Teraz jest 26 kwi 2024 7:54:03




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 32 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
Dyskusja o Fabryce Słów 
Autor Wiadomość
Pocketbook Killer
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2007 20:07:55
Posty: 1513
Lokalizacja: Toruń
eCzytnik: Kindle 3 WiFi
Post 
Cytuj:
Z tym sie zgodzę ze trzeba dać poznać różne dzieła, o różnej tematyce, ale to pozostaje w gestii człowieka za czym on jest.


Wiecie co, dochodzę do wniosku, że to jest tak jak z fast-foodami. Każdy tam lubi jeść, przynajmniej od czasu do czasu, ale czy naprawdę chcielibyście tam jadać codziennie? Spójrzcie tylko co się teraz dzieje w USA i UK - tam otyłość, spowodowana właśnie w głównej mierze fast-foodami i brakiem ruchu - to już plaga. Tam jest więcej ludzi otyłych niż normalnych! Ale ludzie mają to w dupie. Nadal jedzą fast-foody i nie ruszają się. Czy lekarze, czyli ludzie znający się na ludzkim ciele powinni zająć jakieś stanowisko w tej sprawie? Czy powinni ostrzec ludzi, że to niezdrowe i żeby przestali to robić? Nie zakazywać totalnie ale właśnie zwrócić uwagę, pokazać, pogrozić palcem. Powinni czy nie?

Fabryka Słów to taki literacki fast-food właśnie. I szybko się wydaje i szybko czyta i szybko zaspokaja głód liter. Jeśli będziemy czytać teksty tylko z ich stajni to z naszego mózgu zrobi się taka sama kupa tłuszczu jak z przeciętnego Amerykanina. W końcu nie będziecie chcieli czytać i poznawać żadnych nowych powieści skoro FS zaspokoi was od początku do końca. Zupełnie jak fast-food. Czy Dukaj powinien się wcielić w rolę lekarza polskich gustów literackich? Czy powinien interweniować, gdy widzie, że jego domenę, którą jest literatura fantastyczna toczy tłusty biały robak nijakości? Nie odmówicie mu przecież, że w tym co robi jest mistrzem. Że dzięki temu może oceniać innych pisarzy bo się po prostu na tym zna lepiej od nich.

_________________
"A co zrobiłeś najodważniejszego w swoim życiu?
Splunął na drogę krwawą flegmą. Wstałem dziś rano, odparł."

//Cormac McCarthy - Droga


22 wrz 2008 15:17:05
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 10 wrz 2008 17:21:10
Posty: 29
Lokalizacja: Sandomierz
Post 
Nie wiem z której strony to ugryźć ale zdaję mi sie że Ty Kellhusie za dużą wagę przykładasz do tego czym powinna być literatura fantastyczna. Za dużo,za przeproszeniem, byś chciał aby znaczyła. W ogóle czym on jest ? Każdy z autorów kształtuję ją wedle własnej woli i wyobraźni. Dla niektórych chłam dla innych dzieło. Od początku zawsze istniały spory co jest lepsze a co gorsze. Przynajmniej wg mnie fantastyka nie ma za zadania być ta główną siła kształtująca naszą wyobraźnię i zmieniająca nasze poglądy od tego są inne rodzaje książek.

A PS junk food'a nie lubie, a za to FS uwielbiam :D

_________________
Leliwum Perfectum - Na chwałę pokazów !


22 wrz 2008 16:55:01
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 02 mar 2008 17:10:17
Posty: 76
Post 
Wiem, że punktem wyjściowym była ta nieszczęsna (albo szczęsna, jak kto woli) onetowska dyskusja. Wiem, że to co mówiło trio mogło się podobać albo i nie. Po części zgadzam się z Kellhusem – to trochę jak z fast foodami. Szybko się do nich przyzwyczajamy, bo są szybkie, lekkie i przyjemne no i nie trzeba się przy nich za bardzo męczyć. Lepiej zjeść gotową kanapkę, niż ugotować po pracy / szkole / kursie domowy obiad, prawda? To samo dotyczy książek.
Generalnie zasada jest taka, że każdy czyta to, co lubi i że o gustach się nie dyskutuje.
Książkę, którą ktoś uznał za gniota, ktoś inny może uznać za całkiem ciekawą, kilkugodzinną rozrywkę.
Tak było w przypadku Achai (Achaja była dwa razy nominowana - do Zajdla bodajże, a znam miliony osób, które uważają, że to taki chłam, że najwyżej mógłby posłużyć za papier toaletowy. A i to nie zawsze! Bo mogłaby zaszkodzić tym "używającym". Widać więc, jak drastyczne różne są ludzkie opinie), czy Toy wars Ziemiańskiego, ale wcale nie trzeba się ograniczać do jednego autora, by to zauważyć.
Ilu ludzi, tyle opinii – do tej zasady powinno się dołączyć jeszcze jedną. Ile ludzi, tyle gustów.

Nie podoba mi się, iż w/w trio próbuje wpływać na to, co mają czytać inni. Ludzie czytają to, na co mają ochotę – potrzebują rozrywki, czytają FS, potrzebują czego innego, to sięgają po inne książki np. po Ptaszka, czy Cohelio.
Ludzie po całym dniu pracy (wiem to po sobie) nie mają ochoty ślęczeć na filozoficznymi książkami i zastanawiać się: o co też temu facetowi chodziło? Co koleś tu i tam chciał nam przekazać?
Ludzie (choć niektórych może to irytować) chcą rozrywki. Czystej rozrywki! I basta. Wiem, że jest tam jakiś procent ludzi, którzy chcą się poumartwiac nad filozoficznymi dziełami, ale jest ich garstka w porównaniu do ogółu społeczeństwa. Może to źle, że ludzie zadowalają się "byle czym" (czy wolno nam decydować za innych, ile jest coś warte? Każdy powinien kierować się własnymi preferencjami; wysłuchać zdania innych, posłuchać jak opowiada o swoich ulubionych książkach, ale nie się z niego nabijać. Ile razy się słyszało: ja nie mogę, ona/on czyta Pottera! Jakby nie było innych, znacznie lepszych książek. W domyśle: jest tyle wartościowych książek, a ten marnuje czas na coś takiego.), może to i źle, że coś takiego się ludziom podoba. Ale trudno zaprzeczyć, że się podoba. Cokolwiek byśmy o tym nie mówili!
Nie zgadzam się, że Kellhus za wiele wymaga od tego typu książek, to dobrze, że wymaga. Im więcej takich „wymagających” czytelników, tym bardziej rośnie (to znaczy – mam taką nadzieję) poziom tychże książek. Nie możemy się zadowalać tym, co jest, należy wymagać ciągle czegoś lepszego, lub choćby ulepszonego.

Ach! Dobrze byłoby rozszerzyć tę dyskusję o książki wydawane przez inne wydawnictwa fantastyczne, by porównać ich poziom, cele, nastawienie do klienta. Z wypowiedzi widać, że sporo osób sięga po książki Maga / Zysku i ska, ISA, REBIS, czy innych. Warto by je także uwzględnić.

Zgadzam się z niektórymi uwagami pana Dukaja, ale uważam, że źle robi, robiąc z siebie "Przewodnika po dobrych książkach fantastycznych”. On jest pierwszym (i chyba jedynym autorem), który w tak otwarty sposób krytykuje innych. Gdyby robił to kto inny (znany recenzent/krytyk/literaturoznawca itp., itd.), pewnie uznałabym to za dobre, ale skoro robi to autor fantastyki, to wygląda się tak, jak się wywyższał i pouczał tych głupich maluczkich. A to wcale mi się nie podoba.


Przepraszam, że tak chaotycznie, ale trochę się spieszę, bo mam ograniczony dostęp do kompa.

_________________
- Będę tam - zapewniła go cicho i odwróciła się, chcąc odejść.
- Altheo!
- Coś jeszcze?
Tak wiele chciałby jej jeszcze powiedzieć!
- Powodzenia - mruknął.
- Jest niezbędne nam wszystkim - odparła poważnie i odeszła.


22 wrz 2008 19:43:06
Zobacz profil
Admin
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 11 lip 2007 19:38:54
Posty: 3266
Lokalizacja: Kraków
eCzytnik: eClicto, iPad, K3 WiFi, K4
Post 
Kellhus napisał(a):
Przekręcasz jego słowa. On nie mówi, że masz 12-13 lat i ze się tak zachowujesz. On twierdzi, że to jest odpowiedni poziom dla takiego czytelnika i trudno się z tym nie zgodzić. Wielu miłośników szybkiej łatwej lektury pisze przecież o tych powieściach, że czyta właśnie dlatego, że sła szybkie, łatwe i przyjemne. Nie ma to żadnego związku z ich inteligencją, doświadczeniem życiowym ani płcią. Po prostu mają ochotę na łatwą, szybką i przyjemną lekturę - FS im to dostarcza. W nadmiarze. Teraz tak: autorom tego felietonu chodzi o to, że przez ogromną popularność tego typu tekstów poziom całej literatury fantastycznej się systematycznie obniża. Bo ludzie to kupuję. A wydawcy sprzedają to, co ludzie kupują właśnie. I nikogo tu nie obchodzi czy należysz do Mensy, czy też nie potrafisz odpowiedzieć na pierwsze pytanie w Milionerach. Więc autorzy ci nie zarzucają czytelnikom, że są głupi tylko czytają głupiutkie książki. I to jest najszczersza prawda.


"Głupiutkie" książki? Dlaczego? Dla mnie "Zbrodnia i kara" była głupia, a sam bohater - kompletnym idiotom, który miał problemy sam ze sobą. I ludzią każą czytać tę głupią książkę... Straszne.

Jeśli czytam owe "głupiutkie" książki to co z tego? Jeśli nie świadczy to o mnie, że jestem głupi, to nie widzę w ogóle problemu z tymi książkami.

Poza tym jak dla mnie pisząć "zawieszają poprzeczkę infantylizmu na 12-,13-latach" Dukaj nie ma na myśli nic innego, jak tylko proste: "ta książka jest dobra dla 12-, 13-latków". A skoro tak - to znaczy, że dla dzieci, do tego strasznie młodych, naiwnych i głupich jest. A skoro ja, stary koń, ją czytam i się dobrze bawię, to znaczy, że na poziomie takiego nastolatka jestem.

Kellhus napisał(a):
Jak wyżej. Im nie chodzi o to, że tam się wydaje tylko słabą intelektualnie literaturę. Im chodzi o to, że teraz wszyscy czytają tylko taką literaturę. Bo skoro spodobała się jedna pozycja z FS, to spodoba się na pewno i inna. I nikt już wtedy nie kupi powieści z innego wydawnictwa bo po co, skoro wszystko daje im FS? I co, checie żeby Wasze dzieci czytali przez 20 lat Pilipiuki? Chociaż oni by nie sczaili PGR-ów właściwie. To może chcecie, by czytali tylko Piekarę, Wójtowicz i inne wesołki? Ja bym się stała moim dzieciom zaszczepić też coś cięższego, nie tylko łątwą historyjkę z przyjemnym zakończeniem i masą śmiechu.


"I nikt już wtedy nie kupi powieści z innego wydawnictwa" -- kosmos, Kell. Kosmos po prostu. Czy naprawdę masz, jak trio, czytelników FSa, którzy ich pozycje lubią, za kompletnych idiotów? I to jeszcze takich, którzy nie potrafią sięgnąć po nic innego? Czytam Wójtowicz, Kozak, Pilipiuka i kogo tam jeszcze z wesołków FS nie ma. Co nie przeszkadza mi czytać Dukaja, Grzędowicza i wielu innych. Ot, Le Guin chociażby. A przecież powinienem tylko FSa czytać, bo mi się ich powieści podobają, nie?

MatCh napisał(a):
Komercja


Rozumiem, że trio wydaje książki filantropijnie, wszystkie ewentulane zyski przeznaczając na biednych. Bo jak nie - to są tak samo komercyjni. Że piszą dla snobów/"poszukiwaczy czegoś ambitniejszego" - nie ma znaczenia. Wybrali inny target, co nie zmienia faktu, że są tak samo komercyjni.

Kellhus napisał(a):
Fabryka Słów to taki literacki fast-food właśnie. I szybko się wydaje i szybko czyta i szybko zaspokaja głód liter. Jeśli będziemy czytać teksty tylko z ich stajni to z naszego mózgu zrobi się taka sama kupa tłuszczu jak z przeciętnego Amerykanina. W końcu nie będziecie chcieli czytać i poznawać żadnych nowych powieści skoro FS zaspokoi was od początku do końca. Zupełnie jak fast-food. Czy Dukaj powinien się wcielić w rolę lekarza polskich gustów literackich? Czy powinien interweniować, gdy widzie, że jego domenę, którą jest literatura fantastyczna toczy tłusty biały robak nijakości? Nie odmówicie mu przecież, że w tym co robi jest mistrzem. Że dzięki temu może oceniać innych pisarzy bo się po prostu na tym zna lepiej od nich.


Jestem daleki od porównywania z fast-foodami. Od czytania FSa nie zgłupiejesz, choćbyś nie wiem jak dużo tego czytał. Natomiast fast foody w nadmiarze, jak wspomniałeś, szkodzą. Lubię klocki Lego - którze przecież przeznaczone są dla dzieci. Czy to czyni ze mnie dziecko na poziomie gimnazjalisty/podstawówki? Bo klocki sprawiają mi frajdę i dają możlwiość kreowania/tworzenia nowych konstrukcji/rzeczy? Bo wolałbym stokroć bardziej posiedzieć parę godzin z klockami niż iść do opery, która przecież jest dla dojrzałych i wyrafinowanych? I czy to oznacza, że mój mózg to "kupa tłuszczu" (a potem będzie, że Dukaj wcale nie mówił, że jak się czyta dzieła FSa to jest się debilem...), bo wolę się bawić klockami? Bo "nie dorosłem" do opery?

Kellhus napisał(a):
Czy powinni ostrzec ludzi, że to niezdrowe i żeby przestali to robić? Nie zakazywać totalnie ale właśnie zwrócić uwagę, pokazać, pogrozić palcem. Powinni czy nie?


Nie powinni. Niech się własną literaturą zajmą, niech wydają więcej, skoro geniusze. A nie szukają dziury w całym u innych. Chociaż tak jest, oczywiście, łatwiej. Felieton, wybacz, ale moim zdaniem prezentuje poziom gorzej niż żałosny. Czy "genialne trio" nie stać na coś lepszego?

benny2001 napisał(a):
Każdy z autorów kształtuję ją wedle własnej woli i wyobraźni. Dla niektórych chłam dla innych dzieło. Od początku zawsze istniały spory co jest lepsze a co gorsze.


O to to!

benny2001 napisał(a):
Przynajmniej wg mnie fantastyka nie ma za zadania być ta główną siła kształtująca naszą wyobraźnię i zmieniająca nasze poglądy od tego są inne rodzaje książek.


A tu się nie zgodzę - przynajmniej z wyobraźnią. Jak dla mnie "Wrota" czy "Załatwiaczka" rozwijają wyobraźnię. Prezentują jakiś inny pomysł. Może i nie są najbardziej odkrywcze - ale co z tego? W jakimś stopniu są, więc są ok. "Eragon", choć nie jest najoryginalniejszy, wprowadza przynajmniej nową przygodę. I to jest dla mnie rozwój wyobraźni.

Co do poglądów - od tego są książki z dziedziny filozofii. I, jak dla mnie, tylko tego typu książki. Żadne tam "Zbrodnie i kary" czy "Alchemiki". Beletrystyka jest dla wyobraźni, dla satysfakcji, dla zabawy. Nie dla filozofii i poglądów. To nie ten dział.

Patrice napisał(a):
Ludzie po całym dniu pracy (wiem to po sobie) nie mają ochoty ślęczeć na filozoficznymi książkami i zastanawiać się: o co też temu facetowi chodziło? Co koleś tu i tam chciał nam przekazać?


No i znowu, o ile "filozoficzne" będzie się odnosić do książek np. Dukaja. Dla mnie to żadna filozofia... Książka jest ciekawa, zawiera sporo oryginalności, czyta się nieźle. I tyle. Nie jest dla mnie natomiast w najmniejszym stopniu "filozoficzna" -- ale też może ja jestem bezrefleksyjny i nie potrafię odgadnąć, jaką to "głęboką prawdę o życiu" tym razem autor chciał mi przekazać...

Patrice napisał(a):
Wiem, że jest tam jakiś procent ludzi, którzy chcą się poumartwiac nad filozoficznymi dziełami, ale jest ich garstka w porównaniu do ogółu społeczeństwa


Znowu się załącza ten tryb "snobizm". I "elitarność". Bo czytam "filozoficzne dzieła" (prosiłbym o listę zasad, które obiektywnie czynią dzieło filozoficznym - bo jak to zależy od widzimisię pana X czy Y będących krytykami - to ja podziękuję) i należę do "wybitnej garstki" wśród "głupiego motłochu". To jest ZŁE!

Patrice napisał(a):
Może to źle, że ludzie zadowalają się "byle czym" (czy wolno nam decydować za innych, ile jest coś warte? Każdy powinien kierować się własnymi preferencjami; wysłuchać zdania innych, posłuchać jak opowiada o swoich ulubionych książkach, ale nie się z niego nabijać.

(przepraszam za ten cytat urwany tak w połowie)

Odpowiadając na dość retorycznie brzmiące pytanie z nawiasu: NIE WOLNO. I o to właśnie chodzi. Dla Kellhusa Wójtowicz to "byle co", dla mnie to dobra literatura. Czyli Kellhus należy do "garstki inteligentnych", a ja należę do "głupiego motłochu". Bo uważam, że Wójtowicz jest dobra, a to "byle co".

Prosta rada: jesteś "wymagający", to czytaj co innego. A nie czytaj to samo, a potem udawaj, że jesteś cool, bo mówisz, że to "byle co" i ci się nie podobało, bo to nie jest takie "głębokie" jak powieść Dukaja.

Patrice napisał(a):
Nie zgadzam się, że Kellhus za wiele wymaga od tego typu książek, to dobrze, że wymaga. Im więcej takich „wymagających” czytelników, tym bardziej rośnie (to znaczy – mam taką nadzieję) poziom tychże książek. Nie możemy się zadowalać tym, co jest, należy wymagać ciągle czegoś lepszego, lub choćby ulepszonego.


Nie chodzi o to, że za wiele wymaga czy coś. Tylko dlaczego jego wymagania, czy kogokolwiek innego, mają być dobre dla wszystkich? Rozumiem, że jak Dukaj mówi, że książka jest mało wymagająca, to każdy się z tym musi zgodzić, bo jest na niższym levelu niż Dukaj, więc Dukaj automatycznie ma rację.

Książka nie spełnia wymagań? Czytaj inną. Nikt nie zmusza do czytania FS, prawda? Skoro ktoś się decyduje na wybór FSa to jest to jego prywatna sprawa. To tak, jakbyś uważał, że np. katolicyzm to religia dla "niewymagających", a buddyzm - dla "wymagających". I każdy katolik to idiota, bo dla ciebie ta religia jest głupsza/bardziej naiwna/zupełnie nieoryginalna/zawierająca więcej wewnętrznych sprzeczności niż buddyzm. A skoro katolikowi odpowiada - no to głupi jest, bo inaczej się nie da. Dlaczego subiektywna ocena jednej osoby musi być dobra dla innych?

Inny przykład: oglądałem kiedyś taki głupi dla mnie film o wizji jakiegoś wirusa w Szkocji czy coś. W pewnym momencie choroba, mimo izolacji tamtego terenu, pojawia się w Londynie. No to wysyłają ekipę na skażony teren, bo ponoć zaobserwowano ruch. Tam nagle się okazuje, że przetrwało naprawdę sporo osób - i są dwie frakcje: jakieś śmieszne "mhroczne" punki i średniowieczne rycerzyki na konikach. Obie te frakcje nie mają problemów z niszczeniem potężnie opancerzonych wojskowych pojazdów bojowych. Dla mnie to szczyt głupoty i bezsensu. Natomiast doczytałem na Filmwebie, że to "zabieg celowy" i że to jest naprawdę fajne i w ogóle. Dla mnie pozostaje to jednak kiczem, niezależnie od tego, jaką krytycy dorobią filozofię... Albo po prostu film był zbyt "wymagający" dla kogoś tak prostego jak ja... Kto nie potrafi zrozumieć, że trafianie w wąskie otwory na przodzie poruszającego się pojazdu (które powinny mieć, BTW, grubą szybę) z kuszy jest banalnym i logicznym zdarzeniem. Albo jest nielogiczne, ale ma za sobą głęboką filozofię i jest fajne.

_________________
Cytuj:
Muad'Dib uczył się prędko, ponieważ najpierw przeszedł szkolenie jak się uczyć. A najpierwszą ze wszystkich otrzymał lekcję podstawowej wiary, że może się nauczyć. Szokuje odkrycie, jak wielu ludzi nie wierzy, że mogą się nauczyć, a o ile więcej uważa, że nauka jest trudna.


22 wrz 2008 22:07:29
Zobacz profil WWW
Post 
Przepraszam, jestem jednym z tych biedaków którzy książki FS lubią i z racji że lubię takowe, a nie "najwyższych lotów" (wg Dukaja) nie rozumiem o co w tym tekście chodzi. Czy ktoś byłby w stanie rozszyfrować takie potworki logiczne autorstwa P. Dukaja jak np: "Resztę spektrum wypełnia jednolity monochrom: zdania niezłożone, pozbawione skomplikowanych środków stylistycznych, manieryzmów indywidualizujących wypowiedź; dominacja czasowników, wypłukiwanie imiesłowów; narracja obiektywna, bez prób rozpisania jej na różne osobowości i filtry percepcji, różne języki; brak stylizacji wewnętrznych" czy "Takie są zasady literatury popularnej. Ale u autorów FS wszystko to na dodatek rozgrywa się w settingach fantastycznych, i to bynajmniej nie w standardowych settingach SF czy fantasy, lecz w bardzo specyficznych scenografiach eklektycznych"? Bardzo o to proszę, cały tekst jest ich pełen, a ja nie mówię językami "ludzi i aniołów" jak P. Dukaj i inne tuzy najwyższej literatury, i nie mam takiej wiedzy by prawdę objawioną zawartą w tych stwierdzeniach ogarnąć... Kiedyś J.K. Mikke stwierdził że"bełkot nawet ubrany w piękne słowa pozostanie bełkotem" i jak pokazuje ten tekst miał rację. Ze swej strony życzę autorom FS jak największej płodności twórczej, bo gdybym został skazany jedynie na literaturę najwyższych lotów autorstwa np Dukaja pisaną tym językiem i z taką składnią logiczną, to zapewne wolałbym nic nie czytać i dołączyć do grona 70 % obywateli Polski radośnie przyznających się do swego wtórnego analfabetyzmu i z dumą obnoszących się ze stwierdzeniem "książek nie czytam". Czy naprawdę tak ciężko pojąc naszym drogim "wielkim literatom" fakt, że nie każdy może być zainteresowany roztrząsaniem na 300 stronach urojonych "problemów" jakiegoś pseudointelektualisty "zagubionego w meandrach rzeczywistości"? Ja przychodząc do domu po 12 godzinach pracy chcę sięgnąć po książkę która mnie odpręży, pozwoli znaleźć rozrywkę i na chwile oderwać się od problemów życia codziennego, nie chcę "poszukiwać sensu jestestwa" ani "budować obrazu nowego kontinuum". Uważam że czytelnicy ciekawych, a równocześnie zrozumiałych książek Pilipiuka czy Grzędowicza nie mają się czego wstydzić, po prostu czytajmy to co lubimy i nie starajmy się na siłę szukać wielkich "autorytetów literackich" jako pisarzy jedynie słusznych, a cała reszta "dla gimnazjalistów" " popłuczyny popkultury" itp. .Jacku Dukaj! Łukaszu Orbitowski! Wicie Szostak! Nie idźcie tą drogą, nie idźcie tą drogą!!! :)


22 wrz 2008 23:16:03
Użytkownik

Dołączył(a): 22 wrz 2008 23:17:52
Posty: 33
Lokalizacja: Wa-wa
Post 
Mori napisał(a):
Bo dla mnie poszukiwanie prawd o życiu w tekstach literackich to bardziej zajęcie dla kogoś, kto sam do żadnych wniosków dojść nie może. Bo dla mnie "arte pro arte", czyli czytanie książek dla "literatury", a nie "treści, historii" jest czystą głupotą. Bo mnie wszystkie te "elyty" śmieszą. "Nie słuchasz muzyki klasycznej? I słuchasz popu? No tak, oczywiście. Bo ty głupi jesteś, dla ciebie to za trudne, ty możesz co najwyżej Britney zrozumieć, idioto" - i dokładnie to samo mamy teraz w literaturze. Udajemy, że nie czytamy czegoś modnego, jednocześnie czytając coś, co jest uważane za "trudniejsze", by pokazać, jacy jesteśmy diablo mądrzy, bo to rozumiemy... Snobizm i tyle. I to jest, moim zdaniem, dużo bardziej szkodliwe dla otoczenia.

Oczywiście wpisuję się idealnie w portet idioty według tekstu - w końcu nie publikuję tego tekstu w prasie, nie napisałem nawet tego odręcznie i nie posłałem listem (do, nie wiem, "NF" czy coś), a jedynie naklikałem w parę minut na forum w Internecie. I to już mnie całkowicie dyskredytuje (oczywiście dyskredytuje mnie również czytanie "HH"). Lubię to, co czytam i czytam to, co lubię. Nie czytam (tylko) trudnych rzeczy, by potem podniecać się tym, że były trudne, a ja przeczytałem, więc jestem boski. Szukam ciekawych pomysłów, ale nie przenoszę je do swojego życia. Czy to naprawdę oznacza, że jestem głupi? Przeciętny i w ogóle? Bo mnie rajcuje co innego niż Dukaja? Bo mnie klasyk Dostojewski zupełnie się nie spodobał?"




Mori, napisałeś, że wpisujesz się "w portret idioty" wg tego tekstu z onetu. Moim zdaniem Twoja postawa, a także postawa kilku innych piszących w tym wątku, także np. otakesana, to postawa ignoranta. Kogoś, kto ignoruje, bo "nie jest świadomy" czegoś. W tym przypadku, nie jest świadomy, że - eskapizm eskapizmem, czytamy żeby uciekać od problemów, szybko, łatwo i możliwie bezrefleksyjnie - ale jest też literatura wyższych lotów, która oprócz tego, że dostarcza emocji na poziomie zmysłowym (bo np. przejmuje pięknem opisywanej przyrody lub świetnie nakreślonym, pełnym detali "portretem wewnętrznym bohatera), dostarcza również zdobyczy intelektualnych. Poszerza horyzont, otwiera oczy (które zdawały się być otwarte). I ja mogę napisać, że kilku autorów nie-rozrywkowej, "ambitnej literatury" poszerzyło mi horyzont i pozwoliło widzieć dalej niż dotychczas.

Sam spór FS vs reszta to spór odwieczny, równie dobrze można go nazwać literatura niższa vs wyższa (choć ci trzej panowie tworzą przecież beletrystykę, a nie jakąś literaturę z górnej półki).
Otwieranie oczu, albo oczu zamykanie. Literatura wysoka, ambitna, snobistyczna, filozoficzna (jak zwał tak zwał) - OCZY OTWIERA. Ma ambicje oczy otwierać; przecierać z różnych względów zmętniałe spojrzenia nasze - czytelników. Otwiera oczy, powiedzmy metaforycznie, na gwiazdę czy planetę, o której czytelnik nie miał pojęcia. Książka ma służyć jak luneta do patrzenia w gwiazdy i dojrzenia tej planety. A co z tymi czytelnikami, co patrzą przez nią, a potem narzekają, że nic nie widzą? No cóż, lunetą też trzeba się umieć posługiwać. A nie każdy może. Ja potrafię, i cieszę się, że należę do czytelników ambitniejszej literatury.

Większości ludzi wystarcza gapienie się w gwiazdy gołym okiem. Gwiazdy to dla nich białe dziurki w czarnym niebie, które czasem widać w nocy, czasem nie - i tyle. Większość czytelników preferuje literaturę, która oczy zamyka. Usypia, uśmierza świadomość, literaturę-valium. I ja niekiedy sięgam po taką literaturę, żeby się odstresować, i nie wstydzę się Sapkowskiego, Dumasa i innych czytadeł, które lubię i do których mam sentyment.

Daleki jestem od odsądzania od czci i wiary czytelników Pilipiuka, Ćwieka, Kozak, Ziemiańskiego innych autorów FS czy generalnie "literatury wagonowej" (tej gorszego sortu, bo tak przy okazji, to Orbitowski jest ewidentnie wagonowy, i ta proza Dukaja, którą czytałem [Lodu nie znam niestety], też).

Jednak nie dobrze jest, jeśli dochodzi do tak wielkiego zachwiania proporcji, że nawet w gettcie literatury fantastycznej mówi się o podziale na Fabrykantów (smutny paradoks, jak trafna i znacząca okazała się nazwa Fabryka Słów), czyli tych chałturników, oraz "pozostałą garstkę", która próbuje cośtam przemycić.
"Fakt obiektywny": codziennie od wielu lat jeżdżę autobusem po stolicy. Kiedyś widywałem sporo młodych ludzi czytających różną fantastykę, obecnie 3/4 pasażerów poniżej 20 roku życia to Fabrykanci (Pilipiuk zazwyczaj, trafia się Piekara, rzadko Ćwiek, Kozak i inni). A to znaczy, że coś jest na rzeczy. Nominacje zajdlowskie zazwyczaj to potwierdzają (Achaja? no kaman, ale jak to wyżej któryś z przedmówców zauważył, czymś takim strach się podetrzeć). Gusta odbiorców zniżkują, i to dość dramatycznie, zamiast być w równowadze. Pewnie, zawsze było więcej literatury "fabrykowanej", konfekcji spod maszyny, niż literatury "szytej na miarę", Tak jak zawsze fast-foody cieszyły się większym wzięciem niż restauracje. Bo szybkie, tanie i napełniają żołądek. A w restauracji nie dość, że drogo, to sztućcami nie każdy umie jeść, a kawior może nienawykłym żołądkom zaszkodzić. Jednak w momencie kiedy masowo zamykają dobre restauracje, a na ich miejscach sadowią się jakieś żółtki z Fabryki Słów, zaczyna być niewesoło dla miłośników lepszego żarcia.

Zawsze będzie tak, że będą tacy, którzy nie mają czasu, którzy są zapracowani/zmartwieni/zestresowani codziennością itd, itp, będą szukać w literaturze tylko zapomnienia, oderwania się, UŚPIENIA.
Zawsze była też garść innych, którzy nie mają czasu, którzy są zapracowani/zmartwieni/zestresowani codziennością itd, itp, - a mimo to oderwanie się od problemów, uśpienie im nie wystarcza. Że chcą czegoś więcej, a nawet sięgając po literaturę popularną, szukają lepszej jakości. Nawet idąc nażreć się do wietnamczyka, idą z nadzieją na nowy smak, a nie tylko jeden, o bardziej lub mniej ostrym odcieniu, ale podobnie słodko-kwaśny jak inne, zunifikowany. Problem w tym, że nawet wśród wietnamczyków takich fabrykantów, którzy do standardowej receptury dodawali coś od siebie, jest coraz mniej. I to budzi jak najbardziej zrozumiały bunt tych kilku,którzy jednak cośtam dodają.

Nie jestem szczególnie wielkim miłośnikiem prozy Dukaja (zgadzam się, że neologizmami sam sobie odbiera czytelników), jednak cenię go za to, że próbuje czegoś więcej, za to, że w ogóle MA AMBICJE próbowania czegoś więcej. I w pełni zgadzam się z głównymi jego tezami w tym artykule i z opisanym stanem polskiej fantastyki, która niebezpiecznie zaczyna równać ku gruntowi. Jeśli kogoś nudzi Solaris, to jest smutny znak czasów, i nie ma się czym chwalić, bo niezbyt dobrze świadczy o czytelniku. Lem był standardem fantastycznym w czasach, kiedy u nas właściwie nie było fantastyki z importu, książek czy filmów. Zalew chłamu z zachodu zalał też wyobraźnię tych, którzy obecnie tworzą polską fantastykę. W momencie gdy Lem zaczyna nudzić, bo czytelnik "nie potrafi użyć tej lunety", a 90 % czytelników przerzuciła się na Fabrykantów, Pottera i "Mistrza Tolka" (względnie Pratchetta) zaczynam się bać o przyszłość kultury polskiej. Ja wiem, że to brzmi śmiesznie i patetycznie, ale mi wcale do śmiechu nie jest.

To, co obserwuję, to moda, która nie chce przeminąć, moda przyjęta z radosnym rozleniwieniem i bezrefleksyjną akceptacją przez większość czytelników fantastyki. Moda na bylejakość. Na wyrób fabryczny powieściopodobny.
A takie wyroby psują podniebienie. Psują umysł, charakter.

Czy leniwy umysł to cecha pozytywna? Czy utwory, które przy których nie trzeba myśleć, są w stanie kształtować osobowość, wolną wolę, poglądy, skłaniać do buntu lub afirmacji wobec czegokolwiek? Odpowiedzcie sobie, czytelnicy z Fabryki Słów.


PS: Czasem bywa tak, że żeby coś polubić, najpierw trzeba CHCIEĆ polubić. Historia zna wiele przykładów małżeństw z rozsądku, które stały się małżeństwami z miłości. I tak było w moim przypadku. Ja też w liceum nie lubiłem Zbrodni i kary. Dziś mogę powiedzieć, że Dostojewskiego mam na całe życie;)

PS2: I z tzw.muzyką klasyczną jest, stety czy niestety, podobnie. Po prostu trzeba być otwartym, a wtedy zacznie się rozumieć, cóż to plumkanie i rzępolenie naprawdę oznacza, podziały przestaną mieć znaczenie, i słuchacz wyjdzie z getta gatunkowego. Trzeba mieć otwarty umysł, a muzyka sama w nas zamieszka. Dziś słucham Bacha, jutro disco-polo, pojutrze psychodelicznego roka, a w niedzielę Tatu, i wszystko gra;)

Edit by Rudi: Do cytowania używamy tagów quote.

_________________
BLOK

To jest blok
tekstu
który może być dodawany do Twoich postów
Ma limit
1000 znaków

Ale jak zbudować blok z tysiąca znaków
żeby nie runął
żeby spojrzenie wytrzymał


23 wrz 2008 4:03:48
Zobacz profil
Pocketbook Killer
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2007 20:07:55
Posty: 1513
Lokalizacja: Toruń
eCzytnik: Kindle 3 WiFi
Post 
Właście przygotowywałęm się do ciętej riposty na słowa Moriego ale Kowalski-Malinowski powiedział już wszystko to, co powiedziałem i nie powiedziałem wcześniej. Rzadko mi się to zdarza ale tutaj muszę napisać: nic dodać, nic ująć.

_________________
"A co zrobiłeś najodważniejszego w swoim życiu?
Splunął na drogę krwawą flegmą. Wstałem dziś rano, odparł."

//Cormac McCarthy - Droga


23 wrz 2008 8:45:10
Zobacz profil
Post 
Panie "Kowalski-Malinowski" (widze że Konwicki doceniany:) ) zapewne Kol. Mori odpowie na Pański wywód nieco mądrzej i sensowniej niż ja, tym niemniej poczułem się wywołany, jako że odwołał się Pan do mojej postawy w tej dyskusji. Otóż ja wcale nie zamierzam postawić się na miejscu Dukaja i zaatakować autorów i czytelników literatury tzw. wyższej. Mnie wkurzyło to, ze trzech osobników postawiło się w roli wszechwiedzących autorytetów, nawet nie wiadomo na podstawie jakiego to klucza moralnego czy intelektualnego, i z tej pozycji zaatakowało grupę autorów skupionych wokół FS i ich czytelników. Nie rozumiem na jakiej podstawie uznali czytelników np Pilipiuka za coś gorszego od czytelników np Dukaja...Wydaje mi się że jedynym dla nich wyznacznikiem było ich megalomańskie przekonanie o własnej wielkości jako autorów "literatury ambitnej"- z czym zresztą można polemizować i idąca za tym przekonaniem postawa wyższości tak właściwa dzisiejszym pseudointelektualistom.
Chciałem zwrócić uwagę na fakt, iż wielu czytelników, w tym ja, może mieć zupełnie odmienne zdanie na temat wartości płynących z Pilipiuka, Grzędowicza czy Ćwieka, co nie czyni z nas wcale osób o niskim poziomie intelektualnym do których wyższe idee zawarte np w prozie Lema nie docierają. Znam całą masę osób które mają naprawdę duży dorobek intelektualny, mierzony miara poważnych publikacji, debat i wypowiedzi, a nie pseudointeligenckim bełkotem. te osoby nie boja się przyznać ze z chęcią sięgają po np Piekarę - po co? Po to by pobawić się wyobraźnią, by choć na chwilę znaleźć się w innym od realnego świecie, i proszę mi wierzyć, nie czyni to z nich od razu profanów słowa pisanego.
Wspomina Pan o modzie na "wyrób fantastyczny powieściopodobny". na każdą rzecz można patrzeć jednak z dwóch stron i ja dostrzegam druga stronę zjawiska, czyli swoisty źle pojęty snobizm nakazujący z góry traktować literaturę popularną i miłośników tejże. Jak do tej pory nie spotkałem się ze zjawiskiem wyśmiewania przez czytelników książek FS autorów i czytelników literatury wysokiej, natomiast sygnałów płynących z kręgów rzekomo inteligenckich i niosących potężny ładunek pogardy dla czytających książki popularne jest cała masa. To właśnie mnie niepokoi bo znam czasy, gdy ludziom odgórnie mówiono co jest dla nich dobre, co powinni czytać i myśleć, a za sprzeciw wyrażany publicznie można było wziąć pałą po głowie lub innej mniej szlachetnej części ciała. Ufam że te czasy nie wrócą, ale mimo wszystko pewna niechęć dla odgórnych stwierdzeń mówiących co mam myśleć we mnie pozostała, więc z dużą niechęcią podchodzę do tonu i treści wypowiedzi nowych wszechwiedzących w rodzaju Dukaja i spółki. Może najlepiej by na rynku były książki różnorodne, by każdy znalazł coś dla siebie bez poczucia winy czy niższości bo akurat podoba mu się Pilipiuk?
Na koniec kilka słów o otwartości. Czy nie uważa Pan że Dukaj sam zapomniał o tym słowie i ustawił się w pozycji zamkniętej z dogmatem twierdzącym że on i jemu podobni mają rację a z reprezentującymi odmienną opinię nie ma co dyskutować?

PS. Kultura polska przetrwa, choć podejrzewam że niektórzy "artyści" marnie skończą. Nie tak dawno próbowałem się otworzyć na "dzieła" niejakiej Nieznalskiej. Otwierałem się, otwierałem i jakoś nie mogły do mnie dotrzeć. Teraz zadaję sobie pytanie czy to ja jestem za głupi by zrozumieć przekaz jej "twórczości" czy może "artystka" wytworzyła, z przeproszeniem, g...no którym zachwyca się tylko ona i wąskie grono jej klakierów agresywnie atakując wszystkich negatywnie do jej "prac" podchodzących, okrzykuje ich "ciemnotą niedorosłą do sztuki". Tylko moje pytanie: według jakich kryteriów uznajemy coś za sztukę wysokich lotów, i kto decyduje że to akurat te kryteria nie inne?


23 wrz 2008 14:09:49
Pocketbook Killer
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2007 20:07:55
Posty: 1513
Lokalizacja: Toruń
eCzytnik: Kindle 3 WiFi
Post 
Nie no, dajcie spokój. Naprawdę tego nie widzicie? Szmira zalewa polski rynek wydawniczy, a Wy mówicie, że takie ma prawo i już. Pewnie, że ma, pewnie. Ale czy nie powinniśmy chociaż tego widzieć, zdawać sobie z tego sprawę? Alarmować o tym i monitować? Nie mówię, żeby palić książki z FS i wyklinać ludzi czytające książki z ich stajni. Ale zwracam uwagę na fakt, że tak jak wszystko w naszym życiu, tak i literatura fantastyczna zbliża się coraz bardziej do poziomu kiczu. Filmy z Hollywood = kicz. Jedzenie fast-foodów = kicz. Literatura z FS = kicz. Powieści coraz łatwiejsze, szybsze, krótsze i prostsze. Nie widzicie tej degradacji? Z roku na rok na rynku coraz mniej ciekawych, oryginalnych powieści - wszystko to ta sama papka przetwarzana stukrotnie przez niezliczoną rzeszę autorów, którzy są wydawani właśnie w FS. Dla pozorów egzotyki sięgneli po zagraniczniaków - Czechów, Rusków, słabych Amerykanów. Problem w tym, że i tak są to średnie powieści, by nie powiedzieć słabe. Jeśli tak dalej pójdzie to niedługo obudzimy się w kraju, w którym fantastyka będzie utażsamiana ze lekką, infantylną literaturą nawet przez jej fanów.

_________________
"A co zrobiłeś najodważniejszego w swoim życiu?
Splunął na drogę krwawą flegmą. Wstałem dziś rano, odparł."

//Cormac McCarthy - Droga


24 wrz 2008 9:16:25
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 02 mar 2008 17:10:17
Posty: 76
Post 
Cytuj:
Nie no, dajcie spokój. Naprawdę tego nie widzicie? Szmira zalewa polski rynek wydawniczy, a Wy mówicie, że takie ma prawo i już. Pewnie, że ma, pewnie. Ale czy nie powinniśmy chociaż tego widzieć, zdawać sobie z tego sprawę? Alarmować o tym i monitować? Nie mówię, żeby palić książki z FS i wyklinać ludzi czytające książki z ich stajni. Ale zwracam uwagę na fakt, że tak jak wszystko w naszym życiu, tak i literatura fantastyczna zbliża się coraz bardziej do poziomu kiczu. Filmy z Hollywood = kicz. Jedzenie fast-foodów = kicz. Literatura z FS = kicz. Powieści coraz łatwiejsze, szybsze, krótsze i prostsze. Nie widzicie tej degradacji? Z roku na rok na rynku coraz mniej ciekawych, oryginalnych powieści - wszystko to ta sama papka przetwarzana stu krotnie przez niezliczoną rzeszę autorów, którzy są wydawani właśnie w FS. Dla pozorów egzotyki sięgnęli po zagraniczniaków - Czechów, Rusków, słabych Amerykanów. Problem w tym, że i tak są to średnie powieści, by nie powiedzieć słabe. Jeśli tak dalej pójdzie to niedługo obudzimy się w kraju, w którym fantastyka będzie utożsamiana ze lekką, infantylną literaturą nawet przez jej fanów.


Wiesz, tylko, że niektórzy wcale nie chcą być na siłę uświadamiani. Jeśli oni nie mają problemu z tym, że czytają powiedzmy wyłącznie książki Pratchetta / Rowling, czy te z FS, to Ty tym bardziej nie powinieneś mieć z tym problemu. Bo i po co?
Czytaj to, co lubisz. Nie tylko FS wydaje fantastykę. Jest także MAG, Rebis, ISA i tak dalej Długo by wymieniać. A ci, którzy chcą się zamknąć w świecie książek z FS, niech się zamykają. To ich sprawa, nie ma sensu nikogo "prowadzić" za rączkę, czy otwierać mu oczy, uświadamiając TO i OWO, bo tak jak w przypadku małego dziecka wybierze tylko te argumenty z dyskusji, które mu będą pasowały do jego teorii i i tak pozostanie przy swoim. Po co marnować Nasz wspólny czas?
Wskazałeś nam pewne rzeczy, ok. Inna sprawa, czy my je przyjęliśmy do świadomości, czy nie. Ale to już indywidualna sprawa każdego z nas - czy cię zignorujemy, czy zastanowimy się nad tym, co tu napisałeś, ograniczymy książki z FS i sięgniemy po książki oferowane nam przez inne wydawnictwa.
I to by było na tele.

PS. A swoja drogą... wiecie ile osób tym biednym dzieciom ( i nie tylko) wkładało do głowy, że Potter to badziewie?
A jak sądzicie, ilu wiernych czytelników Rowling pod wpływem rodziców, babć, znajomych, czy Radia Maryja zrezygnowało z czytania tej książki?

No, właśnie. Ludzie już tacy są i nic i nikt nie jest tego w stanie zmienić.

Lubimy fast foody, mimo że nam szkodzą, lubimy bollywood i hollywood mimo że od lat nie pokazali nic godnego pokazania, lubimy FS mimo że ma niewiele wartościowego do zaoferowania.


Lepiej skończmy teraz tę dyskusję, nim zmieni się w jedną wielką sprzeczkę na temat tego, jakie książki są dla nas wartościowe / ciekawe / godne przeczytania, a jakie nie.

Niech każdy z Nas czyta to, co przypadnie mu do gustu. I Basta.

_________________
- Będę tam - zapewniła go cicho i odwróciła się, chcąc odejść.
- Altheo!
- Coś jeszcze?
Tak wiele chciałby jej jeszcze powiedzieć!
- Powodzenia - mruknął.
- Jest niezbędne nam wszystkim - odparła poważnie i odeszła.


24 wrz 2008 18:39:15
Zobacz profil
Admin
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 11 lip 2007 19:38:54
Posty: 3266
Lokalizacja: Kraków
eCzytnik: eClicto, iPad, K3 WiFi, K4
Post 
Patrice napisał(a):
Wskazałeś nam pewne rzeczy, ok.


Napisanie, że literatura spod znaku FS to kicz to jeszcze nie jest wykazanie czegokolwiek. Posługiwanie się słowami-kluczami typu: "papierowi bohaterzy", "przewidywalna fabuła" - też nie.

@Kell:
Kellu kochany, czego Ty słuchasz? Bo mnie się obiło o uszy, że rapu/hiphopu. Wiesz, to kicz. Stary polski rap/hh - no bo stary i w ogóle. Nowy - bo komerycjny. Zagraniczny - też bo komercyjny. No i ogólnie rap/hh to kicz. Kiczem nie jest tylko muzyka klasyczna. A jeżeli ze mną się nie zgadzasz - to najwidoczniej jesteś ignorantem (bo "nie jesteś świadomy" tego, że wszystko poza klasyczną to kicz). I Twój mózg gnije, słuchając tej "fastfoodowej" muzyki. Pora otworzyć się na klasyczną, Kellhusie, to jedyna droga ratunku! Bo obecnie, o zgrozo, mało kto słucha klasycznej - zadowalają się kiczem z każdej innej dziedziny muzyki!

I tak właśnie te Wasze argumenty wyglądają.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
I ja mogę napisać, że kilku autorów nie-rozrywkowej, "ambitnej literatury" poszerzyło mi horyzont i pozwoliło widzieć dalej niż dotychczas.


List please.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Ja potrafię, i cieszę się, że należę do czytelników ambitniejszej literatury.


Gdyby ktoś pytał, co rozumiałem przez postawę snoba... To właśnie rozumiałem.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
"Fakt obiektywny": codziennie od wielu lat jeżdżę autobusem po stolicy. Kiedyś widywałem sporo młodych ludzi czytających różną fantastykę, obecnie 3/4 pasażerów poniżej 20 roku życia to Fabrykanci (Pilipiuk zazwyczaj, trafia się Piekara, rzadko Ćwiek, Kozak i inni).


3/4 pasażerów to Fabrykanci... Kurcze, fajnie Ci. Next time, jeśli możesz, pozbieraj ich podpisy dla mnie. Potem będę mógł się chwalić, że mam podpis jeszcze nawet nie 20-letniego Piekary! Swoją drogą marnie muszą zarabiać, jak wszyscy tym autobusem...

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Gusta odbiorców zniżkują, i to dość dramatycznie, zamiast być w równowadze. Pewnie, zawsze było więcej literatury "fabrykowanej", konfekcji spod maszyny, niż literatury "szytej na miarę", Tak jak zawsze fast-foody cieszyły się większym wzięciem niż restauracje. Bo szybkie, tanie i napełniają żołądek. A w restauracji nie dość, że drogo, to sztućcami nie każdy umie jeść, a kawior może nienawykłym żołądkom zaszkodzić. Jednak w momencie kiedy masowo zamykają dobre restauracje, a na ich miejscach sadowią się jakieś żółtki z Fabryki Słów, zaczyna być niewesoło dla miłośników lepszego żarcia.


Kochany, nie oszukuj się. "Drogie restauracje" to to samo g**** co indziej, tylko cena jest wysoka, by można się było popisać. Bo dyrektorowi wielkiej firmy nie wypada zjeść w McD. Musi iść koniecznie do drogiej restauracji na wykwitne danie. Nie dlatego, że lubi, nie dlatego, że mu bardziej smakuje, nie dlatego, że zdrowsze. Dlatego, że tak wypada. Żeby się popisać, żeby podkreślić swój status społeczny.

To samo jest z książkami - przynajmniej w wypadku niektórych. Wchodzi taki i mówi: "A ja to nie czytam takich 'fabrykowanych' tekstów, ja czytam tylko klasyków! Bo oni poszerzają moje horyzonty i dzięki temu widzę więcej!". Ja bym poprosił o konkretne przykłady za każdym razem. Kto, gdzie, kiedy, co poszerzył i jak.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Nawet idąc nażreć się do wietnamczyka, idą z nadzieją na nowy smak, a nie tylko jeden, o bardziej lub mniej ostrym odcieniu, ale podobnie słodko-kwaśny jak inne, zunifikowany. Problem w tym, że nawet wśród wietnamczyków takich fabrykantów, którzy do standardowej receptury dodawali coś od siebie, jest coraz mniej. I to budzi jak najbardziej zrozumiały bunt tych kilku,którzy jednak cośtam dodają.


Pomijając fakt, że bardziej kulturalne osoby raczej "nażreć" się nigdzie nie idą (co raczej cechuje osoby niezainteresowane smakiem - nie idą "smakować" czy "delektować się", a właśnie "nażreć") to nie widzę sensu buntu tych, co niby coś dodają. Przecież to jasne, że dzięki temu to oni zyskują ową chcącą się "nażreć" klientelę, bo nikt inny nie dodaje niczego "od siebie" (niezależnie od tego, jakie to sformułowanie budzi skojarzenia).

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Nie jestem szczególnie wielkim miłośnikiem prozy Dukaja (zgadzam się, że neologizmami sam sobie odbiera czytelników)


Czy Ty, światły człowiek, czytelnik literatury wyższej, nie rozumiesz neologizmów Dukaja? Ależ one są takie trywialne. Powinieneś, jak oczytany i w ogóle, wszystkie je rozumieć i dostrzegać drugie, trzecie i następne dna w prozie Jacka. Skoro tego nie robisz, to przyjmuję, że jesteś takim samym jak ja ignorantem, czytelnikiem, który "nie potrafi użyć tej lunety".

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Lem był standardem fantastycznym w czasach, kiedy u nas właściwie nie było fantastyki z importu


Z tego, co mi wiadomo, nie był. Przynajmniej nie wynika to z opinii moich rodziców (chyba, że chodzi o lata 50.-60.).

Kowalski-Malinowski napisał(a):
W momencie gdy Lem zaczyna nudzić, bo czytelnik "nie potrafi użyć tej lunety"


No tak, najłatwiej zrzucić na czytelnika. Że nie rozumie mojej "ach jakże trudnej i głębokiej" prozy. Zadziwiające, że Lem nudzi tak dzieci, jak młodzież i ludzi dorosłych. Nawet absolwentów studiów humanistycznych, którzy przecież znają się najlepiej na rzeczy, bo muszą teksty analizować, biedni.

Ale to i tak czytelnik winny, bo "uznani autorzy" zawsze tworzą głęboką prozę i nie można się przyczepić. Jeśli skrytykuję Dostojewskiego, bo dla mnie jego "Zbrodnia i kara" to bezsensowna opowieść o człowieku wyraźnie chorym psychicznie, zresztą wyglądająca, jakby również przez chorego psychicznie została napsiana, to będę ignorantem. I okaże się, że "Dostojewski wielkim pisarzem był!", a ja "nie potrafię użyć tej lunety". Krótko mówiąc: o klasyce można się wypowiadać pozytywnie albo wcale. Bo inaczej jest się głupim i kropka.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
To, co obserwuję, to moda, która nie chce przeminąć, moda przyjęta z radosnym rozleniwieniem i bezrefleksyjną akceptacją przez większość czytelników fantastyki. Moda na bylejakość. Na wyrób fabryczny powieściopodobny.


To, co ja obserwuję, to moda na popisywanie się tym, że czyta się "literaturę wyższą", natomiast ostro krytykuje się "literaturę niższą". Pozwala to zyskać sobie opinię erudyty, inteligentnego i w ogóle. Błysnąć. Nie ze względu na jakieś rzeczywiste wartości - tylko ze względu na listę nazwisk, jaką się wymieni.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Czy leniwy umysł to cecha pozytywna? Czy utwory, które przy których nie trzeba myśleć, są w stanie kształtować osobowość, wolną wolę, poglądy, skłaniać do buntu lub afirmacji wobec czegokolwiek? Odpowiedzcie sobie, czytelnicy z Fabryki Słów.


"Afirmacja wobec"? Ciekawa konstrukcja. "czytelnicy z Fabryki Słów"? Czyli po prostu ci czytelnicy, którzy tam pracują, tak? Średnie Ci te zdania, wybacz, wychodzą, jak na czytelnika "literatury wyższej".

Wielu do buntu przeciwko systemowi skłoniły teksty typu "Mein Kampf". A teraz, o zgrozo, nie jest to nam serwowane w szkołach! Ponoć również gry komputerowe i filmy nieźle kształtują osobowość - po "Matrixie" słyszało się, jak to nastolatki z Ameryki zabijały kolegów, bo byli agentami!

No i jeśli ktoś nie posiada własnych poglądów, to na pewno najłatwiej wziąć je z książek. To, zaiste, droga światłych umysłów!

Kowalski-Malinowski napisał(a):
PS: Czasem bywa tak, że żeby coś polubić, najpierw trzeba CHCIEĆ polubić. Historia zna wiele przykładów małżeństw z rozsądku, które stały się małżeństwami z miłości. I tak było w moim przypadku. Ja też w liceum nie lubiłem Zbrodni i kary. Dziś mogę powiedzieć, że Dostojewskiego mam na całe życie;)


Nie jestem w liceum, dalej nie lubię Dostojewskiego.

Nie wiem również jak rozumieć Twoje "małżeństwo z rozsądku". Pani kazała przeczytać (czyż Twoje wcześniejsze lektury nie ukształtowały buntu wobec bezsensownych poleceń? Co z Twoją wolną wolą?), ok. A potem? Potem jeszcze ktoś Cię tym, biedaku, męczył? I męczył tak długo, aż powiedziałeś, że kochasz, by w końcu spokój święty dali? Czy też sam wybrałeś ścieżkę masochizmu, katując się Dostojewskim?

Kowalski-Malinowski napisał(a):
PS2: I z tzw.muzyką klasyczną jest, stety czy niestety, podobnie. Po prostu trzeba być otwartym, a wtedy zacznie się rozumieć, cóż to plumkanie i rzępolenie naprawdę oznacza, podziały przestaną mieć znaczenie, i słuchacz wyjdzie z getta gatunkowego. Trzeba mieć otwarty umysł, a muzyka sama w nas zamieszka. Dziś słucham Bacha, jutro disco-polo, pojutrze psychodelicznego roka, a w niedzielę Tatu, i wszystko gra;)


Dżizaz, tylko raz muzyki klasycznej słuchasz, a potem wystawiasz swój cenny i wrażliwy umysł na zalew kiczu?! Nie obawiasz się o stan swojego zdrowia psychicznego?

Skoro Kellhus może się identyfikować z odpowiedzią Pana, to ja sobie pozwolę identyfikować się z wypowiedzią otakesana:
otakesan napisał(a):
Wspomina Pan o modzie na "wyrób fantastyczny powieściopodobny". na każdą rzecz można patrzeć jednak z dwóch stron i ja dostrzegam druga stronę zjawiska, czyli swoisty źle pojęty snobizm nakazujący z góry traktować literaturę popularną i miłośników tejże. Jak do tej pory nie spotkałem się ze zjawiskiem wyśmiewania przez czytelników książek FS autorów i czytelników literatury wysokiej, natomiast sygnałów płynących z kręgów rzekomo inteligenckich i niosących potężny ładunek pogardy dla czytających książki popularne jest cała masa. To właśnie mnie niepokoi bo znam czasy, gdy ludziom odgórnie mówiono co jest dla nich dobre, co powinni czytać i myśleć, a za sprzeciw wyrażany publicznie można było wziąć pałą po głowie lub innej mniej szlachetnej części ciała. Ufam że te czasy nie wrócą, ale mimo wszystko pewna niechęć dla odgórnych stwierdzeń mówiących co mam myśleć we mnie pozostała, więc z dużą niechęcią podchodzę do tonu i treści wypowiedzi nowych wszechwiedzących w rodzaju Dukaja i spółki. Może najlepiej by na rynku były książki różnorodne, by każdy znalazł coś dla siebie bez poczucia winy czy niższości bo akurat podoba mu się Pilipiuk?


I ciągle czekam na odpowiedź "drugiej strony" dyskusji na jego pytanie:
otakesan napisał(a):
Tylko moje pytanie: według jakich kryteriów uznajemy coś za sztukę wysokich lotów, i kto decyduje że to akurat te kryteria nie inne?


Może gdy my, ubodzy intelektem ignoranci, dostaniemy ową listę wyznaczników, będzie nam łatwiej odrzucić zdradzieckie "szmiry" z FS i zabrać się za wielkiego Dostojewskiego.

_________________
Cytuj:
Muad'Dib uczył się prędko, ponieważ najpierw przeszedł szkolenie jak się uczyć. A najpierwszą ze wszystkich otrzymał lekcję podstawowej wiary, że może się nauczyć. Szokuje odkrycie, jak wielu ludzi nie wierzy, że mogą się nauczyć, a o ile więcej uważa, że nauka jest trudna.


24 wrz 2008 20:55:16
Zobacz profil WWW
Pocketbook Killer
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 lip 2007 20:07:55
Posty: 1513
Lokalizacja: Toruń
eCzytnik: Kindle 3 WiFi
Post 
Cytuj:
Napisanie, że literatura spod znaku FS to kicz to jeszcze nie jest wykazanie czegokolwiek. Posługiwanie się słowami-kluczami typu: "papierowi bohaterzy", "przewidywalna fabuła" - też nie.

Argumenty rzeczowe przedstawili Ci panowie w artykule z onetu jeśli naszych nei chcesz uznać bo pochodzą od amatorów.

Cytuj:
@Kell:
Kellu kochany, czego Ty słuchasz? Bo mnie się obiło o uszy, że rapu/hiphopu. Wiesz, to kicz. Stary polski rap/hh - no bo stary i w ogóle. Nowy - bo komerycjny. Zagraniczny - też bo komercyjny. No i ogólnie rap/hh to kicz. Kiczem nie jest tylko muzyka klasyczna. A jeżeli ze mną się nie zgadzasz - to najwidoczniej jesteś ignorantem (bo "nie jesteś świadomy" tego, że wszystko poza klasyczną to kicz). I Twój mózg gnije, słuchając tej "fastfoodowej" muzyki. Pora otworzyć się na klasyczną, Kellhusie, to jedyna droga ratunku! Bo obecnie, o zgrozo, mało kto słucha klasycznej - zadowalają się kiczem z każdej innej dziedziny muzyki!

Nie Mori, nie słuchame jedynie hh i rapu, a wszystkie gatunki muzyczne.

Cytuj:
3/4 pasażerów to Fabrykanci... Kurcze, fajnie Ci. Next time, jeśli możesz, pozbieraj ich podpisy dla mnie. Potem będę mógł się chwalić, że mam podpis jeszcze nawet nie 20-letniego Piekary! Swoją drogą marnie muszą zarabiać, jak wszyscy tym autobusem...

Wiesz co Mori, kilka linijek wyżej napisałeś " tak właśnie te Wasze argumenty wyglądają." To jak skomentujesz swoje zadnie powyżej. Albo lepiej nie pisz - nie interesuje mnie to.

Cytuj:
Kochany, nie oszukuj się. "Drogie restauracje" to to samo g**** co indziej, tylko cena jest wysoka, by można się było popisać. Bo dyrektorowi wielkiej firmy nie wypada zjeść w McD. Musi iść koniecznie do drogiej restauracji na wykwitne danie. Nie dlatego, że lubi, nie dlatego, że mu bardziej smakuje, nie dlatego, że zdrowsze. Dlatego, że tak wypada. Żeby się popisać, żeby podkreślić swój status społeczny.

To samo jest z książkami - przynajmniej w wypadku niektórych. Wchodzi taki i mówi: "A ja to nie czytam takich 'fabrykowanych' tekstów, ja czytam tylko klasyków! Bo oni poszerzają moje horyzonty i dzięki temu widzę więcej!". Ja bym poprosił o konkretne przykłady za każdym razem. Kto, gdzie, kiedy, co poszerzył i jak.

Bzdura. Porównujesz drogą restaurację do McDonalda? Byłeś keidyś w drogiej restauracji gdzie sztućce lśnią, kelnerzy uśmiechają się ładniej od gwiazd Hollywood, a jedzenie okresliłbyś mianem "nieba w gębie"? To są zupełnie różne światy. Tak samo jest z poziomem literackim książek w naszym kraju.

Cytuj:
To, co ja obserwuję, to moda na popisywanie się tym, że czyta się "literaturę wyższą", natomiast ostro krytykuje się "literaturę niższą". Pozwala to zyskać sobie opinię erudyty, inteligentnego i w ogóle. Błysnąć. Nie ze względu na jakieś rzeczywiste wartości - tylko ze względu na listę nazwisk, jaką się wymieni.

My jej nie krytykujemy, my ostrzegamy, że jak tak dalej pójdzie, to na półkach zostanie sama Fabryka Słów i jej wątpliwej jakości fantastyka.

Cytuj:
Może gdy my, ubodzy intelektem ignoranci, dostaniemy ową listę wyznaczników, będzie nam łatwiej odrzucić zdradzieckie "szmiry" z FS i zabrać się za wielkiego Dostojewskiego.
Wszystkie elementy typowe dla takiej literatury są wskazane w artykule z onetu. Poza tym, powiem Ci szczerze, że to się po prostu czuje czytając. Jeśli tego nie potrafisz to po prostu za mało ksiązek przeczytałeś w życiu.

Na koniec odniosę się jeszcze do słów otakesana:
Cytuj:
Wspomina Pan o modzie na "wyrób fantastyczny powieściopodobny". na każdą rzecz można patrzeć jednak z dwóch stron i ja dostrzegam druga stronę zjawiska, czyli swoisty źle pojęty snobizm nakazujący z góry traktować literaturę popularną i miłośników tejże. Jak do tej pory nie spotkałem się ze zjawiskiem wyśmiewania przez czytelników książek FS autorów i czytelników literatury wysokiej, natomiast sygnałów płynących z kręgów rzekomo inteligenckich i niosących potężny ładunek pogardy dla czytających książki popularne jest cała masa. To właśnie mnie niepokoi bo znam czasy, gdy ludziom odgórnie mówiono co jest dla nich dobre, co powinni czytać i myśleć, a za sprzeciw wyrażany publicznie można było wziąć pałą po głowie lub innej mniej szlachetnej części ciała. Ufam że te czasy nie wrócą, ale mimo wszystko pewna niechęć dla odgórnych stwierdzeń mówiących co mam myśleć we mnie pozostała, więc z dużą niechęcią podchodzę do tonu i treści wypowiedzi nowych wszechwiedzących w rodzaju Dukaja i spółki. Może najlepiej by na rynku były książki różnorodne, by każdy znalazł coś dla siebie bez poczucia winy czy niższości bo akurat podoba mu się Pilipiuk?

Różnorodność musi być, oczywiście że tak. Sęk w tym, że my się boimy zalewu tandety na rynku. Tak samo jak wcześniej stało się z filmem czy muzyką: 3/4 sprzedawanych obecnie wyworów z tej branży to szmira i kicz. Nie zgodzicie się ze mną? A może powiecie, że to różnorodność i że tak powinno być? My oczywiście nie jesteśmy idealistami i nie wymagamy, by w sklepach były jedynie ambitna liryka śpiewana i piosenki Niemena. Nie chcemy, by w kinie zakazali nagle filmów z Hollywood. Nie zgadzamy się też jednak z tym, by ten sam los spłycenia i degeneracji spotkał książki fantastyczne - a taki będzie wkrótce efekt przytłaczającej pozycji Fabryki Słów. A może dla Was to wydawnictwo to ten sam poziom co w latach osiemdziesiątych? Jeśli tak, to absolutnie nie mamy o czym rozmawiać.

Ja tak czytam te wypowiedzi i się zastanawiam czy do spostrzeżenia szkodliwości Fabryki Słów nie jest potrzebne zwyczajne dorośnięcie. W pewnym wieku człowiek po prostu zaczyna sobie zdawać sprawę z pewnych spraw i ja na przykłąd nie chciałbym żeby moje dziecko czytało przez okres dorastania powieści rodem z FS. Chciałbym żeby próbowało też poważniejszej literatury, napisanej z klasą i wdziękiem, których to tym książkom brakuje. A może się stanie cud i FS zrobić coś na kształ MAG-owskiej Uczty Wyobraźni. Tylko po co miałaby to robić skoro obecnie zbija dużą kasę, a to byłaby stuprocentowa wtopa.

_________________
"A co zrobiłeś najodważniejszego w swoim życiu?
Splunął na drogę krwawą flegmą. Wstałem dziś rano, odparł."

//Cormac McCarthy - Droga


24 wrz 2008 22:48:06
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 10 wrz 2008 17:21:10
Posty: 29
Lokalizacja: Sandomierz
Post 
A widzę tutaj ostre "tarcia" pomiędzy dwoma różnymi zdaniami, opiniami na temat co jest dobre a co złe. Ja w osądach popieram Moriego... Zresztą to nie jest tajemnicą jeśli czytać poprzednie posty. Temat ma wiele kontrowersji, a i przyznam, że wiele ciekawych porównań co do muzyki a i nawet jedzenia. Kellhus już wcześniej pisałem na twoją myśl, że chciałbyś aby twojego dziecko spotykało się też z ambitniejszą lektura. A ja dalej powtórzę, że młody człowiek z takimi książkami styka się w szkolę. Jeśli mu "podejdą" będzie dalej czytał i szukał kolejnych, ale ja nie mam zamiaru wymagać ani zmuszać do czegokolwiek swoich dzieci. I tak będę sie cieszył że czytają. A i tak chyba muszę też zauważyć Mori, że za bardzo osobiście to traktujesz... Można rzec że nawet obrażasz Kowalskiego... takie mam odczucie...

_________________
Leliwum Perfectum - Na chwałę pokazów !


25 wrz 2008 0:01:38
Zobacz profil
Użytkownik

Dołączył(a): 22 wrz 2008 23:17:52
Posty: 33
Lokalizacja: Wa-wa
Post 
Mori napisał(a):
Kowalski-Malinowski napisał(a):
I ja mogę napisać, że kilku autorów nie-rozrywkowej, "ambitnej literatury" poszerzyło mi horyzont i pozwoliło widzieć dalej niż dotychczas.


List please.


Czyżby kolega nie miał styczności z czymś ambitnym, że o listę się domaga?;)
Tak naprawdę nie było ich kilku lecz kilkudziesięciu, ale dla oszczędności ograniczę do naszego podwórka:
Schulz, Gombrowicz, Konwicki, Różewicz, Kuśniewicz, Herbert, Norwid, Czechowicz, Lem (ktoś może oponować, bo to "science fiction", dla mnie jedak wysokie sf, najlepsze jakie czytałem)... Oni wszyscy mi oczy otworzyli, każdy na coś innego. Gombrowicz na polskość, barwy "polskości", ironię, Schulz na podświadomość, myslenie prawą półkulą, Konwicki na sinusoidalność ludzkiego żywota, Herbert na piękno rzeczy prostych, z pozoru banalnych... Warto się zainteresować tymi nazwiskami Mori, szczerze polecam ich dzieła. I cierpliwości też się można się od nich nauczyć, może wtedy byś ostrzeżenia mniej szczodrze rozdawał ;)


Kowalski-Malinowski napisał(a):
Ja potrafię, i cieszę się, że należę do czytelników ambitniejszej literatury.


Mori napisał(a):
Gdyby ktoś pytał, co rozumiałem przez postawę snoba... To właśnie rozumiałem.


Skoro w Twoim rozumieniu snob jest tożsamy z inteligentem, to przyznaję, JESTEM SNOBEM;)

Kowalski-Malinowski napisał(a):
"Fakt obiektywny": codziennie od wielu lat jeżdżę autobusem po stolicy. Kiedyś widywałem sporo młodych ludzi czytających różną fantastykę, obecnie 3/4 pasażerów poniżej 20 roku życia to Fabrykanci (Pilipiuk zazwyczaj, trafia się Piekara, rzadko Ćwiek, Kozak i inni).


Mori napisał(a):
3/4 pasażerów to Fabrykanci... Kurcze, fajnie Ci. Next time, jeśli możesz, pozbieraj ich podpisy dla mnie. Potem będę mógł się chwalić, że mam podpis jeszcze nawet nie 20-letniego Piekary! Swoją drogą marnie muszą zarabiać, jak wszyscy tym autobusem...


Już tłumaczę, bo widzę, że skrótu myślowego nie pojąłeś. Otóż w tym znaczeniu nazwa Fabrykanci oznacza czytelników czytających książki FS. Jeśli ktoś z Was poczuł się urażony tym "robotniczym" epitetem, to przepraszam. Ale nie było to z zamierzenia obraźliwe, ja też przecież jestem od czasu do czasu "fabrykantem", bo czytam książki FS (inna sprawa, czy mi się podobają i czy uważam za wartościowe), i niekiedy miesięcznik SFFiH, z FS związany i jej autorów promujący.


Mori napisał(a):
Kochany, nie oszukuj się. "Drogie restauracje" to to samo g**** co indziej, tylko cena jest wysoka, by można się było popisać. Bo dyrektorowi wielkiej firmy nie wypada zjeść w McD. Musi iść koniecznie do drogiej restauracji na wykwitne danie. Nie dlatego, że lubi, nie dlatego, że mu bardziej smakuje, nie dlatego, że zdrowsze. Dlatego, że tak wypada. Żeby się popisać, żeby podkreślić swój status społeczny.


Drogi Mori, rozumiem z tego, że nigdy nie byłeś w restauracji? Bo inaczej wiedziałbyś nieomylnie, że w Macu de Volaille'a, pstrąga w cieście ani rostbefa nie dostaniesz. Ba, nie dostaniesz w Macu nawet schabowego z pyrami. A wiedz, że dobre schabowe są wystarczającym powodem, żeby na zawsze zapomnieć o hamburgerach z McD;) Zresztą schabowego nawet w barze mlecznym dostaniesz - i tanio, i w miarę strawnie. Spora część miejskiej inteligencji stołuje się ("snobuje się"?) w barach mlecznych.
Konkluzja: nie wszędzie podają to samo g**** co w fast-foodach.

Poza tym, dyrektorzy wielkich film raczej nie czytają książek, i nie odbierają sztuki (w większości, na pewno trafiają się rodzynki), co najwyżej ją NABYWAJĄ.
Mówimy w tej dyskusji nie o dyrektorach ale o nas i naszych rówieśnikach, ludziach, którzy mają kształtować rynek książki, a nie o dyrektorach wielkich firm, którzy kształtują raczej inne rynki.

Mori napisał(a):
To samo jest z książkami - przynajmniej w wypadku niektórych. Wchodzi taki i mówi: "A ja to nie czytam takich 'fabrykowanych' tekstów, ja czytam tylko klasyków! Bo oni poszerzają moje horyzonty i dzięki temu widzę więcej!". Ja bym poprosił o konkretne przykłady za każdym razem. Kto, gdzie, kiedy, co poszerzył i jak.


Chcesz i masz. U mnie jak w fast-foodzie;) Życzę owocnej lektury ambitnej literatury, sokolego spojrzenia i horyzontów poszerzenia;)

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Nawet idąc nażreć się do wietnamczyka, idą z nadzieją na nowy smak, a nie tylko jeden, o bardziej lub mniej ostrym odcieniu, ale podobnie słodko-kwaśny jak inne, zunifikowany. Problem w tym, że nawet wśród wietnamczyków takich fabrykantów, którzy do standardowej receptury dodawali coś od siebie, jest coraz mniej. I to budzi jak najbardziej zrozumiały bunt tych kilku,którzy jednak cośtam dodają.


Mori napisał(a):
Pomijając fakt, że bardziej kulturalne osoby raczej "nażreć" się nigdzie nie idą (co raczej cechuje osoby niezainteresowane smakiem - nie idą "smakować" czy "delektować się", a właśnie "nażreć") to nie widzę sensu buntu tych, co niby coś dodają. Przecież to jasne, że dzięki temu to oni zyskują ową chcącą się "nażreć" klientelę, bo nikt inny nie dodaje niczego "od siebie" (niezależnie od tego, jakie to sformułowanie budzi skojarzenia).


O, ja tak czasem kolokwialnie przyp****, że proszę o wybaczenie Szanownych Państwa;) "Nażarcie się" w moim odczuciu nie wyklucza smakowania. Można się nażreć Schulza, tak jak można nażreć się Sapkowskiego. Ten pierwszy mnie nasyci, ten drugi niekoniecznie.
Jeśli chodzi o rynek gastronomiczny, to masz rację z tymi wietnamczykami, co dodają i przez to zyskują klientele (w praktyce pewnie to bardziej skomplkowane, ale przyjmijmy, że tak jest, dość już o żarciu było).
Natomiast jeśli chodzi o pisarzy, którzy dodają "coś, czego inni nie mają", to już sprawa się ma gorzej. Liczba osób, która jest w stanie odebrać potrawę literacką bardziej wykwintną niż standardowe danie FS zawęża się. I o to toczy się ten nasz cały spór - być może za jakiś czas nie będzie już czytelników "o delikatnych podniebieniach", czy jak wolisz, snobów, którzy chcieliby np. poczytać taką trochę ambitniejszą fantastykę niż Pilipiuk, a nawet Grzędowicz. Być może nastanie totalna "fabrykalizacja", nie chodzi mi o monopol jednego wydawnictwa, ale o to, że pozostałe widząc jego sukces dostosują się poziomem, i nikt nie będzie chciał wydawać ambitnej sf i fantasy (bo o główny nurt jestem umiarkowanie spokojny). To jest oczywiście bardzo czarny scenariusz, ale w moim odczuciu niestety sprawy się toczą właśnie w tym kierunku.


Kowalski-Malinowski napisał(a):
Nie jestem szczególnie wielkim miłośnikiem prozy Dukaja (zgadzam się, że neologizmami sam sobie odbiera czytelników)

Mori napisał(a):
Czy Ty, światły człowiek, czytelnik literatury wyższej, nie rozumiesz neologizmów Dukaja? Ależ one są takie trywialne. Powinieneś, jak oczytany i w ogóle, wszystkie je rozumieć i dostrzegać drugie, trzecie i następne dna w prozie Jacka. Skoro tego nie robisz, to przyjmuję, że jesteś takim samym jak ja ignorantem, czytelnikiem, który "nie potrafi użyć tej lunety".


Hehe;) Musisz jeszcze nieco się podszkolić, ostrze Twej ironii jest nazbyt tępe;)

Z czystym sercem wyznaję, i wcale się tego nie wstydzę, że jako średnio oczytany w sf (jak na dukajowe wymagania) dużej części dukajowych neologizmów nie rozumiem. To, że nie rozumiem, nie jest wadą, o ile części z nich potrafię się domyśleć, np. żywokrystu (swoją drogą to chyba najładniejszy neologizm Dukaja jaki znam, budzi skojarzenia mesjanistyczne, choć chyba niezamierzone;)). Gorzej, jeśli nie rozumiem, a nie mam SKĄD zrozumieć. Jeśli np. nazwa czerpie z jakiegoś tekstu naukowego albo zakłada znajomość wiedzy ścisłej (np. fizyki), której nie posiadam w stopniu wystarczającym, albo odsyła (a czytelnik jest tego nieświadomy) do jakiegoś innego tekstu autora, w którym dany "nowotwór" został po raz pierwszy użyty. W takim wypadku nawet najpotężniejszy teleskop nie pomoże...

I o to się właśnie drogi Mori rozchodzi. Neologizm, moim zdaniem rzecz piękna i szczytna, ale wtedy, gdy nie jest używana w nadmiarze. Niestety Dukaj przegina w wielu swoich tekstach, mnożąc je i nie wyjaśniając znaczenia nawet poprzez kontekst. Swobodnie można by znaczną część (moim zdaniem większość) z nich zastąpić słowami właściwszymi/lub nawet ogólnie znanymi. Egzotyka dukajowych światów mogłaby ucierpieć, ale literacko by jego utwory zyskały.

Taki Lem stosował neologizmy z umiarem, i zawsze "po coś", a jak go czytam, to nie mam podobnych dylematów.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
Lem był standardem fantastycznym w czasach, kiedy u nas właściwie nie było fantastyki z importu

Mori napisał(a):
Z tego, co mi wiadomo, nie był. Przynajmniej nie wynika to z opinii moich rodziców (chyba, że chodzi o lata 50.-60.).


Źle Ci wiadomo. Był w latach 50-80 co najmniej.

Kowalski-Malinowski napisał(a):
W momencie gdy Lem zaczyna nudzić, bo czytelnik "nie potrafi użyć tej lunety"


Mori napisał(a):
No tak, najłatwiej zrzucić na czytelnika. Że nie rozumie mojej "ach jakże trudnej i głębokiej" prozy. Zadziwiające, że Lem nudzi tak dzieci, jak młodzież i ludzi dorosłych. Nawet absolwentów studiów humanistycznych, którzy przecież znają się najlepiej na rzeczy, bo muszą teksty analizować, biedni.


Których na przykład, konkretnie, absolwentów, którą młodzież i dorosłych (mniej ogólników, co łaska)? I który Lem? Bo jest kilku różnych Lemów. Jest Lem z Bajek robotów, inny jest Lem z Pirxa, inny jest Niezwyciężonego. Każdy świetny, ale każdy też wymaga innej lunety. Skoro Twoi znajomi studenci humanistyki (? może jakieś przykłady na poparcie Twojej tezy?? List, please) czy dzieci jej nie posiadają, kogóż za to winić, jak nie ich rodziców, przyjaciół i nauczycieli?
Ja mogę podać przykład pozytywny z ostatniego tygodnia, który zaprzecza Twoim pseudo-przykładom. Przykład na to, że nie trzeba mieć specjalnej lunety, żeby Lema umieć czytać, i że każdy, kto ma OTWARTY UMYSŁ, jest w stanie go docenić.
Znajoma matki poprosiła mnie o jakieś książki do czytania dla jej 11-letniego wnuka, który wrócił z zagranicy po paru latach pobytu. Wybrałem coś z fantastyki, ale nie chciałem dzieciaka "hobbitować", więc ambitniejszej. Kwiaty dla Algernona Keyesa, i Eden Lema. Okazało się, że dzieciak jest Edenem zachwycony.

Najwyraźniej dzieciak ma lunetę w oku. I cóż to takiego oznacza?

Pewnie tyle, że osobie o ciasnym umyśle nie pomoże nawet stopień magistra nauk humanistycznych, a dziecko, wbrew Twoim słowom, Lema czytać potrafi, nie nudzi się, i rozumie. Inna sprawa, że Eden nie wymaga lunety tego kalibru co Niezwyciężony czy Solaris (ale mimo to jest trudniejszy od Cyberiady czy Bajek robotów). Lecz tego nie wiedzą tylko ignoranci, nie sądzisz?

Mori napisał(a):
Ale to i tak czytelnik winny, bo "uznani autorzy" zawsze tworzą głęboką prozę i nie można się przyczepić. Jeśli skrytykuję Dostojewskiego, bo dla mnie jego "Zbrodnia i kara" to bezsensowna opowieść o człowieku wyraźnie chorym psychicznie, zresztą wyglądająca, jakby również przez chorego psychicznie została napsiana, to będę ignorantem. I okaże się, że "Dostojewski wielkim pisarzem był!", a ja "nie potrafię użyć tej lunety". Krótko mówiąc: o klasyce można się wypowiadać pozytywnie albo wcale. Bo inaczej jest się głupim i kropka.


Hm. Częściowo zgadzam się z pierwszym i trzecim zdaniem od końca, ale nie z drugim;) W sprawie Dostojewskiego odsyłam do wikipedii ORAZ do działu audiobooków, gdzie zdaje się jest Zbrodnia... Może będzie łatwiej zrozumieć, skupić się, słowo słuchane łatwiej wchodzi do głowy. Od siebie powiem, że dla mnie Dostojewski to jak uczta w najlepszej restauracji. Znam tylko paru autorów, którzy potrafią z taką szczegółowością oddać psychikę człowieka. Proust, Mann i Dostojewski właśnie... A to jest genialne studium charakteru. Z Twoich słów wynika, że chory psychicznie jest niegodny opisywania. Ubolewam. Być może gdybyś przeczytał i zrozumiał zbrodnię i karę, trudniej byłoby Ci wyrokować o chorobie psychicznej. A który fragment wygląda, jakby został napisany przez chorego psychicznie? Pytam z czystej ciekawości, nie z przekory.

Do czytania ambitnej literatury potrzebna jest wg mnie OTWARTOŚĆ. Główne cechy otwartości to moim zdaniem: cierpliwość i wrażliwość. Cechy te nie są wrodzone, można się ich nauczyć, m.in.... obcując z ambitną literaturą;)))


Kowalski-Malinowski napisał(a):
To, co obserwuję, to moda, która nie chce przeminąć, moda przyjęta z radosnym rozleniwieniem i bezrefleksyjną akceptacją przez większość czytelników fantastyki. Moda na bylejakość. Na wyrób fabryczny powieściopodobny.


Mori napisał(a):
To, co ja obserwuję, to moda na popisywanie się tym, że czyta się "literaturę wyższą", natomiast ostro krytykuje się "literaturę niższą". Pozwala to zyskać sobie opinię erudyty, inteligentnego i w ogóle. Błysnąć. Nie ze względu na jakieś rzeczywiste wartości - tylko ze względu na listę nazwisk, jaką się wymieni.

Czy ja wiem, czy moda. Ja bym chciał, żeby moda. W autobusach sami Fabrykanci. Od święta się widuje dziewczynę z Marquezem czy Nabokovem, a ci panowie też dyskusyjni, jeśli o "ambitność" chodzi;)

Co do rzeczywistych wartości, akurat literatura ambitna pomogła mi stać się człowiekiem bardziej OTWARTYM (słowo klucz w dzisiejszej dyskusji;)).
Otwartość oznacza m.in. umiejętność słuchania, przyjęcia do wiadomości i zrozumienia czyichś racji.
Myślę, że - otakusan chyba może zaświadczyć - literatura ambitna (np. taki Herbert) może wytłumić w człowieku cechy ujemne, żeby nie powiedzieć: "uczynić go lepszym". Natomiast czy uważam się za lepszego od Ciebie? Jako czytelnik, tak. Jako człowiek, niekoniecznie. Wcale nie jestem dumny, że jestem lepszym czytelnikiem, bo mam moją lunetę i umiem z niej skorzystać, a Ty nie umiesz. Dumny byłbym wtedy, gdybyś i Ty skorzystać z niej potrafił.


Kowalski-Malinowski napisał(a):
Czy leniwy umysł to cecha pozytywna? Czy utwory, które przy których nie trzeba myśleć, są w stanie kształtować osobowość, wolną wolę, poglądy, skłaniać do buntu lub afirmacji wobec czegokolwiek? Odpowiedzcie sobie, czytelnicy z Fabryki Słów.

Mori napisał(a):
"Afirmacja wobec"? Ciekawa konstrukcja. "czytelnicy z Fabryki Słów"? Czyli po prostu ci czytelnicy, którzy tam pracują, tak? Średnie Ci te zdania, wybacz, wychodzą, jak na czytelnika "literatury wyższej".


"Afirmacji czegokolwiek", oczywiście, masz rację;)
Wiesz Mori, gdybyś Ty był lepszym czytelnikiem, to ja bym może miał ambicje tworzyć w moich postach literaturę wyższą, no ale ja takich ambicji nie mam... Słusznie, że poprawiasz moje błędy (mniej słuszne, że dajesz ostrzeżenia), ale naprawdę, w ambitnego pisarza chwilowo zamienić się nie zamierzam;) Co do Czytelników z Fabryki Słów - to skrót myślowy, tożsamy z Fabrykantami. Może i nie jest zabójczo celny, ale chyba nie miał taki być. Widzę, że skróty myślowe sprawiają Ci zbyt duży kłopot. Może stąd te problemy z Dostojewskim, nie wiem...?

Mori napisał(a):
Wielu do buntu przeciwko systemowi skłoniły teksty typu "Mein Kampf". A teraz, o zgrozo, nie jest to nam serwowane w szkołach! Ponoć również gry komputerowe i filmy nieźle kształtują osobowość - po "Matrixie" słyszało się, jak to nastolatki z Ameryki zabijały kolegów, bo byli agentami!
No i jeśli ktoś nie posiada własnych poglądów, to na pewno najłatwiej wziąć je z książek. To, zaiste, droga światłych umysłów!


Hm? Możesz rozwinąć myśl zawartą w powyższym akapicie, bo nawet przez moją lunetę dalekosiężną żadnej tezy tu nie dostrzegam.
Mein Kampf i Matrix do ambitnych nie należą, wręcz przeciwnie. Zaiste, droga światłych umysłów wiedzie przez ciernie ambitnej literatury. Zgadzamy się. Chyba.


Kowalski-Malinowski napisał(a):
PS: Czasem bywa tak, że żeby coś polubić, najpierw trzeba CHCIEĆ polubić. Historia zna wiele przykładów małżeństw z rozsądku, które stały się małżeństwami z miłości. I tak było w moim przypadku. Ja też w liceum nie lubiłem Zbrodni i kary. Dziś mogę powiedzieć, że Dostojewskiego mam na całe życie;)


Mori napisał(a):
Nie jestem w liceum, dalej nie lubię Dostojewskiego.


Ubolewam ze snobistycznym uśmiechem wyższości;)

Mori napisał(a):
Nie wiem również jak rozumieć Twoje "małżeństwo z rozsądku". Pani kazała przeczytać (czyż Twoje wcześniejsze lektury nie ukształtowały buntu wobec bezsensownych poleceń? Co z Twoją wolną wolą?), ok. A potem? Potem jeszcze ktoś Cię tym, biedaku, męczył? I męczył tak długo, aż powiedziałeś, że kochasz, by w końcu spokój święty dali? Czy też sam wybrałeś ścieżkę masochizmu, katując się Dostojewskim?


Na początku był masochizm szkolny, ale do samej czynności "czytania". Czytało się czasem łatwo, czasem trudniej, ale zrozumienie przyszło z wiekiem. Częściowo dzięki polonistkom. Bardzo dużo odkryłem samemu analizując dzieła podczas pisania zadanych wypracowań - do których przecież byliśmy zmuszani.
Wielka literatura staje się częścią czytelnika. Po latach, widząc, w jak znacznym stopniu Schulz, Gombrowicz, Dostojewski czy Konwicki są częścią mnie, mogę powiedzieć, że pokochałem. Ale z Dostojewskim czy Gombrowiczem (z Konwickim też) to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wiesz, kobieta widziana pierwszy raz może się nie spodobać, możesz ją wręcz uznać za nieatrakcyjną, a w rozmowie wydać się np. obcesowa, a po miesiącu rozłąki złapiesz się, że ciągle o niej myślisz, i nie możesz wyrzucić z pamięci. A po roku budzisz się zaobrączkowany, jako kochający mąż, póki śmierć nie rozłączy. I tak samo jest z wielką literaturą.

Są oczywiście laski na jedną noc. Opakowanie ładne, z łóżka nie wyrzucisz, ale po miesiącu nie będziesz pamiętał imienia. Przykładów literackich podawać nie muszę, ale takie "sztuki" to domena m.in. Fabryki Słów. No dobra, imię zapamiętasz (zwłaszcza jak ma Achaja), ale w środku to puste jak bombka choinkowa, głupie niemożliwie. W pociągu z takimi można, w autobusie, w bramie, na zapleczu, ale żeby na całe życie się wiązać...;) Ja już się z takimi nie zadaję, chyba że za darmo dają albo kolega pożyczy.


Kowalski-Malinowski napisał(a):
PS2: I z tzw.muzyką klasyczną jest, stety czy niestety, podobnie. Po prostu trzeba być otwartym, a wtedy zacznie się rozumieć, cóż to plumkanie i rzępolenie naprawdę oznacza, podziały przestaną mieć znaczenie, i słuchacz wyjdzie z getta gatunkowego. Trzeba mieć otwarty umysł, a muzyka sama w nas zamieszka. Dziś słucham Bacha, jutro disco-polo, pojutrze psychodelicznego roka, a w niedzielę Tatu, i wszystko gra;)

Mori napisał(a):
Dżizaz, tylko raz muzyki klasycznej słuchasz, a potem wystawiasz swój cenny i wrażliwy umysł na zalew kiczu?! Nie obawiasz się o stan swojego zdrowia psychicznego?


Gdzie napisałem, że raz? Widzę, że wymawiasz imię Dżizasa na daremno. O psychikę się nie obawiam. Słowo-klucz, które mi na to pozwala: OTWARTOŚĆ;) A znając wartość Bacha, zawsze będę cenił go bardziej od muzyki tandetnej, choćbym nie wiem ile jej przesłuchał. Tak jak zawsze Lem będzie dwa poziomy wyżej niż najlepsze, co wyjdzie ze stajni FS (chciałbym się kiedyś pomylić). Kiepska sztuka, chałtura, robi raczej apetyt na sztukę wysoką niż go odbiera.

Mori napisał(a):
Skoro Kellhus może się identyfikować z odpowiedzią Pana, to ja sobie pozwolę identyfikować się z wypowiedzią otakesana (...)
I ciągle czekam na odpowiedź "drugiej strony" dyskusji na jego pytanie:
otakesan napisał(a):
Tylko moje pytanie: według jakich kryteriów uznajemy coś za sztukę wysokich lotów, i kto decyduje że to akurat te kryteria nie inne?


Mori napisał(a):
Może gdy my, ubodzy intelektem ignoranci, dostaniemy ową listę wyznaczników, będzie nam łatwiej odrzucić zdradzieckie "szmiry" z FS i zabrać się za wielkiego Dostojewskiego.


Cóż, odsyłam do wikipedii, hasło "sztuka". Wiesz, z ignorancji można się wyleczyć, ale trzeba naprawdę chcieć, a nie stwarzać pozory chcenia.

Moja definicja sztuki: powinna otwierać oczy. I tyle. Ale jak komuś wygodniej z zamkniętymi, bo np. woli drzemać, to lepiej dla niego... Ale jednak gorzej koniec końców, bo ludzkość głupieje, gdy nie ma poczucia smaku, zapachu, formy, treści. Gdy wszystko się zrównuje, bylejakość rządzi. Więc dlatego nakłaniałbym do obcowania ze sztuką ambitną, choćby za kołnierz, szkolnym przymusem - poprzez lektury i zmuszanie do wypracowań, bo to przyniesie jakiś procent czy choćby promil intelektualistów. Mam nadzieję, że kiedyś szkoła przestanie być bezsensowną przechowalnią o archaicznym programie, jaką jest od kiedy pamiętam. Ja miałem szczęście do polonistek, większość miała nieszczęście...


otakesan napisał(a):
Wspomina Pan o modzie na "wyrób fantastyczny powieściopodobny". na każdą rzecz można patrzeć jednak z dwóch stron i ja dostrzegam druga stronę zjawiska, czyli swoisty źle pojęty snobizm nakazujący z góry traktować literaturę popularną i miłośników tejże. Jak do tej pory nie spotkałem się ze zjawiskiem wyśmiewania przez czytelników książek FS autorów i czytelników literatury wysokiej, natomiast sygnałów płynących z kręgów rzekomo inteligenckich i niosących potężny ładunek pogardy dla czytających książki popularne jest cała masa. To właśnie mnie niepokoi bo znam czasy, gdy ludziom odgórnie mówiono co jest dla nich dobre, co powinni czytać i myśleć, a za sprzeciw wyrażany publicznie można było wziąć pałą po głowie lub innej mniej szlachetnej części ciała. Ufam że te czasy nie wrócą, ale mimo wszystko pewna niechęć dla odgórnych stwierdzeń mówiących co mam myśleć we mnie pozostała, więc z dużą niechęcią podchodzę do tonu i treści wypowiedzi nowych wszechwiedzących w rodzaju Dukaja i spółki. Może najlepiej by na rynku były książki różnorodne, by każdy znalazł coś dla siebie bez poczucia winy czy niższości bo akurat podoba mu się Pilipiuk?


Proszę, mów do mnie per Kowalski, otakesan (ewentualnie K-M, jak Ci wygodniej). Forum zrównuje, a wcale nie mam pewności, czy jestem starszy od Ciebie;)

Jeżeli chodzi o sygnały z kręgów inteligenckich gardzących literaturą masową, ja zetknąłem się z tym głównie w mediach, ale też w śladowych ilościach, i ta pogarda jest raczej "umniejszaniem" niż pogardą. Jeżeli takie umniejszanie ma miejsce w mediach, w moim odczuciu odbywa się raczej poprzez nieobecność np. komiksu czy literatury popularnej, na którym trochę ubolewam, bo gdyby taki Pilipiuk i ferajna sprzedawali trzy razy więcej, byłaby większa szansa na normalniejszy rynek.
Z drugiej strony w mediach jednak jest coraz więcej, i Pilipiuk może narzekać, że go nie ma w mediach, ale jednak program o nim (i jego Wędrowyczu) robią, i puszczają w przyzwoitych godzinach, i dają powtórki. Inni Fabrykanci nie mają tego szczęścia. Np. Ziemiański - który też mnóstwo sprzedał - o ile wiem nie doczekał się ze swoją Achają, a nakład pokazuje, że powinien.

Ja ten mechanizm pogardy (zbyt mocne słowo)/umniejszania czytelników Pilipiuka przez np. czytelników Lema widzę jako protest wobec dominacji.
Każda mniejszość będzie protestowała przeciwko większości, która się rozrasta, podczas gdy mniejszość "wymiera". Weźmy historyczne przykłady państw, które otoczone były wrogimi mocarstwami, zostały napadnięte, a potem znikły z mapy świata. Niektóre się odrodziły, większość znikła. Ludzie pamiętają, ale pamięć też umiera, a ludzie zmieniają ojczyzny. I tak samo z czytelnikami ambitnej prozy, i z inteligencją w ogóle. Czuję, że trwają zabory. Resztki inteligencji, którą wytrzebił komunizm, dożyna drapieżny kapitalizm. Trudno milczeć, a najlepszą obroną, jak każe przypuszczać ludowe powiedzenie, jest atak. Więc nie dziw się otakesan tym, którzy gardzą, postaraj się zrozumieć. Dopóki w jednej dłoni masz Pilupiuka, a w drugiej Herberta, jestem spokojny o jutro kraju, kultury, Twoje, moje własne. Gorzej, gdy z jakichś powodów Herbert wypadnie Ci z dłoni. Z Wędrowyczem w dłoni daleko nie zajdziemy.

W pełni identyfikuję się z tym, co napisał Kellhus:
Kellhus napisał(a):
(..)
Sęk w tym, że my się boimy zalewu tandety na rynku. Tak samo jak wcześniej stało się z filmem czy muzyką: 3/4 sprzedawanych obecnie wyworów z tej branży to szmira i kicz. Nie zgodzicie się ze mną? A może powiecie, że to różnorodność i że tak powinno być? My oczywiście nie jesteśmy idealistami i nie wymagamy, by w sklepach były jedynie ambitna liryka śpiewana i piosenki Niemena. Nie chcemy, by w kinie zakazali nagle filmów z Hollywood. Nie zgadzamy się też jednak z tym, by ten sam los spłycenia i degeneracji spotkał książki fantastyczne - a taki będzie wkrótce efekt przytłaczającej pozycji Fabryki Słów. A może dla Was to wydawnictwo to ten sam poziom co w latach osiemdziesiątych? Jeśli tak, to absolutnie nie mamy o czym rozmawiać.



Ja to widzę dokładnie tak jak Kellhus.
To jest tak, że mieszkam w stolicy 40-milionowego państwa położonego w środku Europy, chcę pójść z dziewczyną do kina na coś, za przeproszeniem, "ambitnego", i raptem zostają mi... w dwa kina, z czego oba na przeciwnym brzegu Wisły, a w jednym dają same "starocie", których kopie pamiętają czasy Edwarda G.
Za PRLu było pałowanie, była cenzura, ale kultura wysoka nie kryła się po kątach, nie musiała się prostytuować (choćby pokazywać genitalia jak Nieznalska), schlebiać czyimkolwiek gustom i liczyć grosz do grosza. Wchodzę do Media Marktu, idę na stoisko z filmami i muszę nurkować w hollywoodzkiej tandecie, żeby po godzinie poszukiwań przekonać się, że nie wydano nic wartego obejrzenia. Swoją drogą, śmieszne i straszne jednocześnie, że nie wydano dotąd filmów Konwickiego poza Saltem, brak kompletny Skolimowskiego, większości Zanussiego, filmów Marczewskiego, Kondratiuków...

O ile jeszcze film polski moim zdaniem ma się artystycznie lepiej niż sądzą krytycy, to z muzyką jest jakaś tragedia. Jak pomyśleć, że kiedyś niektórzy psioczyli na wspomnianego Niemena, bo miał długie włosy, kontrowersyjnie się ubierał i dziwnie śpiewał... Dzisiaj możemy powzdychać do tamtych czasów, do takiej muzyki popularnej (tak, Niemen to był kiedyś pop;)). Do Niemena, Borysa, Woźniaka, Demarczyk, Osieckiej, i całego mnóstwa innych... Weźmy Dodę. Szanuję ją - to osoba, która nie potrafi śpiewać i pisze teksty, z których kompletnie nic nie pamiętam (nawet tytułu), a mimo to jednak osiągnęła sukces finansowy, medialny. Dziś wystarczy "ładna okładka", wystarczy WYGLĄDAĆ, nie ważne co się ma do powiedzenia, czy w ogóle cokolwiek. Teraz nawet bardzo sympatyczne niegdyś Wilki zeszły na psy, żeby się jakoś dostosować do obowiązujących popowych standardów;/

To nie jest wolność, to niewola tandety.

Wracając do pałowania... Jeszcze nigdy w historii nie było tak, żeby pałowano w obronie dobrej literatury. Dobra literatura zawsze była w opozycji do masy. Ja bym nawet chciał, żeby zmuszano do Herberta (pały jednak szkodzą na zdrowie, można inaczej zmuszać), Gombrowicza, i do innych. Żeby Gombrowicz stał się jak niegdyś marksizm, obowiązującą doktryną, bo to oznaczałoby więcej wolności, mądrości, zrozumienia, mniej zakłamania i małostkowości;) Skoro Szymborską zmuszono do marksizmu, to do Gombrowicza i Herberta tym bardziej można by zmusić. Jestem za. Ulgami podatkowymi, grantami, prawem głosu itd. - no ale to utopia, niestety;)

Pewnie masz rację, otakesan, że ton Dukaja jest wysokościowy, zwłaszcza, jeśli jesteś częstym czytelnikiem FS i odbierasz to bardziej osobiście niż ja, który mam punkt widzenia bliższy Dukajowi. Na pewno masz rację, że otwartości mu brakuje, ale też czuje się poważnie zagrożony. Nie wiem, czy od przedstawiciela zagrożonego gatunku "ambitnej sf" należałoby oczekiwać otwartości. A choćby i Dukaj się "zamykał" na dyskusję, to chce czy nie chce, autorzy w których godzi z pewnością dyskutować będą.

Tę "trójcę" autorów cenię przede wszystkim za to, że widząc dominację i zagrożenie przez zalew masówki, odważyli się (a myślę, że do tego trzeba sporej odwagi, bo ich jest trzech wobec całego tłumu spod znaku FS i pokrewnych) odciąć, postawić przeciwko i pokazać co ich boli. Nie ma tu dla mnie znaczenia, czy to, co oni piszą, jest lepsze czy gorsze (Szostaka chyba w ogóle nic nie czytałem) niż FS. Znaczenie ma sama postawa, postulaty i dialog, jaki podejmują. Ich sukcesem jest już to, że sprowokowali dyskusje wśród czytelników, takie jak nasza.
Jestem przekonany, że Dukaj nie chce wytrzebienia Fabrykantów, ale po prostu poprawy jakości. Książki FS, które czytałem, są słabe właściwie pod każdym względem oprócz okładek. Okładki, jak na fantastykę są bardzo ładne - kolorowe, przyciągają oczy, technicznie bez zarzutu - i z tym trudno polemizować. Myślę, że autorzy i czytelnicy nie mają co narzekać na opakowanie. Natomiast co do zawartości...



otakesan napisał(a):
PS. Kultura polska przetrwa, choć podejrzewam że niektórzy "artyści" marnie skończą. Nie tak dawno próbowałem się otworzyć na "dzieła" niejakiej Nieznalskiej. Otwierałem się, otwierałem i jakoś nie mogły do mnie dotrzeć. Teraz zadaję sobie pytanie czy to ja jestem za głupi by zrozumieć przekaz jej "twórczości" czy może "artystka" wytworzyła, z przeproszeniem, g...no którym zachwyca się tylko ona i wąskie grono jej klakierów agresywnie atakując wszystkich negatywnie do jej "prac" podchodzących, okrzykuje ich "ciemnotą niedorosłą do sztuki". Tylko moje pytanie: według jakich kryteriów uznajemy coś za sztukę wysokich lotów, i kto decyduje że to akurat te kryteria nie inne?



Kutura polska przetrwa, ale w jakim stanie?;) Bo może za 50 lat któryś z kolei późny wnuk Giertycha wykreśli z listy lektur tego nieszczęsnego Gombrowicza, i będą już tylko narodowe czytanki albo lekkostrawne potrawy, żeby dzieci broń Boże nie przemęczać myśleniem. Wiesz otakesan, byłbym spokojny o przyszłość (wszystkich, wszystkiego), gdyby ludzie tak jak Ty przyznawali się śmiało i bez kompleksów do lektur FS, a jednocześnie legitymowali się np. Twoją znajomością Konwickiego (oczywiście bezbłędnie rozszyfrowałeś mój pseudonim) i innych autorów tego kalibru. Niestety, masz chyba świadomość tego, że jesteś w mniejszości. Większość poprzestaje na łatwej, eskapistycznej fantastyce i mała szansa, że sięgnie kiedyś po coś trudniejszego, bardziej wartościowego.

Co do Nieznalskiej - nie jestem przekonany, czy to dobry przykład, żeby otworzyć się na polską sztukę nowoczesną, otakesan;) Zakładam, że mówisz o Pasji (czyli te niesławne genitalia na krzyżu zestawione z osiłkiem trenującym na siłowni). Studiuję kierunek "artystyczny", spotykam się na co dzień z wieloma odbiorcami sztuk plastycznych (są wśród nich i czytelnicy FS, i "ambitnej" literatury), mam sporo znajomych, ale w życiu nie spotkałem choć jednej (JEDNEJ!) osoby - ani o takiej nie słyszałem - której by taka właśnie sztuka Nieznalskiej otworzyła oczy, i która by taką sztukę uznała i podziwiała. W przypadku artystki Doroty uważam, że media wyświadczyły jej z jednej strony sporą przysługę, bo pozwoliły zaistnieć na krajową skalę, ale z drugiej strony, przysługa to niedźwiedzia, bo była pikietowana, grożono jej, najadła się dziewczyna strachu; a ponieważ Polacy są narodem nadmiernie pamiętliwym, to już zawsze będzie żyć w cieniu tego, za przeproszeniem, "wacka na krzyżu". I nawet jak zrobi arcydzieło (w co nie bardzo wierzę), to ono będzie też w cieniu tego wacka, którego będzie się jej wypominać... Więc raczej mi jej szkoda. Jestem przeciwny jakimkolwiek zakazom w sferze sztuki, uważam, że każdy powinien robić, co mu się podoba, natomiast to było tak żałosne dzieło, że uważam, należałoby je przemilczeć, zamiast podnosić rwetes. Może by Nieznalska wyrosła z czasem na Artystkę, a tak - nigdy nie wyrośnie, bo jej nie pozwolą, zawsze będzie przede wszystkim "anty". Z dokonań Nieznalskiej podobała mi się natomiast jej późniejsza "modlitewna" praca wideo (nie pamiętam tytułu, "modliła się" na niej dopóty, dopóki jej ręce nie opadły z wysiłku). To miało treść, a przy tym forma dużo przyjemniejsza.

Może trochę lepiej jako przykład posłuży Kozyra ze swoją słynną Piramidą zwięrząt. Do tej pracy na początku (chyba z 10 lat temu) miałem stosunek zdecydowanie na NIE. Dzisiaj, nieco dojrzalszy, jestem raczej na tak, choć bez ochów i achów (do tej pracy jest ważny, a pomijany w tv, aneks - film z rzeźni końskiej). Tak czy inaczej, Nieznalska, Kozyra i Żmijewski (tu się chyba kończy lista kontrowersyjnych artystów nagłośnionych w ostatnich latach przez tv) to dla mnie raczej zdecydowanie niższe strefy tzw. "sztuki nowoczesnej", zbytnio idą na łatwiznę, nastawiając się na szokowanie dość tanim kosztem, bo jadą po emocjach ogółu, zamiast mierzyć (jak bym wolał) w odbiorcę, jednostkę, osobnego człowieka, oni godzą raczej w hasła. Jest to dla mnie sztuka zbyt polityczna, by zasłużyła na "wielkość".

PS:Szczerze mówiąc, nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem obecnej sztuki polskiej, dostrzegam więcej słabości niż zalet, i raczej podobają mi się poszczególne dzieła, niż całość dorobku czy punkt widzenia jakiegoś artysty. No ale to temat na inny wątek, inną dyskusję;)

PSnr2: Ja również czytam Piekarę (Sługa boży obecnie na tapecie) i nie boję się tego przyznać (dosyć mi się podoba, chociaż mam sporo zastrzeżeń, bardziej natury warsztatowej;))

_________________
BLOK

To jest blok
tekstu
który może być dodawany do Twoich postów
Ma limit
1000 znaków

Ale jak zbudować blok z tysiąca znaków
żeby nie runął
żeby spojrzenie wytrzymał


25 wrz 2008 5:20:49
Zobacz profil
Post 
Ciesze się że dyskusja tak się rozwinęła. Moja odpowiedź będzie krótka. Zgadzam się z wieloma argumentami przedmówców, i muszę przyznać że rację znajduję tak po jednej, jak i drugiej stronie barykady. Celem mojej wypowiedzi w temacie było zwrócenie uwagi na kwestie zasadności oceniania FS przez Dukaja i spółkę, nie na wyższość literatury ambitnej nad popularną czy odwrotnie. Dalej pozostaję przy zdaniu że kwalifikacje Dukaja, Orbitowskiego czy Szostaka do oceniania FS pozostają mierne. Natomiast pojawiły się pewne ciekawe kwestie i tak:

1. Przyznaję że trudno o tzw. ścisłą definicję sztuki, natomiast z moich obserwacji wynika że jednak istnieją pewne kryteria które pozwalają zaszeregować jedno dzieło do literatury wysokiej, inne potraktować jako szmirę, i teraz, aby być dobrze zrozumianym chcę podkreślić: ja się z tym systemem klasyfikacji nie zgadzam, jednak widzę że on istnieje. Dla przykładu: przed wojną dopuszczano swobodę dyskusji intelektualnej na temat postaw i prac w zasadzie wszystkich autorów, po wojnie sytuacja się zmieniła, pojawiły się grupy ludzi, które nagle różnymi metodami zaczęły nam wbijać do głów że pewni autorzy są "wielcy" a pewni muszą zostać skazani na zapomnienie. Dzisiaj pogrobowcy tego środowiska, nazwę ich za Waldemarem Łysiakiem "Salonem", również przyjęli pewne kryteria na podstawie których lansują pewnych twórców, uznali np "wielkim" Kosińskiego, Szczypiorskiego i im podobnych, a ostatnio (o zgrozo) lansują jako "wielką" Masłowską. Proszę spróbować się z ich opinią nie zgodzić, a bardzo szybko zostanie się uznanym za "głupiego i kropka" jak napisał Mori. Po prostu pola do dyskusji nie będzie. Według mnie taka postawa jest bandytyzmem intelektualnym i tyle...Dlatego tak usilnie chciałem i chcę poznać kryteria jasno określone na podstawie których Dukaj wrzucił fabrykantów do worka z tandetą. Chcę wiedzieć kto te kryteria lansuje, i jakie poza subiektywnymi odczuciami ma argumenty pozwaląjace mu na takie zaszeregowanie FS. Tylko racjonalne argumenty, dające szansę na zrozumienie prostemu, wychowanemu na systemie Logiki Rzymskiej człowiekowi takiemu jak ja. Bo czytając ten tekst kilkukrotnie za nic nie mogłem się doszukać w nim niczego więcej jak tylko złośliwości, kpin, udawanej troski o kondycję literatury, wszystko mocno okraszone wielopoziomowymi figurami retorycznymi i nowomową "inteligencką" .

2. Masz rację Kowalski, czytam sporo, w zasadzie staram się nie pomijać niczego, od Platona, Hegla, poprzez klasyków XIX wiecznych, po literaturę powszechnie uznawaną za " hamburgerową", nawet kiedyś przeczytałem "Harlequina" ( to dopiero kiedyś był symbol żenady, upadku i obciachu :) ) Ufam że jest wiele osób które nie skupiają się tylko na jednym prądzie literackim, ale uważam że przymuszanie do czytania "Wielkich" może odnieść zupełnie przeciwny skutek. Ja dużo bardziej cenię osoby które po zapoznaniu się z Dostojewskim w szkole uznały go za trudnego, zrezygnowały z niego i wzięły do ręki Pilipiuka, niż osoby które po zapoznaniu się z Dostojewskim w szkole uznały go za trudnego, zrezygnowały z niego i przy okazji z innych książek i wybrały przysłowiową ławeczkę pod blokiem. A do takiej sytuacji przymus czytania może doprowadzić. Ja wiem że Herbert, Dostojewski czy Konwicki umiejętnie podany ciekawemu czytelnikowi odniesie tylko i wyłącznie dobre efekty, ale jest spora grupa czytelników która chce czegoś innego, i broń Boże nie wolno ich za to potępiać, co więcej trzeba im umożliwiać dostęp do literatury jaką lubią bez poniżania ich w różnych dyskusjach tylko za to że wybierają prosty przekaz Pilipiuka zamiast wielopoziomowego i zagmatwanego dla nich przekazu Dostojewskiego. Daje to także szansę ze kiedyś zechcą sięgnąć po inne utwory literackie, może także te tzw. "wyższe", natomiast wtórny analfabeta spod bloku raczej szans na reedukację myślową nie rokuje...

3. Jeszcze jedna, krótka kwestia:
Cytuj:
Skoro Szymborską zmuszono do marksizmu


Szymborskiej nie zmuszano, sama wybrała tą drogę, wtedy wbrew pozorom nie było wiele przymusu bezpośredniego, była za to alternatywa, niekoniecznie ciekawa, co nie znaczy że część twórców się na nią nie decydowała ryzykując życie, zdrowie i pamięć ludzką. Ale to nie na temat więc kończę...

Przepraszam że tak krótko i zdawkowo odpowiadam, niestety praca goni, mam nadzieję że jeszcze będę miał okazję ustosunkować się do pewnych kwestii.

PS:
Cytuj:
Są oczywiście laski na jedną noc. Opakowanie ładne, z łóżka nie wyrzucisz, ale po miesiącu nie będziesz pamiętał imienia.


Teraz Cię Kowalski feministki dopadną :) . Mam nadzieję że jeszcze trafi się okazja by pogadać o sztuce, zwłaszcza o polskich "artystach" :)


25 wrz 2008 15:19:22
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 32 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zalogowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Skocz do: