Teraz jest 28 mar 2024 22:21:02




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Erine 
Autor Wiadomość
Post Erine
Erine była rozkojarzona. I to od paru dni. Przez to zawaliła ostatnią sprawę, a jej szef wysłał ją na urlop, aby nieco odpoczęła i zrelaksowała się. Zrobiła to, co jej kazał. Wyjechała na grecką wyspę Kerkira. Nie wyszło to jednak do końca tak, jak by sobie tego życzył Valu.
Valu był szefem Erine. Naprawdę nazywał się Vladimir Kozaczenko, i był z pochodzenia Rosjaninem.
Dla młodziutkiej Erine był jak ojciec, którego ta nigdy nie poznała. Pracownik Valu, zaadoptował dziewczynę, gdy ta miała niespełna 6 lat. Gdy rzekomy mężczyzna, Pierre VaDeitou, miał pewien „wypadek”, Valu zlitował się nad ośmioletnią, śliczną dziewczynką, i przyjął ją pod swe skrzydła.
Przez całe dwa tygodnie, Erine miała się wylegiwać na plaży na Kerkira. Lecz w tym momencie, piątego dnia jej urlopu, Erine chowała się za załomem muru, nasłuchując. W dłoni trzymała długi, srebrny i błyszczący pistolet.
Może dla słów wyjaśnienia, opiszemy, czym zajmuje się Valu, i kim jest Erine. Valu jest powszechnie szanowanym i znanym biznesmenem. Wszyscy go kochają, i gdy tylko widzą jego szeroki ramiona i muskularną sylwetkę ubraną w garnitur w prążki, stają się ulegli i lekko zdenerwowani.
Nieliczne tylko osoby wiedzą, że Valu jest również szefem tajnej organizacji szpiegowskiej, która była kiedyś siatką szpiegowską Jej Wysokości królowej Sophi Partewou, władczyni małego, lecz potężnego kraju na południu Francji. Gdy w roku 2093 królowa została brutalnie zamordowana, jej najbliższy sługa, Johan Triwoutt, przejął organizacje szpiegowską, i uczynił ją ściśle tajną. Usiłował uratować swój kraj, lecz został zniszczony przez wysłanników króla Francji, tych samych, którzy kazali zamordować Sophi Partewou, pozwalając tym samym swojemu Panu na przejęcie Vołdiburgii, państwa królowej Sophi. Od tego momentu, organizacje przejmowali coraz to nowsi, mniej doświadczeni agenci, powodując jej coraz większe podupadanie. W końcu, za biurkiem szefa zasiadł wszechwładny Kozaczenko. I wtedy było coraz lepiej.
Na świecie, gdzie od roku 3587 rządziły kobiety, i nastąpiła monarchia, teraz, w 4630 roku, znów krajem mieli rządzić prezydenci, działo się coś niedobrego. Jedyny mężczyzna rządzący krajem, król olbrzymiej Francji, Henrii DeDelaque, usiłuje przywrócić monarchię absolutną, która była na świecie w starożytności, a także rozszerzyć swoje wpływy na pozostałe kontynenty. Jednym z dwóch najważniejszych zadań agencji, jest zapobiegnięcie wojny na skale świata, czyli 4 wojny światowej. Drugim zadaniem, jest odnalezienie żyjących przodków Królowej Sophi.
Natomiast Erine, jest śliczną, młoda dziewczyną, o bardzo długich, lśniących złotych falach i błyszczących, zielonych jak wiosenna trawa oczach. Nie jest wysoka, ma niespełna 165 cm, i jest zgrabną nastolatką, o długich nogach. Tak. Erine jest nastolatką. Po powrocie z Grecji miała świętować 16 urodziny. Jest najmłodszą agentką w dziejach Agencji.
Aktualnie, Erine, mrużąc swoje wielkie oczy, wpatrywała się w opuszczony wieżowiec, szukając wzrokiem wroga. „Jak to dobrze, że na wszelki wypadek wzięłam cały sprzęt!” – Pomyślała. Zamrugała szybko dwa razy. Widok jej się wyostrzył, mogła za pomocą woli włączać zooma, nie tracąc jakości widoku. Natychmiast włączyła opcje nagrywania, aby wszystko, co widzi, mogła potem odtworzyć, by na zimno wyłapać szczegóły. Stworzyła wokół siebie osłonę, dzięki której była prawie niewidoczna. Nie było to wynalazkiem, lecz cechą, która rozwinęła się w niektórych ludziach po 3 wojnie światowej. Przyciskiem otworzyła długie, półprzezroczyste, mieniące się kolorami tęczy skrzydła, i wzbiła się w niebo. Przez chwilę rozkoszowała się pędem powietrza, poczym wróciła do zadania. Rozejrzała się uważnie po okolicy. Jakiś błysk w oknie wieżowca przyciągnął jej uwagę. Podleciała bliżej, każąc w myślach soczewkom na oczach przybliżyć widok. Pudło. Kawałek metalu. Wtem, na dachu dojrzała jakiś ruch. Człowiek. Z bijącym sercem podleciała bliżej. I wtedy go zobaczyła. Stał na dachu, i przyglądał się jej. Była plamą nieco innego powietrza, ponieważ odbijało się od niej światło. Jedynie człowiek bardzo, bardzo spostrzegawczy, mógłby ją dojrzeć.
Nigdy nie zapomniała tej twarzy. Wtedy, 10 lat temu, gdy siedziała schowana pod stołem, tak, jak kazał jej Pierre w chwili, gdy drzwi wyleciały z zawiasów, widziała, co się działo. Ta chwila znów stanęła jej przed oczami.
W wielkim, bogato zdobionym salonie, przy stole siedział przystojny mężczyzna, na oko w wieku 30-33 lat. Ciemne włosy opadały mu na twarz, a błękitne oczy utkwione były małej, ośmioletniej, złotowłosej dziewczynce, siedzącej naprzeciwko niego. Owo dziecko miało rzadko spotykane w tej epoce lśniące, zielone i wielkie oczy. Między nimi leżała plansza do popularnej w XXI wieku gry. Grali w szachy. Teraz był ruch dziewczynki. Sięgnęła po pionek, gdy oboje usłyszeli głośny, rozrywający uszu dźwięk. Dziewczynka z przerażeniem spojrzała na mężczyznę.
- Chowaj się pod stół, i siedź cicho! – Wrzasnął chłopak. Dziecko posłusznie i błyskawicznie wykonało polecenie. Spod długiego, kremowego obrusu, widziała jedynie nogi. Długie, czarne i błyszczące buty wbiegły do pokoju. Zaraz za nimi krótsze, brązowe. Wsunęła małą rączkę pod krawędź materiału, i ostrożnie wyjrzała. Nieznajomy o pociągłej, szczurzej twarzy, trzymał w długich, arystokratycznych palcach srebrny rewolwer. Strzelił. Dziewczynka z przerażeniem zobaczyła, jak pocisk leci, i po ułamku sekundy, z nieprzyjemnym plaśnięciem zagłębia się w ciało tak drogiego jej mężczyzny. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Przyglądała się tylko coraz większej, czerwonej plamie, wyraźnie odcinającej się od bieli kafelków. Poczuła, się, jakby coś ją otaczało. Coś dobrego. Coś, co kazało jej wyjść, przyjrzeć się mężczyźnie, zapamiętać szczurzą twarz. Odważnie wyszła spod stołu. Lecz nikt jej nie zauważył, jakby była niewidzialna. I właśnie wtedy, gdy dostrzegła blask triumfu w bladych oczach mordercy, zawładnęła nią chęć zemsty.
Otrząsnęła się ze wspomnień. Mężczyzna na dachu, wciąż patrzył na nią bladymi oczyma, rozciągając wąskie wargi w przerażającym uśmiechu. Erine podleciała bliżej, lecz człowiek… zniknął! Wylądowała. Na dachu była tylko mała klapa, prowadząca do wnętrza budynku. Podbiegła do niej, i mocnym uderzeniem rozwaliła zamek. Odrzuciła resztki drewna. Za nimi była… goła ściana! Tak, jakby ktoś po prostu przyczepił do dachu drzwi. Zmarszczyła brwi. Wtedy coś przykuło jej uwagę. Podeszła do kawałków drewna, i przyjrzała się im dokładnie. Tak jak myślała. Wściekła, wzięła do ręki w cieniutkiej rękawiczce małe, metalowe urządzenie. Służyło ono do wyświetlania hologramów. Kątem oka dostrzegła ruch za sobą. Odwróciła się gwałtownie, uderzając przy tym napastnika grubym warkoczem. Mężczyzna czający się za nią, dostał w twarz grubym i ciężkim kawałkiem metalu, wokół którego zostały zaplecione złote włosy Erine. Odrzuciło go lekko do tyłu. Erine go poznała. To on, razem ze szczurowatym mężczyzną, 10 lat temu zabił jej opiekuna. Zmrużyła oczy, i sięgnęła po broń przypiętą do paska, szepcząc do mikrofonu przy ustach „Red Alert”. Za moment, na dachu powinno zaroić się od agentów idących jej z pomocą. Ale do tego czasu musiała go zatrzymać. Wiedziała, że pistolecie miała tylko jeden nabój. Musiała trafić. Wymierzyła w prawe kolano napastnika, tak, jak ją uczyli. Pociągnęła za spust. Mężczyzna gwałtownie przekręcił się na bok, i poderwał do pionu.
- I co, tak dobrze was uczą w tej agencji? – Zadrwił. W Erine zagotowało się.
- Nawet nie wiesz jak dobrze.
Zamachnęła się, i rzuciła pistolet. Kolba trafiła w skroń mężczyzny, który zemdlał. W tym samym momencie, budynek zachwiał się w posadach, a na niebie pojawił się wielki, szary odrzutowiec. Erine pociągnęła wroga za sobą, do drabinki linowej, którą upuścili z samolotu. Przytrzymała się jej, i poczuła, jakby nic nie ważyli, a wieżowiec zapadł się w siebie. Specjalne urządzenie wciągnęło ich na pokład, a maszyna, nie wydając żadnego dźwięku, poleciała przed siebie, kierując się ku agencji. Erine rozłożyła się wygodnie na miękkim fotelu. Wiedziała, że jak tylko znajdą się na miejscu, będzie musiała wszystko opisać Valu, ale nie przejmowała się tym. Zastępca Valu uważnie jej się przyglądał. Był wysokim, chudym Panem po pięćdziesiątce. Po mniej więcej 5 minutach podróży, mężczyzna, którego ogłuszyła Erine, zaczął się budzić. Nastolatka pochyliła się nad nim.
- Jak się nazywasz? – Zagadnęła. Ten tylko spojrzał na nią ze złością. Przywaliła mu w klatkę piersiową. Zrobiła to tak szybko, że gdyby nie jęk bólu, nikt by tego nie zarejestrował.
- A teraz? Powiesz? – Mężczyzna pokręcił powoli głową. W szmaragdowych oczach zapłonął mały płomyk, na widok którego człowiek odezwał się:
- Roald… Pullon… Jestem Francuzem…
- Wspaniale, Roaldzie. A teraz: dobranoc. – Erine uśmiechnęła się słodko. Ostatnim, co w czasie podróży widział Pullon, była pięść, uderzająca go w głowę. A potem zapadła ciemność.
- Mogłaś być bardziej delikatna. Co w ciebie wstąpiło? Nigdy się tak nie zachowywałaś. – Jamu Reapold, zastępca Valu, był wyraźnie zniesmaczony,
- On pomagał w zabiciu Pierre. – Coś w głosie dziewczyny sprawiło, że Jamu umilkł, lekko speszony.
Przez resztę podróży, nikt się nie odzywał.
Gdy samolot wylądował, Roald Pullon ocknął się. Jamu pomógł mu wyjść na lotnisko, i dojść do agencji. Erine wyszła zaraz za nimi.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, zaraz po wejściu do gabinetu, była jego… normalność. Większość osób spodziewałaby się czegoś bardzo nowoczesnego. Tymczasem gabinet wyglądał zwyczajnie, jak te lepsze gabinety ponad 2000 lat temu, w XXI wieku.
Pokój był prostokątny, a ściany pomalowano na kolor beżowy. Na ziemi rozpościerał się gruby, gęsty, bardzo ciemnozielony dywan. W gabinecie było tylko jedno okno, na całą północną ścianę. Pod nim stało wielkie, mahoniowe biurko, z niewielkim, wygodnym krzesłem biurowym, obitym w ciemną skórę. Po drugiej stronie stołu, na wprost okna, stały dwa wygodne, również niewielkie, lecz imponujące skórzane fotele. Po prawej stronie pomieszczenia, był wielki, drewniany regał. Na grubych półkach piętrzyły się księgi. Jedne były wielkie i tęgie, inne małe i cienkie. Naprzeciwko regału stała sofa i dwa fotele, w tym samym stylu, co krzesło i fotel przy biurku. Pokój zdobiły same arcydzieła sztuki, uratowane i przechowywane przez 128 lat wojny, przez wiele pokoleń ludzi na całym świecie. Z beżowych ścian spoglądali na gości tajemnicza Mona Liza, dostojna Dama z Łasiczką, Apostołowie z Ostatniej Wieczerzy, Dziewczyna Czytająca List, dziewczyna z Babiego Lata wylegiwała się spokojnie na trawie, a Pyram i Tysbe ciągle, na oczach przebywających w pokoju, przeżywali swą tragedię.
W rogu pokoju wciąż od nowa zaczynali gonitwę Apollo i Dafne, a Sława dawała nadzieje wszystkim, którzy tylko weszli do komnaty.
Gdy Erine, Jamu i Roald weszli do pokoju, na krześle za biurkiem siedział Valu, i zamyślonym wzrokiem obserwował piękno rzeźby Apollo i Dafne.
- Valu…? Już jestem… - Erine powiedziała to wyjątkowo miękko, tak, jak mówi się do ojca.
- To wspaniale. – Mężczyzna za stołem przeniósł na nią swój mętny wzrok, który momentalnie mu się wyostrzył, gdy dostrzegł francuza. Vladimir powoli wstał, podszedł do regału. Wyciągnął rękę, i wysunął lekko najcięższą z książek. Szafa bezszelestnie podjechała do góry. W ścianie była mała klawiatura, i szklany kwadracik, mniej więcej 5x5 cm. Kozaczenko wpisał dziesięciocyfrowy kod, a mały kawałek szkła zalśnił na złoto. Valu wyjął z kieszeni plastikowy woreczek, a z niego mały wacik. Potarł nim lekko uchylone usta, i przyłożył do ekraniku, który rozbłysł na zielono. Następnie przysunął się do szkła, i niemal dotknął go okiem. Po kolejnym błysku zieleni, regał zjechał w dół, a gabinet zaczął się zmieniać.
Okno jakby wyparowało, odsłaniając dużą salę. Kanapy odjechały w bok, a biurko zsunęło się w dół. Szafa się okręciła. W ten sposób, po niecałych 30 sekundach, powstało olbrzymie centrum dowodzenia.
Valu podniósł Roalda za kołnierz, i posadził go na krześle stojącym w wielkiej wnęce, gdzie wcześniej stały fotele i sofa. Nie mieli czasu na dostanie się do myśli Roalda, co trwałoby całe wieki, więc postawili na stare metody. Jamu nawet znalazł gdzieś lampę, taką jak na bardzo starych filmach. Skierował jej promień na twarz mężczyzny, który zmrużył oczy.
- Kto cię tu przysłał? – Pierwsze pytanie padło z ust Kozaczenko. Pullon jedynie spojrzał na niego z pogardą. – Nie powiesz? No, trudno. Dobrze wiesz, że nie mam czasu, aby sprowadzić teraz innych agentów, którzy specjalizują się w zdobywaniu informacji. – Syknął. – Ale mam tu kogoś, kto chciałby się zemścić… - Vladimir wskazał kciukiem Erine. – To jak? Powiesz??
- Przecież to jeszcze dziecko! Co mogłaby mi zrobić?? – Zadrwił francuz. – Wtedy, tam na dachu i w samolocie, jej się po prostu poszczęściło…
W tym momencie Erine nie wytrzymała. Rzuciła się na Roalda, i zaczęła go uderzać niewielkimi piąstkami.
- Ja dziecko?! Ja?! Lepiej mi powiedz, co ci dali za pomoc w zabójstwie Pierre!! Co obiecywali!! – Wrzeszczała tak głośno, że gdyby nie dźwiękoszczelne ściany, ktoś z zewnątrz na pewno zawiadomiłby milicję. – Kto ci to zlecił?! Gdzie oni są?! – Valu uznał, ze wystarczy, bo jeszcze mała zrobi jeńcowi krzywdę, i oplótł ją w pasie muskularnymi ramionami, podnosząc ją do góry jakby była piórkiem. W ten sposób skutecznie odizolował ich od siebie. Erine usiłowała się wyrwać, młócąc powietrze zaciśniętymi w pięści dłońmi.
Pobity francuz, otworzył lekko zakrwawione i porozcinane wargi. Dziewczyna przestała się wyrywać, a szef Agencji ostrożnie puścił ją na ziemie. Pullon przemówił.
- Oni są… między… dwoma…rze-rze-rzekami… - Wyjąkał, poczym stracił przytomność. Jamu od razu rzucił się do wielkiego komputera, a Valu zadzwonił po agentów-sanitariuszy. Erine stała nieruchomo, wpatrując się w pustkę.
Po kilkudziesięciu sekundach, Reapold wydał z siebie okrzyk triumfu.
- Wiedziałem! Chodzi o małe miasto na zachodzie Francji! Jeszcze 100 lat temu, Gissrou z jednej strony otaczała rzeka Garon. Teraz, miasteczko jest płożone między dwoma rzekami! Mintou i Garon! Musimy tam natychmiast lecieć!
- Masz racje. Bierzemy Erine? – Valu niepewnie spojrzał w stronę, gdzie stała nastolatka, ale jej tam nie było.
Zszokowany, wielki mężczyzna patrzył się przed siebie, zastanawiając się, gdzie jego podopieczna mogła sobie pójść.
- Na pewno poleciała do Gissrou. Musiała usłyszeć, co mówiłeś! Trzeba ją dogonić! – Zerknął na swojego zastępcę. Ten uśmiechał się lekko.
- Nie. Gdy szukałem na mapach miasta między dwoma rzekami, usłyszałem bardzo cichy świst. Właśnie wtedy Erine musiała odlecieć.
- Ale… gdzie…?
- Tego nie wiem. Nie pozostaje nam nic innego, jak próbować szczęścia z Gissrou.
- Ale miała nadajnik w hełmie… Trzeba sprawdzić, gdzie teraz jest!
- Już to zrobiłem. Twoja podopieczna wyrwała nadajnik i rozgniotła go butem. Zanim się do końca rozwalił, wysłał parę sygnałów, które wyłapał komputer. Jeśli chcesz zebrać jego szczątki, to leżą na chodniku za oknem.
- Bardzo śmieszne! W takim razie… lecimy do Gissrou!


Erine szybowała wśród chmur. Leciała do Paryża. Jak tylko Roald powiedział o dwóch rzekach, przypomniała sobie. Widziała to bardzo dawno temu. Z pewnością nie opiekował się nią jeszcze wtedy Pierre. Mały budyneczek, i powiewający na wietrze, skrzypiący szyld. Między Dwoma Rzekami. Tak nazywała się ta karczma.
Znowu stała przed tym budynkiem. Ostatni raz widziała go 10-13 lat temu. Nic się nie zmienił. Po III wojnie światowej, niektóre budynki się nie zmieniły. Nie zostały zburzone, i nie zmieniły się w strzeliste wieżowce, całe ze szkła i metalu. Ta karczma była stara, drewniana i rozpadająca się. Szyld nadal skrzypiał, pod najlżejszym podmuchem wiatru. Dziewczyna uchyliła drzwi, i bezszelestnie wślizgnęła się do środka. Przebłysk wspomnień. Drewniane schody. Erine cicho wspięła się po kruchych szczebelkach drabiny, która zastępowała to, co zapewne zawaliło się ze starości. Następne wspomnienia. Szła przestraszona do jakiegoś pokoju. Tak. Czwarte drzwi na lewo. Nastolatka bezgłośnie otworzyła powoje, które nic się nie zmieniły, odkąd była tu ostatnim razem. Jako jedyne były metalowe. Ciężkie, żelazne drzwi. Powoli weszła do środka, nawet na chwilę nie wyłączając osłony. Zdążyła jeszcze zobaczyć wielki, zajmujący całą ścianę portret, gdy ktoś przyłożył jej do twarzy kawałek materiału nasączony jakimś płynem. Zemdlała. Patrzyły na to piękne, szmaragdowe oczy z obrazu.
Ocknęła się w prostokątnym pokoju. Miał białe ściany, i nie było w nim żadnych mebli. Naprzeciwko niej były metalowe drzwi. Dziewczyna zerwała się z zimnej podłogi i rzuciła się do wejścia. Odruchowo szarpnęła klamkę, mimo że wiedziała, że to nic nie da. Przyłożyła ucho do chłodnego metalu, i stuknęła w niego ręką. Następnie zrobiła to samo ze wszystkimi ścianami, kawałek po kawałku. Podbiegła jeszcze raz do metalowych wrót, i dokładnie się im przyjrzała. Z powrotem usiadła na podłodze, i przeanalizowała zdobyte dzięki oględzinom informację. Drzwi i ściany są grube, zapewne dodatkowo wzmocnione w środku metalem. W całym pomieszczeniu niema ani jednego słabszego miejsca. „Kiepsko. Jak mogłam do tego dopuścić? I jak mam stąd wyjść?” – Nastolatka myślała gorączkowo. Rozejrzała się niespokojnie. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Wytworzyła wokół siebie osłonę.
- I tak wiemy, gdzie jesteś. To nie ma sensu. – Na prawo od niej rozległ się donośny, czysty głos. Obróciła się gwałtownie w tamtym kierunku, odruchowo sięgając po broń, choć i tak wiedziała, że jej tam nie ma. Zabrali jej ulubiony pistolet. We wściekłości, dostrzegła w kącie pokoju – tak gdzie sufit łączy się z dwiema ścianami – małą, okrągłą dziurkę. Chciała przybliżyć obraz, ale widziała bez zmian. Zdjęli jej z oczu również soczewki.
- Tak?? To co teraz robię? – Podskoczyła parę razy, i zrobiła obrót. Była pewna, że blefują. Ale…
- Właśnie trzy razy podskoczyłaś, i zrobiłaś obrót przez prawe ramię. – Poinformował ją głos z głośnika. Zniszczyła osłonę. – Tak lepiej. Chcemy wiedzieć, czy możemy ci ufać. Zamierzam wejść do celi. Będę miał paralizator, ale wolałbym go nie używać na twojej ślicznej buźce. Mam dla ciebie pewną… propozycję.
Erine zastanowiła się. Mogła tu siedzieć, albo go wpuścić. Gdyby to zrobiła, miałaby dwa wyjścia. Posłuchać, co mówi, lub próbować go zaatakować. Postanowiła słuchać. Druga opcja mogła się skończyć źle. Dla niej.
- Zgadzam się. Nie mam innego wyjścia.
- Racja mądra dziewczynka. A teraz usiądź na podłodze z dala od drzwi, OK.?
- OK. –Westchnęła. Zwaliła się ciężko na ziemie. Była bardzo zmęczona.
Drzwi się otworzyły. Spodziewała się jakiegoś czterdziesto – czterdziestopięcioletniego mężczyzny. Zdziwiła się, gdy zobaczyła w progu przystojnego, góra 19-letniego chłopaka. Miał falowane, brązowe włosy sięgające do połowy szyi w lekkim nieładzie, przenikliwe, czekoladowe oczy, i smukłą sylwetkę. Był wysoki, mniej więcej 180 – 185 cm. Dziewczyna popatrzyła na niego niepewnie, ale z uwielbieniem.
- Witaj Erine. – Powiedział miękko. Podszedł do niej, i wyciągnął w jej kierunku dłoń z długimi palcami. Nastolatka wstała, nie zważając na jego rękę. Chłopak lekko zakłopotany splótł ramiona za plecami. Dziewczyna dostrzegła wystający z jego kieszeni paralizator. Kiedyś ktoś ją takim dotknął. Po ciele przeszedł ją dreszcz, a uwielbienie do tego młodego mężczyzny ulotniło się.
- Kim jesteś? – Jej głoś ociekał lodem.
- Nazywam się Bernune DeDelaque. Jestem synem króla Francji.
- Och, w takim razie, witam, wasza wysokość! – Ukłoniła się lekko, z wyraźną drwiną.
- Przestań!
- Co to za propozycja? – Bernune uśmiechnął się lekko.
- Jest 20:00. Za godzinę, mój ojciec wydaję wystawną kolację z okazji moich 18 urodzin.
-Wszystkiego najlepszego. Co mam z tym wspólnego? I co będę z tego miała??
- Dziękuję. Pójdziesz ze mną na tą uroczystość, jako moja partnerka. A przed balem dowiesz się, kim jesteś.
- Wiem, kim jestem. Wrogiem Francji. A to oznacza, że również twoim.
- Dowiesz się, kim są twoi rodzice. Skąd jesteś, gdzie się urodziłaś. – Erine oniemiała. Wahała się. A gdyby tak…
- Dobrze – odparła z wahaniem. - Zgadzam się.
- Wspaniale! Przykro mi, ale muszę to zrobić. – Chłopak skuł jej nadgarstki kajdankami z lekkiego, wytrzymałego tworzywa, i zawiązał na oczach kawałek materiału. Poczuła, jak chwyta za jej dłoń. Delikatnie wyprowadził ją z salki. Kroczyli długimi korytarzami. Po mniej więcej 5 minutach, Bernune zdjął jej przepaskę i wepchnął do niewielkiej kabiny. Widziała już takie kiedyś. Po chwili Drzwi się otworzyły. Wyszła na gruby, czerwony dywan. Przed nią stał już jej partner. Miał na sobie elegancki, granatowy garnitur w ledwo widoczne prążki. Ona została ubrana w obcisłą, szmaragdową suknie do ziemi, na grubych ramiączkach, rozszerzającą się ku dołowi. Na nogach miała zielone szpilki a w uszach i na szyi perły. Przyszły król Francji spojrzał na nią z zachwytem, i podał ramię.
- Pani pozwoli… - Erine nagrodziła go uśmiechem. Zgodnym krokiem skierowali się ku drzwiom, za którymi odkryli długi korytarz z bordowym dywanem.
- Dokąd idziemy?
- Zaraz zobaczysz. Tam, gdzie się kierujemy, wisi obraz twojej babki. Został namalowany w 2090, więc jest bardzo stary.
- Nie wiedziałam, że pochodzę z aż tak starej rodziny.
- Twoja rodzina ma korzenie o wiele dłuższe, niż się spodziewasz.
- Naprawdę?
- Po za tym… jeszcze wielu rzeczy nie wiesz…
Dalej szli w milczeniu. Mijali coraz więcej drzwi. Po chwili chłopak zakrył jej oczy dłonią, i otworzył jedne z nich. Weszli do przestronnego, eleganckiego pokoju. On przekręcił klucz w zamku. Bernune podprowadził ją parę kroków, poczym zsunął dłoń. Dziewczyna patrzyła oniemiała na wielki portret pięknej kobiety. Miała złote, lśniące fale, i wielkie, szmaragdowe błyszczące oczy. Erine miała wrażenie, że patrzą tylko na nią. Czuła wzbierającą w niej niezwykłą moc. Spojrzała na małą tabliczkę po obrazem: Sophi Partewou, Królowa Vołdiburgii, 2090 rok n.e.
Poczuła, jak coś oplata ją w pasie. Powoli odwróciła się w stronę partnera.
- Tak, Erine. – Odrzekł cicho. Ich twarze dzieliło parę centymetrów. – To twoja babka. Jesteś następczynią tronu Vołdiburgii. Twój szef od dawna to wiedział. I chronił cię, jak mógł.
Wtedy dziewczyna postanowiła wcielić swój plan w życie. W jej oczach stanęły łzy. Wtuliła się mocno w silne, pachnące ramiona chłopaka. Przytulił ją. Podniosła głowę, i spojrzała mu w oczy. Dostrzegł w nich małe iskierki, jakich nie było tam wcześniej. Pochylił się lekko, a ich usta złączyły się. Erine zarzuciła mu ręce na szyje. Z całej siły wepchnęła palec w niewielkie zagłębienie za uchem, uderzając mocno kolanem między jego nogi. Osunął się z cichym jękiem na ziemie, a ona pochyliła się nad nim.
- Dobranoc. I pamiętaj, nie zadzieraj ze mną nigdy więcej. – Wysyczała. Skądś wiedziała, co ma robić. Może podpowiedziała jej to babka? Kto wie? Dotknęła lekko opuszkiem palca jego skroni, szepcząc „śpij”. Z jej dłoni popłynęły małe, beżowe iskierki, rozchodząc się po głowie chłopaka, tworzyć wokół niej złocisty krąg. Po ułamku sekundy wtopiły się w skórę, a on zasnął głębokim snem. Z satysfakcją podeszła do drzwi. Wyciągnęła rękę. Powoje gwałtownie się otworzyły, bez problemu wyłamując zamek. Stworzyła wokół siebie osłonę, tak szybko, jak jeszcze nigdy. Pochyliła się, i oderwała szeroki pasek od swojej sukni, i zarzuciła go na gołe ramiona. Może być zimno. Pobiegła prze siebie. Mknęła przez czerwony dywan, prawie go nie dotykając. Znalazła jakieś drzwi. Potraktowała je tak, jak poprzednie, tym razem w biegu. Znalazła się w różowej sypialni z wielkim oknem. Swoją nową mocą rozwaliła szkło, i wdrapała się na parapet. Skoczyła. Wiedziała, że może, że nic się jej nie stanie. Poszybowała lekko przez chmury. To było lepsze niż skrzydła. Poleciała w górę, a pęd powietrza zdarł jej z ramion materiał, i rozwiał złote fale. Przymknęła oczy, rozkoszując się pędem.
Nagle coś sobie przypomniała. Uczyła się na historii, że w Vołdiburgii był wielki dzwon. Bito w niego na trwogę. 10 razy. Gdy w Vołdiburgii była wojna, co nie zdarzało się często, Królowa biła w niego dziesięć razy. Teraz, gdy tereny Vołdiburgii przejęła Francja, Bije się tylko pięć razy. Przyśpieszyła, kierując się w kierunku dzwonnicy. Wleciała prze niewielkie okienko. Wylądowała pod samym dzwonem. Po chwili zastanowienia, poleciała na dach. Stamtąd rozkazała dzwonowi zabić dziesięć razy. Ku jej zdziwieniu, usłuchał. Każde uderzenie brzmiało jak słowa „Alarm!” lub „Wojna!”.
Dziewczyna z dumą patrzyła jak, ludzie zdziwieni wychodzą z domów, kierują się pod dzwonnice. Gdy było ich już bardzo dużo, nastolatka zlikwidowała osłonę, i lekko sfrunęła w dół. Obywatele, których przodkowie mieszkali w Vołdiburgii, patrzyli na nią ze zrozumieniem. Najwidoczniej przypuszczali, kim jest.
- Ludzie! – Ryknęła z całą mocą. – Jestem potomkinią królowej Sophi, Erine Partewou, następczynią tronu Vołdiburgii! I zamierzam przywrócić ją na mapy! Niech każdy o niej usłyszy! Niech ludzie powtarzają jej nazwę, niech ją wielbią! Jesteście ze mną? Przeciw Królowi Francji?
Z obawą patrzyła na falujący tłum, który ryknął zgodnie:
-Tak!!!
W dłoniach zalśniła broń. Strzelby, pistolety, noże, paralizatory. Wszystko, co mieli. Ruszyli przed siebie, werbując każdego, kto z ciekawością i przestrachem wyglądał z domu. Gdy ktoś się nie zgodził, Erine zamykała go w klatce, stworzonej przez nią dzięki jej nowej mocy. Sunęła za nią w powietrzu, lśniąc pomarańczowymi prętami i płytami czystej energii. Dziewczyna leciała nad tłumem, Oświetlając im drogę, wytworzonymi przez siebie wielkimi kulami ognia. Kierowali się do centrum. Do miejsca, gdzie kiedyś był rynek stolicy Vołdiburgii, a teraz jest placem centralnym całej Francji. To przy nim król ma swoją rezydencje, i to tam odbywają się wszystkie uroczystości.
Tłum wrzeszczał i werbował kolejnych ludzi, a Erine rozmyślała. Zadała sobie te same pytania, które zadawały sobie wszystkie władczynie Vołdiburgii, zanim objęły tron.
- Jak będę rządziła? Za pomocą czego? Lepiej rządzić magią… czy techniką? – Z takimi rozmyślaniami kierowała wzburzonym tłumem.
Rozszalałe morze ludzi rozlało się przed wielkimi i pięknym pałacem. Erine skierowała dłoń na ciężkie, złote wrota. Powoje prawie wyrwało z zawiasów. „Ups. Muszę się nauczyć nad tym panować…” – pomyślała wesoło, i wleciał do budynku. W oknie mignęła jej blada twarz. Dziewczyna gwałtownie zwróciła się w tamtą stronę, wskakując do pomieszczenia obitego purpurową draperią. Wysoki mężczyzna usiłował uciec. Szybko złapała go w pasie i unieruchomiła.
- I co, Wasz Wysokość? – Zadrwiła. Mocniej go przycisnęła, gdyż król potężnej Francji nieco się szamotał.
- Zamknij się! Chcecie mnie pokonać? Nie uda wam się!
- Niby czemu?
Władca spojrzał na mały, porcelanowy wazonik pod oknem. Tulipany lekko wyleciały z niego, zwinęły się w wianek, poczym spoczęły na złotych lokach Erine. Flakon rozprysł się na miliony kawałków. Dziewczyna roześmiała się.
- Myślisz, że jak się tu dostałam? Patrz! – Wielki portret króla spadł ze ściany. Niewidzialny miecz ciął na odlew zamalowane płótno. Ostatnia dziura pojawiła się między oczami monarchy. Mężczyzna zadrżał, a ona zbliżyła usta do jego ucha.
- Prawowita dziedziczka tronu Vołdiburgii wróciła… Strzeż się. Bo stanie się z tobą to, co z tym obrazem… - Wyszeptały złowieszczo jej wargi.
- Tato… Ojcze, co to ma znaczyć?! – Erine gwałtownie odwróciła głowę w stronę intruza. Król zaśmiał się, i znikł w oparach pachnącej drzewem cedrowym mgły. W drzwiach stała śliczna, młoda dziewczyna. Była, na oko, nieco starsza od księżniczki Vołdiburgii. Miała długie, proste czarne włosy, granatowe, wielkie oczy, i mały nosek. Jej cera była przeraźliwie blada. Szybko oceniła sytuacje. Rozciągnęła pełne wargi w wampirzym, przerażającym uśmiechu. Zęby wyrosły jej momentalnie. W długich kłach błysnęły krwawo miniaturowe rubiny. Wampirzyca uniosła wąską dłoń. To samo zrobiła Erine. Dwa promienie energii – Przy oknie zielony, przy drzwiach czerwony – zwinęły się w spirale każdy po swojej stronie, poczym, niczym dwie atakujące się nawzajem kobry, pomknęły przed siebie. Spotkały się. Lśniąc cząsteczki wirowały wokół dziewcząt. Wampirzyca pokazała długie zęby w uśmiechu triumfu. Miała przewagę. Erine w rozpaczy przypomniała sobie łagodne spojrzenie babki. W jej oczach zabłysły iskry gniewu, które z każdą chwilą zmieniały się ognie wściekłości. Miała zawieść babcie? Tych wszystkich ludzi przed pałacem? Nigdy! Z trudem uniosła drugą rękę. Z jej dłoni buchnął biały strumień światła, i splótł się z zielonym, uderzając razem z nim w przeciwniczkę. Ta, zaskoczona, również wypuściła energie. Tym razem czarną. Siły były wyrównane. Erine, nagłym wybuchem mocy, pokonała przeciwniczkę. Ta stanęła w ogniu. Dziewczyna powoli podeszła do palonej żywcem wampirzycy.
- Twojego ojca czeka ten sam los.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, i wyszła z pokoju.
Stuk, stuk, stuk. Obcasy uderzają o podłogę. To Erine idzie ku swojemu przeznaczeniu. Stuk, stuk, stuk…


09 kwi 2008 16:20:08
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do:  
cron