okazji, jestem Marvolo.
- Mów. Chciałam cię tylko jeszcze uprzedzić, że jestem uzbrojona.
- Wiem. Słuchaj. Kathy była potrzebna. Wiesz, że gdy mówiła, każdy jej słuchał. Była świetnym dowódcą. U mnie… tam gdzie mieszkam, wybuchła wojna. Potrzebowaliśmy kogoś takiego jak Kathy.
- Zaraz… nie mam żadnej wojny na świecie. – Uśmiechnął się lekko.
- To później. Moim zadaniem było jej sprowadzenie. Zrobiłem to. Wygraliśmy wojnę, lecz teraz TY musisz do nas dołączyć. Trzeba coś naprawić.
- Co.
- Dowiesz się, gdy tam będziesz. Musisz jeszcze przejść jeden test. Masz – wcisnął jaj w dłoń szeleszczący kawałek pergaminu. – To swoista zagadka. Jeśli ją rozwiążesz, jesteś tym, kim trzeba. Do zobaczenia, Lily.
Odszedł. Odwrócił się, idąc przed siebie. Jego sylwetka malała w zaskakującym tempie. Stawał się coraz mniej widoczny, ludzie przechodzili przez niego, trawa prześwitywała. Zniknął. Zaskoczona dziewczyna wpatrzyła się w pergamin. Ktoś napisał na niej odręcznie:
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Na dole naskrobane zostało pośpiesznie:
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho.
To ostatnie – proste. Chodziło o Marvolo. Wróciła powolnym krokiem do domu, nadal czytając zagadkę. Wieczorem już wiedziała. Poświęciła na to każdą chwilę. Całe 9 godzin. O 23:40 wymknęła się cicho z domu. Szła na wrzosowiska. Stanęła na jego szczycie.
Ze mną
można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Załatwione. Teraz wystarczyło poczekać kilka minut.
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Proste. Musiała być na wrzosowiskach o godzinie 00:00. Nagle medalion zalśnił mocno. Spowiło ją światło. Niebieska błyskawica strzeliła, trafiła dokładnie w Lily. Zamknęła oczy, zawirowała, odebrało jej dech. Dopiero po chwili poczuła podłoże pod palcami. Trawa. Niepewnie otworzyła oczy. Skoczyła na równe nogi, szeroko otworzyła oczy. Była na łące. W oddali widziała wyraźnie drewniane domy, na wzgórzu stał okazały zamek. Przed nią byli ludzie. Ubrani w średniowieczne stroje. Na ich froncie stał Marvolo.
- Witaj w domu, Lily.
***

Stała na wzgórzu. Świat wokół niej był we wszystkich odcieniach szarości i czerni. Samotna łza spłynęła po jej policzku. Nie starła jej, jak to miała w zwyczaju robić. Przecież miała powód do rozpaczy.
Po powitaniach została wprowadzona w sprawę. Po wygranej wojnie, wiedli szczęśliwy żywot. Kathy i Marvolo zakochali się w sobie, byli zwyczajnie szczęśliwi. Jednak kilku niedobitków, który wymknęli się prawu po wojnie, uknuło spisek. Porwali Kathy, która za zasługi zasiadła na tronie. Chcieli ją zabić, lecz nie udało im się. Jeden z nich źle poruszył nożem. Dziewczyna została poważnie ranna, lecz przeżyła. Wyrzucili bezwładne ciało do morza, myśleli, że ją zabili. Na brzegu znalazł ją mag. Wyleczył dziewczynę, lecz Kathy bez wyraźnego powody odeszła w tylko sobie znanym kierunku. Zadaniem Lily było za wszelką cenę ją odnaleźć, zanim zrobią to „źli ludzie”.
Wiał wiatr. Ciemne włosy falowały za nią, bursztynowe oczy zaszły łzami. Kropelka potoczyła się po bladym policzku, poczym spadła na suchą ziemię. Wsiąknęła natychmiast, wszystko wokół jej pragnęło.
Lily miała do dyspozycji każdego mieszkańca tego - dziwnego, zamieszkałego przez potwory, elfy, ludzi, magów - świata. Lecz Kathy zapadła się pod ziemię. Po roku morze wyrzuciło jej ciało. Zmasakrowane, ledwo rozpoznawalne. Przez ten czas Lily poznała pewnego chłopaka. Nazywał się James. Nie polubili się. Lecz pewnego dnia cos zaskoczyło. Zaiskrzyło. Nie przyznali się do tego.
Wyjęła z kieszeni szaty list. Któryś raz z rzędu przeczytała treść. Część już znała. Wykorzystał je Marvolo.

„Zrozum to, co powiem,
Spróbuj to zrozumieć dobrze,
Jak życzenia najlepsze, te urodzinowe
Albo noworoczne, jeszcze lepsze może
O północy, gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Nie myśl, że nie kocham,
Lub że tylko trochę,
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho.

Nie chcę Cię dotknąć
Boję się
Boję się Twego bólu
Chcę Ci zostawić Twoją samotność
A swą obecność zamienić w czułość
Jesteśmy inni
Każde z nas
Ma swoje tajemnice ciemne
Kolczasty
Dziki
Suchy chwast
Nadzieję nadaremne
Spotkali się któryś tam raz
Śpiąca Królewna ze ślepym Królem
Chce dać ci to
Co mogę dać
Czule
Czulej
Najczulej

Wybacz mi, Lily. Czasem byłem nie do zniesienia. Mam nadzieje, że coś ci to wyjaśniło…
Kochać – to utracić panowanie nad sobą. Pamiętaj o tym, Lily…

Miłość to gra. Kto pierwszy powie
"Kocham" - przegrywa.
Nikt nie wygrał. Nikt nie przegrał.

Żegnaj”
Łzy popłynął ciurkiem po bladych policzkach. Ostatnim, co chciał zrobić, było odwiedzenie przyjaciółki. Smutna poszła nad morze. Daleko od morza stał samotny, szary i gładki nagrobek. Bez niczego. Bez napisów.
Pochowali ją tam, gdzie umarła. Na plaży, lecz w takiej odległości, by słona woda nic z nim nie zrobiła, postawili nagrobek. Zwykła, kamienna płyta. Bez napisów, ozdób, rzeźb. Po prostu.
Stanęła nad grobem przyjaciółki. Żałowała, że nie mogła zerwać kwiatów. W tym świecie ich zabrakło… Wstrząśnięta gwałtownym łkaniem, opadła na kolana, twarz ukryła w dłoniach. Zaszlochała głośno.
- Czemu ja?! – wrzasnęła głośno w niebo. – Czemu?!
Przyjrzał się płycie. Nadworny mag nauczył jej magii. Nie szło jej wspaniale, ale na to wystarczy. Skupiła się mocno. Powoli powstawały litery. Łączyły się w zdania.
„Kiedy się urodziła padało,
Ale to nie był deszcz -
To były łzy,
Płakało niebo.
Płakało, bo straciło swoją najpiękniejszą gwiazdę...”
Gdy skończyła, chwiejnie wstała. Odeszła od stworzonego napisu. Poszła z powrotem na wzgórze.
Po pogrzebie wszyscy płakali. Medalion Lily, który lśnił od mocniej od czasu do czasu, robił to coraz rzadziej. Prawie nigdy. Świat podupadał. Wystarczyły trzy miesiące. Trzy miesiące, by cały świat umarł. Rośliny więdły, wody wysychały. Zostały jedynie morza i oceny, lecz zanieczyszczone popiołem po licznych wybuchach wulkanów. Ludzie i zwierzęta umierali w błyskawicznym tempie. Po trzech miesiącach została tylko ona. Jedynie dlatego, że nie była z tego świata. Dziewczynie wydawało się, że powodem upadku tej cudnej krainy była śmierć Kathy. Ona w jakiś sposób podtrzymywała siły życia tego świata. Widać po to była tam monarchia.
Lily stanęła na wzgórzu. Rzuciła jeszcze tylko wzrokiem na szary krajobraz upadłego świata. Zawiał mocny wiatr. Dziewczyna rozwiała się razem z nim. Pozostał po niej jedynie podmuch ciepłego, smutnego powietrza, i leżący na ziemi kryształ, zgasły na zawsze…


09 kwi 2008 16:22:04
Post 
Podobało mi się do opowiadania znakomicie dołączyłeś prozę co jest nie lada sztuką. W skali szkolnej daje:4+ Czekam na wiecej.


21 kwi 2008 18:07:34
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: